Ktoś znajomy zrobił uwagę, że Szymborska jest daleko od dzisiejszej poetyki i może dlatego młodym ludziom niezbyt odpowiada. Trudno się im to czyta. No rzeczywiście. Styl niemal klasycystyczny, prosty, obiektywizujący, jej wyobraźnia żywi się podobnymi treściami co nauka, choć obrabia je inaczej.
Skoro Wiersze wszystkie właśnie wydane (Znak, Kraków 2023), to zacznijmy od początku.
Poetka Wisława Szymborska, już w zaawansowanym wieku, spotyka się w swoim wierszu z kilkunastoletnią Wisławą (Kilkunastoletnia, s. 600). Niewiele mają ze sobą wspólnego, powiada ta starsza, żyją w innych epokach, w innym otoczeniu, inaczej myślą. Jedyne, co porusza starszą Wisławę, to szalik, który młodsza zostawiła, odchodząc, a starsza przechowała, ponieważ zrobiła go na szydełku „nasza” matka. Historia je łączy, ale już spojrzenie na nią – nie, łączy je tylko coś z zewnątrz, na przykład z historii rodziny. Tamta, powiada starsza Wisława, wie mało, ale za to na pewno, a ja sporo, ale nic pewnego.
Ciekawe, bo istnieje podobny wiersz Miłosza, który patrzy na siebie samego młodego, z przeszłości, i ma dla siebie wiele współczucia, starszy światowiec chciałby wziąć w ramiona tamtego młodego, zagubionego chłopca. Szymborska przeciwnie, patrzy na siebie samą z młodości jak na obcą istotę, w zasadzie ocenianą tylko po kilku zdaniach jakiegoś kilkunastoletniego wiersza, który ogólnie – nie zachwyca. Ciekawa ta różnica między wierszami Szymborskiej i Miłosza.
Dym z płonącej stodoły zasłonił polską krzywdę: oto refren „Małej Zagłady”
czytaj także
Lecz ja widzę podobieństwa, które łączą młodszą, dojrzałą i starszą Szymborską.
Zawsze jest uniwersalistką. Korzenie jej postawy leżą w oświeceniu. Ujmowanie całości – czymkolwiek ta całość by nie była – jest ważniejsze od zatrzymania się na części. Część jest ważna i można się na niej zatrzymać, ale celem jest całość, wszyscy. To, co podstawowe dla wszystkich, nawet jeśli o tym tak nie myślą w chwili, kiedy czytają wiersz.
Oświecenie zaczęło świecki uniwersalizm od zdefiniowania wszystkich istot ludzkich jako ludzi, połączonych, niezależnie od miejsca, w którym się urodzili, wspólnotą „rozumu”, specyficznie ludzką dyspozycją do rozsądku (władzy sądzenia), rozumu (czyli władzy spekulacji) i idei moralnych. Niech przykładem uniwersalisty będzie tu Karol Marks, ponieważ chodziło mu o emancypację wszystkich proletariuszy, skrzywdzonych jako ludzi właśnie, którym odebrano coś, co należy do niezbywalnych ludzkich praw. Skrzywdzonych jest większość, jak uważał Marks, a ich sprawa organizuje nasze myślenie o społeczeństwie.
Czy Szymborska za młodu była marksistką? Może pośrednio, poprzez akceptację wielu idei nowego ustroju społecznego, który zdobył akceptację wielu ludzi chcących emancypacji, równości społecznej, wykształcenia. Jeśli młoda poetka deklarowała, że wierzy, że „Krzywda zniszczalna jest!/ Zniszczalna jest niewola!” (List Edwarda Dembowskiego do ojca, s. 110), to w taki sposób wyrażała nie tyle prosty optymizm społeczny, ile nadzieję, że ludzie potrafią dokonywać przekształceń swojego świata na rzecz krzywdzonych, czy są oni większością, czy mniejszością.
Kępiński, Iwasiów: Literatura dzieli się na ogólną i kobiecą?
czytaj także
Jej przeszły horyzont opierał się o wojnę, o zbrodnie nazistów i ludzi o pokrewnej im postawie, do tej pory niewidywane w Europie. Cytowany List Edwarda Dembowskiego do ojca – nie znam faktów, więc ryzykuję błąd – mógł też być jej listem do ojca, endeckiego polityka, zarządcy majątku hrabiego Władysława Zamoyskiego. Poglądy ojca musiały być konserwatywne – a życie córki od młodości do końca jak najdalsze od tego, co było konserwatywnym (i nie tylko) scenariuszem życia dla kobiety.
Studiowała, wyszła za mąż za pisarza i komunistę, rozwiodła się w latach 60., kiedy nie było to częste, potem przez długie lata utrzymywała niesformalizowany związek z Kornelem Filipowiczem; należała do środowiska literackiego „pryszczatych” w Krakowie, była wyraźnie antyklerykalna (Hania) i nie wykazywała śladów religijności. Nie manifestowała postawy feministycznej, była uniwersalistką, a późniejszy feminizm to nie jej czasy, ale przeczytajcie: „Nam kobietom było najtrudniej./ Za pół dniówki harowałam, jak gdybym/ pół człowiekiem była półżywym”. Z całego tego wiersza najbardziej socrealistyczny jest tytuł: Gdy nad kołyską ludowej konstytucji do wspomnień sięga stara robotnica, ale reszta jest samą prawdą.
Wiersz Lenin także zaczyna się od krzywdy: „Że w bój poprowadził krzywdzonych”, a kończy nadzieją, że grób tego „nowego człowieczeństwa Adama” będzie wieńczony kwiatami z nieznanych dziś jeszcze planet; inaczej – nie o to chodzi, żebyśmy zastygli w podziwie, postawa Lenina ma wprawiać nas w ruch, inspirować odkrycia i poszukiwania. Nie chodzi o to, że ten wiersz mnie zachwyca lub nie (raczej tak sobie), ale o to, że Szymborska zawsze oczywiście była Szymborską, stała po stronie krzywdzonych i cierpiących.
Jej wiersz z pierwszego tomu Transport Żydów bardzo mnie porusza. Transporty jako narzędzie tortur i mordu to straszny temat – wydaje mi się, że po latach Szymborska, jak to ona, od opisu ciągnącego w stronę realizmu przejdzie do opisu metaforycznego w wierszu Jeszcze, ujmującego polski kontekst tych transportów, bezduszny wzrok; wspaniały wiersz o imionach jadących krajem.
„Nie skacz w biegu, imię Dawida/ Tyś jest imię skazane na klęskę/ nie dawane nikomu, bez domu/ Do noszenia w tym kraju za ciężkie […] Chmura z ludzi nad krajem szła/ z dużej chmury mały deszcz, jedna łza/ mały deszcz, jedna łza/ suchy czas/ Tory wiodą w czarny las”
Wracając do początków – wiele tych wierszy podoba mi się, są ciekawe, a pochodzą z okresu, kiedy Szymborska dowiadywała się od siebie stopniowo, jak chce pisać. Owszem, mieści się we wspólnej tematyce socrealizmu, owszem, drugi tom jest bardziej „programowy” i mniej oryginalny, ale jej wiersze są jej, choć jeszcze nie mają tego idiomatycznego tonu Szymborskiej, który nabędą potem.
Te wczesne wiersze – nie wszystkie w każdym razie – nie należą do „błędów młodości”. Idee komunizmu i socjalizmu oferowały zawsze uniwersalistyczną perspektywę, i to było dla niej ważne, tak jak poczucie, że świat toczy się w dobrą stronę, zwłaszcza że jakiś czas temu toczył się w stronę straszną. Wyraźnie zależało jej na poczuciu uczestniczenia, na wspólnocie (najpierw z pisarzami, potem z krajem, wreszcie z całym światem, ludzkim i pozaludzkim, jak to u niej); rozpoznała ogólny kierunek myślenia, który był zgodny z jej nastawieniem i zgadzał się w tamtym okresie z jej odczuciami.
Szymborska nigdy nie czuła się adekwatnie w kategoriach partykularnych: zwłaszcza partykularyzm narodu jej nie interesował. Płeć – też w niewielkim stopniu. Komunizm nie był projektem – mówimy o teorii – ani plemiennym, ani ograniczonym genderowo czy geograficznie. Jeśli więc Szymborskiej odpowiadały idee (nie praktyka, z którą zerwała w 1966 roku, występując z partii – co wówczas nie było lekkie, łatwe ani przyjemne), to dlatego, że jej rodowód jest oświeceniowy. Jej życie określał bardzo trudny okres historii, na który przypadła jej młodość, a potem kolejne dekady XX i XXI wieku. Określał ją jej czas, jako i nas określa nasz.
Z czasem oddaliła się od bezpośredniej społecznej rzeczywistości i stała się poetką – filozofką fenomenów naszej egzystencji, do których zawsze podchodzi uniwersalistycznie. Bada, w jaki sposób istniejemy, na czym (nie) jest ufundowany podmiot, który w jej wypadku jest autonomiczny, uniwersalny i racjonalny, ale to nowa, postnowoczesna racjonalność, która polega na poddawaniu własnych prawd wątpieniu, bo racjonalny jest ciągły sceptycyzm, poznawanie, które nie zakłada granic. I żadnych pocieszeń, na żaden temat. Ani życia po życiu, ani Logosu ponad niebiosami.
Nie pocieszajcie się, ludzie, mówi Kasandra (Monolog dla Kasandry, s. 271) Szymborskiej – tak czy owak mijamy, już widzę ten świat bez nas, tak czy owak nieszczęście, tak czy inaczej Troja upadnie. Ma rację, która nikomu niczego nie daje, a ją samą oddziela od reszty ludzi, ponieważ Kasandra mieszka na zewnątrz życia, a oni w środku. „Spójcie na siebie z gwiazd!” – woła Kasandra, a ludzie „spuszczali oczy” (s. 277) – i tu Szymborska najbardziej uchwyciła pewien aspekt samej siebie, swój czasem mądrościowy ton i stałą skłonność do wglądu w całość.
I cóż: z wiedzy Kasandry nie wynika nic konstruktywnego dla życia, sama prorokini ze swoimi „prorockimi rupieciami” chciałaby dokopać się samej teraźniejszości, płynąć sobie w chwili jak Calineczka w płatku kwiatu, być tam, gdzie jeszcze nie wiemy, nie widzimy, żyjemy w młodym ośrodku życia. Bo autorka, jak inni, musi być w środku czasu: „na co dzień wierzę w trwałość/ w perspektywy historii/ nie potrafię gryźć jabłek/ w nieustannej grozie” (Pisane w hotelu, s. 290). Jest i tu i tam. Jest w równowadze. Nie chce żyć ani w ekstazie, ani w dramacie, nie mówi wielkiego aprobującego „tak”, ani dramatycznego i buntowniczego „nie”. Zachowuje odległość, zachowuje dystans.
czytaj także
To apollińska poetka. Nie mam na myśli doskonałości formy ani zalet intelektualnych. Te są najwyższej jakości. Mam na myśli grecką – po nietzscheańsku rozumianą, więc jakoś idealizowaną, ale nie całkiem bez podstaw – nieugiętość, niechęć, na pograniczu odrazy, do dramatyzowania, przesadzania, nadmiernej ekspresji, do twórczego (częściej nietwórczego) szału. To, co nieuniknione, jest lejtmotywem całej jej poezji. Jest samotną obserwatorką i w zasadzie stoiczką, nie ponad faktami życia, ale traktując je jako nieuniknione, całkowicie na serio, zawsze obok.
Ale jest też epikurejką – nie chce zaprzątać sobie głowy tym, co będzie, bo wtedy zniknie to, co jest, z całym swoim urokiem. Jest taka tradycja w polskiej poezji, tradycja humanizmu, potem oświecenia, począwszy od Mikołaja Reja i Kochanowskiego przez Trębeckiego i dalej. Może to by była jej najwłaściwsza grupa poetycka, tylko że o przynależności do niej wiemy, kiedy już, jak wzywa Kasandra, patrzymy z gwiazd, a właściwie inni na nas patrzą.
No i właśnie – nigdy już w jej poezji nie powróciły deklaracje przynależności (ideologicznej) do jakiejkolwiek większej zbiorowości – nie pada nazwa kraju na P, ani innych (wyobrażonych) zbiorowości, poza tą największą, do której się zalicza zawsze, na zasadzie biologicznej klasyfikacji gatunkowej. Pełną identyfikację ma chyba tylko z narratorką swoich wierszy, poza tym transcenduje wszystko i wszystkich. Transcenduje też Wisławę Szymborską nieraz, a dla mnie najwyraźniej w przewspaniałym wierszu Chmury, który nawiązuje do monumentalnego wiersza Mickiewicza Nad wodą wielką i czystą. Mickiewicz w zakończeniu opisuje swój los jako równoległy do przeznaczenia wielkich tworów natury, do skał, do gromu, do wody. Jest monumentalnym poetą wśród monumentalnej przyrody. Opoki muszą stać, grom grzmieć, a ja płynąć, powiada.
W wierszu Szymborskiej w rzadki sposób bezpośrednio osobistym („nad całym Twoim życiem/ i moim jeszcze nie całym”) przesuwały się i przesuwają „obłoki” – to oswojone słowo, które lubi poezja, i niby oswojone zjawisko, które u niej leci, przesuwa się jak w jednym z przyrodniczych filmów Davida Attenborough w przyspieszonym tempie; lecą, ale nic im do nas, nic im do mnie, Szymborskiej, która na to patrzę i wiem, co przyniesie ten ich niekończący się przelot. Nic im do nas.
Problem w tym, że nam jednak coś do przyrody, do czasu, do zwierząt. Zwierzęta Szymborska zawsze bierze w obronę, od lat 50., od wiersza o zwierzętach cyrkowych. Zawsze, jak pani Costello, ta od Coetzeego. Szymborska nienawidzi przemocy.
Oświecenie nie polega ani na wierze w nieprzerwany postęp, ani na gilotynie rewolucji, jak czasem je podsumowują proste i nieproste umysły. Oświecenie to proces myślenia, od Kartezjusza do rewolucji francuskiej, ponad sto lat, potem idzie w dół, potem znów do góry i tak dalej. Dziś pikuje – nurt, który według Kanta zakończył dzieciństwo gatunku ludzkiego, zanika pod gęstymi czarnymi chmurami dymu jak z pożarów, po których beztrosko chodzimy.
Ktoś znajomy zrobił uwagę, że Szymborska jest daleko od dzisiejszej poetyki i może dlatego młodym ludziom niezbyt odpowiada. Trudno się im to czyta.
czytaj także
No rzeczywiście. Styl niemal klasycystyczny, prosty, obiektywizujący, jej wyobraźnia żywi się podobnymi treściami co nauka, choć obrabia je inaczej. Obiektywizuje głos swojej narratorki, nie każe nam szukać jej po ulubionych norach samotnej i nieuchwytnej duszy, daje ją nam na talerzu. Obiektywizuje postać i odrywa głos poetycki od osobistego, prywatnego doświadczenia, mówi z punktu widzenia doświadczenia, które jest wspólne, dostępne dla wielu osób, otwarte dla nas. Język nie jest tu osobnym zagadnieniem, ponieważ chodzi o wspólnotę egzystencjalną. Kiedy jako młoda poetka Szymborska zajęta była ideami komunizmu (samo to pojęcie oznacza to, co wspólne), myślała w kategorii wspólnoty, jaką zakreślały tamte idee. Potem stało się to wspólnotą ogólnoludzką, wspólnotą ogólnodostępnych doświadczeń.
Dzisiejsza poetyka coraz bardziej się subiektywizuje, wycofuje ze świata społecznej wspólnoty doświadczeń, do przestrzeni czysto osobistych. Język staje się zagadnieniem, w takim znaczeniu, że poetki i poeci czasem stawiają nas w trudnej pozycji podsłuchujących, co podmiot (liryczny) mówi „sam do siebie”, na swoich prawach, ze swoim nalotem znaczeń na powszechnie używanych znakach. Czasami podążanie za tym monologiem coś daje, czasami nic.
Szymborską interesuje, pasjonuje przyroda – ale inaczej niż dziś poetki (i poetów) z nurtu poezji ekologicznej. Kamień mówi do niej, że „nie ma, jako człowiek zmysłu uczestniczenia”. Jej narratorka ciągle doświadcza wykluczenia, które przecież jest dziełem samego człowieka, który wykluczył siebie z przyrody, bo taka była droga, kiedy miało się łuk, bęben, a już zwłaszcza pole i stada.
Potem, gdy monoteizm obdarował człowieka nieśmiertelną duszą, do tego indywidualną, udało się przekroczyć śmierć, śmierci nie ma! A jednak jest, i to raz na zawsze. Co zaś do duszy i ciała, to jest taki wiersz, który mnie zawsze porusza: Tortury. To o bólu. Dusza, jak powiada poetka, raz jest, raz jej nie ma, szwenda się gdzieś, gdzie chce, „raz pewna, raz niepewna swojego istnienia/ podczas gdy ciało jest i jest i jest/ i nie ma się gdzie podziać”. Nie wiem, czy można na ten temat powiedzieć więcej.
czytaj także
Zadania, jakie stoją przed naszym gatunkiem, są gigantyczne, bo gatunek powinien się uratować – ale nie sam, tylko ze swoim otoczeniem; przyroda jest naszym zewnętrznym ciałem, warunkiem naszego istnienia. Ale można myśleć partykularnie, i dopóki wokół nas się nie pali, dopóki MY nie topimy się w bagnach w cudzych lasach przy przejściach granicznych – pozornie możemy spać spokojnie. Bez uniwersalizmu – myślenia w kategoriach całości, prowadzącego do współuczestniczenia, do współodpowiedzialności – zginiemy. Podobnie bez myślenia o pokrzywdzonych, o mniejszościach i o większości – o proletariuszach globalnego Południa.
Nie będę pisać i zamulać, że zawsze tęsknię za poezją Szymborskiej – często nie tęsknię, bo jest właśnie połączeniem Kasandry z panią z Krakowa, która czasem bywa filuterna, i troszkę też żartownisia, a zawsze z pewnym dystansem – to ja też czasem z dystansem.
Ale jest, stoi na półce, na szczęście.
**
Bożena Keff – poetka, pisarka, literaturoznawczyni, feministka. Jest autorką kilku tomów poetyckich, m.in. zbioru Nie jest gotowy (2000) i Utworu o matce i ojczyźnie (2008), książek eseistycznych Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze (2001) i Antysemityzm. Niezamknięta historia (2013) oraz zbioru felietonów Barykady. Kroniki obsesyjne lat 2000–2006 (2006). Współautorka pierwszego w Polsce studium o homofobii Homofobia po polsku (2004). Trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej „Nike”.