Czytaj dalej

Kto zabiera nam piasek z Wisły, prowadząc ku katastrofie?

Niewidzialne ręce wielkiego biznesu eksploatują naszą największą rzekę. Choć precyzyjniej byłoby w tym przypadku mówić o „niewidzialnych łokciach”, którymi wolny rynek rozpycha się w naszej rzeczywistości, korzystając z tego, że nikt nie patrzy mu na ręce. W przypadku wydobycia piasku z Wisły kosztem ubocznym, który ponosimy wszyscy, jest obniżanie się poziomu wody w rzece.

To jedna z najpopularniejszych tras rowerowych w stolicy Polski. Wsiadasz gdzieś na Czerniakowie, czyli prawie w centrum miasta, i jedziesz cały czas w górę rzeki. Wąska asfaltowa szosa wiedzie u podnóża wału powodziowego. W cieplejsze dni można się tu poczuć jak w prawdziwym kolarskim peletonie. Na końcu czeka miasteczko Góra Kalwaria i tamtejsza kultowa w kręgach rowerowych Góra Kawiarnia, podobno najbardziej rowerowa knajpa w Polsce.

Tysiące rowerzystów, którzy przejeżdżają tę trasę, rzadko wyglądają za oddzielający ich od Wisły wał powodziowy. Nie mają więc świadomości, że tuż obok, w cieniu wału i nadwiślańskiego lasu łęgowego, rozgrywa się mała wojna o wodę. Choć biorąc pod uwagę jej realne skutki, wcale nie taka mała.

Nie ma wody, jest stres

Skąd ten piasek? Z Wisły

Pewnego wiosennego dnia jechałem tą trasą, ale po kilku kilometrach, gdy powoli mijałem rogatki Warszawy, odbiłem ostro w stronę rzeki. To, co zobaczyłem po kilkuset metrach, zaskoczyło nawet mnie, a przecież wiedziałem, po co tam jadę. Gdy zbliżałem się do celu, przywitała mnie istna burza piaskowa, choć byłem zaledwie kilkadziesiąt metrów od brzegu wielkiej rzeki. W chmurach brązowego pyłu ledwo dostrzegłem czerwoną tablicę: „Rezerwat przyrody Wyspy Zawadowskie”.

Brzmi absurdalnie, bo tuż za nią rozpościera się mocno industrialny widok. Wysoka na kilkanaście metrów i szeroka na kilkadziesiąt ściana piasku. Głośny warkot silników maszyn. I ruch. Ciągły ruch – jak na Marszałkowskiej. Ciężarówki wjeżdżają jedna po drugiej, znikają gdzieś za górą piasku, i za chwilę wyjeżdżają.

„Spieszą się, jakby się bali, że zaraz ktoś ich nakryje”– myślę i zaraz nachodzi mnie chęć, by sforsować piaskową ścianę i zobaczyć, co rozgrywa się za nią. O wejściu na teren od frontu nie ma mowy, cały obiekt jest dostosowany wyłącznie do ruchu wielkich ciężarówek. Ryzykowałbym, że w tym pyle kierowca mnie nie zauważy i skończę pod kołami wielotonowej maszyny. Wdrapuję się więc na hałdę piachu, z wysiłkiem pokonuję kilkanaście metrów w górę. Już po trzech krokach mam w butach pełno piasku, bo zapadam się w nim po kolana.

Udaje mi się wejść na szczyt. Przypomina wygasły wulkan: jest wklęsły i płaski, a z jednej ze ścian tak powstałego krateru wystaje rura. Widać, że dopiero co lała się tutaj woda, bo teren jest wilgotny. Ale to, co rozgrywa się z tyłu – miejsce, do którego wjeżdżają ciężarówki – jest nadal niewidoczne. Boję się iść dalej, mogę zapaść się w grząskim, mokrym piasku i nikt nawet nie usłyszy mojego wołania o pomoc.

Nie udało się oknem, to próbuję drzwiami. Idę do urządzonego w baraku „biura sprzedaży” dowiedzieć się, co tu się właściwie dzieje i skąd ta ogromna góra piasku w środku rezerwatu.

– Jak to skąd? Z Wisły – uprzejmie informuje mnie jedyny pracownik biura. Wyraźnie irytują go moje pytania, tutaj rzeczy dzieją się szybko i nikt pytań nie zadaje, tylko ładuje piasek i odjeżdża. Ale naciskam, żeby wyjaśnił, skąd dokładnie wzięły się tu setki ton piasku.
– Mówiłem już, z rzeki – odpowiada, nie odrywając wzroku od dokumentów na biurku.
– Ale jak go stamtąd pobieracie?
– Normalnie, dzięki grawitacji.
– Grawitacji?
– No tak. W rzece zanurzamy rurę, wypompowujemy nią piasek razem z wodą. Z drugiej strony rury to się wylewa, woda spływa do dołu i zostaje sam piasek. Może pan kupić piasek zmieszany albo posortowany. Zmieszany to taki ze żwirem i kamieniami. Dwadzieścia złotych za tonę. Ile pan potrzebuje?
– Ja? No… taką mniejszą ilość, tylko dla mnie… Znaczy na mniejszą inwestycję… Ale zaraz, dwadzieścia złotych za tonę? – wyrywa mi się, bo jakoś nie mogę uwierzyć w tę cenę. – A tona piasku to ile?
– Metr sześcienny to jakieś półtorej tony. To jak, bierze pan? Ile ton?

Próbuję sobie wyobrazić metr sześcienny piasku. Wychodzi mi, że gdybym chciał załadować zwykłą przyczepę do osobowego samochodu, wydałbym na to maksymalnie pięćdziesiąt złotych. Czy jest cokolwiek tańszego, czym mógłbym wyładować po brzegi przyczepę? Ziemniaki? 20 złotych kosztuje zaledwie piętnastokilogramowy worek. Może gruz? Na OLX-ie po 15–25 złotych za tonę, ale tona zajmie mniej niż metr sześcienny, więc żeby wyładować przyczepę, musiałbym wydać znacznie więcej pieniędzy. Wychodzi na to, że piasek wydobywany z dna dzikiej, unikatowej w skali całej Europy rzeki, na terenie rezerwatu przyrody, to najtańszy towar w Polsce.

Znajdą się naśladowcy rosyjskich ekoterrorystów

Na świecie kończy się piasek?

Brzmi dziwnie? Tylko pozornie. Bo piasek od dawna jest najtańszym towarem na świecie. Właśnie takimi słowami opisują piasek autorzy raportu wydanego w 2018 roku przez światową organizację World Wide Fund fo Nature97. Liczący sobie sto sześćdziesiąt pięć stron dokument naszpikowany danymi naukowymi jest w całości poświęcony wydobyciu piasku z rzek i wpływowi tego procederu na ekosystemy rzeczne, bioróżnorodność i obieg wody w krajobrazie. Piasek to nie tylko najtańszy na świecie towar. Nie ma drugiej substancji, której jako ludzkość kopalibyśmy więcej niż właśnie piasku. Jego globalne wydobycie sięga 50 miliardów ton i wyprzedza wszystkie znane nam paliwa kopalne.

Po co ludzkości tyle piasku? Zużywamy go do trzech celów. Po pierwsze, produkcja betonu i cementu. To paradoks, że właśnie te materiały, najbardziej kojarzące się nam z cywilizacją, produkowane są w 80–90 procentach z piasku. Ten cel konsumuje aż 30 miliardów spośród 50 miliardów ton piasku – według szacunków WWF całkowitej ilości tego kruszywa wydobywanego rocznie na świecie. Drugim ważnym celem jest budowa dróg: do budowy 1 kilometra autostrady trzeba zużyć 30 tysięcy ton piasku. I wreszcie po trzecie, chodzi o utwardzanie i „odzyskiwanie” lądu, czyli przygotowywanie terenów podmokłych pod zabudowę. To właśnie z tego powodu największym importerem piasku na świecie jest Singapur, który przez ostatnie pół wieku osuszył i „ulądowił” 20 proc. swojej powierzchni i nie zamierza na tym poprzestać.

Oddać rzece sprawczość

Skąd zatem bierzemy tak ogromne ilości piasku? Choć pewnie każdy z nas słyszał kiedyś o tym, że „na świecie kończy się piasek”, to wydaje się to niewiarygodne, bo pozornie jest go wokół pod dostatkiem. Ale piasek piaskowi nierówny. Piasek morski jest trudny w eksploatacji, wymaga drogiego i specjalistycznego sprzętu. Na dodatek w jego składzie znajdują się kawałki muszli i inne zanieczyszczenia. Przez to trudno go wykorzystać do produkcji betonu lub cementu.

Ukryty koszt środowiskowy

Z kolei piasek pustynny generuje problemy dokładnie odwrotne: jest zbyt „czysty” i wygładzony przez wiatr, przez co jego ziarenka gorzej się ze sobą łączą. Piasek rzeczny jest wolny od tych wad. Nie jest tak gładki jak piasek pustynny, ale jest też dobrze wypłukany z niepożądanych składników. A na dodatek jest banalnie prosty w pozyskaniu. Rzeka odwala za nas połowę roboty: nie dość, że go filtruje swoim nurtem, to jeszcze za darmo przynosi go w miejsce, z którego możemy go wydobywać. Tylko czy na pewno robi to za darmo? Jaki jest ukryty koszt środowiskowy tej pracy, którą wykonuje za nas rzeka?

Aby to zbadać, autorzy raportu przeczytali kilkadziesiąt prac naukowych poświęconych problemowi eksploatacji piasku rzecznego. Wnioski płynące z tych analiz są zbieżne: wydobycie piasku przyczynia się do wielu fizycznych zmian w korytach rzek i na ich brzegach. Najczęstszą konsekwencją jest pogłębianie się koryta rzeki, a co za tym idzie – obniżenie poziomu wody, która zawsze dąży do równowagi i dostosowuje się do warunków.

Wyobraźmy to sobie jako zabawę dziecka w kopanie rowu na plaży, do którego wpływa woda z morza. Rów wypełni się wodą równomiernie, ale jeśli w jednym miejscu zostanie pogłębiony, woda wypełni tę głębię i odpłynie z bardziej płaskiej części rowu. W rzece dochodzi do tego naturalny nurt, który sam w sobie żłobi teren i dodatkowo pogłębia tak powstałe rowy w podłożu. Mechanizm napędza się sam, bo w takim zagłębieniu woda płynie szybciej i jeszcze intensywniej wymywa podłoże. Może to też prowadzić do zniszczenia infrastruktury nad brzegiem rzeki lub znajdującej się w rzece.

Siarzewo pięć lat później. Tamy nie pomogą rzekom – mogą tylko zaszkodzić

Boleśnie przekonali się o tym mieszkańcy francuskiego miasta Tours. Wiosną 1978 roku nagle, niespodziewanie zawalił się zabytkowy Pont Wilson, najstarszy most w mieście– odbiło się to szerokim echem w całej Francji. Podczas badania przyczyn katastrofy odkryto, że w rzece powstał tak zwany wybój, czyli nagłe obniżenie dna, w którym woda płynęła szybciej i podmywała fundamenty mostu. Winne temu zjawisku było właśnie intensywne wydobycie piasku z Loary – w związku z tymi wydarzeniami w latach 90. zakazano jego pozyskiwania z rzek. Podobne zakazy wprowadzono wtedy w całej Europie Zachodniej, a częściowo także w Stanach Zjednoczonych.

W krajach rozwiniętych już nie wydobywa się piasku z rzek?

W efekcie, jak konkludują autorzy raportu WWF, kraje rozwinięte właściwie zaprzestały wydobycia piasku z rzek, a problem dotyczy dziś przede wszystkim krajów Globalnego Południa. W krajach rozwiniętych stosuje się inne metody pozyskiwania piasku czy szerzej: kruszywa do produkcji betonu. Już dekadę temu w Unii Europejskiej 5 procent piasku pochodziło z odzyskiwania użytych wcześniej materiałów budowlanych.

Piasek można też pozyskać z kruszenia skał w kamieniołomach. W UE ponad połowa potrzebnego kruszywa pochodzi właśnie z takich źródeł. „Zaraz, zaraz, czy wy byliście kiedyś w Polsce?” – zadaję w myślach pytanie autorom raportu, gdy czytam, że „w krajach rozwiniętych już nie wydobywa się piasku z rzek”. Co ja w takim razie widziałem nad Wisłą na obrzeżach Warszawy?

Myślałem, że to rezerwat przyrody, ale może to był jakiś skansen dawno zakazanej w Europie formy pozyskiwania piasku? Choć raport WWF o tym nie wspomina, w Polsce pod względem standardów wydobycia piasku bliżej nam do krajów Globalnego Południa niż do Europy. Piaskarnia działająca w Wilanowie, którą miałem okazję obejrzeć, jest tylko jednym z kilku takich zakładów zlokalizowanych na podwarszawskim odcinku Wisły. Mimo że to odcinek wyjątkowy – Dolina Środkowej Wisły w dużej mierze zachowała swój naturalny charakter, a jeden rezerwat przyrody przechodzi tu płynnie w kolejny.

Mimo że kawałek dalej jest wielkie miasto, które z tej rzeki pobiera większość wody do swoich potrzeb. Nic to – pozwolenia na wydobycie piasku z rzeki w taki sposób lekką ręką wydaje nie kto inny, jak państwowe przedsiębiorstwo Wody Polskie. Choć tego typu dokumenty powinny być jawne i udostępnione w internecie, próżno szukać ich na stronie Wód Polskich. Urzędnicy nie odpowiadają także na moje maile z pytaniami, czy dysponują opracowaniami dowodzącymi, że wydobywanie piasku i żwiru bezpośrednio z rzeki nie wpływa negatywnie na ekosystem rzeki.

Wody Polskie ciągną nas ku katastrofie

Wygląda więc na to, że w Polsce nie tylko zezwala się na proceder, który w zachodniej Europie został już dawno ukrócony, ale robi się to w sposób absolutnie bezrefleksyjny. Państwowe Gospodarstwo Wody Polskie chwali się na swojej stronie, że jego misją „jest ochrona mieszkańców Polski przed powodzią i suszą, zrównoważone gospodarowanie wodami dla ochrony naszych zasobów wodnych i zapewnienie dobrej jakości wody dla obecnych i przyszłych pokoleń.

Jak widać na przykładzie wydobycia piasku z Wisły, instytucja nie panuje nawet nad czymś tak podstawowym jak eksploatacja największej, wciąż w dużej mierze dzikiej polskiej rzeki. Z tej samej Wisły, zaledwie kilka kilometrów bliżej centrum miasta, w słynnej Grubej Kaśce, pobierana jest woda, która po uzdatnieniu płynie potem z kranów mieszkańców Warszawy. Czy taka ingerencja w ekosystem rzeki w bezpośredniej okolicy wielkiego miasta to nie igranie z ogniem i proszenie się o katastrofę? Wody Polskie nie mają na ten temat zdania.

Kosić czy nie kosić? Trawniki a sprawa polska

Kto by się tam przejmował wodą pitną dla 2 milionów ludzi, skoro nikt nie przejął się milionami martwych ryb w rzece przepływającej przez całą zachodnią Polskę? Gdyby Wody Polskie rzeczywiście zajmowały się „ochroną zasobów wodnych”, na pewno znałyby badania dwojga naukowców ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, Ewy Kaznowskiej i Michała Wasilewicza. Szczegółowo przeanalizowali oni dane historyczne dotyczące ekstremalnie niskich stanów wody w Wiśle na wysokości Warszawy.

Wielka rzeka jak strużki wody między wysepkami

Zjawisko to stało się już niemal symbolem zmiany klimatu w Polsce: gdy tylko latem, jak co roku, woda w warszawskiej Wiśle opada do niskich poziomów, nad rzeką zaczynają latać drony największych stacji telewizyjnych i portali internetowych. „Zatrważająco niski stan wody w Wiśle. Tak źle nie było od lat”– to tylko jeden z nagłówków z portalu Onet z lipca 2022 roku.

Materiały te są zwykle opatrzone ujęciami pokazującymi Wisłę z lotu ptaka. Wygląda wtedy nie jak wielka rzeka, ale jak archipelag piaszczystych wysepek, pomiędzy którymi wiją się strużki wody. Widok jest przerażający. Wasilewicz i Kaznowska we wspomnianych badaniach postanowili zajrzeć za kulisy tego zjawiska. Jak obecne wiślane „niżówki” mają się do tych sprzed stu czy pięćdziesięciu lat? Czy faktycznie w historycznej perspektywie można powiedzieć, że Wisła wysycha?

Odpowiedź może zaskakiwać. Rzeczywiście Wisła na wysokości Warszawy coraz częściej osiąga tak zwane głębokie niżówki i staje się to już niemal regułą, a nie jak dawniej wyjątkiem. A jednak, jak wskazują naukowcy, nie świadczy to wcale o wysychaniu rzeki na całej jej długości. Naukowcy przebadali to dla okresu niemal siedemdziesięciu ostatnich lat. Wniosek jest jasny: to, że na wodowskazach w Warszawie coraz częściej notuje się rekordowo niski stan wód, „świadczy o pogłębianiu się koryta na odcinku warszawskim, a nie o zmniejszaniu się zasilania”. Krótko mówiąc, Wisła niesie statystycznie tyle samo wody co kilkadziesiąt lat temu, ale ta woda opada znacznie niżej, bo obniża się dno rzeki!

Wojny o wodę to rzeczywistość. Turcja odcina Rożawę

Jakie są tego przyczyny? Według autorów, powołujących się na badania innych naukowców, to przede wszystkim „pobieranie piasku z koryta dla celów budowlanych”. Ten problem został opisany już w latach 60. XX wieku, po tym jak w czasie odbudowy Warszawy intensywnie pobierano z Wisły piasek i utworzył się w niej tak zwany wybój warszawski. To zjawisko jest nawet bardziej niebezpieczne niż wysychanie rzeki, bo zagraża nie tylko ujęciom wody, ale i urządzeniom i budowlom umiejscowionym w Wiśle.

Minęło kilka dekad, a my wciąż powtarzamy te same błędy, tyle że teraz już nie w celu podniesienia z ruin stolicy naszego kraju. Piasek z Wisły zasila wciąż rosnące potrzeby kilku branż: deweloperów stawiających osiedla mieszkaniowe, wielkich firm na publicznych kontraktach budujących drogi i mosty, a także mniejszych firm budowlanych.

Urząd miasta sprzedaje piasek z Wisły

Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, w każdym metrze sześciennym betonu jest około 700 kilogramów piasku. Ile z tego to piasek z Wisły? Jak dowiadujemy się ze strony firmy Serwal obsługującej aż pięć (!) warszawskich piaskarni, rocznie wydobywają one aż 3 miliony ton piasku; 3 miliony ze 185 milionów ton piasku wydobywanych rocznie w całej Polsce to dużo czy mało? Biorąc pod uwagę, że mamy aż 2,6 tysiąca czynnych złóż piasku w całym kraju, wychodzi na to, że warszawskie piaskarnie to prawdziwe monstra. Taki wodny odpowiednik kopalni i elektrowni Bełchatów. Jeśli taka jest skala eksploatacji, to jak bardzo wpływa ona na obniżanie się dna rzeki, skoro naukowcy już pół wieku temu udowodnili, że to właśnie ten proceder jest główną przyczyną obniżania się koryta Wisły?

Skoro w tej sprawie nie można liczyć na instytucje państwowe, postanowiłem zapytać o to urzędników miasta stołecznego Warszawy. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że urząd miasta sam… sprzedaje piasek z Wisły. I to taniej niż prywatna firma w Wilanowie, bo za jedyne 15 złotych netto za tonę. Urząd różni się jednak od Wód Polskich tym, że odpisuje na maile, i to wyczerpująco. Miejskie Przedsiębiorstwo Wodno-Kanalizacyjne zapytane o to, czy dysponuje analizami, które oceniałyby wpływ wydobycia piasku na stan wód w rzece, odsyła do… Wód Polskich.

Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów

Tyle dobrego, że w Warszawie przynajmniej wiedzą, ile piasku się sprzedaje: w 2021 roku było to 21 tysięcy ton. Niewiele w porównaniu z potworem z Wilanowa. Na swoją obronę przedstawiciele urzędu dodają, że piasek przeznaczony na sprzedaż to ten sam, którego wydobycie jest „efektem ubocznym” prac wokół stacji poboru wody Gruba Kaśka. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w sprawie poboru piasku z Wisły wszystkie instytucje publiczne odpowiedzialne za kontrolę nad tym procederem umywają ręce.

W to graj niewidzialnym rękom wielkiego biznesu, który eksploatuje naszą największą rzekę. Precyzyjniej byłoby w tym przypadku mówić o „niewidzialnych łokciach”, którymi wolny rynek rozpycha się w naszej rzeczywistości, korzystając z tego, że nikt nie patrzy mu na ręce. W przypadku wydobycia piasku z Wisły kosztem ubocznym, który ponosimy wszyscy, jest obniżanie się poziomu wody w rzece. I ten fakt jest przed nami ukrywany.

Nic tylko wpędzać nas w depresję klimatyczną

Czy to dlatego, że piasek z Wisły wydobywany jest na potrzeby wielkich firm z branży budowlanej mających kontrakty na budowę dróg, mostów czy choćby niesławnego muru na granicy polsko-białoruskiej? Czy śmiesznie tani surowiec, jakim jest piasek z Wisły, przyczynił się do tego, że branża deweloperska przeszła suchą stopą wszelkie kryzysy i od lat winduje swoje marże do poziomu nieznanego w Unii Europejskiej?

W tej sprawie mogę tylko stawiać pytania. Nie poznam na nie odpowiedzi, bo najważniejsze instytucje państwowe i samorządowe, które powinny ich udzielić, nie są tym zainteresowane. Albo przyzwalają na to świadomie, albo zwyczajnie nie wiedzą, że ktoś dla własnych zysków zabiera nam wodę z rzeki.

Czy można się temu dziwić, skoro w ostatnich latach wielkiemu biznesowi udało się zagrozić legendarnemu jezioru Gopło oraz drugiej co do wielkości polskiej rzece Odrze i żadna z instytucji państwa się temu nie sprzeciwiła? Kryzys klimatyczny dostarcza tym, którzy do tego doprowadzają, doskonałego alibi: nic, tylko zamknąć temat hasłem „antropocen” i wpędzać w depresję klimatyczną zwykłych obywateli, którzy na widok zdjęć z niskiego stanu wody w Wiśle po raz kolejny pomyślą: „jest naprawdę źle, nie ma już dla nas ratunku, zasługujemy na to wszystko”.

Ewentualnie można udostępnić im przy okazji kalkulator do obliczania swojego śladu wodnego. Prezesom wielkich firm deweloperskich i spółek węglowych kalkulator wystarczy, by mogli podliczyć zyski. Zyski ufundowane na wodzie. Tej, którą zabierają nam z Wisły.

**

Fragment książki Hydrozagadka, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij