Kraj

Siarzewo pięć lat później. Tamy nie pomogą rzekom – mogą tylko zaszkodzić

Fot. Daniel Petryczkiewicz

Zajmujący się tematem od ponad 20 lat Jacek Engel z Fundacji Greenmind, z którym rozmawiam po proteście 14 marca, mówi wprost: „To jest decyzja polityczna. Budowanie sobie betonowego pomnika monstrum kosztem przyrody i społeczeństwa”.

14 marca 2023, Warszawa. Na skwer Sue Ryder, pod wejście do Ministerstwa Klimatu i Środowiska przybyły Siostry Rzeki – na ratunek Wiśle, którą megalomańskie plany PiS chcą pozbawić najpiękniejszych jej zakątków, czyli obszarów Natura 2000, takich jak Włocławska Dolina Wisły, Nieszawska Dolina Wisły oraz Dolina Dolnej Wisły.

Ten dzień nie był przypadkowy z innego powodu – 14 marca to Światowy Dzień Sprzeciwu wobec Tam, a także niechlubna, piąta rocznica oprotestowanej przez Koalicję Ratujmy Rzeki decyzji środowiskowej dla zapory w Siarzewie. Decyzji, która od pięciu lat nie ma rozstrzygnięcia, a postulaty koalicji pozostają bez odpowiedzi.

Zapory budzą opór

Budowa zapory w Siarzewie poniżej Włocławka to temat, który ciągnie się od lat. Zwroty akcji w tym projekcie, z genezą jeszcze w epoce głębokiego komunizmu, przypominają meandry dzikiej rzeki, którą ten pomysł ma ujarzmić.

Tama, którą PiS chce budować na Wiśle, będzie zagrażać i środowisku, i mieszkańcom

Sama idea skaskadowania dolnej Wisły za pomocą systemu zapór narodziła się na początku XX wieku. Powrócono do niej w latach 60., planując osiem betonowych tam: w Wyszogrodzie, Płocku, Włocławku, Nieszawie (lub Ciechocinku), Solcu Kujawskim, Chełmnie, Opaleniu i Tczewie.

Celem wybudowania pełnej kaskady było użeglowienie Wisły oraz produkcja energii elektrycznej. Nikt w tamtych czasach nie myślał o przyrodzie i jej ochronie oraz alternatywnych źródłach energii. Wisła i inne polskie rzeki nizinne były w wysokim stopniu zanieczyszczone. Nikt jednak nie nazywał tego katastrofą ekologiczną – mieliśmy na głowie inne zmartwienia, a świadomość potencjalnego kryzysu klimatycznego oraz wodnego była żadna.

Fot. Daniel Petryczkiewicz
Fot. Daniel Petryczkiewicz

Wody w Wiśle wciąż było wystarczająco dużo, a Polski i Europy nie nawiedzały coroczne, katastrofalne susze. Raport Klubu Rzymskiego o granicach wzrostu miał się ukazać w 1972 roku, a kryzys klimatyczny dopiero się rozkręcał. W latach 1963–1970 wybudowano kompleks we Włocławku – zbiornik zaporowy, zaporę i elektrownię. Kłopoty gospodarcze Polski za rządów Gierka zatrzymały dalsze megalomańskie plany kaskadyzacji Wisły – i całe szczęście.

Po raz kolejny to, co w danym momencie uważamy za oznakę zacofania czy braku postępu, okazuje się z perspektywy czasu najlepszym, co mogło się nam przydarzyć. Dzięki temu możemy cieszyć się ostatnią wielką i w miarę dziką rzeką w granicach Unii Europejskiej. Z zazdrością patrzą na nas kraje, które swoje rzeki uregulowały. Towarzyszą temu anegdotyczne historie, jak ta o delegacji japońskiej, która była przekonana, że dziki brzeg Wisły w Warszawie to efekt milionów dolarów inwestycji w jej renaturyzację.

Skąd więc pomysł na odgrzewanie komunistycznych idei sprzed lat? Czemu miałaby służyć kolejna zapora na Wiśle? I czy na pewno nie mamy innych palących potrzeb, na które można byłoby wydać między 5 a 7 miliardów złotych?

„Niczym innym jak megalomanią nie da się tego wytłumaczyć, bo ta budowa nie ma sensu, nawet gdy odłożymy na bok argumenty przyrodnicze” – mówił „Gazecie Wyborczej” prof. Wiktor Kotowski, biolog z Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy dwa lata temu wspólnie protestowaliśmy przeciw temu pomysłowi pod Ministerstwem Infrastruktury.

„To jest inwestycja, którą należy traktować jako marnowanie unikalnej w skali Europy szansy na odtworzenie wielkiej, dzikiej rzeki. Jedynie Wisła ma na to potencjał, bo na większości jej biegu jest tylko jedna duża bariera – zapora we Włocławku. Teraz, kiedy sprawia ona kłopoty, to zamiast rozmawiać o jej rozebraniu, zabieramy się do budowy kolejnej bariery, choć z góry wiadomo, że to będzie oznaczać zmarnowanie olbrzymiej szansy, zaś korzyści z budowy tego stopnia wodnego i tak będą znikome” – dodawał prof. Kotowski.

Zajmujący się tematem od ponad 20 lat Jacek Engel z Fundacji Greenmind, z którym rozmawiam po proteście 14 marca, mówi wprost: „To jest decyzja polityczna. Budowanie sobie betonowego pomnika monstrum kosztem przyrody i społeczeństwa”.

„Racjonalnie patrząc na sprawę, pomysł budowy zapory w Siarzewie jest kompletnie absurdalny. Nie ma ona żadnego znaczenia, jeśli chodzi o ochronę przeciwpowodziową – bo zbiornik średniej wielkości, jaki ma tam powstać, zapełni się wodą w pół godziny, a fala powodziowa trwa kilka dni. Mówią, że zapora pomoże uporać się z problemem zatorów lodowych, ale te powstają 50 km powyżej zapory we Włocławku, a kolejny stopień wodny tylko sytuację pogorszy, jeszcze bardziej spowalniając przepływ wody w rzece i sprzyjając powodzi zatorowej. Kolejny argument o 80 MW mocy za 5 czy 7 miliardów złotych jest po prostu anegdotyczny. Za jedną czwartą tej kwoty można wybudować wiatraki off-shorowe, które będą produkować więcej energii” – dodaje Engel.

Temat coraz aktualniejszy

Mijają lata i każdy z tych argumentów tylko zyskał na aktualności. Ostatnie dwa lata to czas katastrofalnej suszy w całej Europie. Wysychają największe rzeki – Pad we Włoszech w wielu miejscach pokazał suche dno, Dunaj we wrześniu 2022 roku pokazywał rekordowo niskie 43 cm, co w zasadzie uniemożliwia żeglugę, a w sierpniu brytyjskie media informowały o wyschniętym źródle i ośmiokilometrowym odcinku Tamizy.

Rząd zawraca rzeki kijem

czytaj także

Rząd zawraca rzeki kijem

Monika Kotulak

Pytam Jacka Engela o alternatywne (i zarazem, patrząc na sytuację w Polsce, rewolucyjne) rozwiązanie – czyli rozebranie istniejącej zapory we Włocławku zamiast budowania nowej. Jak to wygląda w innych krajach? – Trend rozbierania tam jest bardzo mocny w USA. W Europie także, ale nieco wolniejszy. Dla przykładu Francuzi w 2019 roku na dużej rzece Sélune w dolnym jej biegu rozebrali dwie zapory – jedną o 16 m wysokości, czyli taką jak Włocławek, i drugą o 36 m wysokości – czyli tylu, ile ma mieć planowana zapora Kąty-Myscowa – wyjaśnia Engel.

W opublikowanym w „Nature” w 2020 roku artykule autorstwa Michała Habela z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy wynika, że w Europie w latach 1996–2019 usunięto 342 piętrzenia ze zbiornikami zbudowanymi na rzekach (ale tylko 15 dużych, o wysokości większej niż 7,5 metra). Według danych gromadzonych przez organizację American Rivers w USA, do lutego 2020 roku rozebranych zostało 1250 budowli piętrzących, jednak dużych zapór wodnych zarejestrowanych przez National Inventory of Dams (czyli mających wysokość większą niż 7,5 m) było tylko 178.

W odróżnieniu od Europy w Stanach Zjednoczonych z roku na rok obserwowany jest stały trend wzrostowy liczby likwidowanych piętrzeń. W Europie ma to związek z czasowym uruchomieniem funduszy na renaturyzację rzek oraz implementacją Ramowej Dyrektywy Wodnej. W USA rozbiera się tamy na rzekach, ponieważ według ekspertów usunięcie dużych zapór jest też po prostu tańsze niż ich naprawa i konserwacja. Do tego dochodzi narastająca susza, która pozbawia sensu takie budowle, często przyczyniające się do potęgowania jej skutków.

Interesująca jest też zmiana celu powstania zapory w Siarzewie. Ponieważ sprawa jest dość skomplikowana i niełatwa do prześledzenia, warto sięgnąć do obszernej analizy prawnej dotyczącej zgodności zezwolenia na budowę tamy w Siarzewie z prawem europejskim, przygotowanej przez WWF w maju 2021. Jej autorami są dr hab. Cezary Błaszczyk (adiunkt w Katedrze Historii Doktryn Polityczno-Prawnych i członek Zespołu badawczego ds. Prawa Ochrony Środowiska i Bioróżnorodności na WPiA UW, radca prawny) oraz dr Paweł Marcisz (adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego i członek Zespołu badawczego ds. Prawa Ochrony Środowiska i Bioróżnorodności na WPiA UW, adwokat).

W 2012 roku grupa kapitałowa Energa z Państwowym Gospodarstwem Wodnym Wody Polskie argumentowały konieczność budowy Siarzewa, podając korzyści ekonomiczne i zrównoważenie źródeł energii elektrycznej. Działania w tej sprawie zakończyły się jednak w 2016 roku, kiedy decyzją z dnia 28 stycznia 2016 roku RDOŚ w Bydgoszczy odmówił wydania zgody na realizację przedsięwzięcia. Dzień później Dyrektor RDOŚ w Bydgoszczy Włodzimierz Ciepły, który podpisał decyzję, stracił pracę.

W 2017 roku na zlecenie inwestora, którym tym razem zostały Wody Polskie, przygotowano nowy projekt inwestycji, której głównym deklarowanym celem była poprawa warunków pracy stopnia wodnego we Włocławku. Dodatkowymi celami realizacji przedsięwzięcia miały być m.in. redukcja ryzyka powstawania zatorów lodowych czy poprawa potencjału ekosystemów wodnych i od wód zależnych. Produkcja energii w ramach tego przedsięwzięcia znalazła się zaledwie wśród dodatkowych możliwości, podobnie jak zapewnienie żeglowności na odcinku budowanego zbiornika.

Unia i Polska wydają miliony na niszczenie polskich rzek

Do projektu złożono liczne uwagi i wnioski, które od pięciu lat pozostają bez odpowiedzi. W przedstawionych uwagach wskazywano m.in. na znaczne oddziaływanie inwestycji na integralność obszarów Natura 2000 oraz spotęgowanie negatywnych zmian w ekosystemie Wisły, a także niewystarczające uzasadnienie przesłanek nadrzędnego interesu publicznego oraz nieprzeanalizowanie rozwiązań alternatywnych, polegających m.in. na pełnej modernizacji stopnia Włocławek oraz budowie progu podpiętrzającego.

Nie wpłynęło to na wydanie przez bydgoski RDOŚ decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach dla przedsięwzięcia, które były niezgodne z przepisami krajowymi i unijnymi. Urząd nadał decyzji rygor natychmiastowej wykonalności.

W styczniu 2018 roku od decyzji RDOŚ odwołało się siedem organizacji pozarządowych z Koalicji Ratujmy Rzeki. Rozstrzygnięcie odwołania nie nastąpiło do dzisiaj, mimo stwierdzonej w lutym 2020 roku przez WSA przewlekłości i rażącego naruszenia prawa. 19 sierpnia 2021 roku urzędujący wtedy minister Michał Kurtyka uchylił decyzję środowiskową wydaną przez RDOŚ w Bydgoszczy i przekazał ją do ponownego rozpoznania.

Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów

„Przedsięwzięcie Inwestora zalicza się do przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko” – czytamy w opinii wydanej przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Resort zaznacza również, że decyzja RDOŚ „nie wyczerpuje oceny przyrodniczej”, a także, że „została wydana z naruszeniem procedury w zakresie uzyskania opinii innych organów oraz udziału społeczeństwa”. W opinii czytamy także, że „budowa nowego stopnia wodnego nie jest uzasadniona zagadnieniami zabezpieczenia krajowej sieci energetycznej, zdrowia i życia obywateli albo też bezpieczeństwa, lecz bezpieczeństwem obiektu hydrotechnicznego znajdującego się we Włocławku”.

Gdyby nie powaga sytuacji, to mogłaby ona wywoływać uśmiech zażenowania w reakcji na rozdwojenie jaźni i bezradność instytucji zajmujących się ochroną środowiska i zarządzaniem wodami w Polsce. Razem z organizacjami ekologicznymi, w tym Siostrami Rzekami, odetchnęliśmy z ulgą. Nie doceniliśmy jednak determinacji polityków PiS do stawiania sobie kolejnych betonowych pomników własnej megalomanii.

„Ekoterroryści” chcą czystych rzek

Decyzji ministra sprzeciwił się inwestor, czyli Wody Polskie, i sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który uchylił decyzję ministra i w grudniu 2021 roku sprawa wróciła do MKiŚ. W ministerstwie rządziła już wówczas ministra Anna Moskwa, która stwierdziła, że dalsze postępowanie powinna prowadzić Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska.

Kiedy poznamy decyzję środowiskową? Deklaracja GDOŚ mówiła o końcu stycznia 2023. Teraz urzędnicy mówią o końcu marca. Wygląda na to, że rosną nie tylko koszty tej bzdurnej i na szczęście wciąż niezrealizowanej inwestycji, ale też jej temperatura sporu – „Siarzewo” jest jak gorący kartofel, za który można stracić stanowisko, zyskać przychylność rządzącej partii, ale też zarobić gigantyczne pieniądze. Jak powiedział mi Jacek Engel z Fundacji Greenmind: „To rozmowa o wielkiej forsie. Nawet jeśli budowa fizycznie na razie nie trwa, to na prawników, konsultantów, opinie, ekspertyzy czy projektowanie wydawane są dziesiątki milionów złotych. Czy naprawdę w dobie szalejącej inflacji i nadchodzącego kryzysu ekonomicznego chcemy w taki sposób pożytkować publiczne pieniądze?” – pyta retorycznie.

Wody Polskie próbowały znaleźć wykonawcę inwestycji, jednak do przetargu nie zgłosiła się ani jedna firma. Postępowanie zamknięto 27 lipca 2022.

Przytaczany wyżej raport WWF jednoznacznie stwierdza, że decyzja RDOŚ z 2017 roku narusza art. 6 dyrektywy siedliskowej oraz art. 4 ust. 7 ramowej dyrektywy wodnej – budowa zapory jest więc niezgodna z prawem unijnym. Pytanie tylko, czy rząd PiS – patrząc np. na decyzje TSUE w sprawie Turowa czy ochrony lasów o charakterze naturalnym – w ogóle się przejmie potencjalnym wyrokiem. Pozostaje nadzieja w ograniczeniach UE w zakresie finansowania projektów, które mają duży, negatywny wpływ na środowisko przyrodnicze – dzięki temu strumień pieniędzy może po prostu nie popłynąć, a opór społeczny przeciw wydawaniu miliardów złotych z naszych podatków może być ogromny.

„Dla mnie osobiście Wisła jest największym majątkiem narodowym. To jest skarb i nasze dziedzictwo przyrodnicze na skalę całej Europy. Ministerstwo go nie chroni, ale chce go zniszczyć, budując zaporę, która będzie produkować jakieś śmieszne ilości prądu i przed niczym nie będzie chronić. Zamiast tego trzeba rozebrać zaporę we Włocławku, przywracając rzekę przyrodzie i ludziom. Byłaby wtedy szansa na przywrócenie w Wiśle jesiotrów ostronosych i niegdyś licznie w niej występujących łososi i troci wędrownych, które przez tamę we Włocławku w zasadzie wymarły. Jak widać po przykładzie zalewu we Włocławku czy Siemianówce, ludzie nie chcą spędzać czasu nad zamulonym, ciepłym i pełnym trujących osadów zbiornikiem. Chcą czystej, płynącej rzeki” – mówi mi Cecylia Malik, założycielka kolektywu Siostry Rzeki, artystka, performerka i aktywistka.

Oddać rzece sprawczość

„W ramach protestu 14 marca, w piątą rocznicę odwołania się organizacji społecznych i ekologicznych zrzeszonych w Koalicji Ratujmy Rzeki od decyzji RDOŚ, która wciąż pozostała bez odpowiedzi – przygotowałyśmy tort. Było to ciasto wegańskie przedstawiające Wisłę i przegradzającą ją tamę z galaretki, które wraz z postulatami Koalicji chcieliśmy przekazać pani minister Annie Moskwie. Niestety, okazuje się, że władza jest zabarykadowana przed społeczeństwem. Wstępu na gabinety nie ma. Z ludźmi się nie rozmawia, wymawiając się zagrożeniem terrorystycznym. Tylko kto tu jest ekoterrorystą? My, które chcemy czystych, wolnych rzek, czy politycy, którzy za wszelką cenę chcą je zdewastować i zanieczyszczać w imię postępu?” – dodaje rozgoryczona aktywistka.

Pozostało nam zrobić swoje. Tego dnia każda i każdy z nas była i był Wisłą. Ja – Brat Potok Mała – także. Na tablicach z nazwami „swoich” rzek – Białki, Raby, Sztoły, Jeziorki i innych – miałyśmy i mieliśmy rewers z Wisłą na czarnym tle.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij