Kraj

Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów

Rzeczywistość nie pozostawia złudzeń – instytucjonalna gospodarka wodna w Polsce nie robi nic w celu zachowania i poprawy stanu mokradeł, czyli retencji wody w krajobrazie – tam, gdzie jest to najtańsze, najbardziej skuteczne oraz potrzebne.

Gdyby zapytać losowych 100 osób, co to jest retencja, przytłaczająca większość wskaże na metodę zatrzymania wody za pomocą wybudowanych przez człowieka zapór i zbiorników wodnych. Kilka procent pomyśli ewentualnie o ortodontycznej metodzie utrzymania prawidłowego zgryzu.

Kiedy zespół naukowców pod kierunkiem dra hab. Mateusza Grygoruka z Katedry Hydrologii, Meteorologii i Gospodarki Wodnej SGGW w ramach Lokalnych Partnerstw ds. Wody zapytał rolników na Mazowszu i Podlasiu o to, które cele w gospodarce wodnej są według nich najważniejsze i co najbardziej wpływa na problemy z zasobami wody, odpowiedzi były jednoznaczne: susza spowodowana działalnością człowieka i zmianą klimatu. Ale już kiedy w tym samym badaniu zapytano tych samych ludzi, jak można ten problem rozwiązać – w przytłaczającej większości odpowiedzieli, że budując zbiorniki retencyjne i urządzenia piętrzące wodę.

Po katastrofie na Odrze: obojętność zmienia nas w zmeliorowaną łąkę

Problem tylko w tym, że nie ma co piętrzyć. Od 10 lat mamy do czynienia z postępującą suszą rolniczą. Jak mówi Grygoruk, wykopanie głębszego koryta w rzece nie sprawi, że będzie w niej więcej wody. Dno rzeki się obniży. Ta sama ilość wody będzie po prostu płynąć nieco niżej, szybciej drenując krajobraz i wody podziemne, o które teraz tak bardzo powinniśmy dbać. Podobnie wobec postępującego ocieplenia klimatu, coraz mniejszej ilości śniegu oraz suchych wiosen zbudowanie betonowej tamy czy zbiornika retencyjnego spowoduje tylko zwiększenie parowania. Duże i płytkie zbiorniki zbudowane na niewielkich rzekach mogą nawet prowadzić do wysychania rzek poniżej – więcej wody z nich paruje, niż do nich dopływa. Dlaczego tego nie dostrzegamy?

Olga Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej wypowiedziała znamienne zdanie: kto snuje opowieść, kto tworzy narrację – ten ma władzę. Opowieść o wodzie w Polsce w okresie powojennym to opowieść o osuszaniu i gigantomańskich planach ujarzmienia rzek za pomocą betonowych tam.

Kraj, który jeszcze 200 lat temu był nazywany krajem błota i bagien, stracił w ekspresowym tempie 85 proc. swoich najcenniejszych wodnych ekosystemów. Ogromna większość tej degradacji przypada na lata powojenne, a po zasileniu polskiego systemu pieniędzmi z Unii Europejskiej skala jeszcze się zwiększyła, a proces przyspieszył. Zamiast awangardy środowiskowej wróciliśmy do tego, co było najprostsze i nie wymagało refleksji oraz innowacji – do melioracji. Potrzebujemy pilnej zmiany narracji. Nowej opowieści o wodzie i jej retencji w krajobrazie, jaką przynosi choćby piętnastoodcinkowy podcast Zdrowa Rzeka, stworzony przez fundację Hektary dla Natury. I oczywiście systemowych zmian prawnych.

Fot. Daniel Petryczkiewicz

„Mokradła zajmują potencjalnie 18 proc. powierzchni Polski, ale niemal wszystkie, w efekcie degradacji, przestały spełniać niegdysiejsze funkcje ekosystemowe. Szacuje się, że wskutek melioracji 85 proc. torfowisk straciło cechy ekosystemów bagiennych, zmieniając się z pochłaniaczy CO2 w źródła jego emisji do atmosfery. Uregulowaliśmy ok. 80 proc. rzek, upośledzając ich zdolności samooczyszczania i niszcząc siedliska ryb. Gatunki związane z mokradłami dominują w Polskich Czerwonych Księgach roślin i ptaków, należąc do najszybciej ginących. Jednocześnie ochrona i restytucja mokradeł jest coraz częściej przywoływana przez różne środowiska jako działanie niezbędne dla przeciwdziałania suszom i powodziom, ochrony jakości wód, ograniczenia skutków zmian klimatu, a nawet poprawy obronności kraju” – mówił w czasie jednego z wykładów organizator konferencji prof. dr hab. Wiktor Kotowski.

Konferencja Pakt dla Mokradeł odbyła się na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego z okazji 52. rocznicy konwencji ramsarskiej oraz przy okazji corocznych obchodów Dnia Mokradeł (4 lutego). Uczestniczyło w niej ponad 350 osób zajmujących się ochroną ekosystemów mokradłowych – naukowcy, praktycy ochrony i restytucji mokradeł z organizacji pozarządowych, rolnicy, społecznicy i pracownicy administracji publicznej, m.in. Generalnej i Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska, Parków Narodowych i Krajobrazowych, Lasów Państwowych, Wód Polskich. W czasie konferencji wygłoszono 71 referatów, przedstawiono 30 prezentacji oraz przeprowadzono szereg dyskusji panelowych i warsztatowych. Uczestnicy konferencji wydali wspólną deklarację konferencyjną. 

Cytując wykład profesora Grygoruka podsumowujący konferencję: „Świadczenia ekosystemów bagiennych nie mają żadnej alternatywy. Nie ma innej metody zatrzymywania węgla w krajobrazie niż utrzymywanie wysoko uwodnionych mokradeł. Nie ma innej metody usuwania zanieczyszczeń dopływających do wód ze źródeł rozproszonych niż odtwarzanie i utrzymywanie bagiennych stref buforowych. Nie ma innej metody stabilnego retencjonowania wody w krajobrazie zlewni (najwyżej, jak to możliwe) niż odtwarzanie mokradeł. Nie ma innej metody stabilizacji odpływu podziemnego niż renaturyzacja rzek”.

Niestety nasze odłączenie się od przyrody (o czym pisałem kilkakrotnie na łamach Krytyki Politycznej) spowodowało, że zupełnie wyparliśmy rolę przyrody i retencji wody w krajobrazie. Zapomnieliśmy o tym, że wcale nie tak dawno wodę można było pić ze strumienia, rzeki lub jeziora. Kiedy ostatnio to robiliście? Odwróciliśmy się od rzek. Traktujemy je jako kanał zrzutu ścieków albo zasolonej wody z kopalni. Aby skutecznie i szybko odprowadzały wodę, są przekopywane, prostowane, wykaszane – obdzierane z rzeczności.

W obronie Wieliszewa. Co jest nie tak z polską gospodarką wodną?

Nie dziwi więc, że nad rzekę rzadko chodzimy – bo po co? Lepiej jechać na wakacje do Egiptu. Na chwilę zmieniła to pandemia, przynosząc często przykre przebudzenie. Nagle odkryliśmy, że rzeka, która płynęła w sąsiedztwie, zmieniła się w rów, którym woda płynie tylko okazyjnie, a dno zasłane jest pustymi butelkami, eternitem i starymi telewizorami. Odłączenie od przyrody i jej roli w utrzymywaniu życia na planecie osiągnęło anegdotyczne rozmiary odzwierciedlone choćby w wiedzy o tym, skąd się bierze mąka, jajka czy mleko – wiadomo, z Biedronki. Kiedyś śmieszyło, dzisiaj zupełnie nie.

Rolnicy to prawdopodobnie forpoczta społeczeństwa najsilniej dostrzegająca brak wody. Jednocześnie to także grupa, która, w odpowiedzi na rosnącą presję na produktywność przemysłu spożywczego mocno przyczyniła się do osuszania gleb. Oczywiście nie chodzi tylko o uprawę ziemi, ale także o patologiczny system dopłat rodem z poprzedniego wieku. Tak długo, jak rolnikowi czy właścicielowi ziemi bardziej opłaca się wziąć pieniądze za koszenie łąki (aby kosić, musi być sucha) niż za retencję wody na łące, tak długo będzie pogłębiał rowy, niszczył bobrowe tamy, wzywał Wody Polskie do regulacji koryta pobliskiej rzeki, osuszał torfowiska.

To problem systemowy, a państwo wydaje się nie dostrzegać tego, że średnia temperatura w naszym kraju wzrosła o prawie 2 stopnie, a od 10 lat mamy permanentną suszę. Odpowiedzią na kryzys wodny jest dalsze pogłębianie i regulacja rzek, melioracja i dopłaty na beczkę do łapania deszczówki w ogródku oraz tępienie bobrów, niszczenie ich tam i rozlewisk.

Bobry kontra ludzie. Jeśli wygramy, poniesiemy klęskę

Drugim ogromnym problemem jest zasadniczy brak strategii rozwoju miast, które rozlewają (sic!) się w sposób niekontrolowany, oraz prawo, które pozwala budować na terenach zalewowych, osuszonych mokradłach czy torfowiskach. Tutaj bezlitosny kapitalizm wygrywa na całym froncie – ceny domów i działek szaleją, a kary za szkody środowiskowe są relatywnie śmiesznie niskie w stosunku do potencjalnych zysków, nie mówiąc o zerowej egzekucji.

Rzeczywistość nie pozostawia złudzeń – instytucjonalna gospodarka wodna w Polsce nie robi nic w celu zachowania i poprawy stanu mokradeł, czyli retencji wody w krajobrazie – tam, gdzie jest to najtańsze, najbardziej skuteczne oraz potrzebne.

Fot. Daniel Petryczkiewicz

„Mimo że dotychczasowe projekty odtwarzania mokradeł prowadzone w Polsce i za granicą dostarczyły niezbędnej wiedzy naukowej i technicznej, skala przestrzenna i liczba zrealizowanych projektów jest nieproporcjonalnie mała w stosunku do potrzeb. […] Również nowe akty prawne Unii Europejskiej – «Strategia bioróżnorodności» oraz «Prawo o przywracaniu przyrody» – wymagają od nas natychmiastowego zwiększenia efektywności ochrony i restytucji mokradeł. Aby wdrożyć te plany, potrzebujemy dziś współpracy różnych środowisk ponad wszelkimi podziałami” – to fragment wspólnego oświadczenia uczestników konferencji.

Bez zdrowych, nawodnionych ekosystemów mokradłowych, takich jak bagna, torfowiska, rzeki, jeziora, nie powstrzymamy globalnego kryzysu klimatyczno-ekologicznego, przeradzającego się stopniowo w kryzys gospodarczy w wielu gałęziach produkcji. Nie będziemy także w stanie zapewnić bezpiecznej przyszłości ludzi i trwałego dostępu do zasobów środowiska – także tych kluczowych, jak czysta woda.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij