Murzyni – rasa niewolników

Pomysł, że niepodległość jakiegoś kraju w Afryce mogłaby być równie ważna co niepodległość Polski, w czasach II RP Polacy uważali za wręcz obrazoburczy.
Agnieszka Kościańska
Michał Petryk
Fot. Mattia Faloretti/Unsplash

Mogłoby się wydawać, że Polacy doświadczeni zaborami opowiedzą się przeciwko kolonizacji i idącej wraz z nią przemocy. Rasizm nie pozwalał im jednak potępić w pełni przemocy kolonialnej, nawet jeśli widzieli ją i krytykowali.

W dzisiejszych debatach o użyciu słowa „Murzyn” natrętnie wraca argument, że w polskim kontekście, inaczej niż analogiczne słowa na mocarstwowym Zachodzie, termin ten jest neutralny, a na pewno nie ma żadnego związku z niewolnictwem. Czyżby? Rozważania o koloniach dla II Rzeczpospolitej, polskie relacje z Afryki i niesmaczne marzenia Bolesława Prusa sugerują coś innego. „Murzyni” są niecywilizowani, leniwi, absolutnie nie są w stanie sami o sobie stanowić. Podobnie przedstawiano „ludy pierwotne”. Wszystkich niebiałych uważano za niecywilizowanych i często dehumanizowano. Usprawiedliwiano w ten sposób nie tylko wyrażaną przez eugeników i antropologów rasowych o nacjonalistycznej orientacji niechęć do mieszania osób o różnym pochodzeniu, lecz także niewolę i wyzysk. W prasie specjalistycznej, to jest kolonialnej, i popularnej publikowano liczne opowieści o prymitywizmie Afrykanów i rozmaitych ich cechach, na przykład wyznawców islamu nazywano „masą muzułmańską”, o czarnych kobietach pisano: „Czy to w mieście, większej wiosce, czy w kniei – pachnie zawsze i silnie, choć nigdy jak kwiat”, a o mężczyznach, że mają wielkie członki.

Zwolennicy kolonializmu, u którego podstaw leżał wyzysk ludności miejscowej nazywany często misją cywilizacyjną, w swoich rozważaniach koncentrowali się chętnie na kwestiach związanych z niższym statusem ras niebiałych i ich niezdolnością do systematycznej pracy. Te ewolucyjno-rasistowskie wyobrażenia w dużej mierze uzasadniały dominację białych nad czarnymi. Ogólnie rzecz biorąc, w relacjach z kolonii podkreślano łatwość, z jaką przychodziło podbicie ludności miejscowej. Gustaw Załęcki podsumowywał to tak:

„Szczęściem Europy reprezentanci jej wszędzie, gdzie się pojawili, mieli nad autochtonami przewagę w dziedzinie kultury technicznej. W zetknięciu ludów niewątpliwie wysokość kultury rozstrzyga o politycznej przewadze i to tem bardziej, im b. łączy się ta kultura z techniką walki”. Gdyby „autochtoni” w Afryce byli lepiej rozwinięci i znajdowali się wyżej na drabinie cywilizacji, nie dałoby się ich tak łatwo podbić ani nie byłoby takiej potrzeby:

Jakie były główne motywy politycznego podporządkowywania nowych światów Europie? Jasnem jest, że motywy te nie wytworzyłyby tego stanu, gdyby nie kultura, a specjalnie bojowa niższość „kolorowych autochtonów”. Tam gdzie Europejczyk bojowo był słabym, tam zatrzymywał się, aby nabrawszy tchu z tem większą siłą uderzyć albo też cofnąć się. Poza siłą odporności autochtonów powstały jednak czynniki, które w rozpędzie podbojowym wstrzymały rasę białą, a nawet kazały jej się cofnąć z terenów, na których posiadała niewątpliwą przewagę, a po którą chciwie zaczęła wyciągać rękę. Mam tu na myśli między innymi Chiny.

Gdyby ludy Afryki i innych części świata były bardziej cywilizowane – teoretyzował Załęcki – można by wejść z nimi w dialog, ale z uwagi na ich pierwotny stan było to niemożliwe i powodowało tylko niezrozumienie:

Dziwnym zbiegiem okoliczności na terenach o niskiej kulturze politycznej i gospodarczej Europejczyk aż nadto często zapominał o niemożliwości podciągnięcia pod jeden strychulec wszelkich organizmów społecznych i zbyt gwałtownie oraz bezmyślnie narzucał zachodnio-europejskie formy demokratyczne ludom, które nie przeszły jeszcze szkoły myślenia demokratycznego, lub też zgubiły dawne w tej mierze tradycje.

Tę interpretację Załęcki zaczerpnął najpewniej od Stefana Szolca-Rogozińskiego, którego zdaniem winę za tego typu problem ponoszą angielscy filantropi, którzy zamiast traktować miejscowych jak „wielkie dzieci”, cywilizować ich i wychowywać, uznali, że posiadają oni… równe prawa. W ten sposób wytworzyli „karykaturę” obywatela i „karykaturę” cywilizacji z „dziecięcej rasy czarnej”: „Gdyby ci czcigodni panowie o twarzy wiecznie uśmiechniętej byli pozostali w Anglii, którą prawdopodobnie opuścili dlatego, że nie umieli zająć się tam pożytecznie, byliby zapewne oddali ważną przysługę Afryce, w której gdzie tylko się pojawili, tam rozwinęli lenistwo i stworzyli owe jednostki spaczone”.

Znamy wielkiego zwycięzcę debaty w TVP. To rasizm

Elementem braku owej „szkoły myślenia demokratycznego” była niska etyka pracy „Murzynów” i innych „kolorowych autochtonów”. Podstawową ich cechą, co podkreślali wszyscy autorzy kolonialni, była niechęć do wysiłku. Na łamach „Morza” czytamy: „Pracowitości nad- zwyczajnej murzyni nie wykazują ani też nie są dobrymi robotnikami […]. Ustosunkowanie się ludności białej do murzynów wyraża się mniej więcej przekonaniem, że murzyn jest po to, aby pracował, a biały, aby rozkazywał”.

Gustaw Załęcki w swym wykładzie o polityce kolonialnej przytacza przykłady grup szczególnie nienadających się do pracy: „Zdolność niektórych ras do pracy fizycznej jest rzeczywiście b. mała. Najmniejsza jest ona u ludów strefy tropikalnej lub subtropikalnej, żyjącej z myślistwa i rybołówstwa, gdyż częstem przymieranie głodem czyni organizm fizyczny tych ludów niezdolnym do systematycznego wysiłku”. Łączy to z brakiem cywilizowanych potrzeb, jak na przykład u rdzennych mieszkańców Ameryki: „Nie należy zapominać o niskiej wydajności pracy Indian. Charakterystyczną cechą robotnika ind. względnie mestyka jest ciągłe lenistwo oraz niski poziom wymagań życiowych, stąd nierzadko nie chce on pracować ponad jeden dzień w tygodniu”.

To powoduje, że „dzicy” robią wszystko, by nie pracować. Kazimierz Armin, polski plantator z Liberii, dzielił się swoim doświadczeniem z czytelnikami „Morza”:

Murzyni w Liberii przedstawiają dobry materiał roboczy, jedynie ci, którzy uczęszczali do szkół, są nieco zdemoralizowani. Murzyn, nauczywszy się zaledwie sylabizować i nieco pisać, uważa się za istotę wyższą od swych współbraci i wzięty do pracy na plantacji zwykle po trzech czy czterech dniach prosi o lepszą pracę, prośbę swoją motywując tym, że jest „cywilay” […]. Naturalnie, za lepszą pracę uważa taką, gdzie można jak najmniej pracować, a otrzymuje się lepsze wynagrodzenie.

Stefan Szolc-Rogoziński wskazywał też na nieco inny problem:

Dotychczasowo przeciętny przedstawiciel rasy czarnej (będący nawet już dość dawno pod wpływem europejskiej lub amerykańskiej cywilizacyi) nie czuje rzeczywistej potrzeby i znaczenia komfortu, jaki wymaga tryb życia naszego […]. Ta okoliczność rozwija dwa najwybitniejsze rysy „czarnego obywatela” – lenistwo i niedbałość, z przeciwdziałających zaś czynników znajdujemy rzadko kiedy inne nad próżność, chęć błyszczenia i przenoszenia się nad innych. Pierwsze z tych czynników trzymają go uporczywie w szeregach umysłowego i społecznego proletaryatu, pozbawiają go siły i energii, siły charakteru i szerszych poglądów, w końcu możliwości wyrobienia sobie programu dla swej działalności – ostatnie popychają go wprawdzie czasem do jakiegokolwiek zajęcia (częściej zaś wprost do różnych nadużyć przedsięwziętych w celach zysku) skierowanego do możliwości posiadania środków do błyszczenia – środków przeznaczonych nie tyle dla własnego dobrobytu, ile dla pokazania go innym; rodzą one jednakże w nim nieprzeparty pociąg do naśladowania form Europy i czynią z niego niecywilizowanego w rzeczywistości obywatela – lecz najczęściej tylko karykaturę.

W rezultacie, twierdzi Szolc-Rogoziński, po „cywilizowanych czarnych” nie należy spodziewać się niczego dobrego.

Zdaniem kolonialnych komentatorów problem z lenistwem nasilił się wraz z końcem niewolnictwa:

Kapitał europejski handlowy oraz przemysłowy wymagał od autochtonów produkcji ponad potrzeby konsumpcyjne lokalne, gdyż w przeciwnym wypadku brakło kapitałowi europejskiemu podstaw do wymiany, a więc zysku. Tymczasem zniesienie niewoli podziałało dość „rozleniwiająco” na kolorowych autochtonów Afryki, którzy przy niskich potrzebach osobistych usuwali się od pracy organizowanej na zasadach najmictwa przez biały kapitał kolonialny albo zupełnie, albo w b. poważnej mierze.

Plac Wilsona zamiast placu Komuny Paryskiej, czyli rasizm w zamian za wolność

Tego typu argumenty stały za niewolnictwem. Zgodnie z nimi nie dało się inaczej prowadzić interesów w koloniach, gdyż miejscowi nie chcieli pracować. „Europejczyk nie stawiał sobie hasła «ja, albo kolorowy», nie szukał rozwiązania po linji wytępienia, czy też przepędzenia autochtona, lecz raczej starał się o wykorzystanie sił jego”. Załęcki podkreślał, że Europejczycy nie wymyślili afrykańskiego niewolnictwa, jedynie je zmodyfikowali, a potem znieśli: „Niesłusznem by jednak było i niezgodnem z historią, gdybyśmy uznali Europejczyka za pierwszego inicjatora hurtownego handlu czarnym ludzkim towarem Afryki”. Rozwodził się nad tym zagadnieniem szczegółowo:

Metoda eksterminacji kolorowego na jego terenie właściwym polegała na wielką skalę zaprowadzonym przez białego wywozowym handlu murzynami. Niewola oraz kupno i sprzedaż niewolnika nie były dla Afryki nowością, przeciwnie, Europejczyk zastał te instytucje na czarnym lądzie w pełni rozkwitu. Prawdopodobnie instytucja niewolnictwa była najbardziej rozwiniętą w okolicach, w których żyły ludy stojące na poziomie choćby prymitywnej kultury rolniczej, oraz na terenach należących do handlowego pasa arabskiego. Niewolnictwo afrykańskie reprezentowało i reprezentuje cały szereg typów zupełnie niejednolitych, przedstawiających długi łańcuch przeróżnych form zależności człowieka od człowieka, łańcuch imponujący zaprawdę bogactwem, wprost przepychem rozmaitości.

Zadaniem Załęckiego dzięki temu, „że instytucja niewolnictwa była szeroko po Afryce rozlaną”, kapitał europejski mógł „pracować w «czarnym towarze» przy bardzo małym białym aparacie administracyjnym. […] Samą funkcję upolowania towaru czarnego zostawiał więc Europejczyk lokalnym królikom terenów nadbrzeżnych”.

Co więcej, Załęcki dowodził, że niewolnictwa nie zniesiono w wyniku walki czarnych o prawa, gdyż nie byli oni jeszcze na dość wysokim poziomie „ewolucji ideowej klasy niewolonej w kierunku zrozumienia dawniejszej roli i objęcia dawniejszych funkcyj na nowych prawach. Trzeba na to w pierwszym rzędzie wyrobienia w kierunku kultury pracy samodzielnej, na dość wysokim poziomie fizycznym”. Jego zdaniem Europejczycy dbali o krajowców, którzy nie byli w stanie sami się wyemancypować:

Nie należy sobie jednak wyobrażać, że Europejczyk nawet na terenach odpowiednich dla imigracji rolniczej europejskiej zawsze zapominał o obowiązkach moralnych wobec młodszej w kulturze „braci”; przez całą europejską historję przewija się jak złota nić ochronne ustawodawstwo dla krajowców.

Niewolnictwo – według Załęckiego – zniesiono głównie z przyczyn zewnętrznych, takich jak zachodnie ideały wolnościowe wyrażane na przykład w czasie rewolucji francuskiej, „antyniewolnicza polityka Anglji”, absolutyzm, „który chcąc zabezpieczyć się przed oderwaniem się kolonij, odpowiedniemi przepisami starał się przywiązać «do tronu» krajowców”, a także rozgrywka między Anglią a Francją czy wewnętrzne napięcia w Ameryce Północnej: „Emancypacja czarnych była pomyślana jako idealny środek podcięcia pozycji plantatorów i skierowania machiny państwowej po linji wymogów młodego amerykańskiego przemysłu fabrycznego”. Koniec niewolnictwa okazał się zdaniem Załęckiego i innych zwolenników kolonializmu katastrofą: „Takie były historyczne, zewnętrzne dla kolonji powody zniesienia niewolnictwa. Emancypacja była jedną z najboleśniejszych gospodarczo operacji, dokonanych na ich organizmie, a znawcy stosunków kolonialnych twierdzą, że wiele krajów po dziś dzień z operacji tej nie «wylizało się»”.

Tusk mówi po rasistowsku

czytaj także

Załęcki podsumowuje swoje rozważania o rasie, niewolnictwie i emancypacji tak:

Sądzę, że słusznym jest pogląd tych pisarzy, którzy twierdzą, że zniesienie tej instytucji [niewolnictwa] w kolonjach amerykańskich, właśnie dlatego, że było wynikiem prądów zewnętrznych, a nie samorodnego procesu, że zniesienie tej instytucji było katastrofą gospodarczą. Ale też jako katastrofa było ono pomyślanem, o ile chodzi o niektóre czynniki, które w 19 w. programy emancypacji postawiły.

Podsumujmy też my. W publicystyce kolonialnej „Murzynów” przedstawia się więc nie tylko jako leniwych i seksualnie egzotycznych, ale też bezwolnych, niezdolnych do emancypacji, pozbawionych jakiejkolwiek sprawczości. Można by powiedzieć, że rozważania Załęckiego i jemu podobnych były niszowe, skierowane do wąskiej grupy specjalistów. Ale nie, nie były. Na potrzeby szerszej publiczności popularyzował je na przykład Henryk Sienkiewicz. Kiedy Staś zaczyna podważać działania Anglików w Afryce, ojciec Nel z sukcesem przekonuje go, że kolonizatorzy przynieśli miejscowym cywilizację i wolność:

Otóż Anglia, która, jak ci wiadomo, ściga po całym świecie handlarzy niewolników, zgodziła się na to, by rząd egipski zajął Kordofan, Darfur i Sudan, był to bowiem jedyny sposób zmuszenia tych grabieżców do porzucenia tego obrzydliwego handlu i jedyny sposób utrzymania ich w ryzach. Nieszczęśliwi Murzyni odetchnęli, napady i grabieże ustały, a ludzie poczęli żyć pod jakim takim prawem.

Świadomość cierpienia

Mimo że mieszkańców podbitych przez Europejczyków terenów uważano za prymitywnych i niezdolnych do stanowienia o sobie, dostrzegano krzywdy, których doznali ze strony kolonizatorów. Polska opinia publiczna wiedziała, co się dzieje w koloniach i z jaką przemocą się to łączy. Opowiadał o tym między innymi Gustaw Załęcki. Czasem pisał na poważnie, odmalowując szczegóły przemocy:

Traktowano autochtona w koloniach zasadniczo jako rzecz. […] W miarę tego, jak wzrastał w cenie człowiek – rzecz, biały zakłada w koloniach wprost osobne przedsiębiorstwa dla chowu nowego ma- teriału ludzkiego, urządza stajnie ludzkie, w których trzyma masami kobiety ciężarne, podkarmia «przychówek», okazując dla bezpłodnych, do pracy niezdolnych kobiet mniej zrozumienia niż gospodarz dla starej sztuki bydła.

Czasem ironizował: „Przyznać jednak należy, że technika wybijania autochtonów w Australji okazała dużą wyższość nad metodami amerykańskiemi, w Australji bowiem urządzano sobie polowania na murzynów dla przyjemności, i to polowania zgodne zupełnie z… kodeksem myśliwskim”.

Zamiast cenzurować klasykę, dajmy więcej przestrzeni nowej literaturze

Załęcki, podążając za krytykami europejskich metod kolonialnych, zapytywał, czy nie lepiej byłoby zachować „suwerenność autochtonów” i jedynie ich „pouczać”, jak przystosować się do warunków kolonialnych, „udzielając autochtonicznym władcom potrzebnej im moralnej i politycznej protekcji”. Jednak odpowiedź na to pytanie brzmiała – nie. Przyjęte przez kolonizatorów metody usprawiedliwiał. Zwykle podkreślał, że czarni swoją postawą, to jest lenistwem, nie pozostawiali białym wyboru:

W wielu okolicach czarny rolnik natychmiast po ustaniu niewoli ograniczał się wyłącznie do produkcji na własne potrzeby, przez co perspektywy handlu widocznie się zmniejszały. Trudno wyobrazić sobie, aby koła kupiecko-przemysłowe nie zdawały sobie dokładnie sprawy z powodów takiego zachowania się kolorowych oraz ze środków zaradczych na tę abstynencję czarnych od pracy z białym.

Moralność widział pragmatycznie:

Trudno jednakże zaprzeczyć faktowi, że praca przymusowa miała i ma na wielu terenach uzasadnienie w pewnej mierze etyczne. Mam tu na myśli głównie tereny dla kultury europejskiej do niedawna zupełnie zamknięte, których jakie takie uporządkowanie przy braku komunikacji skazuje europejskiego organizatora na konieczność zastosowania tej metody.

Wszystko to sprowadzało się do stawianej jasno granicy między białymi a kulturowo zacofanymi czarnymi:

Do pozyskania czarnego jako robotnika lub wytwórcy towarowego potrzeba go było najpierw ukulturnić. Tak to było jasnem, lecz jasnem było również, że ukulturnianie nie jest procesem szybkim, a kapitał europejski miał aż nazbyt wiele powodów, by na podciągnięcie kulturalne murzyna do normy europejskiej kultury gospodarczej zbyt cierpliwie nie czekać. Korzystając więc ze swego wpływu na politykę administracyjną w kolonjach, sfery handlowo-przemysłowe wybrały metody praktyczne, do upragnionego celu nie tylko prosto, ile szybko prowadzące.

W tej optyce przemoc jawi się jako przypadkowa: „Biały nie prowadził polityki wytępienia człowieka kolorowego i że zjawisko wymierania kolorowych było tam nie celem, lecz ubocznym – zresztą niepożądanym przez Europejczyka wynikiem fałszywych metod eksploatacji pracy ludzkiej”. Niewolnictwo z kolei było koniecznym elementem kolonializmu:

Historia zniesienia niewolnictwa jest pierwszą międzynarodową akcją w dziedzinie międzynarodowej regulacji pracy i tworzy w historii produkcji światowej przez głęboki swój wpływ na całokształt produkcji rolniczo-górniczej jeden z b. ważnych momentów. Jak silnie instytucja niewoli czarnej związaną była z gosp. kolonialnem, tego dowodzi powolność realizacji programu emancypacyjnego.

Policja murem za Jaszczurem? O obojętności wobec przestępstw z nienawiści

Mimo przemocy i szkód wobec „ustroju społecznego autochtonów”, jakie kolonizacja wyrządzała ludności miejscowej, Załęcki uważa ją za korzystną:

Na ogół można powiedzieć, że dzięki Francuzom Indochiny mają szanse zajęcia obok Indii angielskich pierwszego miejsca wśród kontynentalnych eksportowych krajów azjatyckich, a to tem bardziej, im szybciej produkcja wzrastać będzie od ludności najemnej, jednak przeszkodą do dalszego wzrostu Indochin jest nie tyle brak napływu obcych kapitałów, [ile] rzadkie zaludnienie, które musiałoby się co najmniej podwoić, by rolniczą eksploatację kraju postawić na właściwym poziomie.

Mogłoby się wydawać, że Polacy doświadczeni zaborami opowiedzą się przeciwko kolonizacji i idącej wraz z nią przemocy; że dostrzegali analogię między swoim losem a uciskiem ludów pozaeuropejskich, co mogłoby uczynić z nich pionierów antykolonializmu, którzy powiedzieliby to, co Borowski po II wojnie światowej – że żadna cywilizacja, żadne ideały nie usprawiedliwiają przemocy.

Rasizm nie pozwalał im jednak potępić w pełni przemocy kolonialnej, nawet jeśli widzieli ją i krytykowali. Afrykanów nigdy nie traktowali jako równych sobie. Pomysł, że niepodległość jakiegoś kraju w Afryce mogłaby być równie ważna co niepodległość Polski, uważali za wręcz obrazoburczy, czego wyraz dał Szukiewicz, szydząc z Du Boisa. Afrykańskie cierpienia przysłaniała różnica rasowa, polska solidarność była gdzie indziej.

Rasizm w Polsce nie jest domeną środowisk skrajnych

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij