„Od samego początku szukałam w tym »ideale« drugiego dna, podejrzewając, że to wszystko prezentuje się zbyt pięknie. Zaczęłam więc szukać tego haczyka, którego na pierwszy rzut oka nie widać. Jeszcze dziesięć lat temu nie było widać w debacie publicznej takich postaw, jakie dziś prezentują Szwedzcy Demokraci – czyli partia otwarcie definiująca się jako nacjonalistyczna” – mówi Wiktoria Michałkiewicz, autorka reportażu o szwedzkim nacjonalizmie.
Stasia Budzisz: Szwecja ma opinię tolerancyjnego kraju dobrobytu, istnieje w społecznej świadomości jako miejsce, w którym walczy się ze stereotypami. Chwali się równouprawnieniem, rozsądną polityką migracyjną, prawami mniejszości… Jednak ty zatytułowałaś swoją książkę Kraj nie dla wszystkich.
Wiktoria Michałkiewicz: Bo nie da się Szwecji jednoznacznie określić. Z jednej strony jest właśnie taka, jak ją sobie wyobrażamy i o jakiej słyszymy: proponuje wiele rozwiązań w kwestii pracy, równouprawnienia, sprawą oczywistą jest przestrzeganie praw człowieka, wolność wypowiedzi. To były powody, dla których chciałam tam zamieszkać i sprawdzić, jak to jest żyć w raju. No i wtedy okazało się, że jest też druga strona medalu.
Mieszkałaś, studiowałaś i pracowałaś w Szwecji przez pięć lat. Czułaś się w niej obco?
Tak naprawdę z mniejszymi lub większymi przerwami jestem związana ze Szwecją od 14 lat, a decyzję o przeprowadzce podjęłam w 2010 roku. Pojechałam ze znajomością języka, historii i kultury tego kraju, więc z takim zapleczem na pewno było mi trochę łatwiej niż komuś, kto trafia do Szwecji bez przygotowania. Przyjechałam z entuzjastyczną wizją, która na wielu poziomach została zweryfikowana.
Podasz przykład?
Zaczęłam pracę jako jedyna cudzoziemka w szwedzkim zespole. I to było dla mnie ciekawe doświadczenie. Byłam przekonana, że muszę wykazać się swoją wiedzą i kompetencjami na forum grupy, ale okazało się, że to nie tak działa. W przeciwieństwie do Polaków, którzy mają potrzebę wykazania się, dla Szwedów ważne jest, by stać się częścią zespołu. Nie chodzi o to, by być w nim najlepszym, ale by twoje kompetencje uzupełniały się z grupą. Zespół jest ważny, nie jednostka.
To dość trudne, zwłaszcza na początku – szczególnie dla ekspresyjnych osób. Bardzo cenię sobie takie nauczki, pokazują, że istnieją pewne reguły – pisane i nie – których trzeba się nauczyć i przestrzegać. Bo to jednak nie jest tak, że w Szwecji wszystko wolno. Czasem trzeba poczekać na swoją kolej i nie tworzyć niepotrzebnych napięć – tak wygląda szwedzka tradycja konsensusu w praktyce.
czytaj także
Jednym z moich pierwszych zajęć była praca dla znanego dziennikarza telewizyjnego. Współpracownik zapytał mnie, jak to w ogóle możliwe, że ją dostałam, skoro nie jestem Szwedką. To był taki prztyczek w stronę Europy Wschodniej, która nadal bywa w Szwecji stereotypizowana. Był rok 2011, siedem lat po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, kiedy „polski imigrant” kojarzył się w Szwecji raczej ze skutecznym pracownikiem fizycznym (jesteśmy w Szwecji bardzo chwaleni) niż z aspirującą dziennikarką. Ale dziś to się zmieniło. Część Szwedów martwi się za to o konserwatywny zwrot w polskiej polityce.
Czyli hasła o pracy dla każdego w kraju dobrobytu są mitem?
Szwedzka polityka imigracyjna to złożona kwestia. Coraz częściej mówi się o tym, że zawiodła, ponieważ takie osoby jak na przykład lekarze po przyjeździe do Szwecji przez wiele lat nie są dopuszczane do wykonywania zawodu z powodu długotrwałej procedury nostryfikacji dyplomów. Wyliczono, że przystosowanie się do wejścia w społeczeństwo i nauczenie języka zajmuje siedem lat. A przez ten czas wielu ludzi traci swoje kompetencje i doświadcza degradacji: wspomniani lekarze pracują jako kierowcy autobusów czy sprzątacze.
Kolejnym zjawiskiem jest dyskryminacja na rynku pracy. W 2012 roku opublikowano wyniki badania sporządzonego na podstawie 5600 podań o pracę, w których „Eric” mimo dokładnie tych samych kompetencji językowych i wykształcenia co „Hassan” został zaproszony na rozmowę o pracę dwa razy częściej.
Różnica pozostała taka sama nawet, gdy „Hassan” określał siebie jako osobę przyjacielską, ambitną i chętnie poświęcającą się pracy po godzinach. „Eric” to z kolei zimny, introwertyczny indywidualista, który uznaje czas wolny za równie ważny jak pracę. Mimo to „Eric” nadal miał o wiele większe szanse na zdobycie stanowiska.
Jest więc tak, że prace, które wiążą się z mniejszym prestiżem, z reguły wykonują imigranci. Ale z drugiej strony kwestia państwowych zasiłków dla imigrantów budzi silne emocje społeczne. System jest dziurawy i wiadomo, że nie może tak działać, ponieważ zbyt wiele osób jest na jego utrzymaniu.
I tu pojawia się wielki temat etosu pracy i różnic w podejściu do niej. Piszesz o obywatelu Iranu, który przeszedł całą tę drogę, a jego podejście do pracy, które wyniósł ze swojego kręgu kulturowego, nijak się miało do modelu szwedzkiego.
Tak, Arman jest doskonałym przykładem. Praca dla Szwedów to coś więcej niż codzienne zajęcie. To raczej kwestia etyki. Wyraźnie było to widać na początku pandemii koronawirusa, kiedy w pierwszej kolejności podawano nie statystyki zachorowań i zgonów, ale informację o tym, ile osób straciło pracę. Najważniejsze było to, jak to wpłynie na gospodarkę.
W Szwecji buduje się tożsamość na etyce protestanckiej, choć jest to kraj zlaicyzowany. Szwedzi wcześnie zaczynają się usamodzielniać, wyprowadzają się z domu już jako nastolatkowie, wtedy zaczynają pracować i pracują bardzo ciężko. Argument, że wykonywanie jakiejś pracy jest poniżej czyjejś godności, w zasadzie nie istnieje.
czytaj także
Twój bohater, Arman, irański mechanik samochodowy, nie przyznał się swojej rodzinie, że pojechał do Europy sprzątać, bo w jego kraju zajmują się tym Afgańczycy lub Pakistańczycy. Mówi też wprost, że Irańczycy w Iranie są największymi rasistami, bo to właśnie duma z rasy buduje ich dumę narodową.
Jest też przykładem tego, jaki obraz Szwecji i w ogóle Europy funkcjonuje w innych krajach. Arman wyobrażał sobie, że będzie królem życia, i tak myślą też ci, których zostawił w Iranie. Ale to dopiero praca daje szereg przywilejów: opiekę medyczną, prawo do urlopu czy urlopu rodzicielskiego. Arman po kilku latach awansuje i staje się częścią szwedzkiego zespołu.
A kwestia polityki imigracyjnej jest trudna na kilku poziomach: ekonomicznym, społecznym i kulturowym. Nie ma złotych środków, bo to proces dostosowywania do nowego kraju ludzi wyjętych – często przymusowo – z zupełnie innej rzeczywistości. To budzi wiele emocji, ponieważ jeśli ktoś nie pracuje i dodatkowo jest z zewnątrz, to z punktu widzenia etyki, którą wyznają Szwedzi, jest mniej wart dla społeczeństwa. Przeciętny Szwed nie zna słabych punktów polityki integracyjnej państwa i nie rozumie przyczyn problemów imigrantów z odnalezieniem się na rynku pracy.
czytaj także
Przeciętny Polak też nie ma takiej świadomości. Dlatego łatwo go przekonać do prostych rozwiązań, konfliktów etnicznych i wszelkiego rodzaju idei nacjonalistycznych.
Tak, bo to spójna opowieść, która ma pewną tradycję, zasady, daje klarowny komunikat oraz odpowiedź na pytanie, co jest, a co nie jest akceptowalne.
Swoją książkę podzieliłaś na dwie części. Pierwsza koncentruje się na historii, na szukaniu odpowiedzi na pytanie, skąd wziął się szwedzki nacjonalizm, a druga – na jego współczesnych przejawach. Zacznijmy od pierwszej. Czytamy u ciebie, że pierwszy na świecie Instytut Higieny Ras pojawił się w Szwecji. Jak do tego doszło?
Jako reporterkę interesują mnie korzenie współczesnej struktury społecznej. Chciałam znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to możliwe, że w tym kraju jedności udało się przemycić coś, co kojarzy się z podziałem, rozparcelowaniem społeczeństwa i strachem. Aby to zrozumieć, musiałam się cofnąć do historii szwedzkiej socjaldemokracji, teorii Domu Ludu i jeszcze dalej – do Instytutu Higieny Ras.
czytaj także
Wracamy więc na początek XX wieku, do czasu, w którym zaczyna działać ruch robotniczy, rozwija się przemysł i rozpada idea monarchii. Stare systemy upadają, a ich miejsce zajmują progresywne idee: nacjonalizm i ruch robotniczy, czyli socjaldemokracja, a w innej wersji – komunizm. Równolegle rozwijają się medycyna i badania antropologiczne.
Te idee krążyły po całej Europie, Szwedzi komunikowali się z Niemcami, którzy mieli świetne ośrodki akademickie i zaczęli badania: na samych sobie i na Saamach. Trendy te podjął Herman Lundborg, genetyk, którego ideą było wypracowanie zdrowego społeczeństwa na podstawie genów. Lundborg był uczniem szwedzkiego antropologa, Gustafa Retziusa, pioniera badań antropologicznych i kraniologicznych, który mierzył czaszki i głowy ludzi żyjących.
Lundborg zainteresował się jego metodą i stwierdził, że genetyka może dać odpowiedź na pytanie, skąd się bierze „degeneracja rasy”, czyli dlaczego czaszki różnią się od siebie. Zaczął więc prowadzić badania szwedzkich rodzin po to, by stwierdzić, jak rozprzestrzeniają się w danej rodzinie „cechy niepożądane” – w tych badaniach uderza oczywiście połączenie cech fizycznych osób z ich trybem życia lub kwestią moralności. Padają epitety takie jak „degeneraci”, „ludzie ułomni”, „łamiący obowiązujące zwyczaje”, „pośledni”. Jaka była przyszłość tej idei w Szwecji, wiemy dzięki książce Higieniści, w której Maciej Zaremba pisał między innymi o praktykach przymusowej sterylizacji, której poddawani byli Romowie czy osoby chore umysłowo.
czytaj także
A potem nastał czas wielkich totalitaryzmów i wojna, w której Szwecji udało się zachować neutralność. Piszesz, że po drugiej wojnie światowej Szwedom udało się stworzyć coś na kształt demokratycznego państwa socjalistycznego. Jak?
Szwecję przed losem innych państw totalitarnych uratowało to, że przywódcy socjaldemokracji mieli demokratyczne zapędy. Szwecja nie ucierpiała ekonomicznie na wojnie, co pozwoliło jej skupić się na rozwoju kraju, wdrażaniu reform i budowaniu państwa dobrobytu. W wielu aspektach udało się wcielić w życie ideę, która powstała już w 1928 roku, w czasie słynnego „folkhemstalet”, czyli przemówienia o Domu Ludu ówczesnego przywódcy socjaldemokratów, Pera Albina Hanssona.
Hansson pojęcie to zapożyczył od konserwatystów i na jego podstawie zbudował wspólny dla lewicy i prawicy słownik. Szwedzi potrafią dochodzić do konsensusu i być może wtedy pierwszy raz na taką skalę udało się pogodzić sprzeczne poglądy pod płaszczykiem „szwedzkości” – idei narodu progresywnego.
Oczywiście czysto konserwatywne koncepcje nie zniknęły, ale nie przedostawały się do mainstreamu. To też można łączyć z prowadzeniem mądrej polityki, dla której priorytetem jest dobro ogółu obywateli. Niemniej idea Domu Ludu nie jest idealna. Może być narzędziem inkluzji społecznej i budowania wspólnoty, ale może stać się także narzędziem wykluczenia.
Tubylewicz: Nie możemy ze strachu przed tworzeniem stereotypów przymykać oczu na fundamentalizm
czytaj także
Bo utopie nie istnieją?
To mnie właśnie zainteresowało. W zasadzie od samego początku szukałam w tym „ideale” drugiego dna, podejrzewając, że to wszystko prezentuje się zbyt pięknie. Zaczęłam więc szukać tego haczyka, którego na pierwszy rzut oka nie widać. Jeszcze dziesięć lat temu nie było widać w debacie publicznej takich postaw, jakie dziś prezentują Szwedzcy Demokraci – czyli partia otwarcie definiująca się jako nacjonalistyczna.
Chociaż istnieje w szwedzkiej polityce od 1988 roku, dopiero w 2010 roku przekroczyła próg wyborczy, co było szokiem dla wielu osób w Szwecji i poza nią. Popularność zaczęła zyskiwać od roku 2006, kiedy przywódcą został Jimmie Åkesson, który „wygładził” język partii: komentarze otwarcie rasistowskie spotykały się z jego dezaprobatą – przynajmniej oficjalnie.
Mimo to wraz z obecnością tej partii w mainstreamie szwedzkiej polityki zaostrzył się język debaty publicznej. Na początku mojej szwedzkiej drogi nie było mowy o tym, żeby ktoś wyraził otwarcie negatywną opinię na temat imigrantów. Podkreślano raczej długą tradycję otwartości i historię przyjmowania imigrantów, sięgającą drugiej wojny światowej.
Szwecja nie ucierpiała ekonomicznie na wojnie, co pozwoliło jej skupić się na rozwoju kraju.
Kiedy to się zmieniło?
2009 rok był rokiem światowego kryzysu gospodarczego i w tym też czasie przybrała na sile retoryka antyimigrancka w Szwecji. Przemawiała do ludzi i zaczęła się cieszyć coraz większą popularnością. Na tej fali wypłynęli Szwedzcy Demokraci.
Poza tym w ostatniej dekadzie świat przyspieszył. Widzimy, że zachodzą ogromne zmiany – technologiczne, klimatyczne, społeczne – ale nie potrafimy ich nazwać. Nacjonalizm czy ruchy konserwatywne posługują się słownikiem, który jest już znany, zrozumiały i kompletny. Ich język daje ludziom poczucie bezpieczeństwa, narzuca im pewne role, wyznacza granice, zwalnia z myślenia, pozwala stać się częścią jakiejś całości.
Szwedzcy Demokraci ukuli nawet termin złudnie przypominający naszą „dobrą zmianę”.
W Szwecji nazywa się to „zmiana na dobre”.
Rozmawiałaś z nimi o polskiej polityce?
Tak. Uważają, że państwo polskie wprowadza doskonałe rozwiązania w polityce rodzinnej. Polska rodzina stawiana jest za wzór, ponieważ zajmuje należne miejsce w społeczeństwie.
Polska prawica i rosyjska propaganda jednym głosem o upadku Europy
czytaj także
Co się stanie, kiedy SD zdobędą większość parlamentarną?
No, nie chcemy chyba tego wiedzieć. Ale w ich programie wyborczym można znaleźć na przykład plany na ograniczenie prawa do aborcji – już w 2013 roku zgłosili propozycję zaostrzenia praw reprodukcyjnych i skrócenie dozwolonego czasu przerywania ciąży z 18 do 12 tygodni. Proponowali też zlikwidowanie Sametinget, parlamentu Saamów, wydalenie z kraju obcokrajowców, którzy popełnili przestępstwa, czy zmniejszenie liczby rozpatrywanych pozytywnie wniosków o status uchodźcy o 90 procent.
Na razie – i jest tak od 2010 roku – pozostałe partie polityczne robią, co mogą, żeby uniemożliwić SD wywieranie realnego wpływu. Z tego powodu w Szwecji obecnie rządzi koalicja socjaldemokratów z partiami bloku liberalno-konserwatywnego, a utworzenie tego rządu „ponad podziałami” trwało cztery miesiące. Od września 2018 do stycznia 2019 roku trwał impas spowodowany przez duże poparcie dla SD w ostatnich wyborach – partia zdobyła 17,6 procent głosów.
A jak wygląda ich pozycja w czasie pandemii?
W związku z koronawirusem SD tracą poparcie. Ludzie boją się zmian i w niepewnych sytuacjach liczą na odpowiedzialność swoich reprezentantów. Zobaczymy, co będzie dalej. Osobiście wierzę w szwedzką umiejętność dochodzenia do kompromisu, a nie siłowego udowadniania swojej racji, co długoterminowo daje pozytywne efekty.
**
Wiktoria Michałkiewicz – absolwentka kulturoznawstwa, filologii szwedzkiej i antropologii społecznej, doktorantka w Instytucie Socjologii UJ. Członkini zespołu ekspertów fundacji naukowej Norden Centrum. Kuratorka wystaw fotograficznych w Polsce i za granicą, m.in. w Fotografiska w Sztokholmie. Autorka książki Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie, która ukazała się 15 kwietnia nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
**
Stasia Budzisz – reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”, „Podróżami”. We wrześniu 2019 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego wyszła jej debiutancka książka reporterska Pokazucha. Na gruzińskich zasadach.