Kinga Dunin czyta, Weekend

Ząb Lumumby [o „Afryka to nie państwo” Dipo Faloyina]

To, co do nas dociera, to obrazy puczów, wojen domowych, przemocy, jednak większość krajów afrykańskich jako tako radzi sobie z demokracją. Dlaczego taka Botswana jest dobrze funkcjonującym, nieźle rozwiniętym krajem?

Dipo Faloyin, Afryka to nie państwo, przeł. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Literackie 2024

Pamiętaj, że każda informacja na temat działań dowolnej grupy etnicznej odnosi się do przywództwa tej grupy w danym momencie i nie odzwierciedla przekonań, które przeważają w całej społeczności.

Nie jestem po prostu Afrykaninem. Jestem Nigeryjczykiem. Ta książka przedstawia mój punkt widzenia jako takiego.

Dipo Faloyin urodził się w Chicago, dzieciństwo spędził w Nigerii, a teraz mieszka w Londynie. Jest redaktorem magazynu „Vice”, pisuje też w wielu innych, całkiem prestiżowych miejscach. Czyli owszem, jest Nigeryjczykiem, ale z diaspory i pewno nieźle radzącej sobie klasy średniej, przyzwyczajonym do mówienia tak, żeby spodobać się tutejszej klasie średniej.

Czy coś to ujmuje jego książce? Przeciwnie! Dzięki temu czyta się to świetnie. I może z powodu zawodowej afiliacji autora znajdziemy tu też różne ciekawostki dotyczące muzyki i popkultury oraz kuchni. Nie chcę przez to powiedzieć – po przeczytaniu tej książki wiem, że mówiąc o Afryce, zawsze stąpamy po kruchym lodzie – że gdyby napisał to Nigeryjczyk żyjący stale w Nigerii, najlepiej w slumsach w domu na palach w Lagosie, to byłoby to lepsze czy bardziej wiarygodne. Po prostu nie ma takiej książki. Ta jest osobista („nie jestem obiektywny”, pisze wprost), dowcipna, z elementami reportażu, i w ten lekki sposób można się dowiedzieć naprawdę dużo o Afryce. Oraz o sobie, czyli o stereotypach, które rządzą naszym myśleniem o tym kontynencie – który nie jest jednym państwem!

Dlaczego Afryka nie ma dobrej prasy

czytaj także

Państw tych jest pięćdziesiąt cztery, w których mieszka dobrze ponad miliard ludzi, tworzących wiele grup etnicznych i mówiących w paru tysiącach języków. Bywają bardzo biedni i bardzo bogaci, i średnio bogaci, niewykształceni albo pracują w jakimś high-tech, piszą książki, także znane na całym świecie, i robią filmy, mnóstwo (w nigeryjskim „Nollywood” powstaje ponad tysiąc filmów rocznie). Może nam by się spodobały, ale skupiają się na ich życiu.

Autor przedstawia się jako pół Igbo, pół Joruba, każda z tych grup ma swój język, a każdy z nich po kilkanaście dialektów. Jednak Faloyin nie pisze w żadnym z nich, a jedynie broni prawa Afrykanów do własnych akcentów – bo we wszystkich tych krajach urzędowymi językami są te narzucone przez dawnych kolonialistów, głównie angielski i francuski. Dla autora, mimo mocnej identyfikacji nigeryjskiej, najważniejszą grupą odniesienia wydaje się rodzina, wielka i rozsiana właściwie po całym świecie. Opowiada nam o niej wiele pełnych ciepła i często zabawnych anegdot, ale nie o tym, jak znaleźli w tylu różnych miejscach. Może przy okazji warto pomyśleć o tym, że to są ci imigranci, których tak bardzo się boimy.

Poza tym autor kocha swoje miasto, zawsze tętniącą życiem, zatłoczoną, hałaśliwą, ale posiadającą niesamowitą energię metropolię (ponad 15 mln mieszkańców). Opisuje ją tak, że natychmiast chciałabym tam pojechać, chociaż w filmie dokumentalnym, który niedawno oglądałam, zwały plastikowych śmieci, które pokrywają nawet wody laguny, wyglądały trochę przerażająco. Te mniej przyjemne aspekty autor czasem pomija.

Europa musi oddać Afryce zrabowane dziedzictwo

czytaj także

Głównym jego celem jest jednak pokazanie i wyśmianie stereotypowych sposobów naszego myślenia, pisania i pokazywania Afryki. (To nie jeden kraj! I jedna opowieść o nim nie wystarczy).

Mottem książki jest cytat z Chimammandy Ngozi Adichie (ciekawa pisarka z Nigerii): „Gdybym swoją wiedzę czerpała z wyobrażeń popkultury, ja też sądziłabym, że Afryka to kraina cudownych pejzaży, pięknych zwierząt i niezrozumiałych ludzi toczących bezsensowne wojny, umierających z nędzy i na AIDS, niezdolnych przemawiać własnym głosem”.

Należałoby do tego dodać krwawych i jednocześnie groteskowych dyktatorów. Oczywiście są i byli, i uwzględnia się ich w książce, podobnie jak ludobójstwa, za które odpowiadali. Warto jednak zrozumieć historyczny kontekst. O politycznym kształcie Afryki zadecydował Bismarck z kolegami na konferencji w Berlinie (1884–1885), gdzie Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy i Portugalia podzieliły się terytoriami swoich aneksji w Afryce, granice wyrysowując linijką. Nie brano pod uwagę realiów społecznych, dzieląc ludy i plemiona, oddzielając pasterzy od źródeł wody, negując historię i relacje między wspólnotami oraz naturalne granice.

Kiedy państwa afrykańskie mniej więcej w 60. latach uzyskały niepodległość, ostatecznie nie zdecydowano się na zmiany, bo każda z nich, jak kostki domina, mogła doprowadzić do kolejnych konfliktów granicznych, walki o dominację silniejszych ludów nad słabszymi, liczne secesje. Wszystko to jednak nadal się odbywało – i konflikty graniczne, i walki wewnętrzne, i próby secesji, tyle że w ramach państw, które próbują z tego chaosu zbudować narody. Narody, które znamy, kształtowały się przez wieki, dlaczego ma nas zatem dziwić, że kilkadziesiąt lat to za mało?

Om i inne kraje

Władzę najczęściej przejęli ojcowie założyciele, bohaterowie walk wyzwoleńczych, a potem nie chcieli jej oddać – a jak wiadomo, absolutna władza demoralizuje absolutnie. Popierali i finansowali ich Amerykanie albo Sowieci, tocząc tu swoją zimną wojnę. To, co do nas dociera, to obrazy puczów, wojen domowych, przemocy, jednak większość krajów afrykańskich jako tako radzi sobie z demokracją.

Dlaczego taka Botswana jest dobrze funkcjonującym, nieźle rozwiniętym krajem? Jest mała, jednoetniczna, co jest rzadkie, mniej niż inni ucierpiała w czasach kolonialnych, bo była tak biedna, że Wielka Brytania nie chciała się nią zajmować. Rok po odzyskaniu niepodległości odkryto tam złoża diamentów. I miała szczęście do rządzących, jest wielopartyjną demokracją.

Innym krajem, o którym pamiętamy i jest powszechnie chwalony, jest Rwanda. Najpierw ludobójstwo (kompletnie zlekceważone przez świat), kiedy Hutu w krótkim czasie wymordowali milion Tutsi. Potem wzorowy proces pojednania, przebaczenia i odbudowy jedności. Zakazano mowy nienawiści z powodów etnicznych, 60 proc. parlamentu to kobiety, tworzące także połowę rządu. Ukrócono korupcję. Jest jednak łyżka dziegciu, o której autor wspomina. Opozycjoniści, działacze na rzecz praw człowieka czy dziennikarze giną w niewyjaśnionych okolicznościach albo trafiają do więzienia, nawet jeśli wyjechali z Rwandy. A prezydent, nieprzypominający w niczym dawnych dyrektorów Paul Kagame, rządzi od 1994 do dziś.

Nadziei na zmianę w całym regionie autor upatruje w młodym, lepiej wykształconym społeczeństwie, ruchach obywatelskich i protestach. Często kończą się one klęską, ale pokazują rodzące się aspiracje. Sukcesem zakończyły się demonstracje kobiet w Namibii domagających się zdecydowanej walki z przemocą w rodzinie i wobec kobiet. Odpowiednie programy powstały.

Dunin: Czarne tło i białe

Od niedawna można zobaczyć na Netfliksie film dokumentalny Najwspanialsza noc – historia popu. Nie ma w tym tytule nic o Afryce, chodzi przecież o historię popu. W 1985 roku kilkadziesiąt supergwiazd nagrało singiel We Are the World, dzięki któremu miano zebrać – i zebrano – mnóstwo pieniędzy na pomoc głodującym w Afryce. Zaraz na początku filmu możemy zobaczyć to, co tak irytuje Faloyina – łamiące serca, wstrząsające sumieniami i kieszeniami mieszkańców bogatych krajów obrazy martwej matki z niemowlęciem, głodnych dzieci i pochylającego się na nimi białego mężczyzny. Sytuacje te są wyjęte z kontekstu, nie wiadomo, co do nich doprowadziło, ofiary są bezimienne i przede wszystkim zdane na łaskę i pomoc Białych Zbawców, pozbawione sprawczości i własnego głosu. Pomoc była potrzebna – autor omawia wiele takich i podobnych akcji charytatywnych – i przynosiło to wymierne rezultaty, ale efektem ubocznym było utrwalenie w zbiorowej świadomości takiego właśnie obrazu kontynentu. Te analizy zajmują całkiem sporą część tej pozycji, bo stereotypowe postrzeganie Afryki autor uważa za jeden z czynników, które utrudniają jej rozwój. W przypadku akcji charytatywnych cel przynajmniej uświęcał środki, na jeszcze więcej krytyki i satyry zasługuje „hollywoodzki” sposób pokazywania Afryki w filmach.

A co się stało z dziedzictwem kulturowym Afryki? 90 procent znajduje się w muzeach krajów dawnych kolonizatorów i w Stanach Zjednoczonych. Faloyin zaczyna tę opowieść od zęba Patrice’a Lumumby. Był on pierwszym premierem Konga, obalonym przez wojskowy zamach stanu, jednak do jego zamordowania rękę przyłożyli Belgowie. Potem ciało rozpuszczono w kwasie, jednak jeden z żołnierzy belgijskich wyrwał na pamiątkę jego ząb, a przed śmiercią postanowił go zwrócić. W 2022 roku odbył się pogrzeb tego, co zostało z narodowego bohatera. Trudno nie widzieć w tym symbolu – jak wiele stracono i jak mało odzyskano. Poza Afryką znajdują się jeszcze setki, o ile nie tysiące używanych do różnych pseudobadań czaszek i szkieletów, głównie ludu Hererów, którego 80 proc. zostało wymordowanych przez Niemców.

Europa musi oddać Afryce zrabowane dziedzictwo

czytaj także

Najbardziej znanymi i najcenniejszymi dziełami znajdującymi się poza Afryką są jednak „brązy z Beninu” – figurki, maski i tabliczki przedstawiające historię tego królestwa, nieustępujące artyzmem dziełom europejskim. Chociaż w różnych krajach zaczęto coraz więcej mówić o konieczności zwrotu zagrabionych dzieł, po drodze pojawiają się komplikacje oraz argumenty, że to muzea europejskie mogą zapewnić właściwą opiekę nad tymi artefaktami i udostępniają je zwiedzającym z całego świata (również z Afryki). Pochwały ze strony autora doczekały się Niemcy, które zwróciły wiele obiektów Nigerii i miało dla nich powstać spełniające wszelkie standardy muzeum. Doczytałam jednak, jak to się skończyło. Ustępujący prezydent Nigerii przekazał je potomkom rodziny królewskiej w Beninie, stały się własnością prywatną. Nie będziemy jednak tego oceniać, bo to byłby protekcjonalizm. To nie nasza sprawa, co Afrykanie robią ze swoimi zabytkami.

Faloyin największe zagrożenie dla Afryki widzi w zmianach klimatycznych. Kontynent, który produkuje najmniej dwutlenku węgla, ponosi największe koszty globalnego ocieplenia. Mało zajmuje się innymi zagrożeniami – polityką zewnętrzną, np. UE, Rosją, Chinami, eksploatacją przez wielkie korporacje… Zamiast martwić się przeszłością, chaosem i tym, co nie idzie najlepiej, cieszy się tym, co jest, co się udało, i ma nadzieję, że będzie lepiej. Może to jest dobre podejście?

Gdyby jednak komuś ten optymizm nie wystarczał, a zainteresował się Afryką i poszukiwał więcej konkretnych informacji, to warto przeczytać Historię współczesnej Afryki Martina Mereditha. To dobrze, żywo napisana i bardzo solidna historia polityczna Afryki od lat 50. do Arabskiej Wiosny. Jednak nie napawa optymizmem. Wróćcie więc do początkowego cytatu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij