Kinga Dunin czyta, Weekend

Szkocja, Szwecja – czy to brzmi podobnie?

W powieści Stuarta wysmakowane opisy piękna przyrody i liryczna opowieść o rodzącej się relacji miłosnej i erotycznej między nastoletnimi chłopcami są piękne i dobre. Prawie cała reszta jest brzydka, brutalna i budząca obrzydzenie.

Douglas Stuart, Młody Mungo, przeł. Maciej Studencki, Wydawnictwo Poznańskie 2023

Kiedy zbliżali się do rogu, Mungo zatrzymał się i strząsnął dłoń mężczyzny ze swojego ramienia.

Shuggie Bain, poprzednia powieść tego autora, podbiła serca czytelników i różne rankingi. Nie chciało mi się o niej pisać, więc tylko zaznaczyłam, że – moim zdaniem – była przereklamowana. Nie aż tak dobra, jak można by przypuszczać. To samo dotyczy bardzo podobnego do niej Młodego Mungo. Znowu Glasgow, lata 80., ciemne strony miasta, gdzie panują bieda, przemoc i beznadzieja, matka alkoholiczka niezdolna do kochania swoich dzieci i młody bohater, ofiara warunków społecznych.

Gwoli sprawiedliwości – to nie jest źle napisana książka, ma przemyślaną konstrukcję, w której przeplatają się rozmaite czasy, różne rejestry językowe, wyraziste – może zbyt wyraziste – postacie, jest też akcja, którą możemy mieć ochotę śledzić, chociaż od początku wiemy, czym się to skończy. Dodajmy do tego wszystkie sposoby, na które autor stara się wstrząsnąć naszymi emocjami. Czy to dobrze, czy źle? Zależy, co kto lubi.

Powieść zaczyna się od tego, że piętnastoletni Mungo ma gdzieś wyjechać z dwoma obrzydliwymi typkami. Od początku wiemy, że mają wobec niego złe zamiary, ale powstrzymują się, żeby chłopak im nie uciekł, ale jeden z nich już wkłada rękę do kieszeni i bawi się swoim penisem. Wiadomo, jak to się skończy – źle albo jeszcze gorzej.

Z okna patrzy na niego matka, które zmusiła go do tego wyjazdu – zła matka! Niby jeszcze młoda i atrakcyjna, ale jakoś tej atrakcyjności nie da się w powieści zobaczyć. I to drobiazg – ale takich jest więcej – Mungo ma w plecaku ciepły sweter, ale nigdy go nie wyjmie, będzie biedak marznął. Wygląda na to, że autor zapomniał, co mu tam spakował.

To jedna z tych powieści, w których dość łatwo odróżnić dobrych od złych po wyglądzie. Dobre–złe, piękne–brzydkie to mocne opozycje, różniące się sposobem opisu. Wysmakowane opisy piękna przyrody i liryczna opowieść o rodzącej się relacji miłosnej i erotycznej między nastoletnimi chłopcami są piękne i dobre. Prawie cała reszta jest brzydka, brutalna i budząca obrzydzenie.

Mungo kocha matkę i stara się ją chronić, matka nie kocha dzieci, jest egoistką, nawet na trzeźwo. Na obronę jej oraz wszystkich niemiłych bohaterów powieści możemy powiedzieć tyle, że są ofiarami polityki Thatcher, wykluczenia, rodzinnych patologii przenoszonych z pokolenia na pokolenie, uzależnień, toksycznych wzorców męskości, w tym homofobii. Mungo jest piękny, wrażliwy i jest gejem, jego starszy brat jest mały, mniej atrakcyjny i jego jedynym sposobem na bycie w świecie jest przemoc. Wszędzie jest pełno przemocy, czasem na poziomie Tarantino – aż dziw, że ktokolwiek przeżył, albo przynajmniej nie został okaleczony na całe życie.

Zima, po której przyszła Thatcher

Scenariusz dla chłopca z tego środowiska jest prosty: najpierw w bandach protestanckich dzieci i nastolatków będzie bił się z podobnymi bandami katolików, potem zacznie handlować narkotykami i zostanie kibicem piłkarskim i dalej się będzie bił innych i żonę. W końcu i jego ktoś zabije. Dla dziewcząt przewidziane jest wczesne rodzicielstwo. A potem ich dzieci będą żyły tak samo.

Sytuacja prawie bez wyjścia, ale przecież literatura popularna musi dawać nadzieję. Jedno wyjście to edukacja. Siostra Munga bardzo chce się dostać na studia i jakoś tego dopnie, choć nie bardzo wiadomo jak. Może dzięki temu, że daje się wykorzystywać seksualnie nauczycielowi. A nauczyciel nie dość, że brzydki, to jeszcze nie ma zębów. Brr. Wiadomo jednak, co dalej: zdradzi swoją klasę, nigdy już nie wróci do domu. Można też z Glasgow wyjechać, jeśli ma się skończone szesnaście lat. Gdzie? Nie wiadomo. Co tam można robić? Czy gdziekolwiek jest lepiej? Nieważne, ważne jest, że bohater może się uratować. Uff.

Jest jeszcze kwestia szkockiego akcentu i socjolektu klasy ludowej występującego w dialogach. Nie potrafię ocenić tłumaczenia, na pewno wymagało dużo pracy i ufam kompetencjom tłumacza. Pytanie, jak to brzmi po polsku? Dla nas stylizacje językowe, np. używające języka śląskiego czy gwar ludowych, mieszczą się jakoś w naszym doświadczeniu, zapewne podobnie jak „szkockość” w doświadczeniu czytelnika brytyjskiego. I może tego się nie da przełożyć nie tyle z języka na język, co z kultury na kulturę, tak żebyśmy czuli obcość i jednocześnie swojskość.

Nie chcę wdawać się tutaj w dyskusję o sztuce tłumaczenia. Po prostu zastanawiałam się nad tym. Natomiast nie rozumiem, czemu Mungo czasem mówi po swojsku, a czasem czystą, często bardzo ładną polszczyzną, w oryginale pewno angielszczyzną? Jasne, uczy się jej w szkole, ale czemu używa jej w codziennych sytuacjach, a jego lepiej wykształcona siostra nie?

Szkocja: najpierw deklaracja Unii, potem referendum nad niepodległością

To nie jest tak, że książka zupełnie mi się nie podobała. Relacja między Mungo i jego przyjacielem balansująca między niezgrabną czułością i pożądaniem a chłopackimi przemocowymi żartami jest bardzo ładnie opisana. Właściwie kryminalna intryga, mimo że spodziewamy się jej finału, czasem wciąga. Chcemy się dowiedzieć, kiedy go w końcu zgwałcą i co będzie dalej. Może sprzedadzą do burdeli w Buenos Aires? (Nie sprzedadzą, zakończenia nie zdradziłam). Jednak to kiczowate połączenie sentymentalizmu z brutalizmem i emocjonalny szantaż, któremu jesteśmy poddawani – już mniej mi się podobają.

Karin Smirnoff, Jedziemy z matką na północ. Saga rodziny Kippów, t. 2, przeł. Agata Teperek, Wydawnictwo Poznańskie 2023

Jedziemy z matką na północ. Spakowałam torbę i wyjechałam dżipem z garażu.

To mylące pierwsze zdanie, bo matka już wyjechała, a właściwie jej zwłoki. Umarła w domu opieki i prosiła, żeby pochować ją w rodzinnej wsi. Na pogrzeb wyjeżdżają jej córka i syn. Janakippo (Jana Kippo) i jej bror (brat bliźniak). Trzeba się przyzwyczaić do takiej pisowni nazwisk czy innych nazw w tej książce, ale może już się przyzwyczailiście, bo to drugi tom tej dość nietypowej sagi.

Zastanawiałam się, jak wyglądałaby ta historia, gdyby napisał ją Douglas Stuart. Pewno byłaby to jakaś rozdzierająca duszę smuta szwedzkiej prowincji, pełna traum, przemocy, uzależnień i innych nieszczęść. Do tego (w tomie drugim) opresyjna wspólnota religijna, a właściwie sekta, w której zakazane są książki (poza Biblią), sztuka i muzyka, a podporządkowane mężczyznom, okutane kobiety są narażone na wszelkie rodzaje przemocy.

Jednak można to napisać inaczej. Proza Smirnoff jest bardziej zdyscyplinowana, ukrywająca, a raczej wypierająca emocje, podobnie jak Jana Kippo. Rodzeństwo po pogrzebie zostaje na wsi, z której pochodziła matka, gdzieś na dalekiej północy. Mają tam dom po niej, niestety zajęty przez dzikich lokatorów, którzy nie zamierzają się z niego wyprowadzić. Kuzynów. Wspólnota-sekta chętnie by ich przygarnęła, gdyby tylko umieli się zgodzić na panujące w niej zasady. Ma ona też swoje dobre strony, dla niektórych nieznośna, ale dla innych pociągająca, dająca poczucie bezpieczeństwa i przynależności.

Kto napisze kolejny tom „Millenium”? A kto zaśpiewa „Bella, ciao”?

Dla brata alkoholika jest to atrakcyjna propozycja – trzeźwości, bezpieczeństwa, uporządkowania życia. Jana dołącza do outsiderów, dla których nie ma miejsca we wspólnocie, ale dostaje pracę w lokalnej szkole. Uczy zakazanej plastyki – bo mimo że szkoła społeczna, to program obowiązkowy. Szukają odpowiedzi na pytanie, czemu matka musiała stąd wyjechać? Czy kiedy poznają jej przeszłość, zdołają wybaczyć jej winy, tego, że nie chroniła ich przed przemocą ojca?

Kiedy miejscowi pozbędą się Jano ze szkoły, będzie podejmowała też inne prace, a nawet prowadziła psi zaprzęg. Nawiąże relację ze starszym mężczyzną, będzie starała się pomagać różnym kobietom, miała zatargi z miejscową policją… A tak naprawdę będzie badała granice swoich możliwości – na co ją stać emocjonalnie, ile odpowiedzialności i za kogo potrafi unieść. Będzie też za wszelką cenę chciała wyrwać brata z objęć wspólnoty. Może niepotrzebnie?

Wracając do różnic między książkami Smirnoff i Stuarta, ciekawe są te między opisywanymi społeczeństwami, a może w sposobach ich opisywania. Inaczej funkcjonuje w nich klasowość. W szwedzkiej książce nikt nie traci godności, bo pracuje za niewielkie pieniądze, mieszka w gorszym miejscu, w tym wypadku na dalekiej prowincji, jest uzależniony… Może tamtejsi ludzie, bohaterowie powieści, mają mniejsze oczekiwania, a więcej dzielności? W każdym razie napięcia i frustracje wynikające z podziałów klasowych, które przecież też istnieją, są wyraźnie mniejsze. Bo i różnice w Szwecji są chyba mniejsze. Jest przemoc, często skrywana za drzwiami domów, problemy z alkoholem, opresja zamkniętej wspólnoty, ale nie rozlewa się to na cały świat. Są też dobrzy ludzie i dobre relacje, dające oparcie. I nie są one wyjątkiem.

Czy żeby przeczytać drugi tom, trzeba koniecznie znać pierwszy? Przydałoby się, ale nie jest to konieczne. A ja niecierpliwie czekam na trzeci.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij