Już pierwszej książce Górniaka towarzyszyło pianie krytyki, ekscytacja i czasem egzaltowany entuzjazm. Dziś to się nazywa fejm, po angielsku zawsze da się krócej, a żyjemy w czasach, kiedy szybciej i krócej znaczy lepiej. Nie narzekam. W każdym razie uznano Górniaka za nowy i oryginalny głos w literaturze.
Mateusz Górniak, Dwie powieści ruchu, Filtry 2023
Książki są o czymś oraz są jakoś napisane. Jedno z drugim się oczywiście łączy, ale w tym wypadku jednak chyba to „jak” jest ważniejsze. Fajnie, a czasem fajosko.
Jest tu kilka w miarę oryginalnych pomysłów: upodmiotowienie przedmiotów nieożywionych i osób nieludzkich albo też animizacja tych ludzkich; w ogóle zabawy z podmiotem – bohater wciąż nam się rozszczepia, może wstępować jako Potwór, Leniwe Oko, Człowiek z Kamerą, wypowiadać się w liczbie mnogiej, choć nie jest to chyba to postępowe „they/them”. Autor przeważnie ładnie radzi sobie z przetwarzaniem kolokwializmów na język bardziej literacki. A gdzie indziej eksperymentuje.
Mogłabym o tym więcej, ale piszę raczej dla normików, też z pozycji „normiczki”, chociaż nie takiej, które zaraz jęknie: a o czym to jest, jakiś bełkot. Po prostu nie chcę przynudzać. Już pierwszej książce tego autora, Trash story, towarzyszyło pianie krytyki, ekscytacja i czasem egzaltowany entuzjazm. Dziś to się nazywa fejm, po angielsku zawsze da się krócej, a żyjemy w czasach, kiedy szybciej i krócej znaczy lepiej. Nie narzekam. W każdym razie uznano Górniaka za nowy i oryginalny głos w literaturze.
czytaj także
Skoro już trochę powiedziane zostało jak, to zobaczmy też, co chciał nam powiedzieć. Czy to też jest takie nowe? I żeby już do tego nie wracać – w jakim i czyim świecie się dzieje. To świat współczesny widziany oczami młodych, tych smutnych i nieprzystosowanych, nieumiejących się w niego wpasować ani go zmienić. Jedyną dostępną strategią jest ucieczka. Jeśli ciągnie ich do kogoś, to do innych „trashów”, funkcjonujących na marginesach.
Przeciwieństwem tak usytuowanego bohatera jest obrzydliwa pani, debilka, która komentuje egzystencjalne traumy bohatera z moralną wyższością, pyta o pożytek z takiego życia i popija kawusię. „…myśli, że dobrze mieć duży dom za płotem. A ja myślę, że dobrze mieć głowę wystawioną za szybę zapierdalającego auta”.
Tu już nie ma powrotu do normalności, a bezcelowość i donkiszoteria to atuty. Pani więc mówimy: „niech się Pani pierdoli”. Egzystencja w tym, co jest (podobno chodzi o późny kapitalizm), sprawia młodym ból. Biedni, jeśli życie nie cieszy w młodości, to na starość pewno przyjdzie się powiesić?
Dwie powieści, które czytamy, korespondują ze sobą, ale zacznijmy od pierwszej i jak zwykle od początku:
Chata, taka z drewna
Jestem Leniwe Oko. Urodziłem się, kiedy uderzył we mnie samochód. Awarakadawara, awarakadawara – znacie tę piosenkę? Byłem fioletowym rowerem i nuciłem Awarakadawara, awarakadawara. Wczesna jesień, jakieś popołudnie. Mama dbała o moje rumiane lica i pachnące ubrania, a ja miałem to w dupie i wolałem chodzić umorusany, wpadać do kałuż, leżeć na parapecie, jeść papier, walić konia w najobrzydliwszych kiblach, spać w dzień, świrować po nocy.
Bohater – nie wchodźmy w to, ilu ich jest – to uosobienie zbuntowanej chłopackości. Niezbyt to fajne, powiedziałbym, że kawał gnojka z niego, ale jest to też atrakcyjne i wstydu chłopakowi wielkiego nie przynosi. Tu rzuci petardą, żeby kogoś przestraszyć, a potem poogląda sobie wybuchy na YT, zwali konia, papieroska zapali, popierdzi, konia zwali. Z liścia komuś przywali bez powodu, chociaż z miłości. Bo będzie też moment liryczny, zakocha się w Cyganie. Będą szarpać się za sutki i pluć sobie do ust (to jakaś nowa moda? Bo już gdzieś o tym czytałam). Ich seks i związek będą jednak anielskie.
czytaj także
Gimnazjum, taki wiek. Seks gejowski jest wciąż cool, chociaż już nieco konserwatywny, a Cygan, wiadomo, piękny. Nie będzie mu się chciało chodzić do szkoły, jednak będzie chodził na terapię, z której robi sobie kpiny. Jednak w końcu naprawdę dostanie depresji, pozna zalety xanaxu, bo jak mogłaby współczesna proza ten punkt jazdy obowiązkowej ominąć.
„Bohater to osoba w tarapatach”. Dyskomfort to jego drugie imię. A dalej będą narkotyki, raczej miękkie, trawka, i praca w knajpie. Młodzi bohaterowie/ki dzisiejszej prozy zwykle pracują w korpo albo w knajpie, jeśli to pop w prasie kobiecej. Do tego samotne oddawanie się beznadziei w domu i ćpanie, w czym będzie mu towarzyszył Potwór, którego musi w sobie pokonać, żeby ruszyć z miejsca.
I tak się kończy pierwsza tajemnica tego różańca – irytująca.
Druga jest za to nieco nużąca. „Leniwe Oko to bycie w drodze”, tu więc zaczyna się powieść drogi. Ukradziona Fura, Bohater, Człowiek z Kamerą i dwie zabrane autostopowiczki jadą przed siebie, szukają znaków na niebie, znajdują też znaki na ziemi: martwe żółwie, niekiedy coś się wydarza, ale rzadko. Czas odmierzają kolejnymi odegraniami DJ Screw – Phil Collins – In the Air Tonight. Prowadzą jakieś dialogi – to akurat jest najlepsze.
„Komuś papierosa?
Ja dzięki.
Mi.
Mhm.
Masz.
Mhm.
A ty chcesz przeciwbóla może?
Właśnie, co się będziesz męczyć.
No to daj.
Masz.
Dzięki”.
Jedna z dziewczyn opowiada o swoim ojcu, z czego wynika, że kapitalistyczna klasa średnia jest niefajna. Odwiedzą też nieczynny lunapark – czas zabawy już minął, ale to zabawny kawałek. Jednak i tak to wszystko raczej nudne. Nuda pasuje do powieści drogi – jak najbardziej. Wreszcie dojeżdżają do lasu.
Następuje finałowa część trzecia – najbardziej poetycka, jeśli poezję poznajemy po tym, że nie do końca wiadomo, o co chodzi. I podobno utopijna. W lesie zbudowane zostają dwie chaty, jedna żeńska, druga męska. Żeńska ma dach, męska nie ma, za to ma kominy. Wiadomo, kobiety są ograniczane przez sufity, a mężczyzna może wystrzelić ku niebu. Nie wiem, jaka część (pod)świadomości podpowiedziała autorowi te obrazy i wolę nie zgadywać.
W żeńskiej chacie mieszka Mucha z Kret. „My z Muchą poznałyśmy się najprościej na świecie: moja śmierć usiadła w jej cieniu, żeby się oprzeć, pooddychać jej kosmosem”. Ogólnie jest eko. „Wstajemy jak zwykle wcześnie i robimy wdechy wydechy świsty huki piski mlaskania podziobywania gdaczenia…” Są też purtania, bzyczenia i trajkotania. Kret ślini się, ryje i tańczy, tak się porozumiewają. Właściwością Kret jest też samotność, więc w końcu idzie przekopywać się gdzie indziej i tarzać w gównie.
A co tam w męskiej chacie z kominami? Tu wiele się wyjaśnia, bo jednym z kominów jest poezja Andrzeja Sosnowskiego. Ucieczka możliwa jest poprzez prace w języku, który swoją nieoczywistością rozszczelnia schematy, w których tkwimy. Otwiera na inne konstrukcje tożsamości, pozwala przeczuć inną rzeczywistość itd. Sosnowski to już klasyk, wymieniony zostanie też młodszy poeta, chyba równolatek autora, Filip Matwiejczuk. Przewijają się również inne nazwiska: Kafka, Burroughs, Genet, Salamun, Kis, Walser, Mieczysław Piotrowski, Leo Lipski. Z kina Godard. Szalony Piotruś, no jasne!
Zatem wróć – może cała ta książka jest właśnie o tym? O możliwościach, które daje – przynajmniej mężczyznom – poezja. I trzeba to czytać razem z młodą poezją i z krytycznym aparatem Dawida Kujawy. Chociaż tradycja i pewien rozpoznawany typ artystycznej dykcji też się liczą. Zatem „Gdzież jest, poeto, ocalenie? Czy coś ocalić może Ziemię?” Trudno wyrokować, w każdym razie Bohater umiera. Może pozostał po nim wytwór jego wyobraźni Blondas. Blondas, który kiedyś wstał rano, poszedł po mleko i ramkę szlugów i nigdy nie wrócił do domu. Włóczył się i nauczał ludzi.
Ten wróbelek ma jedną, tę męska, nóżkę bardziej, ale jest i druga, kobieca. I kolejna powieść ruchu.
Nomadka
Kiedy zamykam oczy, lecę do tyłu. Kiedy je otwieram, widzę nad sobą chmarę gwiazdek. Serce jest za prędkie. W trzy minuty wypiłam kubek etiopskiego przelewu. Świat jest piękny.
To czyta się już całkiem przyjemnie. Młoda dziewczyna przez 24 godziny przemyka przez miasto, chyba Warszawę. Nie ma pieniędzy, ale zawsze ktoś jej postawi – kawę, rogalika, zapiekankę, basen oraz kostium i okulary do pływania, ubera, przygarnie na nocleg. Boi się wracać do domu, jest wciąż w ruchu, niesie ze sobą wzmacniacz, nie bardzo wiadomo po co. Obserwuje ludzi, spotyka się, rozmawia, pije, wciąga. Kocha życie, ponieważ wciąż mu się wymyka. Dobrze, że inni pracują i mają mieszkania.
Nie jest taka jak inne kobiety, które modlą się, cierpią, smażą na starym oleju, w swoich salonach rozwieszają portrety pseudoprzodków. Ona zawsze wolała bawić się z chłopkami, a na basenie lepiej czułaby się w męskiej szatni. Oczywiście to wszystko podszyte jest smutkiem, miłość zawsze występuje w parze ze śmiercią. „Oto cała ja – zawsze krok od takiej czy innej zapaści”. Ale i tak – cóż to za ulga po tych wszystkich bohaterkach dzisiejszych powieści, zdewastowanych przez rodziców i cierpiących na całą litanię zaburzeń. W tym wypadku transgresją jest sam ruch.
czytaj także
„Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem […] On zaś sprawuje rządy nad tym, co nieruchome i zmartwiałe, nad tym, co bezwolne i bezwładne. Więc ruszaj się, kiwaj, kołysz, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego ręce, zamienią cię w kukiełkę, owije cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, i wielkimi śmietniskami za miastem”.
Na pewno się zorientowaliście, że to nie jest cytat z Górniaka, tylko z Olgi Tokarczuk. Bieguni to cały traktat na ten temat. Czy to nie zabawne, że zaczęliśmy od eksperymentu, a skończyliśmy na Tokarczuk?