Kultura

Trzeba wyglądać „jak Cygan”

Dla Romów otwarcie na świat, pozwolenie na poznanie ich języka to wciąż kontrowersyjna kwestia – mówi Delaine La Bas, brytyjska artystka romskiego pochodzenia.

Rozmowa z Delaine La Bas, brytyjską artystką romskiego pochodzenia, której prace do 15 grudnia można oglądać na zbiorowej wystawie Domy srebrne jak namioty w warszawskiej Zachęcie. Le Bas opowiada o życiu w społeczności romskiej, w przyczepie, o tym, jak udało jej się skończyć szkołę i pójść na studia oraz dlaczego każdy szanujący się Cygan powinien mieć co najmniej jednego konia.

Anna Maziuk: Jak powinnam się do ciebie zwracać? Jesteś Cyganką, Romką?

Delaine La Bas: Romowie to politycznie poprawny termin. Ale istnieje bardzo wiele różnych grup – Romowie, Sinti, Kełderasze, Manusze – to tylko niektóre z nich. W Wielkiej Brytanii dzielimy się na Romów, Romaniczali, Podróżników Irlandzkich, Szkockich i Walijskich, a także Cyganów. Różne grupy w różnych częściach świata chcą być różnie nazywane. To trudny temat. Ale ważniejsze od takich podziałów są społeczności rodzinne.

A ty z jakiej grupy się wywodzisz?

Ja jestem z Angielskich Romów, ale nie mam nic przeciwko nazywaniu mnie Cyganką. W Wielkiej Brytanii słowo „Cygan” nie jest pejoratywnie nacechowane.

Pochodzisz z tradycyjnej rodziny?

Dość tradycyjnej. Jestem najstarsza z piątki rodzeństwa. Mam trzech braci i jedną siostrę. W związku z tym, że byłam najstarsza i byłam dziewczynką, nie oczekiwano ode mnie skończenia szkoły, edukacji wyższej tym bardziej. Miałam raczej wyjść wcześnie za mąż i zostać gospodynią domową.

Ale ty wybrałaś inaczej.

Szkołę średnią skończyłam jako jedyna z rodzeństwa. Większość moich kuzynów nigdy nie chodziła do szkoły. W Anglii nie ma pod tym kątem żadnego rodzaju segregacji, ale dla Romów edukacja nie jest priorytetem. O wiele ważniejsza jest umiejętność zarabiania na życie. Czułam się, jakbym jednocześnie wiodła dwa równoległe życia. Chodziłam do szkoły, ale to nigdy nie było dla mnie najważniejsze. Zamiast tego mnóstwo czasu spędzałam z bliższą i dalszą rodziną. Odkąd zaczęłam chodzić do szkoły, wiedziałam, że jestem inna. Zawsze tę inność podkreślałam, nie wstydziłam się mówić o mojej rodzinie, o tym, jak żyjemy, że mieszkamy nie tylko w domach, ale też w przyczepach czy szałasach. Po szkole średniej postanowiłam, że chcę studiować modę. Stroje od zawsze mnie fascynowały. W naszej społeczności nie było dwóch osób wyglądających tak samo, dlatego wyróżnianie się nigdy nie było dla mnie problemem. Ale kiedy próbowałam dostać się do szkoły artystycznej, wszystkie te moje nieobecności okazały się kłopotliwe. Ze względu na to, że opuściłam tak dużą ilość zajęć, nie chcieli mnie przyjąć. Ale jakoś udało mi się ich przekonać.

Jak do tego doszło, że akurat ty jedna spośród twojego rodzeństwa zapragnęłaś zostać artystką? Co cię zainspirowało?

Zawsze interesowałam się nieco innymi rzeczami niż pozostali. Uwielbiałam muzykę. Miałam takie małe radyjko tranzystorowe, którego cały czas słuchałam. Wtedy w radiu mieliśmy ludzi takich jak John Peel [brytyjski prezenter radiowy, dziennikarz muzyczny związany z BBC, propagujący nowatorskie nurty muzyczne – przyp. AM], dlatego zawsze słuchałam szalonej, dzikiej muzyki.
Moja mama przyjaźniła się z kobietą, która handlowała antykami. Od czasu do czasu mama pozwalała jej zabierać mnie ze sobą na targ. Chodziłyśmy wtedy po sklepach muzycznych i odzieżowych. Stąd miałam inne pomysły na to, co chciałabym w życiu robić. Byłam zdeterminowana. Miałam też dużo szczęścia. Moja babcia, chociaż nigdy nie chodziła do szkoły, sama nauczyła się czytać i pisać. Pomimo że nie do końca rozumiała to, co chcę robić, zawsze bardzo mnie wspierała. A stara kobieta cieszy się dużym szacunkiem w społeczności.

Co na to reszta twojej rodziny?

Dla nich świadomość, że mnie „stracą”, że stanę się częścią większej społeczności, była bardzo trudna. Pozwolili mi pójść na studia, chociaż w społeczności romskiej kobieta i mężczyzna mają określone role i robienie „kariery” przez kobiety nie jest jedną z nich, tym na pewno się wyróżniam. Godzenie życia studenckiego i domowego nie było łatwe. Istnieje całe mnóstwo rygorystycznych zasad, które obowiązują szczególnie dziewczyny. Twój pierwszy chłopak w zasadzie powinien zostać twoim mężem.

I twój mąż był twoich pierwszym chłopakiem?

Nie,  zanim wyszłam za Damiana, miałam jednego chłopaka. To wymagało jednak skomplikowanych negocjacji z moją rodziną. Mieliśmy z tym naprawdę dużo kłopotów.

Jak się poznaliście z mężem? Damian jest z twojej społeczności?

Damian pochodzi z grupy Irlandzkich Podróżników. Poznaliśmy się na akademii. Szanse wygrania na loterii są pewnie większe niż studiowanie naszej dwójki w tym samym czasie na jednej uczelni artystycznej. Damian został wyrzucony ze szkoły, kiedy miał 15 lat. Ponieważ miał problem z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, nieustannie rysował. Nauczyciele zasugerowali, żeby poszedł na Akademię Sztuk Pięknych z nadzieją, że tam będą w stanie utrzymać go z dala od kłopotów. Kiedy się pobieraliśmy, miałam 19 lat. Wszystkim, z którymi wtedy studiowałam, wydawało się to niedorzeczne. W ciążę też zaszłam jeszcze podczas studiów, byłam bardzo młodą mamą w porównaniu do wszystkich wkoło.

To, że pochodzicie z innych grup, nie było problemem?

Rzeczywiście, w pierwszej połowie lat 80. małżeństwo osób z grupy Angielskich Romów i Irlandzkich Podróżników było czymś naprawdę nietypowym. Teraz zdarza się to częściej. Chodzi o różnice wyznaniowe. Mój mąż jest katolikiem. Moi rodzice są wyznawcami Kościoła Anglii, ja raczej nie jestem wierząca.

Jak wyglądał wasz ślub?

To było tak zwane otwarte zaproszenie. Polega to na tym, że nie wysyła się zaproszeń, tylko informuje wszystkich i przychodzi, kto chce. W praktyce znaczy to tyle, że mogą zjawić się setki gości. Musisz być na to przygotowany, mieć bardzo dużo jedzenia i picia.

Gościnność w ogóle jest bardzo istotna w naszych społecznościach. Nie ma mowy o tym, żebym odwiedziła krewnych, a oni nie poczęstowaliby mnie obiadem. Co więcej, odmówienie zjedzenia wspólnego posiłku jest niegrzeczne.

Nasz ślub odbył się w południe i trwał do północy, tak że było to dwunastogodzinne przyjęcie. W tym czasie trzeba przede wszystkim karmić przychodzących i odchodzących ludzi.

Masz tylko jednego syna, to chyba dość nietypowe dla Romki. Wszystko w twoim życiu jest tak osobliwe?

Wiodę stereotypowy, cygański styl życia – ciągle podróżuję! (śmiech) Mam własną przyczepę. Niespełna rok temu zmarł mój dziadek, od tego czasu staram się dotrzymywać towarzystwa mieszkającej w Sussex babci. Sporo bywam też u syna i jego żony w Essex. W tej chwili żyję trochę pomiędzy różnymi miejscami, szukamy z Damianem własnego lokum.

Jak w takim razie wygląda tradycyjne romskie życie w twojej społeczności?

Ludzie lubią spędzać ze sobą czas, przebywać razem. Jeśli ktoś jest chory albo ma problem, wszyscy się gromadzą. Jeśli ktoś umrze, wszyscy idą do rodziny zmarłego i wspierają ją aż do pogrzebu, czasem też po. Większość rodzin wciąż ma choćby jednego konia. Koń jest chyba takim symbolem łączącym nas z przeszłością, ale również zabezpieczeniem na wypadek, gdybyś nagle nie miał żadnego innego środka transportu.

Czy Romowie mogą legalnie pracować? Chodzi mi o stosunek społeczności do pracy.

W Wielkiej Brytanii wielu Romów ma regularną pracę, choćby ze względu na to, że istnieje możliwość pójścia do szkoły, jeśli tylko chcesz zdobyć kwalifikacje. Ale Romowie wolą pracować na własny rachunek, poprzez samozatrudnienie. Większość moich kuzynów jest zatrudniona przy sprzątaniu. Chodzi o elastyczność – jeśli nagle coś im wypada, mogą po prostu zamienić się z kimś albo posprzątać w innym terminie. Wielu ludzi prowadzi firmy budowlane, zajmujące się recyklingiem metalu czy innego złomu albo przerabianiem ubrań.

Tylko ograniczona liczba zawodów daje ci możliwość takiej elastyczności. Mnie, ze względu na to, jaki charakter ma praca artystki, wciąż udaje się być częścią społeczności. Kiedy umarł mój dziadek, byłam akurat w Berlinie. To był piątek, w sobotę byłam już z powrotem w domu. I spędziłam tam kolejne dwa tygodnie.

Opowiedz mi o swojej społeczności.

Wychowywałam się w bardzo dużej grupie rodzinnej, razem z moimi dziadkami, dziadkami stryjecznymi i ciotecznymi, dalekimi kuzynami – w drugiej i trzeciej linii. Większość mojej rodziny pochodzi z hrabstwa Hampshire. Dawniej to w jego granicach się przemieszczali, w końcu osiedli na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii.

Wspominałaś, że w Anglii społeczności tworzą się raczej w linii rodzinnej. Jak duże bywają?

Moja mama pochodzi z rodziny, gdzie było dwanaścioro dzieci. Każde z nich miało własne potomstwo. Są grupy obejmujące około 500 osób, mieszkających blisko siebie, ale niekoniecznie w jednym miejscu. Nas też było kilkuset.

Gdzie mieszkaliście?

Moi rodzice mieli swój kawałek ziemi. Mieszkaliśmy w przyczepach i daczach. Później mój tata zbudował dom, ale okazało się, że nie lubi w nim przebywać. Sprzedał go i wprowadził się z powrotem do przyczepy.

Często rozmawiam na ten temat z ludźmi, bo w Anglii jeżdżenie na wczasy takimi przyczepami jest bardzo popularne. Ale to szczególny sposób życia i niewielu chciałoby tak mieszkać przez cały rok. Myślę, że chodzi o niedużą przestrzeń, w której wszyscy są blisko. Dla Romów bycie blisko z rodziną jest bardzo istotne. Nawet kiedy mój tata zbudował dom, mieliśmy dwa piętra, ale żadnych drzwi pomiędzy pomieszczeniami na dole.

Taka różnorodna rzeczywistość musiała być bardzo atrakcyjna dla dziecka.

Kiedy byłam mała, często odwiedzaliśmy krewnych mieszkających w przydrożnych przyczepach. Nazywaliśmy je „zebrami”, bo miały takie chromowane paski po bokach. Bardzo dobrze pamiętam żywe kolory i wyraziste wzory wewnątrz tych przyczep. Pamiętam też moich dziadków stryjecznych, który byli niesamowitymi postaciami, w szczególności Alfie, który w wesołych miasteczkach walczył za pieniądze. Jeszcze w latach 70. było dość łatwo zatrzymać się „na dziko”. Dziś ludzie tyle nie podróżują. A dla mnie właśnie to oznaczało bycie Cyganem: wolność ducha i brak zobowiązań.

Dzisiaj jest chyba o wiele trudniej wieść taki koczowniczy tryb życia.

Wielu ludzi zimą mieszka w domach, ale od wiosny do późnej jesieni podróżują z przyczepami. Mamy ogromny problem z miejscami, w których można rozbić obóz. Istnieją specjalnie wyznaczone do tego miejsca, ale ciężko jest o pozwolenie na zatrzymanie się tam. Lokalni mieszkańcy zazwyczaj nie chcą, żeby w ich okolicy powstawały takie obozy. Są przekonani, że wówczas wartość ich nieruchomości spadnie.

Rząd dąży do tego, aby wszyscy mieszkali w tradycyjnych domach, walczy z nomadyzmem. Problemem są też eksmisje z nielegalnie zamieszkanych farm.

Na takie akcje przyjeżdża dwa razy więcej policjantów, niż potrzeba, używa się dużo przemocy. Pomijając inne aspekty, jest to bardzo kosztowne, a te pieniądze można by przecież przeznaczyć na jakieś pozytywne działania. Sami Romowie też są bardzo niejednomyślni i nie walczą ze stereotypami, bo one często są im na rękę.

No właśnie, trudność polega chyba na tym, że społeczność romska nieszczególnie chce się przed światem otworzyć. Papuszy – poetce piszącej po romsku – chciano nawet obciąć język za zdradzenie cygańskiego języka.

To wciąż bardzo kontrowersyjna kwestia – otwieranie się na świat, pozwolenie na poznanie naszego języka. Język ma bardzo duże znaczenie, ponieważ jest w zasadzie jedyną rzeczą, która pozwoliła moim ludziom przez wieki zachować tożsamość. Język często jest używany jako element ucisku czy kontroli. Jeśli znasz język, możesz nim manipulować na różne sposoby. Ta nieufność w dużej mierze wynika z nieprzyjemnych doświadczeń w przeszłości. Ale myślę, że bardzo ważne jest zbudowanie jakiegoś rodzaju mostu, żeby uniknąć powtórki pewnych sytuacji. Chodzi też o uznanie prześladowań Romów, które miały miejsce w przeszłości. Niewolnictwo w Europie środkowowschodniej istniało aż do lat 70. XVIII wieku. To całkiem świeża historia. O tym wszystkim nie mówi się wystarczająco dużo, wystarczy spojrzeć na Holocaust. Być może artystyczny dialog jest sposobem na rozmawianie o pewnych sprawach.

Stoimy właśnie w wykonanym przez ciebie „domku”, czymś, co określasz jako struktury.

Ta struktura jest wzorowana na rzeczywistości, Romowie naprawdę mieszkają w tego typu konstrukcjach. Zazwyczaj kleci się je z różnych znalezionych materiałów. Metalowy stelaż pokryty jest plastikową folią, co zresztą powszechnie się praktykuje. Plastik odgrywa tu rolę takiej przeźroczystej ściany. To metafora rasizmu, bo ściana, choć niewidzialna, jednak istnieje.

Delaine La Bas, Bez tytułu, 2013, fragment instalacji, fot. Zachęta

Tworzysz z tego, co znajdziesz?

Moja sztuka jest brikolażem różnych nieinteresujących nikogo przedmiotów i materiałów. Nieustannie coś gromadzę, kolekcjonuję. Lubię o sobie myśleć jako o archiwistce, ale jestem pewnie zwykłą rupieciarą. Mam ogromny problem z przechowywaniem tego wszystkiego w domu, bo nie jestem w stanie nic wyrzucić. Na szczęście moi rodzice mają stajnie, w których mogę magazynować część z tych rzeczy.

W swoich pracach używasz dużo materiałów, kolorowych tkanin.

Studiowałam modę i tkaninę w Central St. Martins Collage w Londynie, nie żadną z dziedzin sztuk pięknych. Odkąd pamiętam, interesowało mnie to, jak ludzie się ubierają i jaki przekaz dają swoim strojem. Poza tym, zawsze miałam łatwość szycia. Ważne jest także to, że to takie mobilne zajęcie – szyć mogę w zasadzie w każdej sytuacji, przy włączonym telewizorze, a nawet kiedy mam towarzystwo. Mogę pracować nad naprawdę dużą rzeczą, ale zabierać ze sobą tylko jej mały kawałek. Stereotyp, że szycie jest typowo kobiecym zajęciem, wykorzystuję w przewrotny sposób. Kolorowe nici przyciągają uwagę ludzi, którzy nie spodziewają się w czymś tak ładnym odnaleźć prowokacyjnych przekazów. Często bohaterkami moich prac są disneyowskie księżniczki. Jesteśmy otoczeni stereotypami dotyczącymi tego, jak powinniśmy żyć, jak wyglądać. Wiele z tych stereotypów odnosi się do społeczności romskiej. Tam się je nawet popiera.

Dużo uwagi poświęcasz dzieciom. Twoje instalacje, nawet te duże, wyglądają jak domki dla lalek.

Dzieci są zupełnie niewinne. Te najmłodsze, kiedy widzą kogoś po raz pierwszy, bardzo rzadko zwracają uwagę na kolor skóry czy różnice językowe. Bardzo wiele uprzedzeń kreowanych jest dopiero w momencie, kiedy trafiają do jakiegoś rodzaju instytucji, na przykład do przedszkola.

Moje problemy zaczęły się właśnie w momencie, kiedy poszłam do szkoły. Laleczki z worków na śmieci nawiązują do kojarzenia Cyganów ze śmieciami, odpadami. W Anglii mamy taki żart: kto pierwszy dotrze do kosza na śmieci? Cyganie czy mewy? Prawda jest taka, że miliony ludzi na świecie muszą żyć z odpadków, które inni wyrzucili. W XVI wieku w Anglii można było zostać powieszonym za bycie Cyganem albo za przyjaźnienie się z nimi. Ludzi sprzedawano jako niewolników. Dużo mówię o tym, że dzieci są świadkami wszystkich tych strasznych rzeczy – kolejnych ucieczek swoich rodziców, jak w filmie o Papuszy, która widziała, jak podpalają rodzinny obóz. Te incydenty wciąż mają miejsce.

Masz na sobie krótką spódnicę. Zdaje się, że spódnica, zwłaszcza długa, ma szczególne znaczenie w twojej kulturze?

Spódnica symbolizuje rozdzielenie górnej i dolnej – czyli nieczystej – części ciała. W wielu społecznościach wciąż należy nosić spódnice określonej długości, które wystarczająco zakrywają ciało. To także rodzaj zasłony. Kiedy jesteś małą dziewczynką, ubierasz się nieco inaczej niż kobieta w dojrzałym wieku albo mężatka. Na przykład w Finlandii Romowie są bardzo tradycyjni i jeśli chcesz stać się członkinią społeczności, musisz nosić ciężką spódnicę do ziemi, która ma około 80 cm długości. Obowiązują także restrykcyjne zasady związane z praniem. Musisz prać różne części garderoby osobno. O tych problemach też mówię w moich pracach.

Jesteś Cyganką-feministką. Jak sobie radzisz z cygańskością wśród ludzi spoza społeczności?

Czasem jest mi ciężko wyjaśnić ludziom moją przeszłość, szczególnie tym, którzy mają dużo uprzedzeń związanych z Cyganami.

Ludzie zazwyczaj wierzą w dwa stereotypy jednocześnie. Według jednego z nich Romowie to nienadające się do niczego łotry. Drugi to romantyczna i przekoloryzowana wizja bosonogiej kobiety z rozwianymi czarnymi włosami, biegającej po polach z tamburynem.

Jeśli tak jak ja nie pasujesz do żadnego z nich, ludzie nie wiedzą, kim tak naprawdę jesteś i czy rzeczywiście jesteś tym, za kogo się podajesz. Jeśli studiujesz, są przekonani, że nie możesz być Cyganem, bo Cyganie są przecież zupełnie niewyedukowani.

Trzeba też wyglądać „jak Cygan”.

O problemach związanych z wyglądem w ostatnim czasie pisała prasa na całym świecie w kontekście Marii, jasnowłosej dziewczynki mieszkającej w romskiej rodzinie w Grecji. Nasza społeczność jest bardzo zróżnicowana, ale ci z nas, którzy wyglądają inaczej, nie przebijają się do masowej świadomości, w której bardzo silnie zakodowana jest konkretna reprezentacja osoby romskiego pochodzenia. Jednym z zatrważających skutków takiego stanu rzeczy jest zabieranie dzieci o blond włosach z romskich rodzin. Spójrzmy choćby na ostatnią aferę w Irlandii. Siedmioletnia dziewczynka została zabrana rodzicom, mimo że posiadali oni wszystkie dokumenty – świadectwo urodzenia, paszport. Testy DNA wykazały, że to ich dziecko. Biologiczna matka Marii – Romka z Bułgarii – też została zlokalizowana i jak się okazało, całe jej potomstwo miało blond włosy.

Ty też nie wyglądasz jak Cyganka. Masz rude włosy, niebieskie oczy, spódnicę przed kolano. No i twoja sztuka też wcale nie jest jednoznacznie romska.

Patrząc na moje prace, ciężko stwierdzić: „Ona na pewno jest Cyganką”. W mojej twórczości poruszam różne polityczne i społeczne problemy. Opowiadam o każdym, kto jest outsiderem, kto nie przystaje. Jestem przekonana, że nawet jeśli pochodzimy ze społeczności, wciąż jesteśmy indywidualnościami. Szufladkowanie zostawiam innym. Jestem po prostu artystką, a to, czy nazywa się mnie outsiderką, artystką współczesną czy romską, nie ma dla mnie znaczenia.

Czytaj także:

Agnieszka Graff, Papusza – nie ma prawdy totalnej

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij