Wykorzystywanie poczucia grupy dominującej, że staje się ofiarą na skutek podzielenia się obywatelstwem i władzą z mniejszościami, jest powszechnym elementem współczesnych poglądów faszystowskich na całym świecie. Fragment książki Jasona Stanleya „Jak działa faszyzm. My kontra oni”.
Narody wcale nie muszą być faszystowskie, żeby uprawiać faszystowską politykę. Jason Stanley opisuje dziesięć podstawowych zasad faszyzmu w polityce. Refleksje historyczne, filozoficzne i socjologiczne przeplata obrazami rzeczywistości współczesnej Polski, Węgier, Indii czy Stanów Zjednoczonych. Pokazuje, jakim zagrożeniem dla współczesnych społeczeństw jest mitologizowanie własnej przeszłości, powszechne korzystanie z języka propagandy czy wymierzony w uniwersyteckich ekspertów antyintelektualizm. Publikujemy fragment jego książki Jak działa faszyzm. My kontra oni.
***
Polityka faszystowska myli ze sobą przeciwstawne pojęcia równości i dyskryminacji. Ustawa o prawach obywatelskich z 1866 roku sprawiła, że właśnie wyemancypowani czarni Amerykanie z Południa stali się obywatelami USA, i zaczęła chronić ich prawa obywatelskie. Została przegłosowana przez senat i Izbę Reprezentantów 14 marca 1866 roku.
Jeszcze w tym samym miesiącu prezydent Andrew Johnson zawetował ją, argumentując, że „prawo to, celem zapewnienia bezpieczeństwa rasy kolorowej, wprowadza gwarancje nieskończenie przekraczające jakiekolwiek inne, które Rząd Federalny kiedykolwiek zapewnił rasie białej”. Jak odnotował William E.B. Du Bois, Johnson postrzegał te minimalne zabezpieczenia, pozwalające wejść na ścieżkę w kierunku przyszłej równości czarnych, jako „dyskryminację białej rasy”.
Dziś biali Amerykanie w ogromnym stopniu przeceniają skalę postępu, jaki USA zrobiły w kwestii równości na tle pochodzenia rasowego przez ostatnich 50 lat. Rozdźwięk ekonomiczny między białymi i czarnymi Amerykanami zatrzymał się mniej więcej na poziomie z okresu rekonstrukcji – na każde 100 dolarów zgromadzonych przez przeciętną białą rodzinę czarna rodzina gromadzi tylko 5 dolarów. A mimo tego, jak w 2017 roku w swojej pracy Americans Misperceive Racial Economic Equality wykazali Jennifer Richeson, Michael Kraus i Julian Rucker, większość białych obywateli USA nie ma takiej świadomości i jest przekonana, że wynikająca z pochodzenia rasowego nierówność ekonomiczna radykalnie się zmniejszyła.
45 procent zwolenników Donalda Trumpa wierzy, że biali są najbardziej dyskryminowaną ze względu na pochodzenie rasowe grupą w Ameryce; 54 procent zwolenników Trumpa wierzy, że chrześcijanie to najbardziej prześladowana grupa religijna w Ameryce. Istnieje oczywiście zasadnicza różnica między poczuciem urazy i opresji a faktyczną nierównością i dyskryminacją.
czytaj także
Psychologia społeczna od dawna bada fakt, że zwiększona reprezentacja członków grup tradycyjnie mniejszościowych jest odbierana przez członków większości jako zagrożenie na wielu płaszczyznach. Ostatnio coraz więcej dowodów dostarczanych przez tę dziedzinę nauki potwierdza, że grupa dominująca ma poczucie krzywdy na myśl o tym, że musiałaby podzielić się władzą po równo z mniejszościami. Ogromną uwagę w Stanach Zjednoczonych poświęca się temu, że około 2050 roku zmienią się one w kraj „większościowo-mniejszościowy”, co oznacza, że biali nie będą już stanowić większości Amerykanów. Korzystając z wagi tej informacji, niektórzy psychologowie społeczni sprawdzili, jak reagują skonfrontowani z nią biali Amerykanie.
W badaniu z 2014 roku psycholożki Maureen Craig i Jennifer Richeson odkryły, że już sama sugestia nieuchronnego przesunięcia struktury narodu w kierunku „większościowo-mniejszościowym” znacząco zwiększała poparcie nieprzynależnych politycznie białych Amerykanów dla poglądów prawicowych. Na przykład czytanie o zbliżającej się zmianie większości w kraju z białej na niebiałą sprawiało, że badani biali Amerykanie byli mniej skłonni do popierania działań afirmatywnych, a bardziej – do popierania ograniczeń liczby imigrantów, a także – co może zaskakiwać – do wspierania „neutralnych rasowo” konserwatywnych działań, takich jak zwiększanie nakładów na obronność.
W artykule podsumowującym swoje badanie Maureen Craig, Julian Rucker i Jennifer Richeson piszą: „wciąż rosnąca liczba prac dostarcza jasnego dowodu na to, że biali Amerykanie (tj. obecnie rasowa większość) odczytują nieuchronną «większościowo-mniejszościową» zmianę w charakterze zagrożenia dla swojej dominującej pozycji (społecznej, ekonomicznej, politycznej i kulturalnej)”.
Owo poczucie zagrożenia może być sterowane politycznie w celu wsparcia ruchów prawicowych. Jednakże taka dialektyka nie jest właściwa wartościom Stanów Zjednoczonych, to raczej ogólna cecha psychologii grupy. Wykorzystywanie poczucia grupy dominującej, że staje się ofiarą na skutek podzielenia się obywatelstwem i władzą z mniejszościami, jest powszechnym elementem współczesnych poglądów faszystowskich na całym świecie.
czytaj także
***
Jak pokazuje historia ludzkości, w obliczu dyskryminacji uciśnione grupy powstawały, tworząc ruchy postulujące dumę ze swej zagrożonej tożsamości. W Europie Wschodniej nacjonalizm Żydów z ruchu syjonistycznego zrodził się w opozycji do toksycznego antysemityzmu. W Stanach Zjednoczonych nacjonalizm czarnych stanowił reakcję na toksyczny rasizm. W swych początkach zrywy nacjonalistyczne były odpowiedzią na opresję.
Walki antykolonialne zazwyczaj toczyły się pod takim samym sztandarem: na przykład Mahatma Gandhi wykorzystał indyjski nacjonalizm jako narzędzie walki przeciwko brytyjskiemu panowaniu. Taki rodzaj nacjonalizmu, wyrastającego na gruncie opresji, nie ma faszystowskiego podłoża. Jego przedstawione wyżej formy w fazie kształtowania się przede wszystkim dążyły do równości.
W narracji kolonialnej imperia zazwyczaj prezentowały się w roli strażników uniwersalnych wartości. Na przykład brytyjscy kolonizatorzy w Kenii ukazywali chrześcijaństwo jako uniwersalny ideał, a mnogość lokalnych religii plemiennych jako przejaw prymitywizmu i dzikości. Częściowo w odpowiedzi na tę przemoc religijną powstanie Mau-Mau podkreślało znaczenie tradycyjnej religii Kikuju – rebelianci przysięgali na boga tego plemienia, Ngaia.
Walczący z kolonizatorami Mau-Mau sięgali po wartości narodowej religii do zwalczania kolonializmu. Ale celem ich walki nie było ustanowienie wyższości religijnych tradycji Kikuju nad religijnymi tradycjami Brytyjczyków. Powstali oni raczej, by demonizowane przez Brytyjczyków tradycje Kikuju zostały uznane za równe. Żeby tak się stało, musieli podnieść ich rangę, otoczyć je nimbem świętości i wyjątkowości – nie dążyli do zohydzenia tradycji brytyjskiej, ale raczej do podkreślenia potrzeby równorzędnego szacunku. Dlatego taki rodzaj nacjonalizmu w żadnym aspekcie nie jest przeciwny równości, wręcz odwrotnie: wbrew pozorom jest ona jego celem.
Podobnym przypadkiem jest istniejący dziś w USA ruch Black Lives Matter. Jego przeciwnicy próbują przedstawić to hasło jako nieliberalnie nacjonalistyczne, gdyż ich zdaniem postuluje ono, że tylko życie czarnych ma znaczenie. Ale intencją tego hasła nie jest umniejszenie wartości życia białych w Stanach Zjednoczonych. Raczej wskazuje ono, że życie białych liczyło się tam do tej pory znacznie bardziej niż jakiekolwiek inne. Celem hasła Black Lives Matter jest zwrócenie uwagi na porażkę wprowadzania równorzędnego szacunku. W tym kontekście oznacza to: „życie czarnych też ma znaczenie”.
Istotą faszyzmu jest lojalność wobec plemienia, tożsamości etnicznej, religii, tradycji, jednym słowem: narodu. Jednak faszystowski nacjonalizm, odrzucając ideał demokracji liberalnej, stoi w rażącej opozycji do nacjonalizmu skupionego na równości; jest to nacjonalizm na usługach dominacji, dążący do ochrony, utrzymania lub zdobycia najwyższej pozycji w hierarchii władzy i statusu.
czytaj także
***
Różnica między nacjonalizmem wynikającym z opresji i nacjonalizmem dążącym do dominacji stanie się jasna, gdy przeanalizujemy ich indywidualny stosunek do równości. Jednak może być ona niewidoczna od wewnątrz. Niepokój towarzyszący utracie uprzywilejowanej pozycji pozostaje niepokojem niezależenie od tego, czy przypomina poczucie opresji wynikające z autentycznej marginalizacji. Gdybym wychowywał się w kraju, w którym święta mojej religii byłyby dniami ustawowo wolnymi od pracy, miałbym poczucie marginalizowania moich dzieci dorastających w bardziej równościowym kraju, w którym ich religijne święta i tradycje byłyby tylko jednymi z wielu.
Gdybym wychowywał się w społeczeństwie, w którym każdy bohater w oglądanych filmach i programach telewizyjnych wygląda jak ja, czułbym się marginalizowany, widząc czasem innego bohatera. Zacząłbym żywić przeświadczenie, że moja kultura nie jest już „dla mnie”.
Gdybym dorastał, postrzegając mężczyzn jako bohaterów, a kobiety jako bierne przedmioty, pełne uwielbienia dla nich, opresją wydałoby mi się pozbawienie mnie mojego przyrodzonego prawa i zmuszanie do uznania kobiet za równe w miejscu pracy czy na polu walki. Korygowanie niesprawiedliwych nierówności zawsze będzie źródłem cierpienia dla tych, którzy na owych niesprawiedliwościach zyskiwali. Niektórzy z pewnością będą postrzegali to cierpienie jako opresję.
Mężczyźni cierpią w świecie zorganizowanym przez mężczyzn. A z kobiet robią kozły ofiarne
czytaj także
***
Faszystowska propaganda zazwyczaj w pełnych udręki tyradach rozwodzi się nad poczuciem niepokoju, które towarzyszy utracie dominującej pozycji. To poczucie straty, całkowicie autentyczne, jest zmanipulowane przez faszystowską politykę tak, by wzmóc wrażenie odgrywania roli ofiary i wykorzystać je do uzasadnienia przeszłych, obecnych i nowych form opresji.
**
Jason Stanley – profesor filozofii na Uniwersytecie Yale. Zajmuje się propagandą we współczesnych społeczeństwach i nowymi formami faszyzmu. Publikuje m.in. w „New York Timesie”, „Washington Post”, „The Boston Review”. Jego książka Jak działa faszyzm. My kontra oni ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w przekładzie Antoniego Gustowskiego i Aleksandry Stelmach.