Idealizm Piketty’ego i jego niezłomna wiara w potęgę rozumu i perswazji mogą się wydawać zwykłą naiwnością. A jednak właśnie dzięki swemu „odrealnieniu”, bujaniu w obłokach i optymizmowi tekst jest ze wszech miar godny polecenia tym, którzy chcą zmieniać świat.
Krótka historia równości Thomasa Piketty’ego to książka bardzo polityczna. Jest to program dochodzenia do równości, sprawiedliwości społecznej i ratowania planety przed katastrofą klimatyczną. Opiera się na dwóch filarach, wspartych faktami, liczbami o postępie równości oraz wartościami, które wyznaczają kierunek dążeń.
Wciąż bowiem 50 proc. najuboższych ma zaledwie 5 proc. bogactwa. Urosła co prawda klasa średnia, mieszcząca się między górnym decylem a najbiedniejszą połową, bo w 1980 roku miała 40 proc. bogactwa, choć w 1914 roku miała go tylko 13 proc. Ważne jednak, że właścicielami majątku produkcyjnego nie są przecież średniacy, a ci z górnego decyla. Ci z klasy średniej są właścicielami głównie nieruchomości, które w kategoriach własności pieniężnej stanowią około połowy własności prywatnej.
czytaj także
Marks uważał, że kluczem do przezwyciężenia kapitalizmu jest nacjonalizacja środków produkcji. To one bowiem są źródłem władzy, a więc i decydowania o sposobie podziału dochodów i bogactwa. Piketty nie idzie tak daleko. Pisze ostrożnie o „odrynkowieniu” pewnych sfer ludzkiej działalności – zwłaszcza edukacji, ochrony zdrowia, infrastruktury, ale już na przykład mieszkalnictwo jest gotów pozostawić w sferze rynkowej (czytaj: prywatnej), z czym trudno się zgodzić.
O tym, że sfera produkcji ma decydujące znaczenie, świadczy choćby opisana przez autora struktura własności we współczesnych Chinach. Wprawdzie tylko 30 proc. całego majątku jest w sferze publicznej (pod kontrolą partii komunistycznej), ale państwo kontroluje aż 65 proc. przemysłu. Pomysł autora na ten obszar ludzkiej działalności ogranicza się do upowszechniania różnych form współzarządzania przedsiębiorstwami, zwłaszcza dużymi, przez pracowników. Piketty powołuje się tu na przykłady Niemiec i państw skandynawskich, gdzie udział załogi w radach nadzorczych sięga 50 proc., czyli jest równy udziałowi akcjonariuszy. Przy czym niewiele wiadomo o tym, w jakim stopniu owo współzarządzanie zmienia charakter tych firm na bardziej prospołeczny czy proekologiczny.
czytaj także
Książka Piketty’ego poza niewątpliwym, jak zwykle u niego, walorem poznawczym, jest czymś w rodzaju poradnika mądrego reformatora. Zasadnicza jej słabość polega jednak na tym, że autor nie wskazuje żadnego podmiotu społecznego, klasy czy klas, które miałyby dokonać owych przełomowych reform zdolnych przezwyciężyć kapitalizm i otworzyć drogę ku większej równości i sprawiedliwości społecznej. Rezygnacja z klasowego podejścia marksizmu skutkuje dość bezradnym stwierdzeniem, że oto „równość wytyczyła sobie drogę”. Ten podmiot liryczny w postaci równości ma zastąpić proletariat, bunt 50 proc. praktycznie wyzutych z własności i owoców swojej pracy?
Jednocześnie Piketty zapewnia, że dążenie do demokratycznego socjalizmu jest tylko prostą konsekwencją logiki dziejów: „Mieści się w kontinuum ważnych przemian, które dokonały się w przeszłości”. Przezwyciężenie złego systemu rodzącego nierówność, niesprawiedliwość i zagrożenie katastrofą klimatyczną ma się dokonać przez mobilizacje społeczne i debaty. A konkurencję z autorytarnym modelem chińskim Zachód, z którym autor się niezmiennie utożsamia, może wygrać „jeżeli kraje zachodnie, albo jakaś ich część, porzucą zwyczajowe nawyki kapitalistyczne i nacjonalistyczne, przyjmując narrację opartą na socjalizmie demokratycznym i wychodzeniu z neokolonializmu wraz z silnymi rozwiązaniami z dziedziny sprawiedliwości podatkowej”. Same z siebie?
Piketty owszem, zauważa, że „postęp ludzkości nigdy nie jest naturalną ewolucją: wpisuje się w konkretne procesy polityczne i walki społeczne”. Problem w tym, że dostrzegając dyskryminację ludzi biednych oraz brak reprezentacji klas ludowych w zachodnich ciałach przedstawicielskich, autor Krótkiej historii równości postuluje, aby wszystkie partie zobowiązane były do zachowania parytetu. To oznacza, że nawet brytyjscy torysi musieliby na swych listach wyborczych umieszczać biedaków.
Tymczasem trudno zapomnieć, że diety poselskie pojawiły się w Anglii wtedy, gdy z list Partii Pracy dostali się do Parlamentu robotnicy i chodziło o to, żeby mieli za co dojechać do Westminsteru. Niestety, większość partii we współczesnych parlamentach Zachodu reprezentuje właścicieli, a nie pracowników. Potrzebne są nie parytety, tylko silne partie klasy ludowej.
Gospodarka od dawna nie służy już ludziom. Dlaczego na to pozwalamy?
czytaj także
Idealizm Piketty’ego i jego niezłomna wiara w potęgę rozumu i perswazji mogą się wydawać zwykłą naiwnością. A jednak właśnie dzięki swemu „odrealnieniu”, bujaniu w obłokach i optymizmowi tekst jest ze wszech miar godny polecenia tym, którzy chcą zmieniać świat. Ktoś, kto wyłącznie stoi twardo na gruncie zastanej rzeczywistości, nie zaprojektuje bowiem racjonalnego i moralnego porządku lepszego świata.
Światem rządzą pieniądze. Właściciele mają władzę nad nie-właścicielami. Dlatego tak ważne są prawa pracownicze czy lokatorskie. Ostatecznie jednak demokracja da się obronić – czy wręcz: ustanowić – tylko dzięki nowej redystrybucji. Chodzi o to, by nikt nie był na tyle bogatszy od innych, by nimi rządzić. W tym celu autor proponuje powszechne dziedziczenie. Jakaś część spadków od wielkich fortun miałaby być odbierana w formie podatku i trafiać jako spadek powszechny do mas ludowych.
Piketty zauważa, że nadmierne różnice majątkowe i dochodowe czynią demokrację jedynie cieniem pierwotnej idei. Dlatego postuluje redystrybucję majątku (powszechne dziedziczenie) i progresywny system podatkowy. Trudno się z tymi postulatami nie zgodzić. Jak jednak uwierzyć w ich realizację, skoro nawet we Francji jeden procent najbogatszych ma dochody dwudziestokrotnie wyższe niż dolne 50 proc. obywateli? Jak uwierzyć w demokratyczne reformy, skoro mimo milionowych protestów na ulicach i mimo sprzeciwu większości parlamentarnej rządzący zdołali przeforsować wydłużenie wieku emerytalnego – w interesie tego górnego procenta?
Autor Krótkiej historii równości próbuje nas przekonać, że mimo wszystko historia zmierza ku modelowi bardziej egalitarnemu. Jednak zauważa, że od lat 80. zmniejszył się udział 50 proc. najbiedniejszych w globalnym majątku oraz że połowa ludzkości jest wciąż tak samo biedna jak w przeszłości, choć mniej ludzi jest dziś na łasce właścicieli niż dawniej.
To jednak nie jest cała prawda, bo stosunki wyzysku i dominacji uległy zmianie. Twardą władzę kija i pałki zastąpiła „miękka władza”, równie, a może nawet bardziej skuteczna niż niewolnictwo i pańszczyzna. Klasa ludowa, jak biedniejszą połowę lubi nazywać Piketty, jest pod ideologiczną i psychologiczną kontrolą klasy wyższej. Wierzy w dogmaty i kłamstwa, które leżą u podstaw jej ekonomicznego upośledzenia. Bo debaty i mobilizacje społeczne, nawet takie jak we Francji, nie zastąpią świadomej walki klas.
czytaj także
To jednak wymaga odrzucenia takich pomysłów jak parytet sankiulotów na listach wyborczych partii bogaczy. To prawda, że jest lepiej, niż było, bo klasa średnia, głównie dzięki gromadzeniu nieruchomości w procesie dziedziczenia, zwiększała swój udział w ogólnym bogactwie. Jednak władzę ekonomiczną nadal dzierży 10 proc. najbogatszych, którzy posiadają majątek produkcyjny. A połowa ludzkości wciąż klepie biedę.
Koncentracja coraz większego bogactwa w rękach coraz mniejszej garstki również jest faktem, który zadaje kłam urzędowemu optymizmowi Piketty’ego. Odrzucając marksizm, badacz wydaje się hołdować najbardziej skompromitowanej jego części, materializmowi historycznemu. Czyli przekonaniu, że nierównomierny rozwój kapitalizmu doprowadzi do jego końca.
Począwszy od neokonserwatywnej rewolucji spod znaku Thatcher i Reagana, świat idzie ku rozwarstwieniu i ekologicznej zagładzie. Zwolennicy szkoły neoliberalnej starają się przedstawić swe poczynania jako realizację jakiegoś uniwersalnego prawa natury. Oni również powołują się na historyczną nieuchronność. Najlepsze w pracach Piketty’ego jest ukazywanie faktów, z których wynika, że to człowiek, istota obdarzona rozumem i wolną wolą, może kierować swym losem w oparciu o jasny, powszechnie zrozumiały kodeks moralny, humanizm.
czytaj także
Rewolucja francuska obcinała panom głowy. Marksizm wybrał nacjonalizację ziemi i fabryk. A Piketty wierzy, że panów wystarczy opodatkować. Tylko że musieliby to zrobić oni sami. Bo to oni rządzą.