Czytaj dalej

Chajka Bełchatowska, bojowniczka z getta warszawskiego

W getcie Chajka nosiła ze sobą zawsze pełny chlebak, na wypadek gdyby zdarzyła się łapanka i wywózka w nieznane. Już po Wielkiej Akcji, którą udało jej się przetrwać, 11 listopada 1942, w dzień urodzin Chajki, znów zarządzono łapanki.

Po utworzeniu getta w 1940 roku Smocza znalazła się w jego północno-zachodniej części. Matce Chajki udało się stamtąd wydostać na papierach, które poświadczały, że jest Niemką (potem zginęła w Nowym Sączu). Dwudziestojednoletnia Chajka pozostała w dzielnicy zamkniętej, gdzie pracowała w kuchni bundowskiej i zajmowała się dystrybucją podziemnych partyjnych gazet (na przykład „Der Weker”) i biuletynów. Jak pisał Marek Edelman: „Przenoszenie paczki było związane z dość dużym ryzykiem. Wszystkie paczki w getcie kontrolowano. Ale nam się nigdy nic nie przytrafiło”.

Warto zaznaczyć, że już w listopadzie 1939 roku Cukunft zaczął odtwarzać ruch młodzieżowy na terenie Warszawy. Kręgi, z racji ograniczonej liczebności, lepiej chroniącej przed ewentualną dekonspiracją, nosiły teraz nazwę „piątek” i spotykały się głównie w mieszkaniach aktywistów lub w zakładach pracy. Starano się kontynuować model aktywności przyjęty jeszcze przed wojną – czytanie partyjnych wydawnictw i dyskusje na tematy polityczne. Według stanu na luty 1941 roku na terenie getta w różnych warsztatach istniało 31 „piątek”, łącznie w organizacji działało 184 członków i członkiń. Wśród nich była także Chajka.

Bukiecik dzikich kwiatów i cytryny

czytaj także

Poza działalnością aktywistyczną pracowała w szopie rymarskim Kurta Roericha. Robotnicy przymusowi wykonywali tam galanterię skórzaną dla Wehrmachtu: pasy, kabury, strzemiona, naprawiali plandeki, zajmowali się impregnacją. Z blisko pół tysiąca zatrudnionych był to jeden z mniejszych szopów w warszawskich getcie. U Roericha pracował też późniejszy mąż Chajki, Boruch (Bronek) Spiegel, także działacz Cukunftu.

Chajka i Boruch stali się sobie bliscy. Jak mówił po latach Spiegel: „Była wyjątkowo ładna: miała ciemną grzywkę, wystające kości policzkowe i migdałowe oczy”. „Umawianie się na randki w getcie wyglądało inaczej – wspominał dalej. – Oczywiście nie było mnie stać na to, żeby pójść na kolację i do kina. Mieliśmy jednak bardzo bogate życie kulturalne”. Para zamieszkała razem na Nowolipiu, prawdopodobnie pod numerem 67. Pomieszkiwali tam również Mojsze Kojfman i Welwl Rozowski.

W getcie Chajka nosiła ze sobą zawsze pełny chlebak, na wypadek gdyby zdarzyła się łapanka i wywózka w nieznane. Już po Wielkiej Akcji, którą udało jej się przetrwać, 11 listopada 1942, w dzień urodzin Chajki, znów zarządzono łapanki. Grupa Welwla Rozowskiego, do której należała Chajka, ukryła się na jednym z wyższych pięter w szopie Roericha. Oprócz niej znaleźli się tam Lusiek, Guta i Jurek Błonesowie, Mojsze Kojfman, Brucha Einstein, Welwl Rozowski, Lola Wiernik z Łodzi (jako jedyna z grupy niezwiązana z Bundem, tylko z robotniczą partią syjonistyczną Poalej Syjon -Lewica), Baruch Zalcman, Minia Wajsgruz.

Dziewczyna z pepeszą? W życiu! Na pomnik dajmy sanitariuszkę

„Znaleźli nas – wspominała po latach. – Esesman miał skórzany bicz. Bił nas nim po głowie. Nie przestawał. Później wyciągnął nas na korytarz szeroki może na metr. Na czwartym piętrze było tam okno. Otworzył je i powiedział: »Wyrzucę was przez nie, rozumiecie?«”. Zamiast tego Chajkę i pozostałych pracowników przymusowych zaprowadzono na Umschlagplatz i wepchnięto do bydlęcego wagonu. Nikt nie miał raczej złudzeń co do celu podróży.

Chajce i jej grupie udało się jednak uciec przez okno. Pociąg toczył się ociężale po piaszczystym nasypie tuż za Warszawą. Lola Wiernik podzieliła się z grupą dolarami, które miała ze sobą na wypadek takich właśnie sytuacji, a Chajka chlebem. Rozowski zabrał się natomiast za przepiłowywanie krat schowaną w bucie piłką. Wyskoczyli. Jako pierwszy skakał Mojsze Kojfman; powiedział, że ma aryjskie papiery i większe szanse na przeżycie po aryjskiej stronie. Jako ostatni – dowodzący grupą, czyli Rozowski. Przy skakaniu Guta Błones zwichnęła sobie nogę.

„Zaczęliśmy maszerować – wspominała Bełchatowska. – Nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujemy”. Domyślali się, że pociąg nie przejechał daleko. Spotkanym na drodze chłopom grupa miała powiedzieć: „Prowadźcie nas do getta, a my wam zapłacimy”. Pytana po latach, czemu chciała wracać do getta, zamiast próbować ukryć się po „aryjskiej stronie”, podobno odpowiedziała, że w getcie są jej najbliżsi i nie wyobraża sobie życia bez nich. Nie miała też żadnych kontaktów za murem.

Gdy kilka dni później Chajka wróciła do getta, Boruch pomyślał, że widzi ducha. „Zabrali ją w jej urodziny – mówił – tak naprawdę tego dnia narodziła się na nowo. Na urodziny dostała w prezencie życie”.

Żobówka

„Niniejszym zaświadczamy, że ob. Bełchatowska Chajka od stycznia 1943 r. do maja 1943 r. była członkiem czynnym ŻOB i brała udział w obronie ghetta warszawskiego. Następnie od 15 maja 1943 r. do 22 sierpnia 1943 r. była członkiem Żydowskiej Grupy Partyzanckiej w lasach wyszkowskich”. Dokument takiej treści wystawi Chajce już po wojnie Marek Edelman.

Pod koniec grudnia 1942 roku warszawscy bundowcy otrzymali pierwszy niewielki transport broni. A już w styczniu Żydowska Organizacja Bojowa, w skład której wchodzili, brała udział w pierwszych potyczkach zbrojnych na terenie getta. ŻOB była nieprzygotowana do walki, źle uzbrojona, a starcia zdziesiątkowały jej członków. Mimo to, jak pisał Edelman, nadszedł wtedy „moment psychicznego przełomu. Ważne jest to, że Niemcy, ze względu na słaby co prawda, ale dla nich niespodziewany opór, musieli akcję przerwać”. Oprócz tego od początku roku ŻOB prowadził akcję propagandową – wydawał odezwy, którymi oklejano mury getta i kamienice. Powoli udawało się też zdobyć więcej broni.

W kwietniu 1943 roku wybuchło powstanie. Chajka z Boruchem walczyli na terenie szopów Toebbensa i Schultza. Ich „piątka” była w zasadzie „szóstką”, bo Boruch stwierdził, że bez Chajki nie podejmie się przywództwa; w grupie była jeszcze jedna kobieta. Po latach Boruch wspominał, że widok brudnej Chajki, z włosami splamionymi błotem i krwią, posiniaczonej i umazanej węglem, oraz jej obraz w ogniu bitwy, jak rzuca domowej roboty granatem z kwasem siarkowym w Niemca – to dwie reminiscencje, w których wydawała mu się najbardziej promienna.

Hymn Bundu: Przysięga

czytaj także

29 kwietnia oddział Chajki wyszedł z getta kanałami, inni walczący podążyli tą drogą później, bo 10 maja. Tak to przejście wspominał Edelman:

„Droga kanałami trwa całą noc. W kanałach napotykamy wciąż na zasieki, które porobili tu przewidujący Niemcy. Włazy pozasypywane są gruzem. W przejściach wiszą granaty, które przy dotknięciu natychmiast wybuchają. Co pewien czas Niemcy wpuszczają gaz trujący. W tych warunkach w kanale wysokim na 70 cm, gdzie nie można się wyprostować, a woda sięga do ust, czekamy 48 godzin na wyjście. Co chwilę ktoś mdleje. Najbardziej męczy pragnienie. Niektórzy piją gęstą, szlamowatą wodę kanału. Sekundy trwają miesiące. 10 maja o godzinie 10 rano przed właz na ulicy Prostej, róg Twardej zajeżdżają dwa ciężarowe samochody. W biały dzień, bez żadnej prawie obstawy (umówiona obstawa AK zawiodła i ulicę patrolują tylko trzej nasi łącznicy i jeden specjalnie delegowany do tej pracy przedstawiciel AL – tow. „Krzaczek”) otwiera się klapa włazu i jeden po drugim, w oczach zdumionego tłumu, wychodzą z czarnej jamy Żydzi z bronią w ręku (w owym czasie już sam widok Żyda jest sensacją). Nie wszyscy zdążą się wydostać. Gwałtownie, ciężko zatrzaskuje się klapa włazu – pełnym gazem odjeżdżają samochody”.

Dla ocalałych żobowców (w tym Chajki i Borucha) 10 maja pozostał dniem „cudownego odratowania”. Chajka – używająca teraz po „aryjskiej stronie” nazwiska Halina (Helena) Bałucka – i Bronek zostali zabrani samochodem ciężarowym do Łomianek, a potem dołączyli do partyzantów działających w lasach nieopodal Wyszkowa. W lesie przebywali do sierpnia 1943 roku.

Kobieta z lochu

Po powrocie Chajki do Warszawy działacze partyjni zorganizowali i opłacili jej miejsce, gdzie mogła się ukrywać. Widok zrównanej z ziemią dzielnicy żydowskiej był dla niej szokiem. Po latach wspominała, że gdy jechała tramwajem, który mijał teren getta, o mało nie osunęła się z przerażenia i bólu; przytrzymał ją nieznajomy Polak, który tym gestem wyraził swą solidarność, a także uratował ją przed dekonspiracją. Potem dołączył do niej Boruch. Przez rok para nie wychodziła na ulicę, aby nikt nie dowiedział się o ich istnieniu. Zmuszeni byli też zmieniać miejsca pobytu. Jak opisywała to tuż po wojnie Chajka: „Tak oto graliśmy z Niemcami w kotka i myszkę. Zawsze z bronią w ręku. Tak aby, jeśliby nas złapali, nie poszło im za łatwo, nie jak z owcami. Umrzeć z honorem, to był nasz cel”.

Przez jakiś czas, razem z towarzyszami broni z getta, Maszą Glajtman-Putermilch i jej mężem Jakubkiem, mieszkali przy Żelaznej 64. Umieścił ich tam Władek Świętochowski, który pracował w elektrowni mającej podstację w getcie. Mieszkanie przy Żelaznej należało do jego teścia, Józefa Pery, kierownika hotelu Metropol. Jak wspominał Mieczysław Pera, syn Józefa: „To była jedna grupa bojowników żydowskich, którzy brali udział w Powstaniu Żydowskim. To byli oni. […] Do końca wojny, do Powstania Warszawskiego mieszkali”.

Żyliśmy w oczekiwaniu pierwszego dnia powstania

czytaj także

W sierpniu 1944 roku Chajka i Boruch odpowiedzieli na wezwanie Bundu i stanęli ponownie w szeregach walczących. Szukali punktu Armii Krajowej. Szef pierwszego, do którego dotarli, nie przyjął ich z otwartymi ramionami. Gdy zobaczył Żydów, miał ze zdumieniem powiedzieć: „To wy jeszcze żyjecie?”, i wycelować w nich pistolet. Jego towarzysz z oddziału, który trzymał w ręku broń maszynową, odpowiedział mu jednak na ten gest groźbą, że jeśli parze spadnie choć jeden włos z głowy, to on się z nim porachuje. W tej sytuacji Chajka i Boruch dołączyli do Armii Ludowej. Choć nigdy nie definiowali się jako komuniści, zmuszeni byli stanąć z nimi ramię w ramię.

Po kapitulacji powstania ukrywali się w ruinach, pod ziemią, w ciemnościach, przez kilka długich miesięcy. Takich jak oni – pomieszkujących w zgruzowanej Warszawie – nazwano potem obrazowo „robinsonami”. Egzystowali faktycznie jak na bezludnej wyspie, a każdy dzień był walką o przetrwanie. Nie do końca wiedzieli, co się dzieje na zewnątrz. Kiedy do Warszawy wkroczyła Armia Czerwona, a partyjni towarzysze mogli już wrócić do stolicy, aby ich odszukać, Chajka i Boruch myśleli, że to Niemcy i że zbliża się ich niechybny koniec. Jakaż była ich radość i zdziwienie, że mogą ponownie żyć jak ludzie. W styczniu 1945 roku w „Życiu Warszawy” pojawiła się nawet wzmianka o podobnym wydarzeniu. W rodzinnej pamięci funkcjonuje ona jako opowieść o Chajce, choć nie wymieniono jej z imienia:

„Śródmieście Warszawy. Dzielnica wysiedlona, cmentarzysko domów i ludzi, dogorywające pożary. Tylko nękający ogień niemieckich dział skierowany na Pragę przerywa śmiertelną ciszę.

W zburzonym domu pod zwałami gruzów ocalała mała piwniczka. Przez zasypane wejście światło do niej nie przenika. W lochu troje ludzi leży na pryczy w ciągłej ciemności, w ustawicznej nocy.

Ciszę naraz przerywają nagłe kroki i głosy z zewnątrz. Ludzie w lochu zrywają się gwałtownie, serca biją na alarm. Jedna myśl przeszywa trzy mózgi: „Odkryli nas!”.

Tupot wielu nóg odbija się echem na podwórku. Donośny głos woła: „Uwaga, uwaga! Piwnica odkryta: wychodzić dobrowolnie, bo podłożymy dynamit!”.

To pomocnicy niemieccy, zbrodniarze bez czci i sumienia. Cóż ich obchodzi skrwawiona ojczyzna, groby bratnie i rumowiska? Wyszukują ukrytych ludzi i oddają ich w ręce katów niemieckich.

Odpowiedzią na wezwanie jest cisza absolutna w lochu. Tylko serca nabrzmiałe bólem i rozpaczą łomocą głośno. W grozie i męce czekają na śmierć. Rozum pogodził się z losem, lecz instynkt samozachowawczy buntuje się. Za co mają umierać?

Nagle potężna kanonada artyleryjska zagłusza kroki pod oknem. Nadzieja wstępuje w serca. Czyżby realizował się sen o wyzwoleniu? Czy można z otchłani cierpień od razu przenieść się do raju życia wolnego?

A jednak tak pozorna niemożliwość stała się rzeczywistością po dwóch dniach. Znękana, sterroryzowana trójka wyczulonym uchem łowi echo polskich pieśni i polskiej mowy.

Lecz trudno w szczęście uwierzyć. Nieufni, ostrożnie wychodzą z lochu, cicho przechodzą przez podwórko, już są na ulicy i od razu napotykają żołnierza wyzwoleńczej armii. Radość rozsadza piersi, mąci wzrok, głos nie chce wydostać się z zaciśniętej krtani”.

Chajka starała się zacząć nowe życie na zgliszczach. Zamieszkała w jednym pokoju zbombardowanej kamienicy wspólnie z Boruchem i inną parą: Joanną Hodes (córką jednego z liderów Bundu, Lejwika Hodesa) i Ludwikiem Świadoszczem. Mieszkanie było prowizoryczne, z płachtami zamiast ścian. Chajka znalazła pracę w komitecie żydowskim. Potem para mieszkała przy Siennej 38. W utrzymaniu pomagały pieniądze, które przysyłał z Ameryki wujek Borucha. Cały czas quasi- -rodzinny parasol roztaczał też nad nimi Bund. Członkowie partii starali się pomagać, jak mogli, zbierali też środki wśród swoich sympatyków w Stanach Zjednoczonych.

Getto ławkowe: „Szanowny Panie Kolego, przesyłam do wglądu, tak sprawę rozwiązaliśmy w Warszawie”

W marcu 1946 roku, jeszcze przed pogromem kieleckim, para zdecydowała się wyjechać do Szwecji. Polskę opuścili na nie swoich dokumentach, płynęli statkiem z węglem. Na liście pasażerów Chajka figurowała jako Fajga Peltel (Władka Meed), czyli jej partyjna towarzyszka. W Szwecji zmienili już papiery na te poświadczające ich prawdziwą tożsamość. Także w Sztokholmie parze pomagał Bund. Tam urodził się ich syn. W 1948 roku rodzina wyjechała przez Paryż do Kanady, do Montrealu, gdzie od lat mieszkał ojciec Chajki, z którym wcześniej nie miała kontaktu. Pisała do niego:

„Drogi ojcze, Ostatnio otrzymałam po raz pierwszy list od Ciebie. Tak wiele lat minęło, a my zupełnie się nie znamy. „Tato!” Jak dziwnie brzmi to słowo. Bardzo dużo myślałam o Tobie. Bardzo chciałam wiedzieć, jak Ci się żyje. Proszę Cię, abyś opisał wszystko, odbudujmy więzi, które zostały przerwane. Poczułam Twoją ojcowską bliskość, kiedy dostałam Twój list. Teraz chcę Ci opowiedzieć kilka słów o nas. Pytasz o swoją siostrę – nikt z nich już nie żyje, ani siostra, ani dzieci. Ostatni raz widziałam się z nimi w getcie i wiem, że jedna z córek wyjechała do Rosji. Może tam mieszka. 5 milionów Żydów spalono w krematoriach. Tylko pojedynczy przeżyli i ja jestem wśród nich”.

Montreal okazał się miejscem, gdzie Chajka razem z Boruchem zostali już na zawsze. Po angielsku przedstawiała się teraz jako Helen. Założyła z mężem firmę produkującą torebki i inną galanterię skórzaną. To w Montrealu wychowały się jej dzieci, Julius i Mindy. Tam też zmarła po długiej chorobie 27 marca 2002 roku. Powstanie było dla niej zawsze punktem odniesienia, wydarzeniem, które nieustannie odtwarzała w rozmowach ze swoimi najbliższymi – tymi z bundowskiej partyjnej „rodziny”, którzy ocaleli jak ona.

**

Fragment książki „Kwestia charakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego” pod redakcją Moniki Sznajderman i Sylwii Chutnik, która ukazała się w Wydawnictwie Czarne.

*

Magdalena Kozłowska – historyczka, kulturoznawczyni, tłumaczka. Absolwentka Instytutu Judaistyki oraz Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Adiunktka na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Członkini zespołu redakcyjnego pisma „In Geveb” oraz zarządu Polskiego Towarzystwa Studiów Jidyszystycznych. Autorka monografii Świetlana przyszłość? Żydowski Związek Młodzieżowy Cukunft wobec wyzwań międzywojennej Polski oraz tłumaczka i redaktorka tomu Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju S.L. Sznajdermana. Obecnie prowadzi badania nad obrazem Żydów z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w dwudziestoleciu międzywojennym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij