To miała być kampania, w której kwestie energetyczne będą miały kluczowe znaczenie. Stało się jednak inaczej – pomysły poszczególnych partii w tym zakresie są w najlepszym wypadku zachowawcze, w najgorszym – w ogóle pominięte w programach, bo mogłyby nie przypaść do gustu niechętnemu zmianom elektoratowi.
Jeszcze rok temu można było być pewnym, że obecna kampania wyborcza upłynie pod znakiem szeroko rozumianej energetyki. Nadchodziła zima stulecia, która nie miała wcale oznaczać mrozu na zewnątrz, tylko w domach. Przez pewien czas debata polityczna faktycznie się wokół energetyki kręciła. Oczywiście w tradycyjnie polskim stylu, czyli na radykalnie niskim poziomie merytorycznym, za to ekstremalnie wysokim poziomie emocjonalnym.
Nasza debata publiczna jest, ogólnie rzecz biorąc, marna intelektualnie, agresywna, krzykliwa i pełna wzburzeń, gróźb, płomiennych deklaracji, oskarżeń oraz powoływania się na honor. Tak też wyglądała debata o energetyce sprzed roku – straszenie brakiem paliw, wytykanie Orlenowi zbyt wysokich marż (obecnie wytyka mu się za niskie – ale teraz już niewątpliwie słusznie), grożenie wyjściem z unijnego systemu ETS i oskarżanie UE o celowe pozbawianie Europy źródeł energii.
czytaj także
W ostatnim czasie temat stracił zainteresowanie polityków. Czarnym koniem obecnego sezonu wyborczego bez wątpienia jest rolnictwo, które nieoczekiwanie stało się jednym z najważniejszych wątków kampanii. Każdy chce przynajmniej na chwilę wskoczyć na falę oburzenia na ukraińskie zboże – tym bardziej że miejsca robi się na niej coraz więcej.
Oczywiście polskie głowy najbardziej rozpala imigracja, więc mamy powtórkę sprzed ośmiu lat, tylko że teraz jest jeszcze głupiej i przede wszystkim groźniej – bo obecnie faktycznie jest u nas już dużo imigrantów.
Swoje liczne postulaty energetyczne politycy schowali, jakby się trochę wstydzili – po ich przeczytaniu można to nawet zrozumieć. Nie są to przełomowe pomysły, raczej typowe postulaty „tożsamościowe”, które mają pokazać wyborcom ogólne podejście do tematu danego ugrupowania. Przy czym jedne są sensowne, inne kulawe, a jeszcze inne straszne.
Centrowy Ład z elementami zieleni
Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga starają się uchodzić za wrażliwe na zmiany klimatu, więc zgodnie umieściły żelazne postulaty „zielonocentrystów”, czyli odblokowanie energetyki wiatrowej na lądzie (zmniejszenie odległości od zabudowań do 500 metrów), inwestycje w OZE i ułatwienie działalności tak zwanych prosumentów.
Trudno uznać zapowiedzi nie do końca określonych inwestycji w OZE jako odkrywcze. OZE rozwija się także za czasów PiS – mowa chociażby o boomie na fotowoltaikę. Nie chodzi o samo przyspieszenie rozwoju OZE, tylko zmiany miksu energetycznego, czyli zmniejszanie udziału węgla, który utrzymuje się na poziomie ok. 70 proc. Przy wzroście gospodarczym same inwestycje w OZE tego miksu nie zmienią. Towarzyszyć im musi wiele innych działań, o których w obu programach niczego nie znajdziemy.
czytaj także
Najwyraźniej oba ugrupowania nie chcą nadepnąć na odcisk jakiejś grupie wyborców, więc przemilczały niewygodne kwestie. W obu programach nie znajdziemy chociażby deklaracji na temat podejścia do energetyki jądrowej. To o tyle istotne, że realizowany jest właśnie program jądrowy stworzony przez PiS, w którym zapadają pierwsze uzgodnienia, dotyczące dziesiątek miliardów złotych. Wyborcy powinni więc wiedzieć, czy KO i TD będą kontynuować tak duży, istotny i kosztowny program energetyczny, czy jednak z niego zrezygnują. Zupełne przemilczenie tej kwestii jest, mówiąc szczerze, trochę nieuczciwe.
Nie napisano także nic o oszczędzaniu energii, chociaż jest już dosyć oczywiste, że bez wyraźnego zmniejszenia zużycia nie przejdziemy przez proces transformacji energetycznej. To problem szalenie kontrowersyjny, gdyż wielu Polaków nie wyobraża sobie zmiany stylu życia. Dotyczy to szczególnie transportu samochodowego oraz indywidualnego ogrzewania domów. Tych sceptyków znajdziemy mnóstwo również po stronie opozycyjnej, co jest niewątpliwie przyczyną tego znaczącego przemilczenia. Z punktu widzenia strategii wyborczej pewnie ma to sens, ale obiektywnie rzecz biorąc, trudno nie zauważyć, że to zwyczajnie niespójne i niekonsekwentne.
KO dołożyła wręcz postulat idący w kierunku przeciwnym do oszczędzania – zapowiada zamrożenie cen gazu na 2024 rok, co raczej nie skłoni ludzi do rozważniejszego użytkowania tego surowca.
W programie TD znajdziemy jeszcze propozycję dosyć niepozorną, ale całkiem niebezpieczną. W ramach wsparcia dla prosumentów TD zapowiada możliwość zakupu energii bezpośrednio od drobnych prywatnych producentów. Na końcu tego akapitu pada zdanie: „Rozbijemy państwowy monopol na sieci energetyczne”. O jakie dokładnie rozbicie własności sieci energetycznych tu chodzi? Miejmy nadzieję, że nie o prywatyzację.
Nawet jeśli w wyniku tej decentralizacji sieć nadal byłaby w rękach podmiotów publicznych, tylko że mniejszych (np. spółek komunalnych), to i tak wydaje się to nietrafionym pomysłem. Przecież polska sieć będzie wymagać w nadchodzących latach gigantycznej, kosztownej modernizacji. Łatwiej będzie to finansować jednemu dużemu podmiotowi, który będzie miał większe możliwości w przesuwaniu środków pomiędzy zadaniami czy choćby w finansowaniu inwestycji długiem.
Spośród OZE najbardziej cenię odpady
Po stronie klimatosceptycznej znajdziemy przede wszystkim Konfederację. Jej tegoroczny program zawiera cały rozdział na temat polityki energetycznej. Nie ma tu żadnego zaskoczenia – pod względem treści jest dokładnie w tym samym duchu co luźne wypowiedzi narodowych libertarian, którzy w mediach i przestrzeni publicznej pod hasłem „tak chcemy żyć” opowiadają o odtworzeniu amerykańskich przedmieść z lat 60. Jest tylko napisany bardziej cywilizowanym językiem, który ma udawać ekspercki. Konfederacja chce więc utrzymać znaczenie węgla w energetyce, gdyż jak przekonują, nadchodzące lata będą prawdziwym renesansem tego surowca. „Eksperci deklarują, że najbliższa dekada to dekada węgla” – czytamy w dokumencie. W tym celu należy więc zwiększyć krajowe wydobycie i „uwolnić” kopalnie od unijnego systemu ETS.
W stosunku do fotowoltaiki oraz energii wiatrowej Konfederacja jest wyraźnie sceptyczna. Apeluje, by skończyć z dopłatami do fotowoltaiki, gdyż wyłącznie „rynkowa opłacalność” powinna decydować o inwestycjach w OZE. To samo dotyczy również elektrowni wiatrowych, w przypadku których narodowi libertarianie deklarują, uwaga, utrzymanie „restrykcyjnych norm środowiskowych”. W tym jednym przypadku konfederaci są więc przeciwnikami deregulacji i znoszenia administracyjnych obowiązków.
Okazuje się jednak, że Konfederacja popiera niektóre OZE. Chodzi o geotermię, która w prawicowej narracji o energetyce odgrywa tę samą rolę, co repatriacja w dyskusjach o imigracji „albo znajomy gej” w debacie o LGBT – służy jedynie rozbrojeniu części argumentów przeciwnika. Geotermia, w przeciwieństwie do wiatru, zasługuje na deregulację. „Usunięcie barier prawnych i administracyjnych celem masowego wykorzystania tego źródła energii w Polsce” – piszą konfederaci w swoim programie. Poza tym prawica chce też daleko idącej regulacji rzek, między innymi poprzez stawianie stopni wodnych oraz udrażnianie spływu, by umożliwić żeglugę śródlądową oraz zakładanie elektrowni wodnych.
Co robią gazowi dziadersi, gdy boją się Bombelków? Straszą je sądem
czytaj także
Postulaty wrogie środowisku wydobywają się więc z Konfederacji nawet przy tych nielicznych okazjach, gdy próbuje udawać zieloną. Gdy Konfederacja postanowiła popierać jednak jakieś OZE, bo to modne i na czasie, to wybrała akurat te dwa najgorsze. Żeby skompletować swoje pseudozielone bingo, dorzuciła jeszcze spalarnie odpadów. Według polskich alt-rightowców „ogromny potencjał” spalarni biomasy jest zaniedbany i ciążą na nim „niezrozumiałe ograniczenia administracyjne”. Należy więc je usunąć, by móc cieszyć się smrodem z nowych instalacji biomasowych.
Inaczej mówiąc, skrajna prawica nie zawiodła – stworzyła właśnie taki program, jakiego można się było po nich spodziewać. Jedyne, co można docenić, to jednoznaczna deklaracja tego ugrupowania w kwestii energii jądrowej – Konfederacja popiera, ale należy w tej sprawie dążyć do samodzielności.
Nie chcem, ale muszem
PiS jest o tyle lepszy od Konfederacji, że zamiast zupełnie wymiksować się z unijnej polityki klimatycznej oraz dekarbonizacji, chciałoby „jedynie” przeciągnąć ją najdłużej, jak się da. Ok, odejdziemy od węgla do połowy wieku, ale skończymy tak w 2049, dobra? Oczywiście znając życie, do tego czasu pojawi się wiele niezależnych od nas czynników i zdarzeń, które spowodują serię różnych poślizgów i finalnie Polska pod rządami PiS stałaby się zeroemisyjna tak gdzieś koło 2065.
Poza tym przez cały ten czas PiS nie będzie zajmował się odpowiednią percepcję społeczną, dbając o dobry wizerunek transformacji energetycznej i tłumacząc jej sensowność, tylko jeszcze będzie ją podważać i przekonywać, że jest przeciw. Ta niespójność to kwintesencja polityki klimatycznej PiS – jak i główna przyczyna nieudolności obecnego rządu w tym zakresie.
Wśród swoich ośmiu konkretów PiS nie zawarł żadnej obietnicy odnoszącej się bezpośrednio do polityki klimatyczno-energetycznej. Dwa z nich dotyczą jej tylko częściowo. Bezpłatne autostrady są pod tym względem zwyczajnie szkodliwe, gdyż skłaniają ku szerszemu wykorzystywaniu samochodów osobowych – i co za tym idzie, paliwa. „Przyjazne osiedle” zawiera w sobie termomodernizację bloków z wielkiej płyty, co samo w sobie jest bardzo potrzebne i umożliwi zmniejszenie zużycia energii. Abstrahując od tego, że termomodernizację wymusi polityka klimatyczna UE, a PiS jedynie się pod to sprytnie podpiął.
czytaj także
Niestety nawet tu mamy zgrzyt, gdyż rządzący chcą przy okazji pobudować na osiedlach nowe parkingi, co oznacza dalsze wspieranie transportu samochodowego. Zresztą kierowcy to bardzo ważna dla nich grupa, czego próbują dowodzić na każdym kroku. To właśnie dla nich Orlen obniżył ceny paliwa na stacjach do poziomu absurdu.
Politykę energetyczną PiS można jednak ocenić także po bieżących działaniach. Możemy więc powiedzieć, że długofalowo partia ta chce oprzeć polską energetyką na atomie. Realizacja ich programu jądrowego ślimaczy się niemiłosiernie, ale przynajmniej zaczęto wreszcie podejmować pierwsze decyzje. W przeciwieństwie do Konfederacji PiS jest wrogi przede wszystkim lądowej energetyce wiatrowej. Nowelizacja ustawy wiatrakowej utkwiła na etapie prac legislacyjnych, chociaż według KPO już powinna zostać uchwalona. Zresztą wcześniej, w 2016 roku, to właśnie PiS zablokował jej rozwój. Równocześnie jednak rząd Morawieckiego chętnie finansuje inwestycje w fotowoltaikę (program „Mój prąd”).
W okresie przejściowym PiS chce postawić na gaz, co jest krytykowane przez aktywistów klimatycznych. Ugrupowanie Kaczyńskiego pod tym względem sytuuje się jednak w głównym nurcie UE. Postawienie na gaz w okresie przejściowym jest przecież podstawą niemieckiej Energiewende. Polska realizuje więc obecnie bardzo wiele inwestycji w bloki gazowe. PiS podpisał też z górnikami umowę o terminach wygaszania kopalń, która w ostatnim czasie jest jednak podważana przez ziobrystów. Poza tym sama umowa pokazuje, że rząd, zamiast wykręcić się z dekarbonizacji, woli to przeciągnąć bez końca – ostatnie kopalnie będą wygaszane pod sam koniec piątej dekady XXI wieku.
Prymusi klimatyczni
Zdecydowanie najbardziej szczegółowy program przedstawiła Lewica. Jej Zielony Ład składa się z 20 obszarów, w których znajdziemy zwykle po więcej niż jednej propozycji działania. Lewica chce więc postawić na OZE oraz energię jądrową. Ta ostatnia może być pewnym zaskoczeniem, gdyż środowisko Wiosny było do tej pory sceptyczne wobec atomu.
Lewica jako jedyna na poważnie podeszła do tematu ograniczania zużycia. Zapowiada inwestycje w energooszczędną infrastrukturę publiczną – między innymi oświetlenie ulic i budynków użyteczności publicznej. Obiecuje też modernizację sieci elektrycznej, by ograniczyć stratę energii na etapie przesyłu. Poza tym deklaruje przeprowadzenie termomodernizacji budynków mieszkalnych, co nie tylko poprawi komfort życia, ale też zmniejszy rachunki za energię gospodarstw domowych. Także tutaj znajdziemy jednak dyskusyjną obietnicę utrzymywania niskich cen, chociaż w przeciwieństwie do KO, Lewica zapowiada jedynie ograniczenie tempa wzrostu cen – w jej przypadku prądu.
Kolejna kwestia, którą znajdziemy tylko w programie Lewicy, to europejska polityka energetyczna. Lewica chce zacieśnienia integracji na tym polu. Proponuje więc wspólne zakupy surowców energetycznych, co doprowadziłoby do spadku ich cen w Europie – gdyż poszczególne państwa nie konkurowałyby między sobą o surowce, a UE jako całość byłaby w takich negocjacjach znacznie silniejszym kontrahentem dla dostawców niż pojedyncze kraje członkowskie.
Lewica chce też stworzenia unijnych mechanizmów finansowania transformacji energetycznej, by jej ciężary zostały rozłożone sprawiedliwie, a ewentualne szkodliwe skutki społeczne były zminimalizowane. W tym celu chce między innymi objąć ochroną społeczności zależne od wydobycia lub zużycia paliw kopalnych, by po wygaszeniu kopalń czy elektrowni węglowych zapewnić im utrzymanie wcześniejszego poziomu zatrudnienia oraz poziomu życia.
Pod względem treści pomysłom energetycznym Lewicy trudno coś zarzucić. Ciężko nawet znaleźć coś, czego tam nie ma, a powinno. Lewicowcy napisali program godny prymusów dekarbonizacji, jednak ta szczegółowość może być też odbierana jako problem. Mamy pewność, że Lewica jest najbardziej zieloną partią w Polsce – chociaż partia Zieloni znalazła się u centrystów – a nawet można założyć, że się na tych kwestiach zwyczajnie zna. Tylko że to z grubsza wiedziałem już wcześniej. Teraz chciałbym wiedzieć, które z tych kwestii są dla niej najważniejsze – na co chce położyć akcenty, co chce robić w pierwszej kolejności, a co traktuje jako drugorzędne.
czytaj także
Takie nagromadzenie różnych wątków i pomysłów, z których żadne nie są wybite, sprawia, że poszczególne kwestie się gubią, co osłabia wagę tych kluczowych. Wydaje mi się, że ustawa antyodorowa czy stworzenie nowych parków narodowych to mniej znaczące sprawy niż modernizacja sieci przesyłowych czy gruntowna termomodernizacja budynków. Tymczasem to wszystko zostało zmieszane i podane w dokładnie ten sam sposób. Co może być przyczyną tego, że Zielony Ład Lewicy nie przedostał się do mediów. Choć z przyczyn zawodowych muszę je regularne śledzić, nie znałbym poszczególnych zapisów programu klimatycznego Lewicy, gdybym go po prostu nie przeczytał.
Nie zawsze „więcej dobrego” oznacza od razu „lepiej”. Chociaż niewątpliwie nadmiar dobrego jest lepszy niż umiarkowana ilość złego. Dlatego i tak należy się cieszyć, że przynajmniej jedna partia w Polsce przygotowała program zielonej polityki z prawdziwego zdarzenia. Być może już za kilka dekad będzie można w ten sposób wygrywać w Polsce wybory. Owszem, staram się być optymistą.