Kraj

Władza chce zagwarantować sobie bezkarność [list]

Marsz tysiąca tóg. Fot. Jakub Szafrański

Jestem radcą prawnym i w sobotę 11 stycznia poszedłem w Marszu Tysiąca Tóg, w proteście małej grupki komunistycznych prawników, broniących swoich przywilejów i bezkarności − pisze radca prawny Paweł Wójcik.

Wśród maszerujących byli również komunistyczni sędziowie z Portugalii, Danii, Norwegii, Holandii, Łotwy, Turcji i innych państw europejskich. Oni również przyjechali bronić postpeerelowskiego układu w polskim wymiarze sprawiedliwości.

Tak prawnicze protesty w obronie praworządności i niezależności sądów przedstawiła oficjalna rządowa propaganda. Sprawa wygląda jednak inaczej.

To nie był marsz w obronie komunistycznych sędziów

W 1989 roku miałem 11 lat. Krystian Markiewicz, nazywany przez Łukasza „Herszta” Piebiaka „głównym rozgrywającym kasty”, jest zaledwie 2 lata starszy. Większość uczestników marszu stanowili sędziowie, radcy prawni, adwokaci, którzy swoją karierę zawodową rozpoczynali w wolnej Polsce. W tłumie prawników spotkałem również swoich byłych studentów, młodszych ode mnie nawet o kilkanaście lat, dzisiaj już w prawniczych togach.

Wykwit stalinowskiego poczucia humoru prezesa

Nie widziałem natomiast i z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zakładam, że nie uczestniczyli w marszu nowo wybrany sędzia Trybunału Konstytucyjnego, prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz ani polski komisarz z rekomendacji PiS w Komisji Europejskiej, sędzia stanu wojennego Janusz Wojciechowski.

W tym miejscu warto dodać, że w ramach dobrej zmiany w sądach prezesem Trybunału Konstytucyjnego została wybrana Julia Przyłębska, sędzia powołana przez Radę Państwa PRL, a na studiach członkini komunistycznej młodzieżówki. Julię Przyłębską prorządowy tygodnik „W Sieci” uhonorował tytułem „Człowieka Wolności 2017”. W tym kontekście trudno było maszerować w obronie „komunistycznych złogów”, skoro od lat żadna władza złogów tych tak nie dowartościowała.

To nie był marsz kasty

Zakłamywaniem rzeczywistości jest również teza o rzekomej „nielicznej grupce niezadowolonych” protestujących sędziów. W marszu poszło więcej niż tysiąc sędziów, mimo że udział w nim nie tylko nie dawał żadnych korzyści, ale wiązał się z realnym ryzykiem represji (jeśli nie wprost, w formie postępowań dyscyplinarnych, to z pewnością pomijania przy awansach zawodowych). W marszu uczestniczyli więc tylko najodważniejsi sędziowie spośród wszystkich, którzy sprzeciwiają się tzw. reformom forsowanym przez władzę polityczną. Część sędziów nie przyjechała do Warszawy ze strachu, część nie akceptowała samej formy protestu, jeszcze inni po prostu nie mieli takiej możliwości.

Fotorelacja: Marsz Tysiąca Tóg

czytaj także

Jednak należy zwrócić uwagę, że mimo tych wszystkich trudności nieporównywalnie więcej sędziów zdecydowało się zaryzykować swoją karierę i wziąć udział w marszu, niż podpisać listy poparcia kandydatów do neo-KRS.

To jest faktyczny dowód podziału sił w środowisku sędziowskim. Piętnastu nowych członków KRS miało problem, żeby zebrać wśród dziesięciu tysięcy sędziów dwadzieścia pięć podpisów pod swoimi kandydaturami.

Nieporównywalnie więcej sędziów zdecydowało się zaryzykować swoją karierę i wziąć udział w marszu, niż podpisać listy poparcia kandydatów do neo-KRS.

A przecież złożenie podpisu nie wymagało poświęcenia całego dnia, podróży, niekiedy przez całą Polskę, i maszerowania w styczniową sobotę przez trzy godziny ulicami Warszawy. Zwykły podpis, który nie dość, że miał pozostać tajemnicą, to jeszcze oznaczał dług wdzięczności po stronie organu decydującego o sędziowskich awansach.

Jednak ci, którzy dzisiaj przekazują narrację o grupce protestujących sędziów, sami musieli podpisywać się pod swoimi zgłoszeniami, a i tak prawdopodobnie nie byli w stanie zgromadzić wymaganej liczby podpisów, w związku z czym listy poparcia są do dzisiaj najpilniej strzeżoną tajemnicą państwową.

To nie był marsz w obronie przywilejów

Jeżeli rzeczywiście był to marsz w obronie przywilejów, to dlaczego szło w nim tylu młodych, szeregowych sędziów? Jakich przywilejów broni sędzia rejonowy Paweł Juszczyszyn? Jakie przywileje w wyniku tzw. reform stracił prof. Krystian Markiewicz? Jak się wydaje, jedynym przywilejem, jakiego bronili, było prawo do niezawisłości.

Sędziowie, dla których liczą się przede wszystkim przywileje, nie protestują przeciwko władzy, tylko idą razem z nią.

Sąd Najwyższy: Gaz łzawiący, policja i demonstrujący. Dzień kolejny

Po raz pierwszy od trzydziestu lat władza zaoferowała posłusznym prawnikom możliwość niemoralnie szybkiego awansu.

Kolega Łukasza Piebiaka sędzia Drajewicz z szeregowego sędziego rejonowego stał się wiceprezesem największego sądu okręgowego w Polsce, by za chwilę dostać delegację do sądu apelacyjnego. Konrad Wytrykowski (który według medialnych doniesień był członkiem hejterskiej grupy zorganizowanej w Ministerstwie Sprawiedliwości) w ciągu kilkunastu miesięcy przeszedł całą drogę zawodowego awansu od sądu rejonowego do Sądu Najwyższego.

Po raz pierwszy od trzydziestu lat władza zaoferowała posłusznym prawnikom możliwość niemoralnie szybkiego awansu.

Powołano do Sądu Najwyższego prawników bez aplikacji i jakiegokolwiek doświadczenia sądowego, którzy pierwszy raz w życiu togę założyli − jako sędziowie najważniejszego sądu w Polsce. Ministerstwo Sprawiedliwości hojnie rozdaje swoim sędziom przywileje, nie tylko w postaci stanowisk prezesów i wiceprezesów, ale również poprzez dodatkowo płatne funkcje w komisjach egzaminacyjnych.

Swoją drogą wyjątkowo nieszczerze brzmią w ustach polityków zarzuty o przywilejach nadzwyczajnej kasty. Jeśli ktoś 15−20 lat temu decydował się na wybór zawodu sędziego, to raczej nie dla pieniędzy. Zarobki sędziów rejonowych nie wzbudzały zazdrości, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że karierę zawodową zaczynało się w najlepszym wariancie w wieku trzydziestu lat, po dziesięciu latach obejmujących okres studiów, aplikacji i asesury. Dzisiaj, po wielu latach pracy, prof. Krystian Markiewicz jako sędzia Sądu Okręgowego może tylko marzyć o zarobkach rusycystki w Narodowym Banku Polskim. Pod względem finansowym zdecydowanie lepszą drogę wybrał młody Mateusz Morawiecki, stawiając na politykę. Jako trzydziestolatek, radny wojewódzki, zasiadał w dwóch radach nadzorczych i kupował atrakcyjne nieruchomości na terenie Wrocławia.

Fotorelacja: Bezsilność bezsilnych

Nie poszedłem w marszu dla własnych korzyści. Rządzący nigdy mi nic nie dali ani nie zabrali. Dostrzegam jednak − a pokazała to choćby afera KNF i słynne już 40 milionów dla mecenasa − co władza ma do zaoferowania zblatowanym ze sobą prawnikom. Dostrzegam również postępowania dyscyplinarne przeciwko mecenasom Giertychowi i Dubois, które mają być dla nas przestrogą, żeby władzy „nie przeszkadzać”.

Jeżeli tej władzy przeszkadzamy, to nie dla własnych interesów, ale w obronie prawa wszystkich obywateli do rozpoznania ich spraw przez niezależny sąd i sędziego wolnego od jakichkolwiek nacisków.

To nie był marsz w obronie bezkarności

Sędziowie nie protestowali „w obronie bezkarności”. W dzisiejszych realiach, w których postępowania dyscyplinarne są wszczynane właśnie za publiczne krytykowanie tzw. reform, a zarzuty stawiają ci, którzy sami mieli problemy z dyscypliną w pracy sędziego, najlepszym sposobem na uzyskanie bezkarności jest postawa służebna wobec polityków.

Ulica i zagranica [fotorelacja z protestów w obronie Sądu Najwyższego]

Jeśli jesteś sędzią dobrej zmiany, możesz jak sędzia Radzik pisać osiem stron uzasadnienia przez ponad 200 dni, możesz mieć ponad 100 przeterminowanych uzasadnień jak przewodniczący KRS sędzia Mazur, możesz umieszczać antysemickie komentarze w internecie jak sędzia Dudzicz, możesz być hejterem szczującym na swoich kolegów. Nic ci nie grozi, jeśli jesteś po dobrej stronie.

Jak pokazuje dotychczasowa praktyka, nowy system dyscyplinarny nie służy surowszemu karaniu nieuczciwych sędziów, tylko wymuszaniu posłuszeństwa wobec władzy ministra.

Nowy system dyscyplinarny nie służy surowszemu karaniu nieuczciwych sędziów, tylko wymuszaniu posłuszeństwa wobec władzy ministra.

Jednocześnie system ten, tak jak w poprzedniej epoce, gwarantuje bezkarność sędziom konformistom.

Chociaż propagandowym uzasadnieniem zmian byli „sędziowie złodzieje”, to do tej pory cała energia ministerialnych rzeczników dyscyplinarnych skierowana została przeciwko sędziom aktywnie broniącym praworządności. Czy na pewno o to chodziło suwerenowi?

To nie był marsz partyjny

Nie szedłem w partyjnym marszu. Wątpię, żeby kilkadziesiąt tysięcy maszerujących głosowało na tę samą partię i miało podobne poglądy polityczne. To, co nas łączyło, to sprzeciw wobec powrotu do czasów, w których poglądy polityczne i uległość wobec partii ułatwiały karierę w wymiarze sprawiedliwości, tak jak kiedyś legitymacja PZPR ułatwia ją prokuratorowi Piotrowiczowi. Protestowaliśmy przeciwko temu, żeby sądy stały się kolejnym politycznym łupem. To był marsz w obronie apolityczności sądów.

Środowisko prawnicze ramię w ramię ze społeczeństwem

czytaj także

Wydaje się też, że czym innym jest udział w wydarzeniu publicznym, a czym innym planowane i regularne spotkania Julii Przyłębskiej z najważniejszymi politykami w państwie, nie wspominając o ustalaniu terminów spraw według politycznego zapotrzebowania.

Nie słychać, żeby rządzącym przeszkadzała polityczna aktywność nowych sędziów SN, z Adamem Tomczyńskim na czele, który w mediach społecznościowych agitował na rzecz kandydata partii rządzącej w wyborach samorządowych.

Gdy nowy standard apolityczności sędziów wyznaczają takie postaci jak Julia Przyłębska, Krystyna Pawłowicz, Kamil Zaradkiewicz czy Adam Tomczyński, zarzut politycznego zaangażowania stawiany uczestnikom prawniczego Marszu Tysiąca Tóg razi hipokryzją.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że stowarzyszenie Iustitia w sprawach dotyczących wymiaru sprawiedliwości było w konflikcie również z poprzednią władzą. Trudno więc oskarżać tych sędziów, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, o zaangażowanie w politykę w wymiarze partyjnym.

Atakując sędziów, politycy chcą ukryć rzeczywisty cel tak zwanych reform, w których nie chodzi o to, żeby sądy były bliższe ludziom, lecz żeby stały się bliższe władzy.

Przed kilkom laty we Francji Nicolas Sarkozy próbował ograniczyć niezależność władzy sądowniczej. Dzisiaj staje przed niezależnym sądem oskarżony o korupcję. Przykład ten pokazuje, że często władza, która próbuje podporządkować sądy, robi to w celu zagwarantowania sobie bezkarności w przyszłości.

**
Paweł Wójcik jest radcą prawnym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij