Kraj

Wakanda, ups, Polska w moim sercu

Jest symetrycznie: nie ma Giertycha na listach, ale nie ma i panelu ze Sroczyńskim. Za to Trzaskowski poszedł w górę. Tylko czy w ogóle możliwa jest polityka, jeśli jej aktorzy, komentatorki i obserwatorki są tak wzmożeni moralnie i estetycznie?

W ostatnią sobotę sierpnia rozpocznie się w Olsztynie trzeci już Campus Polska Przyszłości, impreza organizowana przez środowisko Rafała Trzaskowskiego, a na nim debaty o przyszłości, demokracji, klimacie, nadchodzących wyborach, instytucjach państwa, praworządności… W założeniu, jak napisali organizatorzy, Campus ma być „przestrzenią otwartej debaty i dialogu”, „miejscem, które łączy, a nie dzieli” – bo takich miejsc, według nich samych, zwyczajnie nam brakuje. Paradoks polega na tym, że słowa te organizatorzy zawarli w oświadczeniu opublikowanym na platformie X po tym, jak Marcin Meller ogłosił na FB, że zapowiadany panel symetrystów na Campusie się nie odbędzie, bo organizatorom przestał się podobać zaproszony przez niego Grzegorz Sroczyński.

A zatem warunkiem stworzenia przestrzeni otwartej debaty i dialogu jest nieobecność Grzegorza Sroczyńskiego – naczelnego symetrysty Rzeczpospolitej. Przyznaję: wiadomość tę na FB przeczytałam rano, uśmiałam się zdrowo i wysłałam do mojej naczelnej z komentarzem, że wiem, od czego rozpocznę rozmowę, którą na Campusie mam prowadzić o cenzurze w kulturze.

Oto najbardziej toksyczne elementy nadwiślańskiej rywalizacji politycznej

Jednak już chwilę potem Jacek Żakowski w Tok FM oświadczył, że to skandal i że słuszny w tej sytuacji jest bojkot. Wraz z Mellerem z obecności na Campusie zrezygnowała też Marta Żakowska, autorka Autoholizmu, Adam Leszczyński, autor Obrońców pańszczyzny, Kolektyw Wschód, Karolina Korwin-Piotrowska, dwa dni później Maciej Orłoś, a wczoraj moje koleżanki z Krytyki Politycznej Paulina Januszewska i Patrycja Wieczorkiewicz napisały, że to, co pozwoliłoby im pojechać na Campus, to zmiana kursu i przywrócenie na Campus Grzegorza Sroczyńskiego. Co się raczej nie wydarzy, za to debatę o symetryzmie w planowanym wcześniej na Campus składzie gościć będą OKO.press i Gazeta.pl.

Wszyscy bardzo, ale to bardzo serio, na wysokim c, z narastającym wzmożeniem. O samym Sroczyńskim (choć jako pars pro toto „symetrystów”, właśnie w liczbie mnogiej) napisał Zbigniew Hołdys, nazywając go/ich szmalcownikami, w burzy na Facebooku padały słowa o braku odpowiedzialności (jednych i drugich), narcyzmie i egoizmie, ale i zarzuty o relatywizowanie zła, sabotaż oraz wiele zarzutów, że Campus to partyjna impreza, że knebel. Ścierały się racje: że krytyka Campusu czy krytyka KO na Campusie to pomoc PiS-owi, oraz przeciwnie: krytyka jest prawem i obowiązkiem dziennikarzy, a odwołanie panelu z krytycznym wobec polityków dziennikarzem to cenzura. Przy okazji dostało się też festiwalowi Pol’and’Rock nazwanemu „partyjnym wiecem”. Padał oczywisty argument, że „PiS klaszcze” – no pewnie, że klaszcze.

Za kulisami listy wyborcze

Wzmożenie może mieć źródło w fakcie, że sprawa odwołania panelu symetrystów na Campusie miała swoje korzenie we wcześniejszej erupcji emocji grupy agresywnych fanów Donalda Tuska („SilnychRazem”), którzy zostali nazwani przez Grzegorza Sroczyńskiego „szczekającymi kundelkami”. Sami organizatorzy Campusu w oświadczeniu nie napisali jednak, że chodzi o Grzegorza Sroczyńskiego i Marcina Mellera ani że chodzi o „szczekające kundelki”, na które mieli powoływać się naciskający na Campus harcownicy polaryzacji.

Dlaczego woleli ten konkret przemilczeć? Odpowiedź można chyba znaleźć w poście Rafała Kalukina, dziennikarza „Polityki”. Według niego tłem awantury są listy wyborcze, a przede wszystkim niechęć Donalda Tuska do Sławomira Nitrasa – jednego z organizatorów Campusu, który zapowiedź debaty o symetryzmie opublikował na byłym już Twitterze. Efekt? „Oto SilniRazem, czyli bańkowa społeczność fanów Donalda Tuska, wręcz eksploduje oburzeniem. Jej wodzirej Adam Abramczyk wygarnia Nitrasowi, że już ubiegłoroczny Campus był szemrany, bo warsztaty dziennikarskie prowadził tam Michał Kolanko z „Rzeczpospolitej”, którego Silni nie szanują. Nie omieszkuje też wypomnieć posłowi PO, że ten dawniej obserwował go na Twitterze, a potem przestał. Zirytowany Nitras odparowuje, że owszem, zrobił tak, bo nie toleruje języka nienawiści, którym – jego zdaniem – posługuje się Abramczyk. Po takim spięciu temperatura skacze o kilka kolejnych stopni w górę”. Nie ma zatem miejsca na debatę, bo SilniRazem nie uznają poglądów innych niż ich własne. A kto nie z nami, ten przeciw nam – ja sama pamiętam, że takie postawy nazywaliśmy kiedyś bolszewickimi.

To nie koniec inby – Kalukin opisuje dalej, jak do awantury włączył się Roman Giertych, dość brutalnie atakując posła Nitrasa, za co ostatecznie zapłacił definitywną utratą szans na miejsce na liście wyborczej. Żeby było sprawiedliwie, dostało się i Nitrasowi, któremu Donald Tusk kazał przeprosić twitterowego harcownika Abramczyka i odwołać debatę. Z kolei żeby utrzymać dobre relacje z Rafałem Trzaskowskim – w końcu to jego Campus – politycy z nim związani dostali lepsze miejsca na listach. Jest symetrycznie: nie ma Giertycha na listach, ale nie ma i panelu ze Sroczyńskim. Za to Trzaskowski poszedł w górę.

Zapewne chciał Donald Tusk jedynie tupnąć i całą awanturę szybko ukrócić, ale tupnięcie poruszyło – jak widać – lawinę. Oczywiście w bańce, która akurat nie jest na wakacjach, ma czas na śledzenie inb w mediach społecznościowych oraz nie ma innych problemów, jak szukanie pokoju dla dziecka, które jedzie na studia, co jest wyzwaniem, bo mieszkania są koszmarnie drogie, albo szukanie lekarza, który przyjmie chorą osobę jeszcze w tym roku, albo szukanie szkoły wolnej od ministra Czarnka – bo nie ma takiej, skoro przegłosowane lex Czarnek 3:0 daje ministrowi edukacji narzędzia do narzucania swojej woli również szkołom prywatnym, których uczniowie mogli do tej pory czuć się wyjątkowi, a ich rodzice nieco ponad ponurymi okolicznościami polityki.

Ktokolwiek wygra wybory, nie zwiększy zaufania społecznego

Tak, inba o Campus jest środowiskowa i dość ekskluzywna. A jeśli dzięki naszym wspólnym wysiłkom dotrze do szerokiej publiczności, czy zostanie odebrana jako poważna dyskusja o demokracji, czy wywoła zdumienie albo wzruszenie ramion?

Wakanda, ups, Polska w moim sercu

Czy w ogóle możliwa jest polityka, jeśli jej aktorzy, komentatorki i obserwatorki są tak wzmożeni moralnie i estetycznie? Jeśli w miejsce debaty na temat dostajemy wyzwiska i obrazę? A miejsca na namysł nie ma wcale? Czy można zachować wierność swoim wartościom w obliczu walca polaryzacji, przed którym każdy musi umknąć na jedną bądź drugą stronę? A przecież to właśnie debata i cywilizowany spór, pluralizm poglądów i możliwość ich ucierania są warunkiem demokracji.

Stan debaty w Polsce świadczy o tym, że demokrację mamy niedojrzałą, bo liberalizmu nie ma w naszych sercach, o czym pisali w Społeczeństwie populistów Sławek Sierakowski i Przemek Sadura. Ten zarzut dotyczy niemal wszystkich uczestników życia politycznego. Jego przejawem była presja stworzenia wspólnej listy, która miała być – nie oszukujmy się – nie tylko sprytnym narzędziem, służącym ujarzmieniu systemu D’Hondta, ale ostatecznie też aktem przyznania racji liberałom: chcieliśmy dobrze, było dobrze, PiS wszystko spieprzył. Takie podejście uniemożliwia namysł nad tym, dlaczego PiS w 2015 wygrał, a potem wygrał ponownie, i dlaczego teraz też cieszy się dużym poparciem, mimo wszystkich afer, przekrętów i przemocy, której się dopuszcza.

Czy sami liberałowie mają liberalizm w sercach? Czy mają tam głównie gorące pragnienie posiadania wyłącznej racji? I czy ta racja ma być czarnym koniem, na którym zwyciężą w wyborczym wyścigu o głosy? A żeby racja była pewniejsza, to uciekają się do polaryzujących chwytów, czyli szantażu.

Politycy KO noszą na białych jak śnieg (symbol niewinności) koszulach serduszko białoczerwone, a ich hasłem jest „Polska w naszych sercach” (Wakanda w moim sercu to tytuł superprodukcji Marvela z 2022 roku, opowiadającej o obronie ojczyzny – Wakandy). A zatem KO to dobra strona mocy, niewinni bohaterowie, którzy mogą uratować Polskę przed złym PiS. Nie jesteś za Wakandą? Przepraszam, chciałam powiedzieć – Polską? Idź to kina albo na wiec Donalada Tuska i przekonasz się, że jesteś.

To fajny chwyt na wybory, tylko pamiętajmy, że kampania wyborcza to spektakl, a rzeczywista, codzienna polityka nie jest manichejską walką dobra ze złem, lecz nieustannym ucieraniem się postaw i interesów oraz zawieraniem kompromisów. Bezkompromisowość nie jest demokratyczna. Przyjmując demokrację, przyjmujemy idący za nią zbiór wartości, w tym liberalizm, czyli prawo do wolności osobistej, poglądów, wypowiedzi – oczywiście zgodnych z prawem, stanowionym w duchu demokracji. Dlatego w tym tekście pomijam całkowicie PiS, który takich aspiracji nie ma. Awantura o liberalizm toczy się po stronie opozycji. A czy Lewica jest wiele lepsza, czy też upiera się przy tym, że jej racja jest najracniejsza, a jeżeli nie, to należy się bojkot, względnie cancelling?

My w oni

Jeżeli celem tej kampanii jest przywrócenie po wyborach w Polsce demokracji, to przynajmniej niektórzy z nas powinni zacząć już teraz. Bo demokracja nie spada z nieba, bo polityczny liberalizm nie rodzi się w sercach z dnia na dzień, lecz jest efektem treningu, praktyki, wypracowywania ścieżek, również awantur.

Tuskowym poputczikiem albo Kaczyńskiego sprzedawczykiem – wolne media według fanatyków PO

Dlatego szkoda, że debata zaczęła się od trzaśnięcia drzwiami. Szkoda, że nie udało się wyperswadować organizatorom Campusu odwołania panelu, że nie znalazł się nikt, kto by zadzwonił i zadał otrzeźwiające pytanie: co wy wyprawiacie?

Ale skoro już awantura wybuchła, to uważam, że trzeba ją wykorzystać, by hodować liberalizm w naszych sercach (tak, czytam Społeczeństwo populistów ze zrozumieniem). I awanturę zastąpić porządną debatą, zrozumiałą nie tylko dla bańki.

Jest taki plakat Czesława Bieleckiego z czasów opozycji demokratycznej w PRL, gdzie malutkie „my” jest zaledwie prześwitem, smugą światła, w olbrzymim, napierającym z każdej strony słowie „oni”. Silny kontrast, i kolorystyczny, i graficzny. Emocja, która za tym stoi, wydaje się jasna. Jest nas mało, ale jesteśmy tą szczeliną, przez którą przeziera światło. Problem w tym, że wobec tego kontrastu ucieka spektrum, wielość postaw, wyborów, strategii przyjmowanych wobec opresji, ucieka nam to, że możemy mieć sojuszników. Może nie we wszystkim, ale w wystarczającej części. Narasta zaś poczucie samotności, oblężonej twierdzy, która swojej siły i ocalenia szuka w tym, że wie, że to ona ma rację. Jeśli jednak przyjąć, że oglądający plakat jest jego elementem, a plakat przestaje być dwuwymiarowy – to światło ze szczeliny „my”, pada na tego widza. I może on to napięcie i zagrożenie podziałem „my – oni” zobaczyć.

Wielu polityków dziś aktywnych ma za sobą doświadczenie bycia tym malutkim my. Ma to poczucie również wielu aktywistów grup mniejszościowych.

Dlatego tak istotne jest, by dbać o forum, o agorę, o miejsce na debatę, o prawo do poglądów. Jeśli wszyscy będziemy szukać schronienia w przekonaniu, że mamy rację, a nawet gorzej, będziemy przekonani, że tę rację przechowujemy, jak płomień pod kurtką w deszczu i zawierusze, zawsze będziemy otoczeni przez „onych”, a liberalizm w naszych sercach nie zagości.

Dlatego pojadę na Campus. Chyba że odwołają mój panel.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij