W kraju silnej lewicy Radek Sikorski byłby jej godnym neokonserwatywnym przeciwnikiem na polu polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych. Trzeźwym, choć w kwestii uchodźców ulegającym prawicowej psychozie. Na razie – w Polsce PiS – pozostanie ikoną światowca na miarę naszych możliwości. Najnowszą książkę Sikorskiego „Polska może być lepsza” recenzuje Michał Sutowski.
Polska może być lepsza! Czyli jaka właściwie? To o tyle istotne, że w swej książce pod tym właśnie tytułem były minister spraw zagranicznych najpełniej z całego nurtu realistycznego polskiej centroprawicy rozpisał wizję „jak jest” i „co robić” w sprawach zagranicznych. Przez lata wytyczał linię rządu w tej sferze i wychowywał jego wyborców. Nieraz wychodził przed szereg, ale utrzymał przez 7 lat stanowisko w ekipie, która idee, doktryny i programy zawsze przecież korygowała względem sondaży i strategii wizerunkowych. Jako polityk bez wielkich szans powrotu na dawne stanowisko może powiedzieć dużo więcej niż czynny minister. Dodajmy, że inni politycy z orbity PO dysponujący czymś w rodzaju wizji polityki zagranicznej są dziś albo na marginesie – jak prezydent Komorowski – albo wiążą ich realia instytucji, jak Donalda Tuska.
Stawiam w tej sytuacji dolary przeciw orzechom, że horyzont idei Sikorskiego wyznacza granice wyobraźni głównego ośrodka dzisiejszej opozycji. Platforma Obywatelska raczej nie wymyśli przez rok nic ambitniejszego czy bardziej radykalnego – jego cywilizowany, europejski neokonserwatyzm z populistycznym wsadem w temacie uchodźców to raczej maksimum tego, na co tę ekipę stać. Czytając z lewego ukosa książkę pana na chobielińskich włościach, dowiemy się zatem, gdzie najdalej PO gotowe się będzie posunąć – w polityce europejskiej, relacjach z Ameryką i Rosją, stosunkach z regionem i resztą świata. Przyjrzyjmy się zatem, co takiego w najlepszym razie odważą się pomyśleć Schetyna i spółka.
Patriotyzm interesu
Sposób rozumienia historii wyraźnie sytuuje Sikorskiego po stronie konserwatywnego realizmu geopolitycznego – rodem z Cata-Mackiewicza i „Buntu młodych” oczywiście, a nie z książek Zychowicza z Ziemkiewiczem, co to z Hitlerem by na Moskwę poszli, ale z Angelą Merkel po środki unijne już niekoniecznie. Znaczy to tyle, że według niego w polityce obowiązuje wyłącznie etyka odpowiedzialności („w polityce liczą się tylko skutki”), a celem działania państw są bezpieczeństwo, dobrobyt i pozycja w hierarchii narodów.
Powstanie warszawskie – znamy to już z Twittera – uważa Sikorski za „narodową katastrofę”, podobnie jak zbrojne podziemie okresu powojnia. Szydzi wprost z kultu narodowego męczeństwa, a żeby dowalić PiS przywołuje nawet Dzieje głupoty w Polsce – słynne dzieło przenikliwego historyka, ale i „programowego kolaboranta” Aleksandra Bocheńskiego. Rzadko cytuje Churchilla, ale i tak czuć w tym wszystkim szkołę brytyjskiego cynizmu politycznego z bon motami słynnego premiera o „wygrywaniu wojen cudzymi żołnierzami”. Autor robi też dyskretne aluzje do swego antykomunizmu (w Afganistanie wyraźnie nie był bezstronnym obserwatorem, PKiN wciąż mu przeszkadza…), ale już państwowość PRL traktuje pragmatycznie, przypominając np. zalety ustawy indemnizacyjnej czy traktaty graniczne z Niemcami.
Wycofanie się Amerykanów z Syrii nie zakończy konfliktu [polemika z Jeffreyem Sachsem]
czytaj także
Trudno się oprzeć wrażeniu, że doraźny cel ośmieszenia i zdezawuowania prawicy spod szyldu Prawa i Sprawiedliwości – szpile wbija zresztą celnie – fortunnie zbiegają mu się z uwewnętrznionymi doktrynami Realpolitik (Bismarck i jego „sztuka tego, co możliwe”) oraz lekcjami z konserwatywnie (w anglosaskim duchu) czytanej historii. Dywagacje, co też bardziej motywuje Sikorskiego, zostawię jego przyjaciołom i psychoanalitykom – niewątpliwie natomiast szkoła konserwatywnego realizmu do współczesnych polemik z PiS-em nadaje się fenomenalnie.
Inna sprawa, że porządny Stańczyk musi jednak poszargać trochę świętości. I książce dodaje to nieco smaku, mało to ma jednak wspólnego z praktyką i językiem współczesnej PO. Na tak bowiem rozumiany konserwatyzm współczesna Platforma Obywatelska jest zdecydowanie zbyt zachowawcza. Opowieść o polskiej historii bez romantycznego wsadu i narodowej martyrologii dla partii walczącej o szerokie centrum to najwyraźniej nadmierne ryzyko – w tej sferze Sikorski wyprzedzał będzie zatem swój obóz o dwa albo i trzy kroki.
Atlantyzm bez złudzeń
Tyle świata wczorajszego. A co z sytuacją na dziś? „Realistyczne” ramy imperiów i państw narodowych z XIX i XX wieku nasz bohater uzupełnia o Unię Europejską i tutaj przed platformiany szereg wychodzi jeszcze mocniej. Sikorski bowiem przeszedł dość długą drogę od ikony proamerykanizmu do stanowiska proatlantyckiego wprawdzie, ale jednak europejskiego federalisty – jak twierdzi, głównie w efekcie pozytywnych doświadczeń dialogu i kompromisów w Unii Europejskiej.
czytaj także
Ja sam odnoszę wrażenie, że większą rolę musiało tu odegrać rozczarowanie czarną niewdzięcznością Ameryki za boje w Iraku i mazurskie więzienia CIA (w książce Sikorski przytacza smaczną anegdotę o tym, jak amerykański dyplomata wzrusza ramionami na polskie pretensje, przypominając, że przecież za udział w inwazji 2003 roku prezydent Kwaśniewski „dostał wizytę państwową w Waszyngtonie”). Sikorski, na to wygląda, szybko zrozumiał, że Amerykanie chętnie biorą, ale nie kwitują – vide polskie żądanie spisania umowy o więzieniach na papierze, które zakończyło owocną współpracę wywiadów w Starych Kiejkutach.
I znów, można powiedzieć, że na tle braci Kaczyńskich z ich pragnieniem amerykańskiej tarczy „za wszelką cenę” (sam minister podkreśla, że targował się twardo i akceptował amerykańską inwestycję warunkowo), nietrudno wyjść na światłego Europejczyka. Niemniej diagnoza ze słynnych taśm o „robieniu Amerykanom laski” przez PiS z pewnością wynikała z dużo trzeźwiejszego oglądu naszych relacji niż ten, który reprezentował PiS-owski prezydent. Nie wspominając o Witoldzie Waszczykowskim, któremu Sikorski niedwuznacznie przypisuje większe zaangażowanie na rzecz interesów USA niż samej Polski.
Stany Zjednoczone w jego opowieści to imperium, dla którego z obiektywnych powodów mało znaczymy i na którym trudno polegać – absurdem zatem byłoby zrywanie więzi z naszym europejskim otoczeniem w imię chimerycznego statusu „amerykańskiego lotniskowca” w regionie.
czytaj także
Brzmi to wszystko całkiem rozsądnie, ale nie wychodzimy tu poza „umiarkowany postęp w granicach prawa”. Bo nijak nie znajdziemy u Sikorskiego scenariusza na wypadek całkowitego wyjścia Amerykanów z Europy, na które też przecież wpływ mamy ograniczony. Obronność na poziomie unijnym (integracja przemysłów zbrojeniowych, wspólne reguły użycia wojsk) to oczywiście dobry pomysł na głębsze zakotwiczanie Polski w integrującej się UE i okazja do efektywnego dialogu z Francją. Autor książki nie posuwa się jednak do zarysowania żadnego „planu ewentualnościowego” na okazję wymuszonej samowystarczalności obronnej naszego kontynentu.
Niemiecka Europa?
Władza, ale i miłość – na to wygląda – nie znosi próżni. Swe dawne fascynacje Ameryką Reagana i Wielką Brytanią Thatcher były szef MSZ wyraźnie przeniósł bowiem na Niemcy. Pokochał ich nie tyle za ich wiatraki, cyklistów i wegetarian, ile za twardy ordoliberalizm, by nie powiedzieć „zamordyzm fiskalny” spod znaku Wolfganga Schäuble, znanego pogromcy dłużników. Sikorskiego „opcja na Niemcy” i związany z nią przekaz o Polsce jako „zielonej wyspie” (części europejskiej Północy ze zdrową gospodarką i niskim zadłużeniem) ma jednak więcej wymiarów niż fascynacje ideologiczne ministra.
Po pierwsze to dobry PR polityki zagranicznej rządów PO, której symbolicznym zwieńczeniem była berlińska mowa Sikorskiego o potrzebie niemieckiego przywództwa w Europie. Po drugie była to pragmatyczna metoda „wyciskania brukselki” (choć samo pojęcie Sikorski potępia jako prymitywny redukcjonizm sensu polskiej bytności w UE) z Niemcami gwarantującymi korzystny dla Polski kształt unijnego budżetu. Po trzecie wreszcie – to także wyraz autentycznego przekonania, że niemiecki model jest po prostu dobry.
czytaj także
Niemcy po Schröderze to dla Sikorskiego tacy starzy, dobrzy Anglosasi, tylko z silną „gospodarką realną”, czyli produkcją przemysłową zamiast spekulacji finansowych i przerostu usług. Za dobrą monetę przyjmuje on narrację niemieckiego Ministerstwa Finansów i prasowego mainstreamu znad Łaby i Szprewy: dlatego zamiast o Thatcherowskich „nieudacznikach jeżdżących autobusem” czy Reaganowskich „królowych na zasiłku” przeczytamy w książce o „socjalizującym Południu”.
Zarazem cały ten ordoliberalizm prowadzi Sikorskiego poza logikę państwa narodowego – to federalista polityczny i gospodarczy liberał w jednym. Bo oczywiście ta sfederalizowana Europa to nie ma być „Europa socjalna”: wzmocnieniu kontroli Unii nad budżetami towarzyszyć ma zarazem wolność regulacji „nocnych drzemek lekarzy” (!) przez poszczególne państwa. Odnoszę przy tym wrażenie, że całe rozumienie gospodarki przez Sikorskiego to emanacja zachodnioeuropejskiego, technokratycznego mainstreamu przefiltrowana przez spory wewnątrz unijnego establishmentu ostatnich lat. W efekcie podpisuje się on ochoczo pod koncepcją reform Junckera i podkreśla ich ciągłość względem ustaleń tzw. Grupy Refleksyjnej sprzed kilku lat. Czyli co konkretnie?
Gorset federacyjny
Domaga się przede wszystkim ingerencji Komisji Europejskiej w kształt i skalę publicznych wydatków jako warunku działania unii walutowej (do której Polska powinna, jego zdaniem, wstąpić), uznaje też potrzebę wspólnego budżetu i wzajemnego ubezpieczenia depozytów bankowych, bodaj raz wspomina też „wspólne obligacje”. To o tyle istotne, że to o tę ostatnią kwestię rozgrywa się dziś spór między Niemcami i nordycką Północą a Francją i resztą krajów strefy euro: o to, jak będzie w przyszłości wyglądać wspólna waluta. Jeśli przyjąć te deklaracje za dobrą monetę, to ta fiskalna „opcja niemiecka” plus euroobligacje i wspólny budżet – tyle mniej więcej wynika z wywodów Sikorskiego – to na dziś tak naprawdę… opcja francuska.
czytaj także
Ale co najważniejsze: choć wymarzona Unia byłego ministra to nie żadna „dojna krowa”, tylko gwarantka „bezpieczeństwa, dobrobytu i pozycji w hierarchii narodów”, trudno mi uciec od (niech będzie, że subiektywnego) wrażenia, że to także gorset broniący przed fiskalną rozwiązłością właściwą południowcom, ale i niektórym wschodnioeuropejskim homini sovietici.
Europę jako całość definiuje Sikorski przez zasięg rządów prawa i liberalnych instytucji – w tym sensie to koncept ideologiczny, względnie aksjologiczny. Nie głosi on żadnego geograficznego determinizmu właściwego np. polskim „geopolitykom”, ale już np. w opisie otoczenia chwilami miota się między precyzyjną analizą polityczną a cywilizacyjnym esencjalizmem. Bo oto w jednej chwili czytamy, że nad estońską Narwą przebiega „uskok cywilizacyjny” (tu Europa, tam rosyjskie imperium), w drugiej zaś napotykamy wywody na temat wojny w Gruzji, której dopiero przebieg (zwłaszcza błędy prezydenta Sakaaszwilego) miał wepchnąć Rosję nieodwołalnie na neoimperialne tory.
(Obca) cywilizacja za Narwą, nasi w Kijowie
Trochę w tym chaosu, ale trochę też prób uspójnienia teorii z opowieścią o perypetiach polskiego resetu z Rosją. Odnoszę wrażenie, że w demokratyzację Rosji na planie filozofii dziejów Sikorski nie wierzy, a i w „normalizację” jej polityki zagranicznej też nie bardzo – musi jednak uzasadnić, dlaczego z tą wrogą cywilizacją Polska próbowała się tak długo układać. I co ciekawe, czyni to jego analizę dużo świeższą i dynamiczną: opowieść o ewolucji strategii rosyjskiej w reakcji na konkretne wydarzenia i procesy jest nieporównanie lepsza od Huntingtonowskich z ducha uproszczeń.
czytaj także
Wizja polityki wschodniej Sikorskiego to centrowa Realpolitik (bo ta prawicowa sugeruje zazwyczaj porozumienie z Rosją ponad głowami i kosztem Ukraińców, w imię fałszywie pojętego realizmu), inaczej mówiąc „jagiellonizm” prowadzony unijnymi rękami. Przede wszystkim za pomocą Partnerstwa Wschodniego, ale także dźwigni polskiego weta przy negocjacjach Unii z podmiotami zewnętrznymi, zwłaszcza Rosją. Warunkiem powodzenia działań miała być wiarygodność stanowiska Polski u pozostałych partnerów („nie wyjść na obsesyjnych rusofobów” jak Bałtowie), co jakoś tłumaczy bardzo umiarkowaną retorykę resortu Sikorskiego i całej PO wobec Rosji.
Jednocześnie najbardziej ambitne założenia tak pojętej polityki – wciąganie Ukrainy w orbitę NATO – wyraźnie zderzyło się ze ścianą oporu „realistów” zachodnich, a także z potężną reakcją Moskwy. Inne, jak pomysł, by Białoruś powoli „europeizować”, co zmniejszyłoby zależność prezydenta Łukaszenki od Rosji, wydają się tyleż „ogólnie słuszne”, ile zawieszone w próżni w obliczu takiego a nie innego układu sił i priorytetów w Mińsku i Moskwie. Z kolei interwencja w Gruzji świadczyć ma, jego zdaniem, o naturalnej przewadze gry interesów mocarstw i niecelowości romantycznych gestów – w czasie wojny 2008 roku mieliśmy skutecznie zbierać informacje o wydarzeniach, ale już wpływ na bieg wydarzeń był domeną silniejszych.
Książkę Sikorskiego otwiera błyskotliwa, choć raczej pozbawiona rewelacji (w sensie „uchylania rąbka tajemnicy”) opowieść o jego własnym zaangażowaniu w powstrzymanie rozlewu krwi na Majdanie zimą 2014 roku. Mówi on, że spełnił testament „Giedroycia i Piłsudskiego”, acz chodzi tu wyraźnie o geopolityczną kalkulację, a nie romantyczne sentymenty.:„Ukraina to nasz bufor wobec Rosji. Nie trzeba lubić Ukraińców, aby wiedzieć, że dopóty Rosja próbuje odzyskać wpływy na Ukrainie, Polska jest na drugiej linii frontu, a gdyby jej się to udało, przesuwa się na pierwszą”.
Poza wymiarem geopolitycznym czuje Sikorski do Ukrainy wyraźny dystans, przechodzący momentami w paternalizm. Choć jego krytyka Kijowa i tamtejszych elit bywa w wielu punktach słuszna, jest również niekonsekwentna. Były minister ogólnie bowiem teoretyzuje o sile uwarunkowań zewnętrznych i soft power, ale porównując konkretną drogę i sukcesy Polski i Ukrainy momentami zapomina o całym mnóstwie takich właśnie uwarunkowań. Pomija problem ciążenia i wpływów rosyjskiego ośrodka siły na wszystkie pozabałtyckie republiki byłego ZSRR, a przede wszystkim pomija kwestię braku realnej oferty członkostwa Ukrainy w strukturach Zachodu. Czego dowodem są przecież nieudane, a opisane w książce obszernie, próby przybliżenia Ukrainy do Paktu Północnoatlantyckiego.
Cały ten minimalistyczny realizm uprawiany z pomocą Unii Europejskiej jakoś się broni na poziomie założeń, bo w Polsce nadmiar romantycznego prometeizmu („promowanie demokracji”) łatwo prowadzi do rozczarowania brakiem postępów, zaś jego niedobór owocuje cynizmem i wejściem na boisko, gdzie reguły gry ustala Władimir Putin do spółki z innymi mocarstwami. Rozważenie, czy w wykonaniu Sikorskiego okazał się skuteczny w praktyce to materiał na osobny tekst.
Zachód jako pępek świata
Polska w polityce globalnej to bodaj drugi najdłuższy rozdział książki, ale Sikorski nie próbuje wpisywać polskiej polityki w żadne – modne zwłaszcza ostatnio – całościowe koncepcje czy globalne megatrendy. Daje do zrozumienia, że są konflikty, w których lepiej jest siedzieć cicho, skoro i tak nie ma się na nie wpływu (Izrael i Palestyna). Bardzo ostrożnie pisze o relacjach polsko-chińskich (wzmianka o głośnej „pułapce Tukidydesa”, czyli perspektywie konfliktu mocarstwa-pretendenta z dotychczasowym hegemonem – USA, potencjalnie kłopotliwego dla Polski). Dorzuca garść anegdot z wypraw do Afganistanu i przemyśleń o naturze dawnych imperiów („Turcja, Rosja i Wielka Brytania zawsze będą miały trudność w zrozumieniu, że są warianty gorsze od kompromisów z byłymi wrogami”), wreszcie całkiem ostro przejeżdża się po Watykanie i to tym z czasów sprzed pontyfikatu Franciszka – i za Rwandę, i za polski język w poradzieckich kościołach.
czytaj także
I to właściwie tyle. Polska Radka Sikorskiego jest na europejskim Zachodzie i to w jego ramach oraz jego „bliskiej zagranicy” rozgrywa się nasz los, to raczej w tym kręgu rozstrzygnie się, czy awansujemy „w hierarchii narodów” do światowego G20 i unijnego G5, co Sikorski traktuje jako wyzwania na miarę naszych możliwości.
Obok tego całego mapowania świata ważna jest jeszcze jego aksjologia. Prawa człowieka – choć wprost tego nie pisze – to dla Sikorskiego osiągnięcie oraz dowód wielkości (chyba też wyższości) cywilizacji Zachodu i źródło jego soft power. W relacjach zagranicznych powinny jednak ustępować innym priorytetom (jako szef MSZ interweniował, żeby w Warszawie nie powstało rondo Wolnego Tybetu). Jego podejście o tyle trudno ocenić, że na zachodnich salonach dobrze uwewnętrznił on sobie elementarny korpus „politycznej poprawności”.
Liberalizm dyplomatyczny
Dlatego np. nie zdradza objawów homofobii, jeśli nie liczyć delikatnych heheszków („czego się nie robi dla ojczyzny” – tak komentuje męski taniec na bankiecie z szefem MSZ Luksemburga). Patriarchalną samczość alfa też raczej pohamowuje (za otwartą mizoginię asertywna małżonka zapewne wymieniłaby mu zamki), choć zdradzają go czasem metafory (porównanie zachowań polityków PiS do „straumatyzowanej histeryczki”, a żeby było ciekawiej, wcześniej była mowa o ofierze przemocy domowej) i nieco protekcjonalne anegdoty, jak ta o żeńskim nazewnictwie dla urzędu Catherine Ashton. A także chłopackie grepsy jak ten o ocieplaniu wizerunku Polski koszulką „na ponętnym ciele Natalii Siwiec”. Czyżby zatem: w głębi duszy polski kołtun? Niekoniecznie. Raczej oksfordzka klasa wyższa, której ironiczny dystans do sztuki współczesnej („zachwycałem się publicznie bohomazem”) i silny patriarchalizm pozwalają czasem puścić oko do polskiego drobnomieszczanina.
czytaj także
W ogóle problem z liberalną aksjologią Sikorskiego polega na tym, że ciągle przegląda się w PiS-owskim i szerzej, polsko-prawicowym lustrze – i w tym kontekście nietrudno mu wypaść na lekko ironicznego, ale w sumie to chyba postępowca. Język Kaczyńskiego na temat uchodźców wprost potępia jako rasistowski, antysemicką Polonię w USA wyszydza jako żałosny folklor, do tego frajerski, bo zniechęca do siebie świat i niczego nie potrafi załatwić (w podtekście: bo to gołodupce po prostu). W Iranie docenia przejawy obyczajowego liberalizmu społeczeństwa, które stawia opór stetryczałym ajatollahom. I często podkreśla, że prawa człowieka i liberalna tolerancja się po prostu opłacają jako magnes dla „kompatybilnych” kulturowo, czytaj: cywilizowanych imigrantów z Ukrainy. I tak nie najgorzej jak na zdeklarowanego zwolennika kary śmierci.
Słonie w pokoju, czyli klimat i uchodźcy
Gorzej, gdy przechodzimy do konkretu np. uchodźczego – cała wielka wędrówka ludów, jeśli nie liczyć przejechania się po Kaczyńskim za rasizm i ksenofobię, to w tej książce „słoń w pokoju”, czyli temat, którego za bardzo nie ma. A jeśli jest, to jako punkt wyjścia do postulatów budowy Twierdzy Europa, jakkolwiek samego pojęcia Sikorski przezornie nie używa. Europejska straż graniczna, a nawet Legion Europejski to jego „federalistyczne” odpowiedzi na te problemy – niespecjalnie dowiemy się jednak, co z ich przyczynami. Fakt, że wojnę w Syrii ukazuje Sikorski w całej potworności, porównuje ją do „kilku powstań warszawskich naraz” i mówi o znieczulicy Zachodu. Nie znajdziemy jednak w książce refleksji o tym, jak się miały do niej rozbicie Iraku i generalnie interwencje Zachodu na Bliskim Wschodzie. Nie mówiąc już o takim drobiazgu jak wpływ obalenia Kadafiego i rozbicie Libii na uruchomienie fali uchodźców do Europy – choć wiele znajdziemy anegdot z północnoafrykańskich wojaży ministra. A przecież choćby na gruncie realizmu w stosunkach międzynarodowych („czy warto obalać dyktatorów”?) warto byłoby ten wątek podjąć. Abstrahując już od perspektywy prawno-człowieczej, z której przecież „ochrona granic” łatwo zamienia się w topienie uchodźców na pełnym morzu.
czytaj także
Tym bardziej – to już nie słoń, a prawdziwy dinozaur – Sikorski nie pisze o przyczynach głębokich migracji, związanych ze zmianą klimatu czy klęskami żywiołowymi. „Zmiana klimatu” pojawia się w książce bodaj raz, w kontekście… świetnych technologii satelitarnych, które pozwalają ją obserwować. W kwestii surowców i paliw kopalnych – potężnego motoru wielkich zmian w stosunkach międzynarodowych – Sikorski potrafi wyrazić przede wszystkim żal z powodu niepowodzenia projektu wydobycia gazu z łupków w Polsce, ewentualnie podywagować o niemożności zablokowania Nord Stream II.
Dalej, sporo w tej książce przeczytamy o wadze dyplomacji gospodarczej, ale nie wiemy nic o tym, w jakim miejscu „globalnego podziału pracy” nasz światowiec w MSZ widzi właściwie Polskę. Trochę słabo, jeśli serio potraktujemy jego własne słowa, że „Polska, jak każdy inny naród, zależy od rytmów historii ludzkości, których większość jest wynikiem zmian technologicznych i demograficznych, wielkich procesów gospodarczych i finansowych, nieprzewidywalnych skutków ludzkich decyzji i wreszcie szczęścia lub pecha, a nie czyjejkolwiek kontroli”.
Postęp w Polsce, reakcja w Europie?
Sikorski oscyluje między śmiałością politycznego aktywizmu państwa średniego i poczuciem ograniczeń. Wskazuje przykłady aktywnej roli Polski jak choćby Partnerstwo Wschodnie, ale wiele z jego pomysłów (Polska jako tłumacz między „modernistyczną” Rosją a „postmodernistycznym” Zachodem) ewidentnie pozostało w sferze PR-owych fantazji. Nieraz też opowieść o polskiej podmiotowości zabawnie osuwa się w narcystyczne samochwalstwo lwa salonowego – jak to np. Niemiec musi „podążać za Polakiem” za sprawą oksfordzkiej angielszczyzny ministra. Bywa też Sikorski po prostu małostkowy, nieraz koszmarnie (Czy naprawdę nieznajomość języków obcych to godny wyszydzenia problem Lecha Kaczyńskiego? Czy nielubianych dyplomatów wolno dekonspirować jako pracowników polskiego wywiadu?), choć zdarza mu się oddać przeciwnikowi sprawiedliwość (ten sam Lech Kaczyński ukazany jako ideowiec i autor trzeźwych rozpoznań na temat polskiej sytuacji w Europie).
Książka Sikorskiego to zapis horyzontów i granic wyobraźni polskiej centroprawicy „realistycznej” (po wariant romantyczny lepiej sięgnąć np. do tekstów Pawła Kowala). Lustrem, w którym się autor przegląda, jest przede wszystkim współczesność rządów PiS – i na tym tle wypada on nieraz nieźle, a nieraz i błyskotliwie. A na tle wyzwań dla Polski pod koniec drugiej dekady XXI wieku? Gorzej.
Sikorski ma jakiś pomysł na Polskę w Europie, choć ekonomiczne doktrynerstwo nie pozwala mu dostrzec, że kryzysu strefy euro „dyscypliną fiskalną” rozwiązać się nie da, a już na pewno bez prospołecznej korekty polityki samych Niemiec. Wobec Stanów Zjednoczonych zachowuje godny uznania rozsądek, ale zdaje się nie dopuszczać scenariusza całkowitego zerwania sojuszu atlantyckiego. Na region i „bliską zagranicę” patrzy dość minimalistycznie, przy czym na duży plus zasługuje jego pragmatyzm w dziedzinie polityki historycznej. Na Rosję właściwie nie ma pomysłu poza „małym ruchem granicznym” z Obwodem Królewieckim i przekonywaniem partnerów do polskiej optyki – ale we współczesnej Polsce nie bardzo ktokolwiek ma coś lepszego do zaoferowania. Niby wie, że wojna w Syrii to katastrofa społeczna, ale wędrówka ludów to dla niego kwestia policyjna i wojskowa.
Wreszcie, podejście do megatrendów w polityce ma bardzo zachowawcze. Nie dowiemy się wprawdzie, że zmiana klimatu to lewacki humbug, ale pominięcie tego tematu jako czynnika zmiany na świecie trudno uznać za przypadkowe. A przecież, jeśli zmiana klimatu nie określa istotnie współczesnego „rytmu historii”, to ja już nie wiem, co go określa.
W kraju silnej lewicy Radek Sikorski byłby godnym przeciwnikiem na polu polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych – jako europejski neokonserwatysta, zdolny stawiać także niepopularne, choć wnikliwe diagnozy w realistycznym paradygmacie. Byłby też pozbawionym złudzeń (choć też pełnym uprzedzeń, zwłaszcza wobec migrantów spoza Europy) zwolennikiem polityki elitarnej i salonowej, w której „racja stanu” definiowana głównie przez panów we frakach często pomijać musi roszczenia zaangażowanych obywateli.
czytaj także
A kim jest Radek Sikorski w epoce rządów PiS, a więc partii, która z klasyków polskiej myśli politycznej wybrała to, co najgorsze, przerobiła na postmodernistyczny miks i poszatkowane idee zatrudniła do mobilizacji lęków, traum i resentymentów zbiorowych? Cóż, dopóki nie zbudujemy siły na lewo od panującego duopolu, oksfordzki pan na chobielińskich włościach pozostanie ikoną światowca na miarę naszych możliwości. A jego wyobraźnia – niedoścignionym horyzontem tego, co możliwe dla największej partii opozycji.