Kraj

O tym, jak byliśmy na szczycie

Dziś, gdy niczym z fabrycznego taśmociągu z przerażającą regularnością zjeżdżają kolejne kompromitacje najwyższych dostojników państwowych, książka Sikorskiego zabiera nas do zupełnie innych i bez najmniejszego cienia wątpliwości lepszych czasów.

Radek Sikorski zadbał, aby czytający jego wspomnienia z czasów, gdy stał on na czele Ministerstwa Spraw Zagranicznych ani przez chwilę nie mieli wątpliwości, jaki warunek musi zostać spełniony, aby wypełniło się zawarte w tytule książki zaklęcie. „Polska może być lepsza”, jeśli dojdzie do swoistego powrotu do przyszłości, a więc znowu nastąpią czasy, w których Sikorski sprawuje najwyższe urzędy państwowe.

 

Sikorskiego nie trzeba przedstawiać. To polityk o wyjątkowym nie tylko jak na polskie warunki życiorysie. Ministrem spraw zagranicznych był prawie 7 lat. To absolutny rekord w historii III RP. Wystarczy wspomnieć, że drugi w rankingu Krzysztof Skubiszewski, piastujący ten urząd w pierwszych czterech solidarnościowych rządach, rezydował w Al. Szucha niemal tysiąc dni krócej. To wystarczający powód, aby sięgnąć po jego książkę.

Co z niego za gość!

Autoportret swój Sikorski maluje oczywiście wspaniały. Jest na nim mężem stanu z gracją poruszającym się na salonach światowej dyplomacji. Wiedzą, inteligencją, życiorysem poszukiwacza przygód, obyciem z Oxfordu i doświadczeniem zawodowym z Waszyngtonu, doskonałym angielskim, urokiem osobistym i poczuciem humoru potrafi zjednywać sobie przyjaciół i budować zaufanie czołowych polityków z całego świata – od afgańskich dygnitarzy przez europejskich dyplomatów po amerykańskich sekretarzy stanu. A to wszystko w służbie Rzeczpospolitej i twardej walce o jej interesy.

Dzięki błyskotliwym pomysłom i osobistej odwadze – wystarczy wspomnieć wyprawy do Libii czy na Majdan – Sikorski w imieniu Polski na globalnym ringu z powodzeniem boksuje powyżej naszej kategorii wagowej. Do tego zachwyca znakomitymi analizami i trzeźwym osądem sytuacji. I choć najpotężniejsi gracze miewają inne zdanie, to historia szybko przyznaje Sikorskiemu rację. Nie wierzycie? To zajrzyjcie do depesz amerykańskich dyplomatów ujawnionych przez Wikileaks.

O czym śni Waszczykowski

Czy to obraz prawdziwy? Czy zabierając czytelnika w podróż za kulisy polskiej dyplomacji były minister napisał polityczną książkę roku i „obszerny i szczegółowy, a jednocześnie przystępny i miejscami zabawny, podręcznik profesjonalizmu w polityce rządowej”, jak uważa Sławomir Sierakowski? Czy raczej „uprawia[ł] na chobielińskich włościach nowy gatunek literacki – auto-hagiografię”, jak antycypował wydanie książki Radca Minister, autor anonimowego, krytycznego wobec Sikorskiego bloga o życiu wewnętrznym „Gmachu” przy al. Szucha, gdzie mieści się siedziba ministerstwa?

Łowca politycznych kęsów

Nie ma tu miejsca, aby dokonać szczegółowej analizy nawet najważniejszych kierunków polskiej polityki zagranicznej w latach 2007−2014. Była ona zresztą recenzowana na bieżąco przez licznych ekspertów, naukowców i publicystów. Dlatego pozwolę sobie na kilka generalnych uwag, które niemal wprost wywieść można z tego co znajdziemy (lub nie) na łamach książki.

Zacznijmy od banału: Radosław Sikorski był politykiem aktywnym. Kolejne strony jego wspomnień są niczym kalendarium większych lub mniejszych inicjatyw ministra – od tych ważnych i powszechnie znanych jak Partnerstwo Wschodnie po te, które nigdy nie przebiły się szerzej do świadomości opinii publicznej i dziś właściwie pozostają całkowicie zapomniane jak choćby „inicjatywa chobielińska”. Przez 7 lat ministrowania propozycji tych zebrało się tyle, że sam Sikorski zdaje się tracić pełne rozeznanie. Inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego w książce nie wspomniał o podsuniętym Amerykanom i Rosjanom pomyśle o objęciu syryjskiej broni chemicznej międzynarodową kontrolą po przekroczeniu przez Asada „czerwonej linii” wyznaczonej przez Obamę.

Sikorski: Kaczyński ma satysfakcję, że Unia może mu skoczyć

Zgodnie ze spopularyzowanym przez siebie hasłem: „Jak nie jesteś przy stole, to jesteś w jadłospisie”, Sikorski starał się więc wpychać nos albo nogę, gdzie tylko się dało. Oczywiście, siedzenie przy stole nie gwarantuje jeszcze, że kelner przyniesie nam smaczne danie (z czego Sikorski zdaje sobie sprawę), ale z pewnością zwiększa szansę, że od czasu do czasu trafi nam się jakiś smaczny kąsek. Innymi słowy – mieliśmy być w głównym nurcie rzeki światowej polityki i starać się, aby jak najwięcej wody trafiało do naszego koryta.

Sikorski pokazuje, jak to robił – choć nie odkrywa wszystkich kart. Jeśli ktoś spodziewa się szczegółowych relacji dyplomatycznej kuchni znanych ze wspomnień amerykańskich dyplomatów, to poza kilkoma wyjątkami będzie zawiedziony. I tak „Misję do Kijowa” w czasie rewolucji na Majdanie, która otwiera książkę, można zrekonstruować na podstawie dostępnych powszechnie informacji. Natomiast najciekawsze wydają się targi w sprawie tarczy antyrakietowej m.in. z waszyngtońskim Mr. Poland Danielem Friedem.

Czego nie ma, tego było mało

Jednocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że za akcjonizmem Sikorskiego nie zawsze stała przemyślana strategia i kalkulacja, jakie korzyści możemy osiągnąć i jak do tego doprowadzić. Krytycy Sikorskiego znajdą więc potwierdzenie często stawianych zarzutów, że celem wielu inicjatyw były przede wszystkim efekt wizerunkowy, „poprawa atmosfery” czy „zwiększenie prestiżu” (złośliwi dodadzą, że samego ministra, a nie Polski), które niekoniecznie przekładały się namacalne korzyści.

Sikorski wielokrotnie – i słusznie – zwraca uwagę na nasze narodowe przywary paraliżujące polską dyplomację. Wśród nich wymienia skupienie się na wielkich słowach i tracenie z oczu konkretów. „W Polsce dyskusja kończy się tam, gdzie w Anglii zaczyna”, cytuje swojego brytyjskiego przyjaciela. Tymczasem, sam w swojej książce zaskakująco mało miejsca poświęca szczegółom pracy koncepcyjnej – temu, jak wykuwała się polska strategia, jak formułowano interesy, jakie alternatywne scenariusze tworzono i jakie są granice naszego wpływu.

Chciałoby się, żeby Sikorski rozłożył polską strategię choćby w sprawie resetu z Rosją tak szczegółowo, jak czyni to w przypadku amerykańskiego resetu w swoich memuarach Michael McFaul, ambasador USA w Moskwie za czasów Obamy. Może wówczas raz na zawsze wyjaśnionoby ostatecznie (albo przemilczano na wieki), jak to było ze propozycją Putina rozbioru/podzielenia się wpływami na Ukrainie i jak to wpłynęło (lub nie) na naszą politykę.

Sikorski ‒ Sierakowski: Ukraina w oblężeniu, Europa na rozdrożu

Przede wszystkim jednak łatwiej byłoby też zrozumieć, dlaczego tak niewiele zmieniło się od szarży Lecha Kaczyńskiego w towarzystwie prezydentów Estonii, Litwy i Ukrainy oraz premiera Łotwy do Tbilisi w 2008 roku do akcji Sikorskiego, który sześć lat później ściągnął do ogarniętego rewolucją Kijowa ministrów spraw zagranicznych Niemiec i Francji Steinmeiera i Fabiusa. Ostatecznie przecież w obydwu przypadkach, gdy sprawy stawały się rzeczywiście poważne, to do stołu zasiadali najwięksi gracze, którym my musieliśmy ustąpić miejsca.

Podsumowując swoje realpolityczne credo, Sikorski stwierdził: „Jak ktoś chce się bić o honor, to niech się pojedynkuje (…). W polityce liczą się wyłącznie skutki”. W kontekście owej skuteczności naszej polityki zagranicznej szkoda, że praktycznie pominięty został wątek katastrofy w Smoleńsku oraz późniejszej rosyjskiej gry wokół śledztw i raportów mających rzekomo wyjaśniać wypadek. Było to w końcu jedno z największych wyzwań naszej dyplomacji przez dużą część kadencji Sikorskiego. Zaskakiwać może także brak odniesienia  do powracającej medialnie kwestii objęcia przez Sikorskiego istotnego stanowiska międzynarodowego z sekretarzem generalnym NATO na czele, o czym żywo spekulowano zarówno w 2009 jak i 2014 roku. Być może Sikorski uważa, że nie jest to jeszcze zamknięty rozdział?

Dyplomacja, racjonalizacja i profesjonalizacja

Dużo miejsca minister poświęcił kwestiom modernizacji i profesjonalizacji swojego resortu – wprowadzenia go w XXI wiek. Zakupom służbowych laptopów i blackberry towarzyszyło wiele szyderstw, zupełnie niesłusznie. Informatyzacja MSZ to niewątpliwy sukces Sikorskiego.

Nie mam wystarczającego wglądu w trzewia centrali MSZ, aby ocenić słuszność wszystkich zmian organizacyjnych, jakich dokonał Sikorski. Przyjmuję je więc w dobrej wierze wskazując jednocześnie zainteresowanym czytelnikom, że w tej kwestii również są zdania odrębne jak choćby Witolda Jurasza czy Attaché, kolejnego anonimowego komentatora spraw około-MSZ-owskich publikującego w Tygodniku Przegląd. Niemniej, niektóre tezy postawione przez Sikorskiego wymagają stanowczej polemiki – tym bardziej, że sam minister wyraził na łamach swoich wspomnień ubolewanie, ze nie udało mu się tematem wewnętrznych reform w MSZ zainteresować mediów.

K…, jaki wstyd

Sikorski chwali się racjonalizacją sieci ambasad i konsulatów. W praktyce oznaczała ona likwidację prawie 40 placówek. Pierwsza fala likwidacji rozpoczęła się niedługo po objęciu przez Sikorskiego urzędu w 2008 roku. W drugiej – w 2013 roku – przyjęto zgodnie z najlepszymi wzorcami „taniego państwa” kryterium ekonomiczne: Jeśli koszty utrzymania placówki przekraczały 1% polskiego eksportu do danego kraju, to placówka miała – z pewnymi wyjątkami – iść pod nóż.

Traczyk o San Escobar: Nic śmiesznego

Tymczasem, jak chce się prowadzić skuteczną dyplomację, ale i promocję polskiego biznesu, to trzeba mieć swoje oczy i uszy na świecie. Sikorskiemu łatwo przekonać czytelnika co do słuszności swoich działań racjonalizatorskich, gdy sięga po przykład konsulatu-widmo w Strasburgu. Trudniej byłoby mu jednak wyjaśnić, czemu Polska aspirująca do grona państw „wielkiej szóstki” w UE likwiduje swoje przedstawicielstwa w milionowych metropoliach i centrach gospodarczych jak Sao Paulo, Rio de Janeiro, Ho Chi Minh, Karaczi, Lagos, Casablanca czy Dar es Salaam. W efekcie nasza siatka przedstawicielstw przypominała bardziej tę Czech niż Hiszpanii. Tymczasem, to nie tylko minister musi grać w najwyższej lidze, ale też jego ministerstwo. Nic dziwnego, że już Grzegorz Schetyna podczas swojej krótkiej przygody z MSZ zaczął odwracać politykę Sikorskiego.

Sikorski: O euro pomyślimy, kiedy zostanie naprawione

Zaniedbaniem 7 lat rządów Radka Sikorskiego na Szucha jest też niewątpliwie fakt, że nie dorobiliśmy się systemu szkoleń z prawdziwego zdarzenia i mechanizmów wspierania dyplomatów ubiegających się o pracę w organizacjach międzynarodowych. Stworzony w 2012 roku Polski Instytut Dyplomacji im. Ignacego Paderewskiego nijak nie wpisywał się w strukturę i słusznie został zlikwidowany przez Witolda Waszczykowskiego. Jednocześnie do dziś na stronie MSZ straszą teksty niczym z kiepskich podręczników motywacyjnych: „Jeśli jednak myślicie Państwo, że konkurując z młodymi Włochami, Hiszpanami czy Francuzami nie macie szans – nie rezygnujcie. Zaliczenie testu jest w zasięgu Państwa możliwości” – oto zachęta dla ubiegających się o pracę w instytucjach unijnych. To kolektywne zaniedbanie, do którego Sikorski niestety także dołożył niemałą cegłę.

Lepiej już nie będzie?

Wprowadzając nowinki i elementy nowoczesnego zarządzania Sikorski potrafił też przedobrzyć. Trudno inaczej potraktować na przykład testy wiedzy dla ambasadorów, które wielu doświadczonych dyplomatów musiało uznać za uwłaczające. Doprawdy są lepsze sposoby oceny ambasadorów.

Gambit amerykański. Co oznacza spotkanie Dudy z Trumpem?

A skoro o ambasadorach mowa. Dziś, gdy niczym z fabrycznego taśmociągu z przerażającą regularnością zjeżdżają kolejne kompromitacje najwyższych dostojników państwowych, mogliśmy już zapomnieć, że przed 2015 rokiem Radek Sikorski znany był z wpadek będących często skutkiem ciętego lub rozwiązłego języka. Niestety w swojej książce nawiązał do tej niechlubnej tradycji określając nieżyjącego od kilkunastu lat ambasadora zarówno za czasów PRL i III RP mianem „PRL-owskiego szpiega” bez podania żadnych dowodów. Jego synowi jeszcze niedawno również dyplomacie, a dziś dziennikarzowi (za czasów Sikorskiego ścieżka kariery biegła zwykle w drugą stronę – dziennikarze zostawali dyplomatami) zarzucił z kolei przejęcie po ojcu „szpiegowskiego fachu”, co sam zainteresowany nazwał „nieprawdą albo ujawnieniem tajemnicy państwowej”.

Po prawie trzech i pół roku „wstawania z kolan” książka Sikorskiego zabiera nas do zupełnie innych i bez najmniejszego cienia wątpliwości lepszych czasów. Jednak porównując Sikorskiego do jego następców spod znaku dobrej zmiany – co i sam minister chętnie i nie bez satysfakcji czyni – idziemy na łatwiznę. „Polska będzie lepsza niż inni, gdy będzie lepsza niż dziś”, kończy swoje wspomnienia Sikorski. To niezbyt wysoko postawiona poprzeczka i niewystarczająca refleksja po 7 latach kierowania polską dyplomacją.

Radosław Sikorski, Polska może być lepsza, 2018, Wydawnictwo: Znak Horyzont

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij