Kraj

Stan wyjątkowy w Polsce: temu rządowi szczególnie trudno zaufać

„Żadnych wycieczek, żadnych happeningów” – mówią rządzący o nowym reżimie na granicy. Co oznacza najpewniej: żadnych niezależnych dziennikarzy, działaczy organizacji pozarządowych, obywatelskich obserwatorów, posłów opozycji. Wstęp tylko dla mieszkańców, żołnierzy i strażników granicznych. Ewentualnie dla TVP.

Rada Ministrów zwróciła się do prezydenta o ogłoszenie stanu wyjątkowego w przygranicznym pasie na polsko-białoruskiej granicy w dwóch województwach: lubelskim i podlaskim. Prezydent Duda powiedział na razie, że wniosek Rady Ministrów uważnie analizuje, ale z tego, co mówił, można wnioskować, że się do niego przychyli. Czeka nas więc wkrótce ograniczony terytorialnie stan wyjątkowy na wschodzie kraju.

Wprowadzenie stanu wyjątkowego lub któregokolwiek innego ze stanów nadzwyczajnych zawsze powinno być powodem do czujności obywateli, nawet jeśli mają zaufanie do rządu podejmującego takie decyzje. W przypadku rządu PiS o takie zaufanie szczególnie trudno – trudniej niż w przypadku jakiegokolwiek innego gabinetu po roku 1989.

Zaufania nie budzi już choćby to, że decyzję o stanie wyjątkowym zapowiada minister Mariusz Kamiński. Człowiek, który został nieprawomocnie skazany za przekroczenie uprawnień w czasie, gdy był szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a tuż przed uprawomocnieniem się wyroku został ułaskawiony przez prezydenta Dudę – byłego kolegę z partii.

W ciągu ostatnich sześciu lat rząd PiS zrobił wiele, by podkopać zaufanie do ich dobrej woli i szacunku do konstytucyjnych norm. Niezależnie od subiektywnego poczucia zaufania do rządu, nie przedstawił on jak dotąd opinii publicznej konkretnych argumentów, że stan wyjątkowy jest w obecnej sytuacji niezbędną koniecznością.

Dwie policyjne suki, namioty i wojskowa ciężarówka, czyli jak sprawić, żeby uchodźcy zniknęli z naszych sumień

Czy sytuacja naprawdę uprawnia do stanu wyjątkowego?

Stan wyjątkowy nie jest bowiem zabawką w rękach rządzących, ani nawet zwykłym narzędziem aparatu władzy. To opcja atomowa na naprawdę wyjątkowe sytuacje, gdy państwo, działając w konstytucyjnych ramach, nie jest w stanie pełnić swoich podstawowych funkcji, bronić porządku ustrojowego i bezpieczeństwa obywateli.

Jak na konferencji Polski 2050 sensownie mówił prawnik Stanisław Zakroczymski, nauka prawa konstytucyjnego w Polsce wyraźnie wskazuje, że po stan wyjątkowy władza może sięgnąć dopiero wtedy, gdy wcześniej wyczerpane zostaną wszystkie inne środki. Nic nie wskazuje, by ta przesłanka została spełniona.

Sytuacja na polsko-białoruskiej granicy jest faktycznie trudna. Mamy kilkudziesięciu migrantów ubiegających się o status uchodźcy, koczujących między Polską i Białorusią w warunkach kryzysu humanitarnego, i kolejne grupy usiłujące przekroczyć granicę. Władza, ale także eksperci mówią, że reżim Łukaszenki może próbować pomóc dostać się nad granicę kolejnym osobom. Wszystko to na razie mieści się jednak, a przynajmniej powinno, w marginesie normy, z którą państwo jest w stanie sobie poradzić bez sięgania po nadzwyczajne środki.

Jeszcze do niedawna słyszeliśmy przecież od rządzących, że straż graniczna i wojsko radzą sobie świetnie, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi, a ministrowie Błaszczak z Wąsikiem osobiście dopilnują, by Łukaszenka nie przemycił nam na polską ziemię ani jednego migranta. Co się stało, że rząd nagle sobie nie radzi? I czy naprawdę musi od razu odpalać opcję atomową? Czy nie mógłby poprosić najpierw o pomoc instytucji europejskich, z Frontexem na czele?

Minister Kamiński na konferencji prasowej mówił o zbliżających się rosyjsko-białoruskich manewrach wojskowych Zapad 2021 i ryzyku prowokacji ze strony naszych wschodnich sąsiadów, co może się skończyć incydentami niebezpiecznie eskalującymi sytuację. To jest realny problem. Rząd ciągle jednak nie uargumentował przekonująco, czemu dla minimalizacji ryzyka takiego scenariusza potrzebujemy aż tak mocnej opcji jak stan wyjątkowy.

Decyzja rządu wydaje się nieproporcjonalna, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie, co działo się, gdy kolejne fale pandemii osiągały szczyty, przynosząc dziesiątki tysięcy nadmiarowych zgonów. Gabinet Morawieckiego odmawiał wtedy wprowadzenia stanu klęski żywiołowej – mniej restrykcyjnego stanu nadzwyczajnego – mimo że utrudniało to zgodne z prawem nakładanie i egzekwowanie epidemicznych obostrzeń. Wszystko po to, by bez przeszkód mogły się odbyć wybory i żeby zapewnić Andrzejowi Dudzie drugą kadencję.

Ten płot Polska się nazywa

Wyłączyć światło i wskazać wroga

Decyzja o stanie wyjątkowym niepokoi, zwłaszcza gdy umieści się ją w sekwencji wydarzeń z ostatnich dni. Najpierw rząd, choć sytuacja z migrantami mieściła się w granicach czegoś, co powinny ogarnąć rutynowe procedury, rozkręcił panikę. Minister Wąsik, zastępca Kamińskiego, chwalił się rozwijanym na granicy drutem kolczastym, a minister Błaszczak organizował konferencję prasową w wojskowej bluzie na tle tablicy z napisem „granica państwa”. Liderzy rządowego obozu i rządowe media straszyły wymierzoną w Polskę operacją Łukaszenki.

Paniki nie udaje się jednak rozniecić. Temat uchodźczy nie pozwala PiS zdominować publicznej debaty. Z analiz sieci wynika, że narracji w sprawie uchodźców nie nadaje wcale rząd i rządowe media.

Co więc robią rządzący? Ogłaszają stan wyjątkowy. W praktyce oznacza to „wyłączenie światła” wokół sytuacji uchodźców i tego wszystkiego, co dzieje się na granicy. „Żadnych wycieczek, żadnych happeningów” – mówił o nowym reżimie na granicy minister Kamiński. Co oznacza też najpewniej: żadnych niezależnych dziennikarzy, działaczy organizacji pozarządowych, obywatelskich obserwatorów, posłów opozycji. Wstęp tylko dla mieszkańców, żołnierzy i strażników granicznych. Ewentualnie dla TVP.

Stan wyjątkowy najpewniej wyjmie więc sytuację na granicy z jakiejkolwiek realnej społecznej kontroli. Pozwoli rządowi operować w warunkach niewidocznych, a w najlepszym wypadku ledwo widocznym dla opinii publicznej. PiS stosuje starą zasadę Lecha Wałęsy: „zbij pan termometr, a nie będziesz pan miał gorączki”. Migranci w dramatycznej sytuacji znikną z ekranu, ludzie o nich po jakimś czasie zapomną, wojenna retoryka będzie się może w tych warunkach lepiej sprzedawała.

Od samego początku rząd, a jeszcze bardziej jego media, wykorzystują sytuację na granicy do ataków na opozycję. Przedstawiają ją w najlepszym wypadku jako zbieraninę sentymentalnych głupców, niezdolnych do kierowania się politycznym rozumem pożytecznych idiotów Łukaszenki i Putina; w najgorszym jako zagrażającą bezpieczeństwu Polski piątą kolumnę. Ta skrajnie polaryzująca, stygmatyzująca opozycję retoryka – faktycznie odmawiająca przeciwnikom politycznym prawa do wyrażania sprzeciwu wobec działań władzy – będzie przybierała na sile w warunkach stanu wyjątkowego.

Ochojska: Na granicy umiera kobieta, której my odmawiamy pomocy

Patrzeć władzy na ręce

Przed scenariuszem stanu wyjątkowego teoretycznie mógłby nas jeszcze uratować Sejm. Lewica złożyła wniosek o nadzwyczajne posiedzenie izby. Sejm, bezwzględną większością głosów i przy obecności co najmniej 230 posłów, może uchylić rozporządzenie prezydenta o stanie wyjątkowym.

Tyle teoria. W praktyce nic z tego nie będzie. Poseł Artur Dziambor zadeklarował we wtorek, że Konfederacja poprze prezydenta, jeśli ten zdecyduje się na stan wyjątkowy. Bez Konfederacji opozycja nie zbierze bezwzględnej większości. Do licznych ironii naszej historii dojdzie i ta, że stan wyjątkowy umożliwią posłowie określający się jako „wolnościowcy”, pewnie wspólnie z „antysystemowym” rockmanem.

W Sejmie czeka nas zapewne awantura, ale raczej korzystna dla PiS. Na samym początku nowego sezonu politycznego, w pierwszym ważnym głosowaniu, Kaczyński udowodni, że potrafi ciągle zebrać większość w kluczowych dla swojego rządu sprawach.

Stan wyjątkowy ogranicza też scenariusze wcześniejszych wyborów – nie można ich przeprowadzać 90 dni po jego zakończeniu. Jeśli zostanie przedłużony – konstytucja pozwala przedłużyć go za zgodą Sejmu do 60 dni – to nawet jeśli Sejm nie przyjmie budżetu, nie będzie można skrócić kadencji parlamentu.

W warunkach nawet ograniczonego stanu wyjątkowego trudniej będzie patrzeć władzy na ręce. Ale w ramach możliwości społeczeństwo obywatelskie nadal musi to robić. Nie tylko ze względu na sytuację na granicy: wiemy, jak ta władza lubi nadzwyczajne środki i jaki ma stosunek do obywatelskich wolności. Czy oprze się pokusie, by nie zostawić sobie narzędzi, jakie uruchomił stan wyjątkowy, gdy ten się już skończy? Nie będzie chcieć rozszerzać go czy przedłużać bez żadnych merytorycznych powodów?

**

ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius

Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij