Musimy odbudować prestiż zawodu nauczyciela, także ten finansowy, obronić jego autonomię, odchudzić podstawę programową i dążyć do zmniejszenia liczby uczniów w klasach, bo wtedy można będzie zindywidualizować proces kształcenia − mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Katarzyna Przyborska: „Chcemy podwyżki, a nie poniżki” − piszą nauczyciele w mediach społecznościowych. Czemu nie podoba się wam propozycja podwyżek Ministerstwa Edukacji i Nauki? Wy proponowaliście podwyżki: 1122 zł dla nauczycieli dyplomowanych, 966 dla mianowanych i 442 dla stażystów. A ministerstwo daje więcej: 1240 dla dyplomowanych, 1306 dla mianowanych i 1412 dla nauczycieli stażystów. Czyż nie pięknie?
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: Takiego właśnie ujęcia sprawy się obawiamy. Pan minister wysyła dwa komunikaty – jeden do nauczycieli i jeden do społeczeństwa. Ten, który pani właśnie przedstawiła, jest komunikatem do społeczeństwa: dostają takie olbrzymie podwyżki i nadal są niezadowoleni. Zwiększeniem pensum, czyli godzin pracy nauczyciela przy tablicy, Przemysław Czarnek chce zyskać poparcie opinii publicznej, przekonanej, że nauczyciele pracują niewiele i jeszcze mają za długie wakacje.
Na czym polegają wyliczenia ministra?
Zaproponowany wzrost wynagrodzeń ma wiązać się ze zwiększonym o cztery godziny pensum oraz rezygnacją z niektórych dodatków, np. startowego, wiejskiego albo uzupełniającego. Dla wielu nauczycieli dyplomowanych pracujących na wsi oznacza to wręcz stratę pieniędzy.
czytaj także
Policjanci w zeszłym tygodniu w wielu miejscach wzięli L4 i nie przyszli do pracy. Dostaną 500 zł podwyżki „na rękę”. Czyli niektórym w budżetówce negocjacje się udają.
Policjanci − proszę zauważyć − dostaną podwyżkę bez zwiększania liczby godzin pracy. Nauczyciele zaś sami mają sobie zapracować na wyższe pensje. To pokazuje, że autorom tych antynauczycielskich propozycji nie zależy na edukacji. Skutkiem będzie kolejna fala odejść z zawodu i obniżenie jakości kształcenia. Propozycje ministra Czarnka to zresztą odgrzewanie dania proponowanego przez Beatę Szydło w 2019 roku, która też uzależniała wzrost wynagrodzeń od zwiększenia pensum.
Pogorszą się też warunki pracy.
Dlaczego?
Oprócz czterech godzin więcej pracy pod tablicą nauczyciel ma spędzać kolejne osiem godzin w szkole. Tyle że szkoły nie są przystosowane do tego, by nauczyciel mógł w nich w spokoju i w skupieniu przygotować lekcje czy sprawdzić wypracowania. Brakuje pomieszczeń i brakuje sprzętu. Po likwidacji gimnazjów szkoły są przepełnione, pokoje nauczycielskie często poprzenoszono do szatni, by wygospodarować miejsce na klasę. Nie ma przestrzeni na zorganizowanie pokoju pracy dla nauczycieli. Gdzie mają pracować? Na korytarzu, i to na własnym, przyniesionym z domu, komputerze?
A te parę złotych, które będą mogli pokazywać na wykresach jako podwyżki, nie będzie wysiłkiem ze strony budżetu państwa, bo będzie zrównoważone zmniejszoną liczbą nauczycieli i zmniejszoną presją na zatrudnienie kolejnych.
Jak to? Przecież nauczycieli brakuje. W wielu szkołach, żeby sprostać planom lekcji, nauczyciele pracują ponad swoje pensum.
Tak złej sytuacji kadrowej jeszcze nie było. Wielu nauczycieli posłuchało „dobrej” rady, jaką dostawali w czasie strajku: nie podoba się, to zmieńcie pracę. I tak zrobili, szczególnie w miastach odchodzą doświadczeni nauczyciele. Dyrektorzy błagają emerytów o czasowy powrót, proszą innych dyrektorów o „wypożyczenie im” nauczyciela na dodatkowe godziny, zatrudniają osoby bez uprawnień, byle tylko nie trzeba było odwoływać matematyki, fizyki czy angielskiego. W poszukiwania włączają się też rodzice: zamieszczają ogłoszenia, pytają znajomych. Czarnek mówi zaś: nie zwiększajmy liczby nauczycieli, zwiększmy im obciążenia.
Jeżeli mniejsza liczba nauczycieli ma pokryć zapotrzebowanie edukacyjne, dzieci będą uczyły się na coraz późniejsze zamiany. Czy może źle sobie to wyobrażam?
Czas pracy nauczyciela to nie tylko pensum, ale też wiele innych czynności niewidocznych dla innych, bo wykonywanych najczęściej w domu. Wiedzą o tym ci wszyscy, którzy mają w rodzinie nauczyciela lub nauczycielkę. Jak wynika z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych, nauczyciele wykonują około 54 czynności. Jeśli poloniście pracującemu w liceum zwiększymy pensum o 22 proc., wprowadzimy osiem godzin karcianych w szkole, to kiedy on sprawdzi i przygotuje zajęcia dla swoich uczniów, których już dzisiaj uczy np. 400? Jak ma zindywidualizować nauczanie, jak wspierać młodych ludzi, jak rozwiązywać problemy pojawiające się w okresie dojrzewania, jak współpracować z pozostałymi nauczycielami i specjalistami?
czytaj także
Minister obiecuje rodzicom, że kiedy nauczyciele będą spędzali więcej czasu w szkołach, mieli właśnie te godziny „karciane”, dzieci nie będą przynosiły do domu takiej ilości prac domowych. Co by było w tym złego?
Moim zdaniem, dziecko w szkole często pracuje o wiele dłużej i o wiele intensywniej niż rodzic w ramach ośmiogodzinnego dnia pracy. Tyle że wynika to nie ze zbyt małej liczby godzin spędzonych przez nauczyciela pod tablicą, ale z przeładowanej podstawy programowej, którą trzeba zrealizować. Taki jest obowiązek. Wyobrażenie o tym, co przyda się dzieciom w dorosłym życiu, to dzisiaj czysta futurologia, nie ma więc sensu wmawiać im, że niezbędne są wszystkie fakty i daty, które teraz muszą wkuwać.
Trzeba odchudzić podstawę, dać nauczycielom więcej czasu na pracę z dzieckiem i przyjąć, że ci, co będą chcieli zgłębiać szczegóły − zrobią to. Musi być więcej czasu na kształcenie umiejętności, na zajęcia praktyczne, na współpracę w grupie. Kiedy zaczynałem pracę po studiach, uczyłem w szkole, w której było 61 uczniów, a najmniejsza klasa liczyła dziewięć osób. Byłem w stanie wszystkie zagadnienia omówić, skomentować, nikt nie zabierał do domu prac domowych.
czytaj także
Teraz jest niż demograficzny, a klasy liczą ponad 30 osób.
I trudno mieć taki sam wynik z trzydziestką dzieci, jaki ja miałem z dziewięciorgiem. Dziś Czarnek mówi do rodziców: chcę odciążyć was od ciężkiej pracy z dzieckiem w domu, kosztem i na koszt nauczycieli. Ale jedynym rozwiązaniem problemu nadmiernych prac domowych jest odchudzenie podstawy programowej. Uczniowie powinni mieć więcej czasu na dyskusje, na projekty, nie tylko na zakuwanie. Rodzic powinien pytać dziecka: a o co ty pytałaś nauczyciela? Co ciebie zainteresowało? A nie, czy nauczyciel cię pytał. Na taką dyskusję przy obecnej podstawie programowej nie ma czasu. Brakuje też wyposażenia, sal do projektów, naprawdę, szkoła ma dziś duże potrzeby.
Jednak zapewne nie wszystkie szkoły zmagają się z tymi samymi problemami. Może propozycje MEiN są korzystne np. dla szkół w mniejszych gminach?
Nie, bo co oznacza podniesienie pensum w małych gminach? Zwolnienia i pracę w niepełnym wymiarze czasu pracy, bo nie uzbiera im się cały etat. Jeśli mamy w szkole dwóch wuefistów, to po podniesieniu pensum jeden z nich nie będzie miał całego etatu. Tak będzie z każdym innym przedmiotem. Odpowiedzią na kryzys, jaki mamy w edukacji, nie powinien być kolejny kryzys, a taką terapię szokową MEiN szykuje nauczycielom.
Sytuacja szkoły jest dziś bardzo trudna, a ta dziedzina życia, podobnie jak system ochrony zdrowia, dotyczy nas wszystkich.
Czy wszystkie nauczycielskie związki zawodowe są tu jednomyślne?
To, co leży na stole, to wciąż jest przedmiot negocjacji. Dużym zaskoczeniem jest dla mnie postawa Solidarności. Śledząc poszczególne wypowiedzi prezesa Ryszarda Proksy, mieliśmy wrażenie, że idziemy na ustawkę ministra z Solidarnością, ale w czasie ostatniego spotkania w MEiN wszystkie centrale związkowe mówiły jednym głosem: nie akceptujemy tego, co minister Czarnek nam pokazał. Zobaczymy, jak będzie dalej, czy nie powtórzy się scenariusz z 2019 roku, kiedy to Ryszard Proksa podpisał porozumienie z rządem, choć nauczyciele te propozycje odrzucili.
To, czego chcecie, to powiązanie płacy nauczycieli ze średnią krajową.
A to, co dostajemy, to powiązanie z kwotą bazową, która jest zamrożona od dwóch lat, czyli nie uwzględnia inflacji. W roku 2022 parlament może uchwalić, że kwota bazowa pozostaje na niezmienionym poziomie, i sprawa się może toczyć latami.
czytaj także
Przygotowaliśmy gotowe projekty aktów prawnych i zbieramy podpisy pod inicjatywą obywatelską „Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli”. Proponujemy mechanizm, w którym pensja nauczycieli rośnie wraz ze wzrostem PKB. Atrakcyjność zawodu mierzy się także finansami. Jeśli dzisiaj dyskont płaci lepiej niż szkoła, to mamy jako społeczeństwo ogromny problem i kiepskie widoki na przyszłość. Chcemy to zmienić, bo zależy nam na edukacji i jej jakości, na równym dostępie do kształcenia. Niedofinansowanie edukacji przerzuca jej ciężar na rodziny. Jedne sobie z tym poradzą, a inne nie, co spowoduje narastanie nierówności.
Koszty ponoszą też samorządy. Słyszałam ostatnio wypowiedź prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, w której deklarował gotowość poparcia protestów nauczycieli. Czy planujecie protest? Czy planujecie strajk?
Propozycje Czarnka jeszcze bardziej dociążą samorządy, które już dzisiaj finansują zadania oświatowe także z własnych środków. Nic z tego nie poprawi jakości edukacji. To ładnie wygląda na prezentacji i ładnie brzmi, jak się mówi do rodziców, którzy też są zmęczeni tym, co się dzieje. Ale jeśli projekt ministra Czarnka przejdzie, dołożymy nauczycielom dodatkowe godziny, zabierzemy dodatki, wprowadzimy niekorzystne regulacje związane z awansem zawodowym, a do tego szkoły poddamy wszechmocnemu kuratorowi, który skontroluje wszystko i zdecyduje o wielu sprawach, to jakości edukacji na pewno nie poprawimy. Teraz emocje wśród nauczycieli rosną, choć po strajku z 2019 roku trudno je wzniecić. Ale ministrowi Czarnkowi to się udaje.