Kraj

Prawica na swoim. Willa Plus to rachunek za lata 90.

Sieć oligarchicznych powiązań wokół Viktora Orbána gwarantuje, że nawet jeśli rządzący obóz kiedyś przegra wybory, to ciągle będzie miał mnóstwo instytucjonalnych przewag w prowadzeniu politycznej gry – głównie dzięki majątkowi ludzi związanych z partią. Budowanie „Budapesztu w Warszawie” wygląda podobnie, choć są też istotne różnice.

Wielu komentatorów ciągle zastanawia się, po co właściwie PiS był program Willa Plus, zwłaszcza zrobiony w tak jawnie bezczelny sposób. Pojawiały się głosy, że Czarnek wyszedł przez szereg, działał samodzielnie, a w całej sprawie nastąpi zwrot, jak tylko Kaczyński się o tym dowie, trzeba tylko poczekać, aż ktoś prezesowi Polski wydrukuje internet. Tymczasem prezes wrócił z rehabilitacji, pojawił się w Sejmie i nic nie wskazuje, by w sprawie Czarnka zarządził odwrót.

Inni komentatorzy stawiali tezę, że akcja ministra edukacji pokazuje, że PiS całkowicie utracił słuch społeczny i zmierza prosto do wyborczej klęski. Jeszcze inni przekonywali, że PiS już wie, że przegrał, i teraz po prostu zabezpiecza sobie – czy ściśle mówiąc, bliskim sobie środowiskom – żelazny kapitał na chude, opozycyjne lata.

I choć można się zgodzić, że ktoś inny niż Czarnek może przeprowadziłby całą sprawę bardziej subtelnie, że PiS nie docenił społecznego oburzenia, jakie może wyzwolić obdarowanie drogimi siedzibami bliskich rządowi organizacji, zwłaszcza tych, które założono kilka tygodni przed konkursem, i że to jest plan B na przegrane wybory, to jednocześnie Willa Plus nie jest wypadkiem przy pracy czy inicjatywą podjętą samodzielnie przez Czarnka wbrew prezesowi Kaczyńskiemu. Nie, Willa Plus wypływa z samej najgłębszej istoty przekonań obozu władzy na temat tego, jak wygląda robienie polityki, a także z fundamentalnego dla skupiających się wokół niego środowisk resentymentu. Jedyne, co zaskakuje, to fakt, że PiS nie przeprowadził całej operacji wcześniej, tak by ludzie zdążyli zupełnie zapomnieć o całej sprawie do wyborów.

Jak kolejny raz nie zaorać afery? Willa+ powinna być serialem

Do polityki nie idzie się dla pieniędzy – ale pieniędzmi się ją robi

Przy okazji Willi Plus liberalne media i politycy opozycji przywoływali często słowa Kaczyńskiego „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Prezes PiS powtarzał je w ostatnich latach niejeden raz, zawsze wtedy, gdy chciał zademonstrować, że działaczom Zjednoczonej Prawicy, w przeciwieństwie do ludzi PO, w polityce chodzi nie o osobiste korzyści, ale o idee i służbę Polsce.

Rozdźwięk tych słów z Willą Plus jest jednak nie tyle dowodem hipokryzji Kaczyńskiego, ile tego, że prezes PiS inaczej podchodzi do pieniędzy, jakie z polityki czerpie się dla celów osobistych, a inaczej do tych, które mają służyć szeroko rozumianym celom partyjnym. Kaczyński może faktycznie uważać, że motywacją ludzi na poważnie zajmujących się polityką nie powinny być pieniądze. Kaczyński nigdy nie zrobił nic, by dzięki polityce jakoś szczególnie osobiście się wzbogacić. Sam nie ma wysokich potrzeb konsumpcyjnych, potrafił też długo ignorować potrzeby finansowe swoich posłów, senatorów i samorządowców.

Po wybuchu afery z premiami, jakie Beata Szydło wypłacała swoim ministrom, by uspokoić oburzoną opinię publiczną wiosną 2018 roku, Kaczyński kazał obniżyć pensje posłom i senatorom o 20 proc. Ostatecznie PiS podniósł politykom uposażenia, znacznie powyżej tej podwyżki. Zrobił to jednak dopiero jesienią 2021 roku. I to mimo że posłowie PiS skarżyli się anonimowo dziennikarzom, że pozbawiony rodziny i osób na utrzymaniu, nigdy niemuszący spłacać kredytu mieszkaniowego Kaczyński nie rozumie realiów finansowych i oczekuje od nich pracy za zbyt małe pieniądze. Podobne roszczenia zostały zaspokojone dopiero wtedy, gdy PiS zapewnił drugą kadencję sobie i prezydentowi Dudzie.

Czym innym jest jednak w optyce Kaczyńskiego pozyskiwanie pieniędzy na potrzeby partii czy jej szeroko pojętego otoczenia. Prezes PiS rozumie jak mało kto, że politykę robi się pieniędzmi. Kaczyński od samego początku swojej politycznej aktywności w III RP dążył do budowy finansowego zaplecza własnych ugrupowań: najpierw Porozumienia Centrum, potem PiS.

Pierwszym takim projektem była spółka Srebrna. Powstała w 1995 roku, jej głównym udziałowcem była Fundacja Prasowa „Solidarność”, założona przez środowisko Jarosława Kaczyńskiego. Fundacja wniosła do Srebrnej najcenniejszy składnik majątku Spółki: nieruchomości na bliskiej warszawskiej Woli przy Alejach Jerozolimskich i Srebrnej. Środowisko dawnego PC przejęło je jako część majątku „Expressu Wieczornego”, który Fundacja nabyła na korzystnych warunkach w ramach likwidacji państwowego koncernu RSW Książka-Prasa-Ruch. Pieniądze zapewnił krakowski bank BPH, który wynajął od Fundacji jeden z biurowców „Expressu”, płacąc czynsz wiele lat do przodu.

Kaczyński miał wtedy ambicje, by budować własne imperium medialne. Ludzie, którym powierzył to zadanie, zarżnęli jednak „Express”, wcześniej popularny tytuł. Prawdziwym zasobem środowiska okazały się jednak nieruchomości, a konkretnie ich komercyjny najem. To on pozwolił środowisku PC przetrwać chude lata między klęską partii w wyborach parlamentarnych w 1993 roku, gdy Porozumienie nie przekroczyło progu wyborczego, a wejściem PiS do Sejmu po raz pierwszy w 2001 roku.

W Srebrnej zatrudnieni byli tacy politycy jak Mariusz Kamiński, Marek Suski, Przemysław Gosiewski. Spółka wydawała też tygodnik „Nowe Państwo”, prekursora modelu prawicowego tygodnika opinii, znanego dziś z „Sieci” i „Do Rzeczy”. Na łamach pisma udzielali się tacy autorzy jak Robert Mazurek, Piotr Semka, Piotr Zaremba i Bronisław Wildstein.

Majątek, na jakim na początku transformacji uwłaszczyło się środowisko PC, pozwolił działaczom tej partii przetrwać okres, gdy nie byli w stanie pracować w polityce, a nawet budować własne media.

Zdelegalizować PiS? Jak powinny wyglądać powyborcze rozliczenia

Dać PiS trwałą przewagę

Srebrna pozwalała trwać, Kaczyński zawsze miał większe ambicje niż po prostu trwanie. W latach 2005–2007 PiS był jednak zbyt słaby i miał zbyt mało czasu, by zadbać o poszerzenie finansowego zaplecza partii i całego szeroko związanego z nią środowiska politycznego. Temat ten wrócił w 2015 roku, gdy PiS zdobył samodzielną większość w obu izbach parlamentu, a wcześniej umieścił swojego kandydata w pałacu prezydenckim.

Kaczyński mówił wtedy o budowie „Budapesztu w Warszawie”. A nie ma Budapesztu i specyfiki władzy Orbána bez jej finansowego zaplecza, bez powiązanych z Fideszem oligarchów rosnących dzięki kontaktom z rządem i unijnym pieniądzom. Sieć oligarchicznych powiązań wokół węgierskiego premiera gwarantuje, że nawet jeśli rządzący obóz kiedyś przegra wybory, to ciągle będzie miał wiele instytucjonalnych przewag w prowadzeniu politycznej gry nad swoimi przeciwnikami – głównie dzięki majątkowi ludzi związanych z partią.

W Polsce takiej oligarchii nie udało się PiS zbudować. Jej rolę funkcjonalnie odgrywają jednak dziś spółki skarbu państwa. Nad Dunajem nieprzychylne Orbánowi media skupują i pacyfikują związani z nim oligarchowie. W Polsce to Orlen odkupuje od niemieckiego inwestora pakiet lokalnych dzienników i portali, obsadzając je prawicowymi dziennikarzami, znanymi z prorządowych poglądów. Zapewne gdyby prezydent nie zablokował lex TVN, jakieś konsorcjum państwowych spółek, kierowanych przez zaufanych ludzi rządzącej partii, złożyłoby się na wykupienie stacji – i także na jej antenie moglibyśmy oglądać Michała Karnowskiego dyskutującego z bratem Jackiem albo Adriana Stankowskiego w sporze z Piotrem Semką.

 

Wolne media regionalne? Wolne żarty

Spółki skarbu państwa reklamują się w bliskich PiS mediach na skalę, której w ogóle nie uzasadniają ich nakłady i zasięgi. Wspierają też hojnie mnóstwo inicjatyw bliskich obozowi władzy, promujących idee i polityki historycznie wzmacniające hegemonię ideową PiS w polskiej sferze publicznej. Pracownicy SPP na najwyższych stanowiskach wprost wspierają wpłatami fundusz wyborczy PiS, a zwłaszcza kampanię kilku najbardziej wpływowych polityków tej partii.

Kontrola Nowogrodzkiej nad spółkami kiedyś się jednak skończy. Jeśli opozycja wygra wybory, to wymiecie z nich pisowskich nominatów. „Orlen Press” – jeśli przed wyborami PiS nie sprzeda lokalnych mediów zaprzyjaźnionym przedsiębiorcom – przeżyje kolejną rewolucję kadrową, dziennikarze uważani za funkcjonariuszy frontu medialnego Zjednoczonej Prawicy najpewniej w większości stracą pracę.

Nic dziwnego, że Nowogrodzka szuka sposobów, by choć część przewagi nad opozycją, jaką dziś jej daje kontrola nad SPP, zachować po ewentualnych przegranych wyborach. Zapewnić miała to planowana przez Srebrną inwestycja na działce przy ulicy Srebrnej 16 w Warszawie. Od 2014 roku Srebrna próbowała uzyskać w warszawskim ratuszu zmianę warunków zabudowy na działce, tak by można tam postawić wieżowiec o wysokości 138 metrów, który miałby mieścić przestrzenie biurowe. W kolejnych projektach jego wysokość rośnie nawet do 190 metrów. Ostatecznie na działce miały stanąć dwie wieże tej wysokości, w których mieściłby się Instytut im. Lecha Kaczyńskiego, hotel i przestrzenie biurowe. Inwestycja, nazywana od nazwiska prezesa PiS K-Tower, na długie lata zapewniłaby środowiskom skupionym wokół PiS finansową przewagę nad konkurencją. Gdyby powstała.

Sprawa K-Tower potoczyła się jednak inaczej, niż życzyć by sobie mogła Nowogrodzka. PiS latami nie był w stanie uzyskać od warszawskiego ratusza zgody na warunki zabudowy, pozwalające budować tak wysoko. Ostatecznie inwestycja została porzucona w 2018 roku, przed wyborami samorządowymi. Na działce ciążyły w dodatku reprywatyzacyjne roszczenia. Zamiast dwóch wież Kaczyński dostał własną aferę taśmową.

Współpracujący ze Srebrną austriacki biznesmen Gerald Birgfellner nagrał rozmowę z Kaczyńskim, gdzie ten skarży się, że inwestycje wstrzymał polityczny układ w stolicy oraz obawy przed uwagą mediów i działalnością aktywistyczną Jana Śpiewaka. Taśmy ujawniła w styczniu 2019 roku „Gazeta Wyborcza”. Birgfellner oskarżył Srebrną, że nie zapłaciła mu za działania, jakie podjął w związku z przygotowaniem inwestycji, a następnie Jarosława Kaczyńskiego o to, że rzekomo nakłaniał go do wręczenia łapówki księdzu z rady Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, którego podpis konieczny był do uruchomienia inwestycji. Ani Kaczyńskiemu, ani nikomu ze środowiska wokół Srebrnej w związku z oskarżeniami Austriaka nie zostały postawione żadne zarzuty.

Jak K-Tower ma się do Willi Plus? Pozornie chodzi o dwa zupełnie odmienne porządki. Dwie wieże z ulicy Srebrnej miały być projektem czysto biznesowym, w Willi Plus chodzi, przynajmniej w teorii, o wsparcie instytucji trzeciego sektora. K-Tower było projektem wzmacniającym ekonomicznie spółkę z samego serca pisowskiego układu władzy, sięgającą korzeniami jeszcze czasów PC, Willa Plus wspiera całą sieć organizacji związanych z prawicą, ale nie zawsze bezpośrednio z politykami PiS.

Jednocześnie cel obu przedsięwzięć jest podobny. Chodzi o to, by dać prawicy narzędzia w postaci twardego kapitału, które umożliwią przetrwanie chudych politycznych czasów i działalność okołopolityczną, budującą klimat sprzyjający prawicy i jej politykom także wtedy, gdy PiS będzie w opozycji. W projekt wbudowany jest mechanizm, który pozwala okołopisowskim środowiskom wprost uwłaszczyć się na majątku, jaki dziś nabywają za pieniądze rozdysponowane przez Czarnka. W pierwotnej wersji organizacje mogły sprzedać swoje nowe siedziby po pięciu latach od ich zakupu. Teraz ten okres wydłużono do 15, ale ogólny mechanizm programu Willa Plus się nie zmienia.

Prawa nie można pisać pod Kaczyńskiego, ale…

Leczenie starych resentymentów

Media, komentując sprawę Willi Plus, często powtarzają, że świadczy ona o poczuciu absolutnej siły i bezkarności rządowego obozu. To prawda, ale tylko do pewnego stopnia. Paradoksalnie, PiS uzasadnia sam przed sobą podobne zagrywki nie własną siłą, ale subiektywnym poczuciem słabości.

Wystarczy bowiem posłuchać dłużej Jarosława Kaczyńskiego, by trafić na żale najbardziej dziś wpływowego w Polsce człowieka na temat tego, jak ciągle silni są jego przeciwnicy, jak wrogie jego partii media mieszają ludziom w głowach, jak elity i Bruksela spiskują przeciw jego rządom. Według sondażu United Surveys dla „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF FM sprzed kilku dni wśród wyborców partii rządzącej tylko 10 proc. ankietowanych ocenia negatywnie działania ministra Czarnka w związku z Willą Plus – w tym tylko 2 proc. „zdecydowanie negatywnie”. Prawie 60 proc. pytanych wyborców obozu władzy ocenia je pozytywnie, a jedna trzecia nie ma zdania. Pokazuje to, że kolejna afera ma problem z przebiciem się poza opozycyjną bańkę.

Ciekawe, jakie odpowiedzi padłyby na pytanie o przyczyny pozytywnej oceny działań szefa MEN przez sympatyków PiS. Myślę, że można zaryzykować hipotezę, że wielu z nich powiedziałoby, że Czarnek po prostu wyrównuje pole gry, że Willa Plus to próba zrównoważenia tego, że przez dekady państwo rzekomo wspierało organizacje liberalne i „lewackie”, a konserwatywne dyskryminowało.

Za przyzwoleniem w środowisku PiS na Willę Plus, na ministerialne konkursy ustawione pod prawicę, za dotację płynące głównie do środowisk jednej ideologicznej opcji stoi bowiem głębokie poczucie krzywdy. Prawica jest przekonana, że od 1989 roku w Polsce była na różne sposoby spychana na margines, marginalizowana, krzywdzona przez mechanizmy „dystrybucji prestiżu” i teraz ma prawo wyrównać rachunki. Willa Plus to po prostu część rachunku, jaki płacimy za to, że w latach 90. Polska nie poznała się na geniuszu Kaczyńskiego i jego otoczenia i nie dała prawicy tyle, ile ona uważała, że należy się jej z samego tytułu tego, że jest patriotyczną prawicą. Problem polega na tym, że tego resentymentu nie da się zaleczyć i tak długo, jak PiS będzie przy władzy, tak długo będziemy ten rachunek płacić. Do ostatniej willi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij