Wsparcie państwa może pomóc ludziom zależnym żyć bardziej samodzielnie, zdobyć wykształcenie i potem pracę – ale nie o to chodzi w tym momencie, ale o udział w życiu społecznym, o podstawową godność.
Michał Sutowski: Na ostatniej konwencji Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało kontynuację ambitnej polityki socjalnej. Kilka tygodni później zaczął się w Sejmie trwający 40 dni protest Rodziców Osób Niepełnosprawnych. Dlaczego PiS nie skorzystało wówczas z okazji, by utwierdzić swój wizerunek partii społecznie wrażliwej?
Michał Polakowski, Dorota Szelewa: Prawo i Sprawiedliwość niewątpliwie znalazło się w kryzysie wizerunkowym. Wynika to między innymi z tego, że obóz rządzący chciał się prezentować jako bliski ludziom, realizujący wyborcze obietnice w zakresie polityki społecznej, co stanowiło – przyznajmy – pewną nowość po 1989 roku.
czytaj także
Chciał się tak prezentować? Chyba jednak taki był. Od dwóch lat słyszymy, że PiS ukradło lewicy socjal…
PiS w ostatnich dwóch latach nie było partią „socjalną” w sensie socjaldemokratycznym, lecz raczej chadecką czy wręcz konserwatywną. Instrumenty polityki społecznej – z Rodziną 500+ na czele – wskazywały, że głównym jej celem jest pronatalizm: rządowi chodziło przede wszystkim o to, żeby Polki rodziły więcej dzieci. Kiedy się okazało, że efekty pod tym względem są dość rozczarowujące, rząd zaczął podkreślać, że w wyniku programu zmniejszyło się ubóstwo. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej mówi o tym programie też jako o „inwestycji społecznej”.
czytaj także
I można na tej podstawie zdiagnozować jakąś całościową wizję polityki społecznej PiS?
Tak jak wspomnieliśmy, z jednej strony przypomina ona konserwatywny model polityki społecznej i programy socjalne partii chadeckich z lat 60. i 70., z drugiej jednak strony można ją określić mianem narodowego produktywizmu. To istotna zmiana, bo do roku 2015 polityka państwa miała sprzyjać przede wszystkim wzrostowi PKB i skłaniać obywateli, by pracowali i płacili podatki. Dziś też chodzi o produkcję, ale, obok PKB, również samych obywateli – żeby nas, Polaków, było więcej. A do tego potrzebne jest produktywistyczne państwo opiekuńcze.
Każde socjaldemokratyczne państwo jest jakoś nastawione na produktywizm – sprzyja dzietności i zapewnia coś bliskiego pełnego zatrudnienia…
Państwo opiekuńcze w wydaniu np. skandynawskim wspiera aktywność zawodową obywateli, a do tego generuje zasoby – choćby wykształconych obywateli – dla konkurencyjnej gospodarki. W Polsce PiS mamy tymczasem produktywizm pronatalistyczny, co widać choćby po zestawieniu postulatów kwietniowej konwencji partyjnej: emerytura dla matki co najmniej czwórki dzieci, wyprawka szkolna, a także obniżka CIT i składki ZUS dla małych przedsiębiorców. Nie ma natomiast chęci, by spełnić postulaty osób niesamodzielnych.
Czyli jakie konkretnie?
Protestujący w Sejmie domagali się, aby podnieść rentę socjalnej do wartości minimum socjalnego obliczonego dla rodziny z osobą niepełnosprawną, wprowadzić dodatek rehabilitacyjny dla osób niepełnosprawnych po 18 roku życia – 500 złotych bez kryterium dochodowego, waloryzować zasiłek pielęgnacyjny, nadać prawo do świadczenia pielęgnacyjnego dla każdego faktycznego opiekuna osoby niepełnosprawnej. Do tego dochodzi również o zniesienie zakazu pracy zarobkowej dla opiekunów osób niepełnosprawnych, ale też o prawo do urlopu i większego wsparcia przy rehabilitacji. Rząd co prawda podwyższył wysokość renty socjalnej do poziomu równego najniższej emeryturze…
Czyli?
To mniej niż 900 zł netto miesięcznie. Dlatego potrzebny jest też dodatek rehabilitacyjny, ponieważ osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunowie mają po prostu inne potrzeby – świetnie pisał o tym niedawno Rafał Bakalarczyk.
czytaj także
I te wszystkie postulaty są uzasadnione?
Porównując postulaty RON z instrumentami polityki pronatalistycznej oferowanej przez PiS, można zapytać: dlaczego matka czworga dzieci zasługuje na emeryturę, a rodzice opiekujący się niepełnosprawnymi dziećmi – już niekoniecznie? Dlaczego, jak wskazywał na swoim profilu na Facebooku prof. Ryszard Szarfenberg, mamy Kartę Dużej Rodziny, a nie mamy Karty Rodziny z Niepełnosprawnością, która działałaby na takiej samej zasadzie? Prezydent nagradza medalami matki z największą liczbą dzieci, czy jednak matki dzieci niepełnosprawnych, często samodzielnie opiekujące się dzieckiem, już mniej zasługują na taki medal? Wygląda to niestety tak, jakby wsparcie tych osób – właśnie z perspektywy produktywistycznej – po prostu się państwu nie opłacało.
Ale czy to źle, że PiS wspiera rodziny wielodzietne?
To nie jest tak, że Jarosław Kaczyński wyjdzie na mównicę i powie, jak Nicolae Ceaușescu, że teraz kobiety mają rodzić dzieci, bo Polaków powinno być 80 milionów. Widać jednak, czemu to wsparcie ma służyć. Wiadomo już, że mamy problem z siłą roboczą, bo brakuje rąk i głów do pracy, ale przecież można by sobie z tym poradzić, wpuszczając więcej imigrantów. To najłatwiejsze i najszybsze rozwiązanie; na razie jest ich w Polsce bardzo niewielu, stanowią poniżej 3 procent mieszkańców.
Niepełnosprawni nie grają w „wielkiej, biało-czerwonej drużynie”
czytaj także
Pracuje u nas kilkaset tysięcy Ukraińców.
Ich rola jest raczej dorywcza i czasowa. Wciąż pracują głównie w rolnictwie, budownictwie, przy pracach sezonowych, a także świadczą usługi sprzątające czy opiekuńcze.
Polacy w Niemczech też pracują w podobnych rolach.
Tak, ale u nas nie ma takiej otwartości wobec imigracji zarobkowej. Polska jest w awangardzie unijnej, jeśli chodzi o niechęć do uchodźców z krajów „obcych kulturowo”. A przecież z prognoz unijnych i OECD wynika, że mamy kraj z najszybciej starzejącym się społeczeństwem i największymi obciążeniami systemowymi – liczba ludzi zależnych od państwa i od tych, którzy pracują, będzie tylko rosnąć.
I mimo że tuż za granicą mamy kraj z „bliskiego kręgu kulturowego”, jedyna odpowiedź, jaka przychodzi rządowi do głowy, to „wspierać dzietność”?
Dzietność swoich – bo nawet w ramach 500+, mimo formalnych uprawnień dla cudzoziemców pracujących w Polsce, jeszcze pół roku temu zaledwie niecałe 7 tysięcy dzieci z niepolskim paszportem otrzymywało świadczenie, to znaczy 0,2 procent wszystkich środków przeznaczonych na ten program. To rozróżnienie na swoich i obcych w polityce społecznej jest zatem bardzo nośne.
A czy jest jakiś kraj wzorcowy dla polityki PiS? Jak się do tego mają Węgry Orbana?
Tamtejsza polityka sporo się różni od naszej, bo jest skierowana wprost do klasy średniej; mówiło się tam nawet o „rewolucji demograficznej klasy średniej”. Wykluczeni są zaś „wrogowie wewnętrzni”, czyli Romowie. System świadczeń opiera się na wymogu wcześniejszej pracy, tzn. ma charakter ubezpieczeniowy, a także na ulgach podatkowych na dzieci, których skala rośnie proporcjonalnie do wysokości zarobków. To wszystko bardzo konserwuje nierówności. Jak pracująca rodzina ma trójkę dzieci, to wsparcie jest na poziomie płacy minimalnej.
A czy ten plan się powiódł? Nastąpiło cudowne rozmnożenie węgierskiej klasy średniej?
Nie, posunięcia węgierskiego rządu nie okazały się skuteczne. Na pewno nie pomogła im też otwarta mizoginia – posłowie w tamtejszym parlamencie pozwalali sobie na wypowiedzi, że przemoc domowa to skutek tego, że kobiety nie chcą się zajmować dziećmi i rodziną. PiS zdaje się dziś powielać tę strategię, z tym zastrzeżeniem, że w Polsce środki faktycznie docierają do różnych klas, także najuboższych, bo świadczenie jest półuniwersalne.
Czyli co to jest, w sensie ideologicznym?
To specyficzna kombinacja różnych polityk, ale dominuje tradycyjny konserwatyzm. Dzisiaj na Zachodzie agenda pronatalistyczna rzadko obejmuje świadczenia finansowe, to są rozwiązania z lat 60. i 70. Dzietności w XXI wieku sprzyja przede wszystkim dostęp do usług opiekuńczych i odpowiednia polityka mieszkaniowa.
Ale na żłobki też dali.
Bo wiedzą już, że dzietność nie wzrośnie bez wsparcia możliwości pracy zawodowej kobiet, a to się robi właśnie przez opiekę instytucjonalną dla małych dzieci. Notabene tam, gdzie polityka PiS czyni pewne koncesje na rzecz opieki instytucjonalnej, nie jest jakoś wyraźnie wspierana przez środowiska konserwatywne – tak było właśnie w przypadku żłobków. Wystarczy sprawdzić np. stanowisko Związku Dużych Rodzin 3 plus wobec planów inwestycji w żłobki.
A jednak pieniędzy na żłobki przyznano więcej.
Jest w tym pewien doraźny cel – zwiększenie nakładów na żłobki osłabia argument opozycji o dezaktywizacji kobiet. Widać zresztą wyraźnie, że zarzutami tego rodzaju PiS się mocno przejmuje, tzn. odpowiada na każdy głos na temat wskaźników zatrudnienia, używa też języka „kapitału ludzkiego”. Minister Rafalska mówiła w kontekście obniżenia wieku emerytalnego, że to uwolni „kapitał opiekuńczy kobiet”, a nie że babcie będą pomagać wychowywać wnuki. Ponieważ słychać też argumenty o „rozleniwianiu” ludzi, PiS odpowiada argumentem o „inwestycji społecznej”. Sęk w tym, że „inwestycje społeczne” w wersji zachodniej, wspieranej choćby przez Komisję Europejską, zakładają aktywizację zawodową, ale też wyrównywanie szans między płciami i klasami społecznymi, a tego aspektu w polityce PiS jednak brakuje.
czytaj także
Przecież pieniądze idą do wszystkich, a nie tylko zamożniejszych.
Najbardziej wyrównywaniu szans sprzyja opieka żłobkowa i przedszkolna. A choć nakłady są teraz większe niż w czasach PO, to Polska i tak jest w ogonie Europy, jeśli chodzi o poziom użłobkowienia. No i pamiętajmy, co się dzieje w przedszkolach z racji opóźnienia wieku pójścia dzieci do szkół – zostały tam sześciolatki, co sprawia, że dla trzylatków nie ma już miejsca. W zeszłym roku spadła stopa uprzedszkoleniania, choć wcześniej rosła przez wiele lat.
Tak czy inaczej, może po prostu PiS dobrze rozpoznał oczekiwania Polaków wobec polityki społecznej? Bo poparcie dla tych wszystkich instrumentów daleko wykracza poza wyborcze poparcie dla rządu…
W Skandynawii odchodzi się od forsowania tradycyjnego modelu rodziny, u nas PiS próbuje go przywrócić, bo rzekomo mamy „konserwatywne społeczeństwo”.
A może wcale nie rzekomo? I Polacy mają inne aspiracje niż Skandynawowie?
Ale przecież tamte państwa też same się takie nie zrobiły, tzn. progresywne i promujące równość płci. Stała za tym pewna wizja polityczna, przewidywanie, jakie będą zmiany społeczne, i stąd brały się wyprzedzające posunięcia. Na Islandii na przykład wsparcie ojców w wychowywaniu dzieci w ciągu piętnastu lat sprawiło, że zmieniła się cała kultura rodzicielska na rzecz zaangażowanego ojcostwa. Polityka zatem uprzedziła trend i wzmacniała kształtowanie nowych postaw.
U nas chyba nie ma takiego zaufania wobec państwa, przekonania, że decydenci coś wiedzą lepiej od nas samych. Dlatego pomysły, żeby polityka społeczna była bardziej progresywna, zawsze będą oskarżane o inżynierię społeczną czy importowanie obcych wzorców.
Zapewne tak, ale to nie zmienia faktu, że nasze państwo i nasi politycy i tak kształtują postawy Polaków, tylko nie robią tego bynajmniej siły progresywne. Bardzo negatywny przykład to sprawa uchodźców: retoryka liderów zmieniła nastawienie Polaków w tej sprawie, i to w bardzo zły sposób. Tak samo było przez wiele lat w kwestii aborcji – politycy przesuwali opinię publiczną w stronę obrony status quo.
A to może działać w drugą, tzn. dobrą stronę?
Gdy analizowaliśmy politykę wobec imigrantów w różnych krajach, okazywało się, że można stosunkowo łatwo zmieniać postawy obywateli, ale potrzebny jest do tego kompromis w ramach spektrum politycznego. A u nas nie było znaczącej partii, która by się przeciwstawiała rasistowskiemu traktowaniu. Tego głosu po prostu zabrakło.
Ale co z tego wynika?
Musi się pojawić polityczny aktor, który zakwestionuje konsensus. I tu wracamy do protestu opiekunów osób niepełnosprawnych, którzy nie zagrali według reguł sformułowanych przez obóz władzy.
czytaj także
To znaczy?
Na tym właśnie polega główny problem polityczny PiS: chcieliby jako jedyni definiować problemy społeczne. Tymczasem w Sejmie pojawił się aktor, który zwerbalizował inne potrzeby za pomocą protestu i nie chce ustąpić, bo przecież wyjście z gmachu na Wiejskiej to nie koniec ich walki. PiS jest w bardzo trudnej sytuacji, bo oto ktoś wywraca stolik i mówi: chcemy czegoś innego, niż wy mówicie, i chcemy, żebyście to żądanie zaspokoili.
I co dalej?
PiS bardzo się boi ustąpić, bo byłaby to porażka w definiowaniu potrzeb, ale i okazanie słabości. Stąd chyba wynika propozycja Morawieckiego – danina solidarnościowa – która tworzy nowe linie konfliktu: potrzebujący kontra najbogatsi. Słychać już oczywiście głosy, że teraz firmy będą się przenosić do innych krajów, zamożni podatnicy uciekać do szarej strefy itp.
Czyli zmieniamy temat?
O to przynajmniej chodziło. To zresztą bardzo ciekawy moment, kiedy wyczerpuje się kapitał polityczny zbudowany przez Rodzinę 500+, zwłaszcza po zmianie na stanowisku premiera. Beata Szydło miała autobus z szyldem programu, każda konferencja prasowa odbywała się z jego logo w tle, ale potem nadszedł okres polityki skierowanej na rynek i inwestycje…
No i to się nie spodobało, bo elektorat nie przyjął dobrze Morawieckiego i tego zwrotu.
Kwietniowa konwencja miała więc potwierdzić, że PiS to wciąż socjalna, bliska ludziom partia. Opiekunowie niepełnosprawnych wzięli to za dobrą monetę i niejako łapią partię rządzącą za słowo.
czytaj także
Ale PiS obawia się, że realizacja ich postulatów uruchomiłaby roszczenia nowych grup?
Chodzi również o to, że polityka społeczna PiS zakłada nagradzanie pewnej konkretnej postawy: jesteśmy rodziną, heteroseksualną parą z dziećmi, Polakami, tu mieszkamy i pracujemy; mamy „ustabilizowane życie osobiste”, tzn. nie jesteśmy samotnymi matkami. Jednocześnie dotychczasowa polityka społeczna była tak wielkim sukcesem politycznym, bo jej istotą była prostota i uniwersalność. Program Rodzina 500+ trafia do milionów rodzin i rozwiązuje różne problemy, a finanse publiczne miały to wytrzymać.
I na razie wytrzymują.
Tak, ale PiS pada ofiarą własnej propagandy sukcesu. Skoro ludzie odpowiedzialni za finanse publiczne mówią, że są one w dobrym stanie i można kontynuować dotychczasową politykę, to w końcu przychodzi ktoś taki jak opiekunowie niepełnosprawnych, kto mówi „sprawdzam”. Kwestia budżetowa i polityczna się tu zazębiają, bo już uruchamiają się potężne grupy nacisku w służbie zdrowia, napięcia są również w oświacie, a więc ustąpienie teraz pola to wielkie ryzyko. Jednocześnie nie jest tak, że PiS zupełnie nic nie robi. Wniesiono projekt hojniejszego świadczenia; kluczowym słowem byłby teraz „kompromis”. W średniej perspektywie czasowej celem rządzących będzie osłabienie polaryzacji.
„Rozumiemy wasze postulaty, ale nie wszystko od razu”?
To pozwoliłoby zmniejszyć zakres zmian, które trzeba wprowadzić od razu – i skalę wydatków z budżetu. W przyszłości może jednak tworzyć nowe areny sporu. To zrozumiałe, że taką częściową porażkę PiS będzie ukazywać jako coś, co zostało „wynegocjowane”. Byłby to również sposób na spacyfikowanie protestujących: nie mogą przecież okupować Sejmu, skoro my chcemy rozmawiać. PiS mógłby zatem osłabiać ten konflikt, a na przyszłość wskazywać, że negocjacje powinny się toczyć w centrum dialogu społecznego, a nie na ulicy.
A czy protest rodzin osób niepełnosprawnych to jakaś szansa na nowe polityczne otwarcie? Nie pytam, kto to zrobi, ale czy to jest temat na odnowę polityki w Polsce?
Na pewno, bo dziś konflikt władzy z opozycją jest dość mechaniczny: oni mówią „tak”, to my mówimy „nie”. Nie ma żadnej alternatywy programowej, więc propozycje PiS dalej będą uchodziły za „socjalne”. Jeśli zaś lewica dołączy do konserwatywnej narracji jako najlepszej z dostępnych, to zyska na tym tylko prawica. Tymczasem mamy do czynienia z problemem, który nabrzmiewał od lat. Są na przykład opiekunowie, którzy nie pracowali całe życie, bo nie mogli tego robić, żeby nie stracić świadczeń. Pytanie teraz brzmi, jak zapewnić im godną emeryturę, godną starość – a nie jak sprawić, żeby wrócili nagle do pracy.
Czyli jest to pytanie spoza logiki produktywizmu?
Oczywiście, nawet jeśli w części przypadków wsparcie państwa może pomóc ludziom zależnym żyć bardziej samodzielnie, zdobyć wykształcenie i potem pracę – ale nie o to chodzi w tym momencie. Jeden z protestujących w Sejmie chłopaków powiedział, że otrzymane pieniądze wydawałby na rehabilitację, ale też na kino, żeby móc wyjść do ludzi… Im chodzi o udział w życiu społecznym, o podstawową godność.
czytaj także
O empatię, nawet kiedy ona się nie opłaca?
Przynajmniej na gruncie PKB, choć to też nieprawda, ponieważ pomoc osobom niepełnosprawnym to również „inwestycja społeczna” i nie powinniśmy postrzegać tej grupy jako „nieproduktywnej”, zwłaszcza, że wielu niepełnosprawnych i ich opiekunów chce też pracować zawodowo. Ale chodzi o to, by do polityki społecznej włączyć wartości i emocje budujące solidarność na innej zasadzie niż „my wam teraz pomożemy wychować dzieci, a one będą potem pracować na naszą i waszą emeryturę”. Chodzi o empatię jako podstawę więzi wspólnotowej – dlatego protest rodziców osób niepełnosprawnych to nie tylko szansa na zwrot w myśleniu o polityce społecznej, ale na zupełnie nową opowieść polityczną.
***
Dorota Szelewa jest doktorką nauk politycznych Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji. Pracowała w Instytucie Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, na Uniwersytecie Syddansk w Danii i w Bremen International School of Social Sciences w Niemczech. Obecnie na University College Dublin. Jest autorką wielu artykułów naukowych, w tym dla European Journal of Social Security, Journal of European Social Policy, Social Politics czy Cahiers du Genre.
Michał Polakowski otrzymał tytuł doktora w Maastricht Graduate School of Governance Uniwersytetu Maastricht, gdzie ukończył pracę doktorską na temat transformacji polityki społecznej w krajach postkomunistycznych. Współzałożyciel Fundacji ICRA.