„Od zawsze jestem socjalistą, pacyfistą, humanistą i demokratą. A PiS dobrze wie, że zyskał poparcie społeczne dzięki socjalowi”. Kaja Puto rozmawia z Piotrem Ikonowiczem, lewicowym kandydatem na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich.
Senat odrzucił niedawno propozycję powołania Piotra Wawrzyka z PiS na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich. Z ubiegania się o urząd zrezygnowała też kandydatka społeczna, Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. Kto zastąpi Adama Bodnara? Posłanki i posłowie z Lewicy wysunęli nowego kandydata. To legendarny działacz społeczny Piotr Ikonowicz.
„Nie będzie bał się Kościoła, prezesa, prezydenta” – przekonywali na konferencji prasowej Marcelina Zawisza i Maciej Konieczny z Lewicy. Jednak postać Ikonowicza to nie tylko superlatywy, ale i kontrowersje.
Kaja Puto: Jakie tematy byłyby dla pana jako Rzecznika Praw Obywatelskich priorytetem? Czy planowałby pan jakieś modyfikacje kursu obranego przez Adama Bodnara?
Piotr Ikonowicz: Adam Bodnar otworzył w historii urzędu RPO ważny rozdział: zajął się bezdomnością, prawami lokatorskimi, prawami pracowniczymi. Krótko mówiąc, był pierwszym rzecznikiem, który dostrzegł, że w katalogu praw człowieka prawa socjalne powinny zajmować poczesne miejsce. Myślę, że trzeba tą drogą iść dalej i poszerzać działalność w tym zakresie.
Priorytetem byliby dla mnie więc obywatele. Rzecznik powinien im służyć. Nie powinien natomiast angażować się w bieżące spory polityczne. To jest domena partii.
Do bieżących sporów politycznych należy np. spór o sądownictwo, które jest obszarem, gdzie obywatele, szczególnie słabsi, są bezradni. Na gruncie prawa karnego czy rodzinnego zapadają niesprawiedliwe wyroki, a sprawy ciągną się latami – i w tym zakresie jest gorzej, niż było parę lat temu.
Spór o sądy ma podwójne dno. Prawo jest tak skonstruowane, że faworyzuje silniejszą stronę sporów, pracodawców, wierzycieli, właścicieli mieszkań itp. To sprawia, że sądy są niepopularne. Nawet wtedy, kiedy bezstronnie stosują owo stronnicze prawo. Teraz niestety sądy uwikłano w walkę polityczną między rządem a opozycją i to samo w sobie zagraża ich bezstronności. W tych sporach jest jednak trzecia strona: obywatele i tylko po ich stronie powinien jednoznacznie opowiadać się rzecznik.
Dlatego szedłbym raczej w stronę ochrony podstawowych praw socjalnych, które dziś są bardzo słabo chronione – np. praw pracowniczych. Nawet w czasach pandemii pracownicy są dla opinii publicznej niewidoczni, istnieją tylko pracodawcy. Pracodawca miał większą szansę odłożyć sobie na czarną godzinę, a mimo to jest traktowany jako jedyna ofiara lockdownu. Tymczasem pracownicy ponoszą nieproporcjonalnie większe koszty – bo łatwiej ten koszt lockdownu na nich przerzucić.
czytaj także
Jak rozwijać działalność urzędu RPO w sferach socjalnych, skoro budżet na wydatki bieżące został obcięty i wynosi w 2021 roku o niemal milion mniej niż w 2013 roku?
Olbrzymia rola przypada tutaj państwu, czyli dziennikarzom. Przypadki łamania praw pracowniczych powinny być nagłaśniane, żeby wpływać na proces legislacyjny. RPO widzę jako instytucję, która interweniuje w konkretnej sprawie – np. zaniżania pensji w czasie pandemii – a z drugiej strony przygotowuje na ten temat raport i apeluje do mediów, żeby wpłynąć na parlamentarzystów.
Ponadto jestem przyzwyczajony do działania bez subwencji budżetowych. Udawało nam się w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej zbierać pieniądze, żeby bezdomnemu wynająć mieszkanie. Więc to nie jest tak, że jak mamy mniej funduszy, to nas to ogranicza. Rozumiem funkcję RPO jako przedłużenie zbioru organizacji społecznych, nie wszystko musimy robić za pieniądze.
Oczywiście, ale jako RPO byłby pan też pracodawcą. Pensje pracowników niższego szczebla są skromne, a rąk do pracy jest po prostu za mało. Tacy pracownicy są anonimowi i nie zbijają – jak sam rzecznik – kapitału politycznego czy symbolicznego.
To, co oni wykonują za skromną pensję, ja wykonuję za darmo. Więc nie mam takiego odruchu, żeby ich żałować. Trzeba pamiętać, że ludzie, którym niesiemy pomoc, są w dużo gorszej sytuacji. I może dobrze, że ci, którzy pomoc niosą, nie siedzą w bańce dobrobytu. Co nie zwalniałoby mnie z bicia się o jak najlepsze warunki pracy i płacy dla ludzi, z którymi przyjdzie mi ramię w ramię walczyć o ludzkie sprawy.
Dotyczy to również pracowników opieki społecznej?
Pracownicy socjalni zarabiają tak mało, że aż dziw, że sami nie są klientami tejże pomocy społecznej. Mam na myśli rozsądne wynagrodzenia, a nie jak obecnie, głodowe. Niewątpliwie chciałbym, żeby pracownicy RPO zarabiali godnie, a przykrawanie budżetu RPO ogranicza możliwość niesienia pomocy. Inna sprawa, że rolą RPO nie jest interweniować w konkretnych przypadkach, ale agregować te problemy, które dotyczą całych grup ludzi. Po latach działalności w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej mamy poczucie beznadziei: pomogliśmy tysiącom ludzi, ale nie wszystkim, bo nie wszyscy mieli szansę się do nas dopchać.
Na czym miałaby polegać taka agregacja?
My, jako KSS, dobrze znamy ustawy lokatorskie, ustawę o pomocy społecznej, wiemy, dlaczego one źle działają. To samo powinno robić biuro RPO: zbierać fakty społeczne i przystawić władzy lustro. Jeśli ktoś żyje za 645 złotych, bo tyle wynosi stały zasiłek z tytułu niezdolności do pracy, to rzecznik nie może interweniować w ośrodku pomocy społecznej, żeby ta konkretna osoba dostała więcej. Może za to pokazać rządzącym: zróbcie coś z tym, bo mamy tyle i tyle potwierdzonych przypadków, które dowodzą, że ludzi prawo nie chroni przed nędzą.
czytaj także
Obecnie urząd RPO zajmuje się m.in. pomocą frankowiczom. Czy skupienie się na pomocy społecznej oznacza odejście od wsparcia kredytobiorców – a więc ludzi dobrze sytuowanych?
Kiedy mówimy o sprawach socjalnych, wielu ludzi woli uważać, że one ich nie dotyczą – i grubo się mylą. Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa nie posiada żadnych oszczędności, co oznacza, że – jak to się mówi – są trzy raty kredytu hipotecznego od bezdomności.
W moim przekonaniu dyskryminacja ze względu na biedę jest najważniejszą formą dyskryminacji. Więc jeśli do biura RPO przyjdzie ktoś, kto ma milionowy kredyt frankowy, to trzeba sobie zadać pytanie, czy on nie jest uboższy od tych, którzy nie mają nic, bo ci, którzy nie mają nic, nie mają minus milion.
Druga sprawa, że jako obywatele nie możemy godzić się na samowolę sektora bankowego, który łamie wszelkie prawa. W porównaniu z wieloma krajami Europy Zachodniej nie mamy nad nim żadnej kontroli. Mamy za to paradoks, który stworzyła władza: długo się mówiło, że pomożemy frankowiczom, a na końcu rząd wysłał frankowiczów do sądów. Do tych samych sądów, które hejtował, że są niesprawiedliwe.
Powiedział pan w RMF-ie, że nie będzie pan szukał poparcia wśród liberalnych posłów, bo są oni wobec pana wrodzy. Jednak RPO jest w kontakcie z wieloma liberalnymi politykami i organizacjami – np. związanymi z prawami człowieka. Jak sobie pan wyobraża tę współpracę?
Jestem liberałem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu: jestem za wolnością. A jednym z czynników, który najbardziej ogranicza wolność człowieka, jest przemoc ekonomiczna. Mamy całą masę obywateli, którzy zabijają się pracą, bo podlegają naciskowi przemocy ekonomicznej. Całe nieporozumienie polega na tym, że liberałami nazywamy ludzi, którzy są raczej liberałami twardej ręki czy neoliberałami.
Leszek Balcerowicz rozprzestrzenił przekonanie, że ludzie powinni pracować jak najwięcej za jak najmniej pieniędzy. Bo to jest dobre dla bogatych, a co jest dobre dla bogatych, jest dobre dla gospodarki. Jak zwolennikiem wolności może określać się osoba akceptująca sytuację, w której 10 proc. najlepiej zarabiających zgarnia 40 proc. PKB? Efektem tego nierównego podziału dóbr jest ograniczenie wolności większości obywateli.
O wolności trzeba rozmawiać również z tymi, którzy mienią się liberałami. Doktryna niskich płac, trudnego pieniądza, zaciskania pasa, którą promował Balcerowicz, a której głównym nośnikiem jest dziś Platforma Obywatelska, zawęża nam pole dialogu. Nie będę zabiegał o poparcie tego klubu, bo jestem realistą i wiem, że oni nie lubią tego, co ja myślę. Są po stronie wygrywającej, dominującej, silniejszej.
Jednak to mnie nie zwalnia z obowiązku jako człowieka – nie zwalniałoby mnie również jako rzecznika – żeby rozmawiać z każdym i próbować innych ludzi do swoich racji przekonać. A ponadto nie wykluczać, że i ja dam się przekonać – inaczej rozmowa nie miałaby sensu. To zasada, która powinna przyświecać każdemu demokracie.
Klasa robotnicza pójdzie do nieba [Pozytywnego coś, pozytywnego]
czytaj także
A zdobycie poparcia ze strony PiS wydaje się panu realistyczne? Rząd otworzył w Polsce nowy rozdział, jeśli chodzi o politykę społeczną, ale kurs Mateusza Morawieckiego jest raczej liberalny. Plus wszyscy wiemy, że politycy u władzy lubią na stanowiska mianować ludzi sterowalnych.
Kiedy PiS wprowadzał swą politykę socjalną, nawet jej tak nie nazywał. Wkrótce jednak zorientowali się, że to właśnie socjalny aspekt 500+ zjednuje im poparcie. Mimo że nie są socjałami z przekonania, kontynuują ten korzystny dla siebie kurs. Myślę, że z tego samego powodu mogą mnie poprzeć. Bo to się ludziom spodoba.
W katalogu praw człowieka są przepisy, które z perspektywy socjalisty mogą wydawać się niesprawiedliwe. Weźmy art. 17 Karty Praw Podstawowych UE: „Każdy ma prawo do władania, używania rozporządzania i przekazania w drodze spadku mienia nabytego zgodnie z prawem”. Myślę tu oczywiście o reprywatyzacji i krzywdzie lokatorów, o których prawa od lat walczy pan z KSS.
Ja ten artykuł czytam razem z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej oraz z art. 5 Kodeksu cywilnego, który mówi, że nie wolno nadużywać swojego prawa. Artykuł ten jest bardzo ważną częścią naszego porządku prawnego. Do tego należy dodać zasady współżycia społecznego, które zostały przyjęte do naszego ustawodawstwa z okresu PRL. Zasady te pozwalają na odczytywanie nie tylko litery prawa, ale i ducha prawa. A dopiero duch prawa pozwala nam zrozumieć charakter naszej umowy społecznej. Ludzie, którzy bronią reprywatyzacji, skupiając się na prymacie prawa własności, wykazują się ignorancją w zakresie teorii prawa.
Nie ma powodu, by kogoś arbitralnie pozbawiać prawa własności, ale z zastrzeżeniem, że własność została nabyta bez naruszenia zasad współżycia społecznego. Nie może być tak, że ktoś mi ukradł portfel, uciekł kilkaset metrów, a kiedy go doganiam, to on woła policję, bo naruszono jego święte prawo własności. Dlatego nie pozwolę uzurpatorom czy ludziom nieuczciwym nadużywać swojego prawa czy też używać go w obronie działań niepraworządnych, bo reprywatyzacja budzi przecież wątpliwości również na poziomie zgodności z prawem. W imię czego człowiek, który nie ruszył palcem, ma zostać milionerem i pozyskać dobro, które do tej pory było wspólne? Z jakiegoś powodu w prawie istnieje instytucja zasiedzenia. Profesor Bohdan Zdziennicki uważa, że większość dziś reprywatyzowanych nieruchomości została już dawno zasiedziana przez skarb państwa.
Jako kandydat na prezydenta Warszawy w 2018 roku wzbudził pan kontrowersje w środowiskach ekologicznych, pisząc na Twitterze: „dość rowerowego terroru”. O ile rozumiem, chodziło panu o to, że nakłady na infrastrukturę rowerową są niewspółmierne do liczby jej użytkowników. Czy zatem poruszanie się samochodem powinniśmy traktować jako prawo człowieka?
Poruszanie się jest prawem człowieka i nie sądzę, żeby było sensowne określanie, kto ma się czym poruszać. Rowerzyści i kierowcy mają takie same prawa, ale oczywiście wchodzi z użytkownikami samochodów w kolizję prawo do czystego środowiska. Nawet jeśli wszystkie samochody staną się elektryczne, i tak będą wytwarzać ślad węglowy.
Rower jest wygodnym środkiem komunikacji dla osób, które mieszkają w centralnych dzielnicach miast. Ale nie wszyscy mają taki przywilej – wiele osób dojeżdża do pracy z obrzeży starymi samochodami. Nie można ich teraz obłożyć jakimiś karami tylko dlatego, że są biedniejsi i nie mają dostępu do sprawnej komunikacji publicznej. I jej rozwój powinien być naszym priorytetem.
A skoro jesteśmy już przy prawie do poruszania się – jak ocenia pan obostrzenia związane z pandemią, które według ich krytyków – ale i w opinii sądów – są niezgodne z konstytucją?
Wolałbym, żeby wystarczyły zalecenia. Bo pewne środki ostrożności są konieczne. I nawet jeśli nie jesteśmy pewni, w jakim stopniu nas one chronią, to jednak ileś istnień ludzkich pewnie ochroniły. Mamy dziwną sytuację, w której zalecenia udają prawo. Rząd się boi wprowadzenia stanu wyjątkowego, bo mogłoby to rodzić niemiłe skojarzenia ze stanem wojennym Jaruzelskiego. Poza tym, czym innym jest wydawanie pewnych kwot na ochronę części firm, a czym innym stworzenie podstaw do odpowiedzialności odszkodowawczej dla każdego, kto na obostrzeniach traci. Jednak im większa świadomość społeczna, tym mniej się trzeba odwoływać do przymusu.
Publicysta Adam Leszczyński zarzuca panu wybielanie przywódców, którzy dopuszczali się łamania praw człowieka – jak Hugo Chávez czy Baszszar al-Asad. Współpracował pan również z Mateuszem Piskorskim, oskarżonym w 2016 o szpiegostwo na rzecz Rosji i Chin. Jak odniesie się pan do tych zarzutów?
Jeśli chodzi o moje zdjęcie z demonstracji przeciw bombardowaniom Syrii pod ambasadą USA, zrobiono je, zanim demonstracja się rozpoczęła, a ja nie byłem jej uczestnikiem. Natomiast jako RPO interweniowałbym w sprawie samego Piskorskiego, ponieważ uważam, że siedział za przestępstwa, których nie ma w polskim Kodeksie karnym. Wpływanie na opinię publiczną nie jest żadnym przestępstwem, a to mu zarzucano. Nie zgadzam się zasadniczo z dużą częścią poglądów, które on głosi, ale – jak głosi maksyma przypisywana Wolterowi – oddałbym życie, by mógł je dalej głosić. Mnie kiedyś zamykano za to, co głosiłem, i myślałem, że te czasy już nie wrócą.
Oddałby pan życie za negowanie obecności rosyjskich czołgów w Ukrainie? To nie jest pogląd, to jest kłamstwo głoszone w imię interesów geopolitycznych Rosji.
Za kłamstwa można co najwyżej postawić do kąta, a nie wsadzać do więzienia. Nawet nie słyszałem, by coś takiego powiedział.
Powiedział w wywiadzie udzielonym Onetowi.
Mówił wiele rzeczy, które były z punktu widzenia większości polskiej opinii publicznej irytujące, ale to też nie powód do represji. Raczej do polemiki.
Zgadzam się z tym, że podstawy do aresztowania Piskorskiego były wątpliwe. Jednak nie o to chciałam zapytać, a o pańskie z nim związki. Zasiada pan z nim w zarządach dwóch organizacji: Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Wenezuelskiej oraz Stowarzyszenia Stop Tarczy.
Jestem wielkim fanem i przyjacielem Wenezueli oraz eksperymentu, który się podjął Hugo Chávez. Nakręciłem nawet na ten temat reportaż, który można obejrzeć na YouTubie.
Warto pamiętać o tym, że kiedy Chávez zorganizował referendum konstytucyjne, które miało zadecydować o rozpoczęciu budowy socjalizmu w Wenezueli, i przegrał je o jeden procent, to uznał wynik tego referendum. Czyli był to absolutnie szczery demokrata, wyjątkowa postać, którą podziwiam. Byłem też obserwatorem międzynarodowym w wyborach samorządowych w Wenezueli. Był to jeden z najbardziej przejrzystych procesów, jakie można sobie wyobrazić, w odróżnieniu od wyborów, które odbywają się w Stanach Zjednoczonych. W Wenezueli takich wątpliwości nie ma – jest to naprawdę szczelny system.
Dzisiejsza sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Społeczeństwa Ameryki Południowej próbują wyzwolić się z władzy kapitału, a kiedy odbywa się to za pomocą masowego procesu wyborczego, każdy demokrata powinien temu przyklasnąć. Dlaczego mam się wstydzić uczestnictwa w towarzystwie przyjaźni polsko-wenezuelskiej – czy my tu mamy rządy Pentagonu, czy to jeszcze jest Polska? Inna rzecz, że towarzystwo właściwie nigdy nie zaczęło prowadzić jakiejś realnej działalności.
Inaczej rzecz ma się ze stowarzyszeniem Stop Tarczy. Otóż podobne stowarzyszenie przeciw radarom NATO w Czechach doprowadziło do referendum, w którym Czesi odrzucili pomysł umieszczenia na swoim terytorium radaru NATO. Jestem pacyfistą i nie żałuję swego sprzeciwu. Jestem też działaczem antywojennym, uczestniczyłem we wszystkich protestach przeciw wojnie w Iraku, której przeciwstawiała się wówczas większość polskiego społeczeństwa.
Pytałam o Piskorskiego, ale już go zostawmy. Do krytyki władzy kapitału nie musi mnie – ani, jak sądzę, naszych czytelników – pan przekonywać. Tylko że nasze poglądy naszymi poglądami, a urząd RPO funkcjonuje w pewnym kontekście. Na przykład współpracuje z organizacjami międzynarodowymi typu Amnesty International czy Human Rights Watch, które krytykowały łamanie praw człowieka pod rządami Cháveza. Czy w takim razie nie będzie pan chciał z tymi organizacjami współpracować?
Organizacje tego typu działają wybiórczo, niekiedy traktują prawa człowieka jak narzędzia do uprawiania geopolityki. A ja bym chciał, żeby interesowały się zwykłym obywatelem. Kiedy byłem w opozycji solidarnościowej, pisałem raporty i listy do AI. Po masakrze na placu Tiananmen przez tydzień prowadziliśmy głodówkę protestacyjną przed ambasadą chińską, więc nikt walki o prawa człowieka mnie uczyć nie musi. Atak Leszczyńskiego na mnie mija się z prawdą, bo ja tę próbę walki o wolność przeszedłem.
Wtedy byłem przerażony nadużyciami władzy PRL, a dziś jestem przerażony totalitarną dyktaturą wielkiego kapitału. A jeszcze bardziej tym, że organizacje powołane do tego, by upominać się o prawa człowieka, zbyt często wchodzą do gry geopolitycznej po stronie możnych tego świata. Głosy polskich elit bardzo często są głosami zza oceanu, są głuche na narrację europejską, która jest bardziej zniuansowana. Poza tym umówmy się: RPO nie zajmuje się polityką międzynarodową.
Międzynarodową nie, ale w sprawy polityki bezpieczeństwa jest uwikłany. Pańskie poglądy na politykę zagraniczną są odmienne od polityki RP. Jako RPO będzie miał pan dostęp do niektórych tajemnic państwowych. Dlatego chciałabym zapytać, czy planuje pan jako rzecznik w aktywny sposób sprzeciwiać się polityce bezpieczeństwa RP – np. w zakresie ścisłej współpracy z NATO?
Powiem tak: nie planuję, żeby urząd RPO stał się filią Wikileaks, jeśli o to mnie pani pyta. Ale gdybym dowiedział się o tajnych więzieniach CIA, w których torturuje się ludzi, łamiąc polskie prawo, to poczyniłbym stosowne kroki.
A co by pan zrobił, jeśli zgłosiłby się do pana prorosyjski aktywista, za którym łażą służby, bo w zorganizowany sposób szerzy w Polsce kremlowską propagandę?
Jeżeli ktokolwiek doświadcza arbitralnego aresztu czy nękania, to oczywiście zadaniem rzecznika jest stanąć po jego stronie – jak każdego obywatela. Rozumiem pani pytanie tak: czy jako rzecznik praw obywatelskich w imię bezpieczeństwa narodowego zgodziłbym się na łamanie konstytucji i praw obywatelskich. Kiedyś, kiedy władza się z kimś nie zgadzała, to go zagłuszała, zamykała, śledziła. Dziś wystarczy przekonać innych, że on nie ma racji. Siła argumentu, a nie argument siły.
Wspominał pan o narracji europejskiej, do której zbliżyć powinny się polskie elity. Jedyną instytucją unijną na terenie Polski jest Frontex – ciało, którego celem jest ochrona granicy UE przed nielegalną migracją. Urząd RPO blisko z nim współpracuje. Czy ma pan zamiar podporządkować się założeniom tej polityki?
To trudne pytanie, bo mamy tu do czynienia z osobami z krajów trzecich. Z całą pewnością priorytetem biura RPO powinna być ochrona praw obywatelskich ludzi, którzy uciekają przed biedą czy w trosce o swoje zdrowie lub życie. Polityka Frontexu też się zmienia…
Owszem – zaostrza się.
Toczą się dyskusje na temat tego, jak powinniśmy traktować tych uciekinierów, i ja oczywiście zawsze będę się starał, żeby tych ludzi traktować jak najbardziej wyrozumiale i humanitarnie. Trzeba brać udział w dialogu i debacie na temat tego, jak ten strumień ludzi potraktować, bo przecież pod przykrywką bezpieczeństwa narodowego wybieramy, kto może u nas zostać tanią siłą roboczą. Z Nepalu przyjeżdżają do Polski ludzie, żeby być spawaczami, a Nepalczyk, który ucieka przed prześladowaniem politycznym, jest zawracany z granicy.
Chciałbym, żeby urząd RPO mógł te dylematy rozstrzygać na korzyść podejścia humanitarnego. Powinien być on partnerem innych aktorów tej dyskusji, który stara się przekonywać, żeby ta linia nie była zbyt egoistyczna. Ale nie wykluczam, że głos rzecznika okaże się tu głosem wołającego na puszczy.
Czy wyznawał pan kiedyś poglądy, których dziś pan żałuje?
Przekonałem kiedyś Włodzimierza Cimoszewicza do podpisania listu do Billa Clintona, by zaniechał bombardowań byłej Jugosławii. Cimoszewicz był współredaktorem tego listu, który podpisało kilkudziesięciu posłów SLD wbrew stanowisku szefa klubu SLD – Aleksandra Kwaśniewskiego. Kiedy mianowano Cimoszewicza ministrem spraw zagranicznych, to na komisji sejmowej posypał on głowę popiołem i powiedział, że tego żałuje.
Mam nadzieję, że nic takiego mi się nie przydarzy, bo nie sądzę, żebym kiedykolwiek wyznawał poglądy, które bym uznał dziś za niesłuszne. Odkąd wszedłem do polityki, mając lat 16, zawsze byłem socjalistą, pacyfistą, humanistą i demokratą. Na pewno popełniałem różne błędy, ale nie jest tak, że wyznawałem jakąś złą ideologię, którą dziś odrzucam.
W 2013 roku pisał pan: „bardzo długo tkwiłem w »mylnym błędzie«, że edukacja seksualna, walka z nietolerancją, homofobią i zaduchem klerykalizmu to zadania, które lewica powinna podjąć w drugiej kolejności”.
To nie była zasadnicza rewizja poglądów. Musimy zrozumieć jedną rzecz: nietolerancja płynie z góry, a nie z dołu. Żyję wśród tzw. zwykłych ludzi i tam właściwie homofobii się nie spotyka. Wiadomo, że jakaś część ludzi statystycznie nie jest heteronormatywna. Z tego powodu nie ma żadnych scysji w rodzinach, niesnasek czy hejtowania. Napuszczanie na gejów, lesbijki czy środowiska trans odbywa się z góry i jest instrumentalne, podobnie jak rasizm i islamofobia. To wszystko zostało wymyślone przez polityków, żeby ludzi napuszczać i straszyć. A polskie społeczeństwo jest bardzo otwarte i tolerancyjne.
czytaj także
A kiedy ludzie już zostali na jakąś grupę społeczną napuszczeni, to nie możemy ich pouczać i mówić im, że teraz będziemy ich wychowywać w sprawach seksu. Te sprawy są ważne, ale ci ludzie na co dzień stykają się z poważniejszymi problemami: np. tym, z czego zapłacić czynsz. Dawanie priorytetu problemom obyczajowym przed bytowymi kończy się utratą kontaktu z bazą społeczną. One są równie ważne, a przez takie elitarystyczne podejście mamy PiS u władzy.
Nie mam wątpliwości, że politycy są ważnym źródłem nienawiści do różnych grup społecznych – ale nie jedynym. Dorastałam w Sosnowcu, do mojej grupy najbliższych przyjaciół należeli geje. To były czasy, kiedy nikt nie wiedział, co znaczy skrót LGBT, media i politycy rzadko poruszali ten temat. Istniały już organizacje jak KPH, ale w Sosnowcu nikt o nich nie słyszał. Nie zliczę, ile razy moi przyjaciele dostali po ryju, sama wielokrotnie stawałam w ich obronie. Nie przekonuje mnie więc argument, że wystarczy pokonać głoszących nienawiść polityków, by przeciwdziałać przemocy wobec mniejszości – seksualnych i nie tylko.
Oczywiście potrzebna jest edukacja, ale to temat na odrębną rozmowę. A zaniepokojonym moją kandydaturą aktywistom LGBT chciałbym przypomnieć, że w czasach, kiedy byłem posłem, odbywały się pierwsze Marsze Równości. Zawsze brałem w nich udział i długo byłem na nich jedynym parlamentarzystą. Dzisiaj można iść na paradę, tam jest masa kamer, są platformy, jest ta cała kasa i przepych. Ja już tam nie muszę chodzić. A wtedy trzeba było mieć trochę odwagi cywilnej, żeby tam pójść. I ja ją wykazałem.
Dzisiaj lewica – dzięki propagandzie PiS-u, ale też na własne życzenie – jest postrzegana jako ugrupowanie, które zajmuje się głównie prawami mniejszości seksualnych. Podkreślam: głównie, bo zajmować się nimi oczywiście powinna, a wręcz musi. Ale dała się włożyć w taką niszę, przez którą stała się dla dużej części polskiego społeczeństwa marginalna. Kiedy zyskamy tych ludzi w sprawach dla nich najważniejszych, to będą nas chętniej słuchać w sprawach tolerancji, otwartości itd.
Rzecznik to nie jest tylko strażnik konstytucji, to przede wszystkim obrońca słabych i pokrzywdzonych. A krzywda może spotkać każdego z nas.