Kraj

Transferowe kuriozum wiosny

Transfer Moniki Pawłowskiej ośmiesza ją samą, polski system partyjny i niestety także parlamentarną Lewicę – zwłaszcza Wiosnę. Przypomina też po raz kolejny, na czym polega problem nowych formacji w polityce.

Polityczne transfery nie są niczym nadzwyczajnym. Zwłaszcza w demokracjach o niestabilnych systemach partyjnych. Jeszcze stosunkowo niedawno, do końca lat 90., partie w Polsce powstawały i upadały w tempie odpowiednim raczej dla notowań radiowych list przebojów niż życia politycznego. Stąd politycy zaczynający karierę w latach 90. mają często w CV więcej partii, niż zasiada w niejednym parlamencie.

Między walczącymi ze sobą na śmierć i życie PiS i PO od 2005 roku stoi tyleż ogrodzony zasiekami i pilnowany przez psy i karabiny maszynowe mur, co drzwi obrotowe, którymi politycy obu formacji przechodzą to w jedną, to w drugą stronę. Ostatnio Jacek Saryusz-Wolski, który z umiarkowanego, lojalnego wobec PO chadeka nagle – gdy Jarosław Kaczyński zaproponował mu start przeciw Tuskowi na stanowisko szefa Rady Europejskiej – odkrył w sobie eurosceptycznego pisowca.

Od Biedronia do Gowina

Jednak nawet biorąc to wszystko pod uwagę, transfer Moniki Pawłowskiej z Wiosny (teraz Nowej Lewicy) do Porozumienia Jarosława Gowina trzeba uznać za polityczne kuriozum tego sezonu. Polityczne drogi często bywają długie i powikłane, ale przejście w ciągu półtora roku szlaku od Biedronia do Gowina jest wyczynem, który trudno pojąć.

Co czeka Nową Lewicę?

Posłanka Pawłowska przechodzi z partii, która atakowała Zjednoczoną Prawicę jako formację stwarzającą egzystencjalne zagrożenie dla polskiej demokracji, do partii, która Zjednoczoną Prawicę ciągle współtworzy i przykładała rękę do większości autorytarnych działań PiS – nawet jeśli się z tego nie cieszyła. Polityczka Wiosny, niedawno aktywna na strajkach kobiet, występująca w TVP w masce z błyskawicą, nagle przechodzi do formacji, która twardo stoi na gruncie konserwatywnego „kompromisu aborcyjnego”. Przedstawicielka partii mającej na sztandarach progresywną zmianę społeczną zasila partię, która lękiem przed progresywnymi zmianami w Polsce uzasadnia swój sojusz z Kaczyńskim i Ziobrą.

To, w jaki sposób polityczka próbuje bronić swojego transferu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, nie ma żadnego sensu. Zarzuca Lewicy, że utraciła wrażliwość społeczną, pogrążając się w sprawach światopoglądowych, a jednocześnie przechodzi do partii, która w samym obozie Zjednoczonej Prawicy jest najbardziej wolnorynkowa, najmniej prospołeczna, najsilniej nastawiona na reprezentację interesów zamożniejszych wyborców – to przecież Porozumienie zablokowało zniesienie limitu na składki ZUS dla najlepiej zarabiających. W sumie nie wiadomo, czy Pawłowskiej to przeszkadza, bo na jednym oddechu z „wrażliwością społeczną” mówi, że w kwestiach gospodarczych „bliżej jej do Gowina niż Zandberga”, a ludzi „nie powinno się karać za pracowitość”. Pawłowska zarzuca też Lewicy niedostateczny szacunek wobec policji i tzw. żołnierzy wyklętych („wielu było bohaterami”).

Wszystko to wygląda jak kpina z wyborców. Ci bowiem głosowali na Pawłowską z różnych powodów. Jedni byli bardziej, drudzy mniej socjalni, dzielił ich też pewnie stosunek do szczegółów progresywnej kulturowo agendy czy polityki historycznej. Łączyło jedno: nikt nie głosował na Pawłowską, by wzmocnić w Polsce konserwatywną prawicę.

Badania pokazują, że niezgoda na PiS jest w elektoracie lewicy silniejsza nawet niż w elektoracie PO. Dlatego transfer do Gowina, cały czas sojusznika Kaczyńskiego, to coś o wiele bardziej poważnego niż przejście do innej partii opozycji demokratycznej – PO albo Polski 2050. Oczywiście, każdy ma prawo do swojej drogi do Damaszku, przemiany z Jacka Soplicy w księdza Robaka, z Kmicica w Babinicza, ale w przypadku ruchu tak jawnie sprzecznego z wolą wyborców jakaś podstawowa uczciwość nakazywałaby jednak oddać mandat. Jeśli w przyszłych wyborach elektorat Porozumienia uzna, że chce być reprezentowany przez Pawłowską, nikt nie powie złego słowa.

Gill-Piątek: Chcę budować z Hołownią nowe polityczne centrum

Uwaga na nowalijki

Transfer Pawłowskiej ośmiesza ją samą, polski system partyjny i niestety także parlamentarną Lewicę – zwłaszcza Wiosnę. Nie odchodzi bowiem postać anonimowa, ale wiceprzewodnicząca sejmowego klubu Lewicy. Osoba często reprezentująca tę formację w telewizji i innych mediach. To odbiera Lewicy powagę, sugeruje, że ktoś nie odrobił pracy domowej i nie sprawdził, jakie realne poglądy, a co najważniejsze charakter, ma liderka listy.

Sprawa Pawłowskiej przypomina po raz kolejny, na czym polega problem nowych formacji w polityce, obiecujących zerwanie z rządami kartelu kilku partii oraz wprowadzenie do polityki nowych osób, silnych swoimi kompetencjami, nie tępą partyjną lojalnością. Takie nowe siły budowały się w ostatniej dekadzie wokół charyzmatycznego lidera, zbierającego drużynę z różnych stron politycznej mapy: Palikota, Kukiza, Petru, Biedronia. Za każdym razem formacje te już w trakcie pierwszej kadencji parlamentu rozsypywały się, a ich politycy wykonywali przedziwne ideowe i polityczne wolty.

Jak zostać „partią 10 procent” i przetrwać

Wybrany z list socjalliberalnego Ruchu Palikota Armand Ryfiński nie tylko utworzył własne rozłamowe koło Bezpieczeństwo i Gospodarka, ale także pod koniec kadencji zaczął wypowiadać się o uchodźcach językiem, który zawstydziłby narodowców.

Wybrany z list Nowoczesnej Zbigniew Gryglas w połowie ostatniej kadencji zasilił tworzące się wtedy Porozumienie Gowina.

Związany także kiedyś z Nowoczesną Wojciech Kałuża, wybrany na radnego wojewódzkiego z list Koalicji Obywatelskiej w 2018 roku, tuż przed inauguracyjnym posiedzeniem nowego sejmiku województwa śląskiego dokonał wolty umożliwiającej PiS przejęcie władzy w regionie.

Koło sejmowe Kukiz’15 przez całą poprzednią kadencję było konsekwentnie rozbierane przez PiS.

Teraz podobne problemy okazuje się mieć Wiosna Biedronia. Niestety, ceną za nowość, świeżość, budowanie na entuzjazmie i liderze – nie na wyrazistej politycznej tożsamości, mocnych, społecznie zakorzenionych strukturach – okazuje się daleko posunięta polityczna niestabilność. Jest bardzo ciekawe, jak – jeśli w ogóle – z tym problemem będzie sobie w stanie poradzić Polska 2050.

Jak partie mogą chronić się przed podobnymi scenariuszami? Wyjściem nie jest mandat imperatywny – degradujący funkcję posła czy konieczność konsultowania każdej decyzji parlamentarnej reprezentacji partii z jej dołami, bo to recepta wyłącznie na paraliż. Jedyne rozwiązanie to budowanie zdrowej kultury partyjnej, zdolnej zapewnić zarówno sprawne przywództwo, jak i jego demokratyczną odpowiedzialność przed członkami.

Nie dzielmy skóry na Zjednoczonej Prawicy

Kuriozalny transfer Pawłowskiej pokazuje jeszcze jedno: naprawdę trzeba być ostrożnym z dzieleniem skóry na (ciągle) Zjednoczonej Prawicy. Komentatorzy ekscytowali się pęknięciami w obozie rządzącym, politycy opozycji snuli scenariusze, w których Kaczyński już za chwilę traci większość, a Gowin przeżywa demokratyczne nawrócenie i wspólnie z Budką, Kosiniakiem-Kamyszem, Zandbergiem i Bosakiem tworzy rząd techniczny, który odbiera Jackowi Kurskiemu TVP i przygotowuje nowe wybory.

Jak i gdzie pęka Zjednoczona Prawica

Tymczasem na razie liczba sejmowych szabel Zjednoczonej Prawicy, zamiast spadać, rośnie. Pawłowska co prawda nie wstępuje do klubu parlamentarnego PiS, a bielanowska część Porozumienia kontestuje jej transfer – ale ostatecznie wzmacnia ona sejmową większość Kaczyńskiego.

Wiele wskazuje też na to, że wiosenne okienko transferowe dopiero się otwiera. Ostatniego słowa z pewnością nie powiedział Szymon Hołownia. Zielonym w wielu kwestiach okazuje się bliżej do Lewicy niż Koalicji Obywatelskiej. Sygnały płynące z Sejmu pokazują, iż niewykluczone jest zbliżenie resztówki po Kukiz’15 ze Zjednoczoną Prawicą.

Przewidując koniec obecnej sejmowej większości, warto też pamiętać, że poseł czy posłanka skonfrontowani z perspektywą nagłego rozwiązania Sejmu, utraty mandatu i źródeł dochodu potrafią znaleźć w sobie zupełnie niespodziewane pokłady poparcia dla polityki rządu. Obecna większość, mimo wybryków Ziobry i Gowina, może jeszcze okazać się całkiem trwała. Choć ani Zjednoczona Prawica, ani opozycja do następnych wyborów – kiedykolwiek te będą – nie pójdą w tym samym składzie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij