To przez pontyfikat Jana Pawła II osobom spoza Kościoła instytucja ta do dziś kojarzy się przede wszystkim z gronem starszych, bezżennych mężczyzn zaglądających całemu społeczeństwu pod kołdrę, by urządzić nam wszystkim życie intymne.
W tym roku mija piętnasta rocznica śmierci i setna urodzin Karola Wojtyły, Jana Pawła II. W Polsce nie tylko z tej okazji papieża wszędzie jest pełno. Trudno o miasto bez jego ulicy, o powiat bez pomnika, województwo bez przynajmniej jednej papieskiej instytucji. W ramach programu „Kultura w sieci”, mającego ratować przemysły kreatywne w warunkach epidemicznego zmrożenia, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego skierowało strumień środków na różne papieskie inicjatywy. Choć książek, widowisk, koncertów i filmów z papieżem Polakiem nie brakuje. Politycy rządzącego obozu od tygodni powtarzają o „najwybitniejszym Polaku XX wieku”, „Ojcze Świętym Janie Pawle II Wielkim”.
Jakkolwiek często słyszelibyśmy to w przestrzeni publicznej, „wielkość” Jana Pawła II staje się także w Polsce coraz bardziej nieoczywista, a nawet problematyczna. Na jaw wychodzą obciążające pontyfikat polskiego duchownego pedofilskie skandale, z którymi jako głowa Kościoła co najmniej nie potrafił sobie poradzić. Kraj coraz bardziej się sekularyzuje. W dorosłość wkroczyły i będą wkraczać kolejne roczniki, które nigdy nie przeżyły osobiście pontyfikatu Jana Pawła II i związanych z nim emocji.
czytaj także
Papież Polak przestaje być oczywistym, jednoczącym całe społeczeństwo symbolem z narodowej historii. Zaczyna stawać się przedmiotem sporu. Choć sporowi temu towarzyszą często niezdrowe emocje, choć obecna władza próbuje go blokować, tworząc silnie zideologizowany, sprzęgnięty z jej polityką historyczną papieski mit, to otwiera on wreszcie pole ku temu, by we właściwej perspektywie zacząć oceniać znaczenie Jana Pawła II dla polskiej i światowej historii.
Konserwatywny rewolucjonista
Jakie jest podstawowe znaczenie Jana Pawła II dla historii powszechnej? Liberalna opinia katolicka kręgu euroatlantyckiego odpowie pewnie, że polski papież był przede wszystkim wielkim hamulcowym w Kościele. Kimś, kto choć otwarcie nigdy nie sprzeciwił się ustaleniom Soboru Watykańskiego II, zastopował jednocześnie jego reformy i okopał Kościół katolicki na ultrakonserwatywnych pozycjach.
To sąd niepozbawiony racji, ale wymagający co najmniej uzupełnienia. Konserwatyzm Jana Pawła II nigdy nie był restauracyjny i defensywny, ale ofensywny i rewolucyjny. Przedsoborowy Kościół, z jego mszą po łacinie, prałatami i kardynałami w ciężkich, przetykanych złotych szatach, sojuszem z arystokratycznymi elitami oraz wyniosłym wycofaniem się z nowoczesnego świata, nigdy nie był dla Wojtyły punktem odniesienia.
Jan Paweł II dokończył, doprowadzając do ich logicznego końca, rozpoczęte w trakcie Soboru Watykańskiego II procesy kulturowej demokratyzacji Kościoła. Nie w znaczeniu przekazania władzy nad instytucją wiernym, ale zrzucania skorupy starej, arystokratycznej w swoim duchu kulturowej formy, jaką Kościół przyjął w okresie Soboru Trydenckiego, i w której z niewielkimi modyfikacjami trwał do połowy XX wieku.
Wojtyła był pierwszym papieżem, który tak konsekwentnie działał w sposób bliższy raczej populistycznym politykom, zmuszonym rywalizować o głosy wyborców w demokracji masowej, niż monarchicznym papieżom z przeszłości. Kontynuując ruch zapoczątkowany przez Leona XIII (1878–1903), ostatecznie pogodził Kościół z nowoczesnym, pluralistycznym społeczeństwem, zmieniając go w globalną, konserwatywną grupę nacisku. Jak nikt przed nim w Watykanie potrafił wykorzystywać masowe media. Stał się pierwszym papieżem prawdziwie globalnym – niczym gwiazda rocka z trasami koncertowymi objeżdżał cały świat ze swoimi wizytami duszpasterskimi, zapełniając wiernymi stadiony.
„Demonarchizacja” papiestwa szła w pontyfikacie Jana Pawła II w parze z jego „deeuropeizacją”, oderwaniem od kontekstu starej, karolińsko-śródziemnomorskiej Europy. Wojtyła był pierwszym od czasów pochodzącego z Niderlandów Hadriana VI (1522-23) papieżem spoza Półwyspu Apenińskiego. Pierwszym ze słowiańskiego pogranicza zachodniego chrześcijaństwa, z „dalekiego kraju”, który z perspektywy mileniów historii papiestwa i Rzymu musiał jawić się watykańskim kurialistom jako pół-barbarzyńskie „dzikie pola”. Jan Paweł II otworzył Kościół katolicki nie tylko na Europę Wschodnią, ale także na globalne Południe.
Choć jego następca Benedykt XVI delikatnie przesuwając akcenty starał się przywrócić papiestwu europocentryczno-monarchiczny rys, to zmiany zaszły za daleko. Pontyfikat Franciszka – populistycznego, ludowego papieża z Ameryki Łacińskiej – dopełnia wojtyliańskiej rewolucji w Kościele. Jeśli w przyszłości Kościół się z niej nie wycofa, może ona być najtrwalszym wkładem Jana Pawła II w historię instytucji, którą kierował.
Czy papież obalił komunizm?
Jednocześnie ta rewolucja papieskiej formy łączyła się z silnie konserwatywną treścią. Konserwatyzm polskiego pontyfikatu miał dwa wymiary. Pierwszym był jego antykomunizm. Wojtyła przybywa do Rzymu z Polski Gierka. Dla jej mieszkańców staje się nie tylko duchowym przywódcą, ale także wyrazem aspiracji politycznych narodu, wciśniętego w ramy autorytarnego ustroju.
czytaj także
W praktyce oznaczało to, że Jan Paweł II staje się ostatnim, a jednocześnie najbardziej zimnowojennym papieżem w historii. Logikę walki z komunizmem przenosił często wewnątrz Kościoła – pacyfikując teologię wyzwolenia i wszelkie inne nurty katolicyzmu szukające inspiracji w marksizmie i polityce rewolucyjnej.
Prawicowy mit, wspierany przez obecną władzę, każe widzieć w papieżu kogoś, kto samą swoją duchową siłą obalił komunizm – być może do spółki z Ronaldem Reaganem. Wedle tego mitu to od słów: „Niech zstąpi duch twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”, wypowiedzianych w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku na warszawskim placu Piłsudskiego (wtedy Zwycięstwa), zaczyna się kruszenie komunistycznego reżimu. Duch zstępuje bowiem rok później w Gdańsku, zaczynając rewolucję Solidarności.
Gdańsk nie lęka się mówić o mrocznej stronie księdza Jankowskiego
czytaj także
Ten mit, jak większość historycznych mitów, jest głęboko dziecinny i zakłamujący rzeczywistość. PRL nie upadł przez papieża Polaka, ani nawet Reagana, ale przez głęboki, ciągnący się całą dekadę kryzys systemu: jego pogłębiającą się niesterowność i rosnące przekonanie rządzących nim elit, że konieczne jest wkroczenie na jakąś ścieżkę reform.
Z drugiej strony, pisząca najnowszą historię Polski wbrew prawicowemu mitowi progresywna strona nie może ulegać pokusie, by rolę papieża Polaka dla historii ostatniej dekady PRL pominąć lub pomniejszyć. Kolejne pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny były wielkim fenomenem społeczno-religijno-politycznym. Choć same w sobie nie doprowadziły do upadku reżimu, to z zeznań świadków epoki widać, że były dla nich źródłem wewnętrznej siły, solidarności, wspólnoty. Tłumy na papieskich mszach stanowiły żywy dowód siły i pozycji Kościoła katolickiego w Polsce. Wzmacniały go politycznie w kluczowym okresie lat 90., gdy Kościołowi udało się uzyskać szereg koncesji od młodej demokracji: od bardzo konserwatywnego „kompromisu aborcyjnego”, przez religię w szkołach, po konkordat i hojne nadania ziemskie i pieniężne Komisji Majątkowej Rządu i Episkopatu.
Doświadczenie wspólnoty wokół papieskiej figury mogło też opóźnić sekularyzacyjne procesy w polskim społeczeństwie. Dało ono lokalnemu Kościołowi kilka dekad, by przygotować się na odpływ wiernych i radykalną pluralizację stylów życia, jaka pomału, podobnie jak w większości krajów rozwiniętych, zaczyna zmieniać także polskie społeczeństwo.
Ślepa uliczka wojny z „cywilizacją śmierci”
Drugim, obok antykomunizmu, wymiarem papieskiego konserwatyzmu była jego krucjata przeciw temu, co sam nazywał „cywilizacją śmierci”. Za 100, 200 lat ludzie pragnący dowiedzieć się, co kierowany tu przez Polaka Kościół miał na myśli, z niemałym zdziwieniem będą odkrywali, że nie chodziło o Oświęcim, masowe ludobójstwa, horror nowoczesnej wojny, klęski głodu, ale o takie rzeczy jak aborcja, antykoncepcja, pornografia, rozwody czy eutanazja.
Jan Paweł II ustawił Kościół na froncie wszystkich kulturowych wojen toczących się wokół kwestii seksualności (zwłaszcza kobiecej), kształtu rodziny, bioetyki. To przez ten pontyfikat osobom spoza Kościoła – zwłaszcza nastawionym do niego niechętnie – instytucja ta do dziś kojarzy się przede wszystkim z gronem starszych, bezżennych mężczyzn zaglądających całemu społeczeństwu pod kołdrę, by urządzić nam wszystkim życie intymne. Papieskie nauczanie kładące aż tak wielki nacisk na kwestie katolickiej etyki seksualnej i traktujące je niemal jako kamień probierczy katolickiej prawowierności doprowadziło do całkowitego rozejścia się stanowiska Kościoła i większości opinii oraz codziennej praktyki katolików – przynajmniej tych z euroatlantyckich państw rozwiniętych.
Niewykluczone, że w perspektywie 100 lat historyczki Kościoła będą pisać o Janie Pawle II jako o papieżu, który ustawiając Kościół jako jednego z głównych aktorów konserwatywnych wojen kulturowych, zapędził tę instytucje w ślepą uliczkę. Kościół nie może bowiem po prostu wycofać się ze swojego stanowiska. Ma zbyt silne konserwatywne, a nawet fundamentalistyczne skrzydło, które na najbardziej ostrożne kroki Franciszka w kwestii stosunku do osób rozwiedzionych reaguje gniewnie, niemalże grożąc schizmą. Z drugiej strony trwanie Kościoła przy wskazaniach masowo ignorowanych przez wiernych w codziennym życiu prędzej czy później także odbije się instytucji czkawką.
Nie będziemy jedno
Jak widać z tego krótkiego podsumowania, pontyfikat Wojtyły był jednocześnie modernizacyjny i reakcyjny, rozumiejący specyfikę swoich czasów i odwracający się do nich plecami.
Prawicowy mit papieża, znów wskrzeszany przez władzę, gubi te wieloznaczności. Jan Paweł II jest w nim nie tylko największym Polakiem XX wieku, ale i pewnie największym przywódcą Kościoła od czasów co najmniej św. Piotra, którego nauczanie powinno integrować naród wokół wspólnych moralnych i kulturowych kodów bardziej niż trzej wieszczowie, Trylogia i Kamienie na szaniec razem wzięte.
Ten mit nie ma jednak szansy skleić społeczeństwa. I nie miał chyba nawet wtedy, kiedy był najsilniejszy, 15 lat temu, gdy po śmierci Jana Pawła II niemal cała Polska wydawała się zjednoczona w żałobie. Pamiętam, że jako osoba już niewierząca mieszkałem wtedy w Krakowie, centrum wydarzeń. Nie bardzo rozumiałem, co się dzieje z ludźmi wokół mnie, czułem całkowitą obcość wobec przytłaczającej mnie wspólnoty, zawiązującej się w cieniu zmarłego.
Dziś, w 100. rocznicę urodzin, ta wspólnota wydaje się słabsza i mniej przytłaczająca. Rozbijają ją procesy, o których pisałem wyżej. Na postaci papieża jako autorytetu z narodowego panteonu kładzie się cieniem zwłaszcza sprawa kościelnej pedofilii. Każdy przypadek maskowania niecnych czynów księży z okresu jego rządów w Watykanie skłania wiernych do pytania „czy papież wiedział?”.
czytaj także
Nieważna jak naciskałby na to obecny rząd, wszystko wskazuje, że wokół papieża nie podamy sobie rąk i nie będziemy jedno – wbrew pewnej kościelnej pieśni. Dopiero gdy ten przymus bycia jedno ostatecznie zniknie, wierzący i niewierzący będą mogli w końcu spotkać się wokół tej postaci, rozsądnie porozmawiać o jej znaczeniu dla krajowej i narodowej historii, zastanowić się, co ewentualnie można z tego pontyfikatu wynieść na przyszłość.