W latach 2012–2018 tylko 1,2 tysiąca cudzoziemców potwierdziło dyplom lekarski w Polsce. Pomimo dramatycznych braków kadrowych polski system ochrony zdrowia nie otworzył się na imigrantów. Epidemia koronawirusa to szansa, aby zrobić krok w kierunku poprawy tej sytuacji.
Swietłana ukończyła Uniwersytet Medyczny w Nowosybirsku w 1998 roku. Dwa lata stażu, a następnie specjalizacja w neurologii przy centrum rehabilitacji.
– Ponieważ pracowałam głównie z dziećmi, zaczęłam specjalizować się w neurologii dziecięcej – opowiada Swietłana. – Po ukończeniu specjalizacji zostałam neurolożką dziecięcą w Moskwie. Zanim przeprowadziłam się z rodziną do Warszawy, od 17 lat pracowałam jako lekarka. Przyjechałam do Polski z myślą o tym, by pozostać w zawodzie. Ale kiedy zobaczyłam, ile wysiłku, czasu i pieniędzy pochłonie potwierdzenie moich kompetencji, poszłam do pracy w firmie męża. Byłam już po czterdziestce, trzeba było zalegalizować swój pobyt i zacząć szybko zarabiać pieniądze. Więc od pięciu lat nie pracuję w zawodzie.
„W czasie kryzysu wolny rynek nie działa”. Jak prywatna służba zdrowia (nie) walczy z koronawirusem
czytaj także
Podczas gdy w Irlandii 42% lekarzy ma wykształcenie zagraniczne, w Wielkiej Brytanii co czwarty lekarz jest cudzoziemcem, a w Niemczech liczba lekarzy imigrantów zbliżyła się w ostatnich latach do 15%, w Polsce wskaźnik ten jest niższy niż 2%. To jeden z najgorszych wyników wśród państw OECD.
W latach 2012–2018 ponad 3,5 tysiąca cudzoziemców – głównie z Ukrainy, Rosji i Białorusi – rozpoczęło procedurę nostryfikacji dyplomu lekarskiego w Polsce. Zaledwie 1,2 tys. przeszło ją pomyślnie. Jeżeli w 2012 roku za pierwszym podejściem egzamin zaliczyło 60% aplikantów, to w 2014 – już 41%, a w 2017 – zaledwie 23%. Przykładowo, na Uniwersytecie Medycznym w Zabrzu procent udanych nostryfikacji wynosi 0. W rezultacie lekarze z wykształceniem zagranicznym, którzy mają specjalizację i lata praktyki za sobą, porzucają zawód na zawsze.
Jednocześnie polskiemu systemowi ochrony zdrowia brakuje co najmniej 50 tysięcy lekarzy. Na tysiąc Polaków przypada tylko 2,6 lekarzy i 5,2 pielęgniarek, podczas gdy średnia dla UE wynosi 3,6 i 8,4, a w Austrii, Hiszpanii, Norwegii czy Grecji odpowiednio 6,6, i 16,9. Podczas gdy 10 lat temu niewielką liczbę imigrantów wśród pracowników medycznych można było wytłumaczyć mała liczbą cudzoziemców w ogóle, to dziś na tle setek tysięcy wydanych zezwoleń na pobyt i pracę dane te wyglądają więcej niż skromnie. Jaki jest powód?
Bez kija, bez marchewki
Kraje UE od lat konkurują ze sobą o zagranicznych pracowników medycznych. Czechy uwodzą szybkim wydaniem prawa wykonywania zawodu, Niemcy – bezpłatnymi kursami językowymi, pomocą ze strony władz lokalnych, możliwością pracy w zawodzie przed pełnym potwierdzeniem dyplomu czy szybkim wydaniem długookresowego zezwolenia na pobyt, Portugalia z kolei przyznaje stypendia za samo podejście do procedury potwierdzenia dyplomu lekarskiego. Polska niczego takiego nie oferuje.
Od lekarza imigranta oczekuje się, że sam zorganizuje sobie kursy językowe i będzie dysponował środkami na przeżycie w trakcie oczekiwania na zakończenie biurokratycznych procedur oraz zdanie egzaminów. I tego że, jakimś cudem, nie mając jeszcze źródła dochodu, wyrobi sobie kartę pobytu.
Zagraniczny lekarz w Polsce musi zdać egzamin nostryfikacyjny – ustny lub w formie testów – a jego koszt to ponad 4 tysiące złotych. Następnie – egzamin z polskiego języka medycznego w Naczelnej Izbie Lekarskiej – to kolejne 400 zł. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, lekarz uzyska ograniczone prawo wykonania zawodu lekarza i powinien zapisać się na obowiązkowy staż podyplomowy, który trwa 13 miesięcy. Dla stażystów przewidziano stypendium 2465 złotych brutto – ale tylko dla osób posiadających Kartę Polaka lub zezwolenie na pobyt stały. Inni cudzoziemcy nie dostaną nic, przy czym muszą sobie w tym czasie opłacać ZUS.
Jak z koronawirusem radzą sobie państwa, które nie działają – level Europa Wschodnia
czytaj także
Później lekarz imigrant wraz z polskimi kolegami przystępuje do Lekarskiego Egzaminu Końcowego i dopiero wtedy otrzymuje pełne prawo wykonania zawodu. Może pracować na najgorzej płatnych stanowiskach: w karetce pogotowia, izbie przyjęć i jako lekarz pierwszego kontaktu. Ludzie, którzy przepracowali lata jako neurolodzy, kardiolodzy czy chirurdzy i chcą odzyskać ten status, mają przed sobą 5–6 lat polskiej rezydentury – teraz już z gwarantowanym stypendium rzędu 4–5 tysięcy złotych. A potem już „tylko” Państwowy Egzamin Specjalistyczny i voilà – lekarz imigrant nareszcie wraca do punktu wyjścia, w którym przebywał w momencie wyjazdu z domu.
– Jeśli porównać tę procedurę z krajami anglosaskimi, które są najbardziej popularne wśród lekarzy imigrantów z krajów postradzieckich, to nie wydaje się skomplikowana – komentuje dr n. med. Ewgenij Mozgunow, absolwent Uniwersytetu Medycznego w Czelabińsku, a dziś anestezjolog w Opolu. Do Polski przyjechał w 2014, wcześniej przez lata przygotowywał się do wyjazdu, więc powrót do zawodu zajął mu niecałe 2 lata. – W Polsce zagraniczny specjalista może skrócić sobie staż podyplomowy o kilka miesięcy i poprosić o uznanie jego specjalizacji bez przechodzenia przez polską rezydenturę. Zamiast 7–8 lat można poświęcić na to 2–3 lata. Ale informację na ten temat ciężko jest znaleźć. Polska nie ma jasnej, skoordynowanej polityki przyciągania lekarzy z zagranicy.
czytaj także
Siergiej ukończył Uniwersytet Medyczny w Charkowie, gdzie zrobił specjalizację z chirurgii. W czerwcu 2019 roku przeprowadził się do Warszawy. – Już pod koniec studiów zdałem sobie sprawę, że chcę opuścić Ukrainę – mówi Siergiej. – Jedna z firm pomagających lekarzom w przeprowadzce do UE zaoferowała Polskę. Firma zbiera potrzebne dokumenty, wykonuje tłumaczenia i organizuje zajęcia pomagające przygotować się do egzaminów. Cały pakiet usług kosztuje z 4–5 tysięcy euro, ale ja wybrałem z niego tylko kilka kursów i zapłaciłem 2,5 tysiąca. Jeśli dodać wynajem mieszkania w Polsce podczas kursów i przeloty, to jeszcze przed pierwszym egzaminem wydałem na swoją nostryfikację około 5000 euro. Na szczęście jeszcze nie zrezygnowałem w całości z pracy na Ukrainie. Ale to inwestycja w moją europejską karierę.
Według Mozgunowa pensja lekarza-specjalisty w Polsce na tle sąsiednich krajów Europy Wschodniej jest bardzo atrakcyjna i łatwiej tu jest rozpocząć karierę niż w Wielkiej Brytanii czy Austrii. Ale nie ma instytucji, która zapewniłaby cudzoziemcom kompletne i jednoznaczne informacje na temat szczegółów procedury czy możliwości zatrudnienia w trakcie przechodzenia przez różne etapy.
– Najtrudniej jest na początku, a potem już z górki – ocenia Mozgunow. – Jeżeli już otrzymałeś prawo wykonania zawodu, to masz 70–80% szans na zaliczenie specjalizacji i znalezienie godnej pracy. Ale najpierw potrzebujesz niemałej finansowej poduszki, a z pewnością nie wszyscy imigranci ją mają.
Obiecana reforma
W 2019 roku grupa ekspertów zaproszonych przez Ministerstwo Zdrowia opracowała pakiet poprawek do ustawy o zawodzie lekarza i lekarza-dentysty. Ich celem było uproszczenie procedury zatrudnienia zarówno młodych, jak i doświadczonych lekarzy-specjalistów, którzy zostali wykształceni poza UE.
Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka
czytaj także
W 2020 roku miał być uruchomiony nowy program: polski szpital lub poliklinika umawia się z konkretnym lekarzem zagranicznym, ten na miejscu przechodzi szkolenie, po czym Okręgowa Izba Lekarska wydaje mu ograniczone pozwolenie na pracę na okres do 5 lat. Cała procedura powinna zająć kilka miesięcy. Inaczej niż w przypadku nostryfikacji, tacy lekarze będą mogli pracować tylko w określonych placówkach medycznych i tylko w Polsce. W ciągu tych 5 lat będą mogli przejść tradycyjną procedurę nostryfikacji – mając już jednak pracę i wynagrodzenie.
Według ekspertów Ministerstwa Zdrowia w ten sposób można przyciągnąć do kraju kilka tysięcy specjalistów rocznie. Ale lekarze-rezydenci, którzy w ostatnich latach protestowali przeciwko ciężkim warunkom pracy i niskim pensjom, uważają, że w ten sposób rząd dyskryminuje Polaków. Zamiast szeroko zakrojonej reformy systemu ochrony zdrowia władze podążają po linii mniejszego oporu, szukając cudzoziemców gotowych do pracy na obecnych warunkach.
Polska nie ma jasnej, skoordynowanej polityki przyciągania lekarzy z zagranicy.
– Ministerstwo uznało najwyraźniej, że ściągnięcie lekarzy z krajów trzecich będzie łatwiejszym i tańszym wyjściem niż poprawianie warunków pracy i płacy i zachęcanie do powrotu polskich lekarzy pracujących za granicą albo w sektorze prywatnym – mówił we wrześniu 2019 dr Bartosz Fialek, członek Polskiego Związku Lekarzy, w rozmowie z OKO.Press. – Nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy potrafią doskonale liczyć i kiedy otrzymają możliwość pracy na terenie Unii, to wyjadą tam, gdzie system jest lepszy i lepiej płatny. Braki kadrowe w ochronie zdrowia są dziś wszędzie.
Wobec ministerialnego projektu reformy sceptyczny jest też dr Ewgenij Mozgunow. – To próba bezskutecznego skopiowania niemieckiego systemu – uważa Mozgunow. – Jeśli projekt zostanie zrealizowany w takiej postaci, szpitale będą miały pokusę, by płacić obcokrajowcom minimalną stawkę, wiedząc, że ci nie uciekną. Gdyby ograniczone prawo wykonywania zawodu przekształcało się w pełne po trzech–pięciu latach bez przechodzenia przez obecny proces nostryfikacji, moglibyśmy mówić o postępie.
Według Ewgenija sytuacja poprawiłaby się, gdyby w Ministerstwie Zdrowia utworzono osobną komisję zajmującą się nostryfikacją i rekrutacją zagranicznych lekarzy. – Powinien istnieć jeden organ, z którym zagraniczni lekarze mogliby się kontaktować w sprawie znalezienia pracy w Polsce. Ponadto egzamin nostryfikacyjny powinien zostać ustandaryzowany w formie testu, powinny powstać też instrukcje, jak do niego się przygotować i jak sprawnie przejść przez wszystkie procedury, aby szybciej przejść do wykonania zawodu. W Europie Wschodniej łatwiej jest się dostać na uniwersytet medyczny i zrobić specjalizację [więcej jest uczelni medycznych i mniejsza konkurencja na stanowisko lekarza-rezydenta – przyp. OB], ale zanim lekarze się przeprowadzą, zwykle mają już za sobą lata praktyki, które rekompensują wysokie polskie wymagania. Ale kiedy lekarze imigranci uświadamiają sobie, że proces ten może potrwać lata, przechodzą do innych, mniej wymagających zawodów.
czytaj także
Ważną rolę dla lekarzy emigrujących z kraju przy wyborze nowego miejsca pracy odgrywa nie tylko biurokracja, ale i stosunek do cudzoziemców. – Jechałam kiedyś samochodem i słuchałam audycji radiowej, w której debatowano o zapraszaniu lekarzy z zagranicy – wspomina Swietłana. – Jeden z gości zdecydowanie to odradzał, ponieważ – jak przekonywał – w Rosji i Ukrainie można dyplom medyczny kupić. Przecież to nonsens! Medycyna to ciężka praca, niekończące się kolejki w poczekalni, wypalenie zawodowe – kto kupi sobie takie życie i odpowiedzialność?
– Osobiście nigdy nie spotkałem się z wrogim nastawieniem – przyznaje Mozgunow. – Słyszałem jednak różne historie od kolegów. Cóż mogę powiedzieć – polscy lekarze są obywatelami polskimi. A obywatele polscy słuchają w telewizji tego, co polskie władze mówią o cudzoziemcach.
Wielogodzinne kolejki, korupcja i arogancja służb: oto codzienność na polsko-ukraińskiej granicy
czytaj także
Według Mozgunowa obecnie około tysiąca lekarzy-cudzoziemców w Polsce przechodzi procedurę nostryfikacji. Istnieje ponadto grupa ok. 300–500 osób już po nostryfikacji, przed egzaminem językowym albo w trakcie stażu podyplomowego. Do ok. 1500-2000 lekarzy imigrantów ma czynne prawo wykonania zawodu, ukończoną specjalizację poza granicami RP i doświadczenie pracy jako lekarze-specjaliści w kraju ojczystym.
– Teraz, gdy świat walczy z pandemią koronawirusa, wiele krajów UE – Włochy, Wielka Brytania, Hiszpania – uprościło zagranicznym lekarzom procedurę potwierdzenia dyplomów i powrotu do wykonania zawodu, jeżeli zaangażowani są w walkę z epidemią – zauważa Mozgunow. – Takie rozwiązanie jest bardziej skuteczne niż angażowanie studentów uczelni medycznych. Gdyby Polska podjęła taki krok, to byłby bardzo ważny znak, że lekarze imigranci są tutaj oczekiwani i doceniani.
Na razie z Ministerstwa Zdrowia płyną kolejne restrykcje. O ułatwieniach dla migrantów – cisza.