Kraj

Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka

Wojewódzki Szpital Zakaźny. Fot. Monika Bryk

– Pakiet osłonowy proponowany przez rząd nie chroni ani pracowników, walczących z koronawirusem na pierwszej linii frontu i mających najbardziej realny wpływ na zakończenie epidemii, ani tych, których gospodarcze tąpnięcie, wywołane ekspansją COVID-19, dotknie najbardziej. Największym wsparciem – identycznie, jak przy poprzednich kryzysach – rząd otacza sektor finansowy, którego my – społeczeństwo i ludzie utrzymujący się z pracy – jesteśmy zakładnikami – mówią nam przedstawiciele organizacji związkowych.

800 osób objętych kwarantanną, u 72 stwierdzono zakażenie koronawirusem – tak w obliczu pandemii przedstawia się sytuacja wśród polskich pielęgniarek i pielęgniarzy na dzień 30 marca. – A to jedynie dane z miejsc, w których mamy swoje organizacje związkowe – mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP).

Biorąc pod uwagę niskie poziomy uzwiązkowienia i objęcia układami zbiorowymi pracowników (we wszystkich sektorach w Polsce wynoszą one odpowiednio 13 i 17 proc.), można się spodziewać, że negatywnymi skutkami epidemii jest objęta znacznie większa część personelu medycznego, do którego trzeba dodać jeszcze lekarzy, ratowników, farmaceutów, pracowników szpitali i laboratoriów – słowem: ludzi, których wkrótce może zabraknąć do diagnozowania, leczenia i opieki nad pacjentami zarażonymi SARS-CoV-2.

– Jeśli działania rządu od początku wybuchu pandemii byłyby nakierowane na priorytet, jakim bezsprzecznie jest wsparcie systemu ochrony zdrowia, czyli zapewnienie pracownikom odpowiednich warunków pracy, wynagrodzeń, szkoleń, procedur i sprzętu, to skala zachorowań byłaby znacznie mniejsza i znacznie szybciej nastąpiłoby zakończenie epidemii. W efekcie kwarantann i chorujących ludzi byłoby znacznie mniej, a to dla gospodarki oznaczałoby znacznie łatwiejsze do pokonania wyzwanie niż kryzys, przed którym właśnie stajemy – mówi Krystyna Ptok.

– W tej chwili jesteśmy w stanie zawieszenia. Szpitale nie są w stanie poradzić sobie z zagrożeniem. Chorych i izolowanych przybywa, rządowych obostrzeń – również. Zakłady pracy nie działają. Pracodawcy już zaczynają drastycznie redukować liczbę zatrudnionych. Widmo recesji jest nieuniknione. To system naczyń połączonych. Dla każdego, kto zdaje sobie sprawę, jak funkcjonuje gospodarka – a zakładam, że rząd posiada taką wiedzę – powinno to być oczywiste. Ale najwyraźniej nie jest, skoro w rządowej tarczy antykryzysowej nikt nie pochylił się wystarczająco nad personelem medycznym ani pozostałymi służbami z tzw. pierwszej linii frontu walki z koronawirusem – policją czy strażnikami granicznymi – dodaje nasza rozmówczyni, wskazując, że najważniejszym zadaniem państwa jest w tej chwili zapewnienie obywatelom i obywatelkom wysokiej jakości usług publicznych. – To świadczy o sile państwa. A tylko silne państwo jest w stanie przetrwać kryzys i zabezpieczyć pracowników pozostałych sektorów gospodarki – dodaje przewodnicząca OZZPiP.

Nawet historyczny kryzys COVID-19 nie przyniósł opamiętania w PiS-ie

Za późno, za mało, za wolno

Tarcza antykryzysowa na długo przed tym, jak trafiła do Sejmu, spotkała się z ogromną krytyką związkowców. OZZPiP, opiniując propozycje rządowe, zwracało uwagę, że polityczni decydenci zbyt późno zabrali się za procedury regulujące przede wszystkim działania pracowników medycznych, choć o zagrożeniu koronawirusem wiedziano już w styczniu. Owa opieszałość skutkuje tym, że w wielu szpitalach – również w tych dziewiętnastu, które minister zdrowia przekształcił w placówki zakaźne – brakuje testów, respiratorów i środków ochrony indywidualnej pracowników – gogli, maseczek, kombinezonów, rękawiczek, a nawet płynu dezynfekującego. Tu potrzebna jest, jak zaznacza Krystyna Ptok, błyskawiczna interwencja rządu i natychmiastowy, potężny zastrzyk finansowy z budżetu państwa dla szpitali.

– Liczyliśmy też na to, że specustawa poprawi obieg informacji pomiędzy instytucjami zdrowia i państwem, a także umożliwi wydanie rozporządzeń, które pozwoliłyby na przykład dostarczać firmom odzieżowym odpowiednie materiały do szycia środków ochrony indywidualnej dla pracowników. Ludzie mieliby pracę, a firmy – niezawieszone działania. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu i rozczarowaniu – tak się jednak nie stało – twierdzi nasza rozmówczyni, wskazując, że OZZPiP wnioskowało także o to, by państwo przejęło zarządzanie zakupami centralnymi koniecznymi do zapewnienia niezbędnego wyposażenia szpitalom i służbom publicznym.

– Postulowaliśmy też zawarcie w tarczy zapisu, który nakładałby na państwo obowiązek stworzenia ogólnokrajowej elektronicznej platformy do zamawiania potrzebnego sprzętu. Należy rozważyć przyjęcie wsparcia od osób prywatnych, deklarujących chęć przeznaczenia środków (nawet takich, które nie posiadają odpowiednich atestów, ale spełniają parametry i rolę zapobiegawczą) do poszczególnych zakładów pracy i placówek medycznych. Uważam, że ludzie, mający styczność z zarażonymi, powinni mieć zapewnioną ochronę, a nie mogą stawać do działania z gołymi rękami. To jest niedopuszczalne. Nie może być tak, że życie jednej osoby jest ważniejsze niż grupy tych, która je ratuje – mówi Ptok.

Podwyżka zamiast orderów

Jednocześnie OZZPiP przekonywało m.in. w pismach kierowanych do minister Marleny Maląg, ministra Łukasza Szumowskiego, a potem w proponowanych poprawkach do tarczy, że personel medyczny na czas pandemii musi otrzymać podwyżki. Taka decyzje podejmują już niemal wszystkie państwa europejskie, które w okresie działań związanych z ogromnym stresem, wysiłkiem i zagrożeniem zdrowia i życia dają pielęgniarkom, lekarzom i innym pracownikom dodatki do pensji.

Exodus pielęgniarek gorszy od exodusu menadżerów

– To możliwe również w Polsce. Można na przykład zwolnić w tym czasie pracodawców i pracowników z płacenia ZUS-u. Tę część wydatków powinno przejąć państwo. Wówczas pracownik zyskuje około 30 proc. wzrostu wynagrodzenia, choć naszym zdaniem powinno być ono o 50 proc. wyższe. Niestety od rzecznika ministerstwa zdrowia usłyszałam, że to nie czas na rozmowy o pieniądzach – przyznaje Krystyna Ptok, która z takim stanowiskiem całkowicie się nie zgadza i przypomina, że praca w ochronie zdrowia i służbach pożytku publicznego – w ekstremalnych warunkach i narażeniu na zagrożenia biologiczne – powinna być w dobie pandemii traktowana w sposób wyjątkowy.

Pielęgniarki nie są siostrami na służbie

– Jeśli chcemy zachęcić ludzi do tego, by ryzykowali swoim zdrowiem i życiem – muszą otrzymać wzmocnienie finansowe, bo tylko ono daje realną motywację do działania. Uważam, że właśnie ten element motywacji powinien determinować decyzje państwa, a nie sytuacja rozkładania rąk, w której kolejny już rząd zarzuca pracownikom i związkom zawodowym roszczeniowość, a potem pyta ich, skąd ma wziąć pieniądze na podwyżki. Może należałoby zwrócić się z tym pytaniem do prezesa NBP, Adama Glapińskiego? W końcu to od niego usłyszeliśmy, że Polska dysponuje nieograniczonymi środkami. Skoro tak, to ekstraordynaryjny sposób wynagradzania pracowników uważam za bezapelacyjną konieczność i obowiązek państwa. To ono musi zdecydować, jak wynagrodzi ludzi za ich pracę poza niewiele znaczącym uściskiem dłoni albo nadaniem orderu – dodaje szefowa OZZPIP.

OZZPiP złożył ponadto propozycję zmiany zapisu w ustawie o ubezpieczeniach społecznych. Chcą, by w świetle prawa wśród pracowników medycznych (we wszystkich szpitalach, a nie tylko zakaźnych) i pracowników działalności podstawowej, mających bezpośrednią styczność z koronawirusem, zakażenie COVID-19 zostało zrównane z wypadkiem przy pracy i chorobami zawodowymi. To umożliwiałoby pobieranie 100 proc. wypłaty zasiłku chorobowego – zarówno w czasie przymusowej kwarantanny, jak i leczenia.

– Uważaliśmy za naganne, żeby przestojem ekonomicznym zostali objęci pracownicy i pracowniczki ochrony zdrowia, którzy ze względu na wykonywaną pracę są narażeni na kontakt z chorymi – mówi. Krystyna Ptok – Wprawdzie te poprawki zostały przez rząd dostrzeżone, jednak przedstawiono je jako własne przy dyskusji wstępnej o tarczy antykryzysowej – mówi Krystyna Ptok.

Ludzie < polityka

Majstrowanie rządu przy przepisach dotyczących głosowania w zbliżających się – jak na razie nieodwołanych mimo licznych protestów – wyborach prezydenckich stało się jednym z najgłośniej komentowanych punktów piątkowo-sobotnich obrad Sejmu. PiS-owi udało się przepchnąć poprawki, umożliwiające oddanie głosu w formie korespondencyjnej osobom powyżej 60 r.ż. oraz przebywającym na kwarantannie. Senat te poprawki odrzucił. Teraz PiS przygotował projekt specustawy, która dawałaby wszystkim możliwość głosowania korespondencyjnego.

Jak zwalczyć kryzys w dobie pandemii? „Zamiast tarczy potrzebujemy regeneracji” apelują naukowcy

– Jestem zbulwersowana faktem, że od dwóch tygodni w kontekście epidemii mówimy głównie wyborach. Przekaz publiczny niby koncentruje się na koronawirusie, ale tak naprawdę jest zdominowany przez politykę i to w momencie, kiedy rząd powinien robić wszystko, by straty w ludziach były jak najmniejsze. Uważam, że sprawę powinno się zamknąć raz na zawsze komunikatem: „jesteśmy w stanie epidemii, więc głosowania nie będzie”. To czas na myślenie o ochronie zdrowia, o ludziach i podejmowaniu odpowiedzialnych decyzji w taki sposób, żebyśmy nie powtórzyli scenariusza włoskiego. Tam sytuacja wymknęła się spod kontroli po nieodwołanym meczu. Nam się może wymknąć po wyborach prezydenckich – twierdzi przewodnicząca OZZPiP i jednocześnie przestrzega przed lekceważeniem zagrożenia, jakie koronawirus stwarza dla młodych ludzi.

Zawaliliśmy sprawę. Pozostaje minimalizować straty i wyciągnąć wnioski na przyszłość

Do tej pory uważano, że w grupie największego ryzyka znajdują się seniorzy. Tymczasem z danych przekazywanych przez Światową Organizację Zdrowia i polskie ministerstwo zdrowia wynika, że nawet ¼ osób zarażonych stanowią dzieci, młodzież i dorośli poniżej 30 r.ż. – Zawiódł przekaz, który powielamy od tygodni. Młodzi zrozumieli, że ich to nie dotyczy. W efekcie w okresie weekendów czy dobrej pogody parki były pełne dzieci, nastolatków, młodych rodziców. Za chwilę – i wcale nie boję się tego powiedzieć – te maluchy zostaną sierotami. Czy to niewystarczający powód, by o epidemii zacząć wreszcie myśleć poważnie? – zastanawia się Krystyna Ptok.

Czy odpowiedzią na koronawirusa ma być akcja „zabierz babci klucze”?

Patologie biznesu

Pytania o powagę rządowej reakcji na rozprzestrzenianie się koronawirusa i postępujące wraz z nim spowolnienie gospodarcze płyną również ze strony przedstawicieli reprezentatywnych organizacji związkowych takich, jak Forum Związków Zawodowych, Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych i Inicjatywa Pracownicza, które rządową tarczę oceniły negatywnie, twierdzą, że państwo próbuje obarczyć kosztami kryzysu pracujących obywateli. W specustawie brakuje wystarczającego zabezpieczenia pracowników przed masowymi cięciami płac i zwolnieniami.

Wprawdzie rząd oferuje pomoc dla przedsiębiorców, którzy nie zdecydują się na redukcję etatów, ale pod warunkiem, że ich firmy ogłoszą „przestój ekonomiczny” lub skrócą wymiar pracy o 20 proc. To oznacza m.in., że pracodawca może obciąć etaty co najmniej do 0,8 i obniży pensje swoich pracowników do 80 proc. lub więcej dotychczasowego wynagrodzenia. Tylko wtedy państwo do każdego miejsca pracy dopłaci maksymalnie do 40 proc. średniej pensji, ale wyłącznie przez najbliższe trzy miesiące. Na ten sam okres tarcza wprowadza też zwolnienia ze składek ZUS, które obejmą samozatrudnionych, mikrofirmy zatrudniające maksymalnie 9 osób, rolników i duchownych. Z kolei osoby pracujące na śmieciówkach, które w wyniku pandemii i straciły źródło dochodu, otrzymają zapomogę od państwa. Niestety będzie ona jednorazowa i wyniesie zaledwie 2080 zł. Największe wsparcie popłynie zaś do dużych korporacji i banków.

– Tarcza antykryzysowa to tak naprawdę tarcza antypracownicza – mówi w rozmowie z KP Jarosław Urbański z Inicjatywy Pracowniczej. – Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, bo zapisy, które się w niej pojawiły jednoznacznie wskazują, że większość środków – szacowanych na 212 mld zł – zostanie przekierowana na utrzymanie sektora finansowego. Jako społeczeństwo i ludzie utrzymujący się z pracy jesteśmy jego zakładnikami. Rząd idzie dokładnie takim samym trybem, jakim szły poprzednie ekipy rządzące. Dotychczas, w momentach domniemanego lub realnego kryzysu zwykle mocniej dokręcano śrubę pracownikom i na ich barki zrzucano konieczność odbudowy gospodarki. Tak było po kryzysie w 2007-2008, gdy z publicznych pieniędzy ratowano banki, nie biorąc pod uwagę konieczności zreformowania i kontroli systemu finansowego, który dziś znowu grozi, że pociągnie nas wszystkich na dno i znowu inkasuje miliardy złotych bez żadnych konsekwencji – dodaje Jarosław Urbański, twierdząc, że pokoronawirusowa recesja sprawi, że wyzysk po raz kolejny stanie się podstawą do akumulacji i tworzenia nowych fortun oraz ochrony obecnych elit.

Nasz rozmówca wskazuje, że kryzys obnaża wieloletnie patologie biznesu i rynku pracy, zaś tarcza antykryzysowa tylko je pogłębia. W dodatku rzekoma osłona dla obywateli i obywatelek procedowana jest w warunkach wyjątkowo niedemokratycznych, ponieważ społeczeństwo, na które rząd nakłada coraz większe obostrzenia związane m.in. z przemieszczaniem się, nie ma prawa ani protestować ani się gromadzić, by uzgadniać i proponować własne rozwiązania.

Polski system ochrony zdrowia idzie na wojnę

czytaj także

Widmo bezrobocia

– A czy rząd próbuje utworzyć ochronę dotyczącą umów śmieciowych? Nie, tutaj znowu – mamy za sobą lata dyskusji, podczas których nie chciano przyznać, że ten rodzaj zatrudnienia wyrządza krzywdę polskiej gospodarce i rynkowi pracy. Zmian wciąż nie widać – mówi dalej Jarosław Urbański.

– Minie niebawem miesiąc „narodowej kwarantanny”, a my wciąż działamy w stanie kompletnej niewiedzy, obawiając się, jak bardzo dramatyczne turbulencje przyniosą kolejne tygodnie. Rząd działa po omacku i przerzuca cały koszt pandemii na społeczeństwo, czyli pracujących, niespecjalnie przejmując się tym, jak nasze budżety domowe wytrzymają gospodarcze tąpnięcie. A konsekwencją tego tąpnięcia – o czym nikt nawet nie zająknął się w specustawie – może się okazać nadejście fali zwolnień. Takiej samej lub większej niż w latach 2002-03, kiedy stopa bezrobocia przekroczyła 20 proc. Rząd nie chce o tym dyskutować, co oznacza, że nie postrzega tego kryzysu poważnie w kategoriach pracowniczych albo jest kompletnie zdezorientowany i działa chaotycznie. Taka sytuacja jest dla nas nie do przyjęcia – dodaje Urbański.

W podobnym tonie o tarczy antykryzysowej wypowiada się Piotr Ostrowski z OPZZ, który wskazuje, że rzesze pracowników pozostaną bez pracy, bo w wielu zakładach ruszyły już grupowe zwolnienia. – Musimy być przygotowani na to, że za chwilę urzędy pracy zetkną się z masową rejestracją bezrobotnych. Tymczasem zasiłki dla tych osób od lat się nie zwiększają, są skandalicznie niskie. Ale ten temat nie przebija się ani w dyskusji medialnej ani politycznej. Jednym z postulatów do tarczy antykryzysowej OPZZ jest więc to, aby zasiłek dla bezrobotnych wynosił co najmniej 50 proc. wcześniej otrzymywanego wynagrodzenia. Takie są rekomendacje Międzynarodowej Organizacji Pracy. Uważam, że to rozwiązanie w choć minimalnym stopniu pozwoliłoby na utrzymanie zasobów gospodarstw domowych – wyjaśnia przedstawiciel OPZZ.

Jego zdaniem kontrowersyjnym punktem specustawy jest także wskazanie źródła finansowania wydatków pracowniczych. PiS zamierza skorzystać z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i Funduszu Pracy, nie przewidując żadnych dodatkowych środków z budżetu państwa w razie, gdy pieniędzy zabraknie. A takie ryzyko istnieje, bo oba fundusze – jak twierdzi Piotr Ostrowski – zostały w ostatnich latach wydrenowane przez rząd. – Opłacano cele – skądinąd słuszne [m.in. program Maluch plus – przyp. red.] – ale jednak niezgodne z przeznaczeniem obu tych funduszy. Teraz, gdy pojawił się kryzys, rząd chce z niemal pustych kont finansować wsparcie dla pracowników. To kompletnie mija się z założeniami tarczy antykryzysowej, która miała być przecież gwarancją naszego bezpieczeństwa. Gdy spojrzymy na to, w jaki sposób zachowują się inne kraje europejskie – nawet o podobnym do naszego poziomie rozwoju gospodarczego – jak Czechy czy Łotwa – to widać wyraźnie, że tam pomoc ze strony państwa jest znacznie większa. W przypadku dopłat do pensji wsparcie państwa dochodzi nawet do 75-80 proc. Tymczasem u nas mówi się o 50 proc. płacy minimalnej lub 40 proc. przeciętnej. Widać już na samym starcie, że państwo polskie jest daleko w tyle, jeśli chodzi propozycje osłonowe dla pracowników – podkreśla nasz rozmówca.

Zawisza: Koszty kryzysu nie mogą być przerzucone na barki pracowników i pracownic

Bez odpoczynku, bez związku, bez praw

OPZZ proponuje więc, by dochody pracowników były utrzymane na poziomie 100 proc., ponieważ ci nie ponoszą odpowiedzialności za wybuch pandemii. Związkowcy apelowali też, by rząd odrzucił proponowane w specustawie kwestie dotyczące skrócenia dobowego i tygodniowego wymiaru odpoczynku. – Na szczęście udało nam się owe niebezpieczne przepisy i ich negatywne skutki nieco zminimalizować poprzez wprowadzenie tzw. porozumień ze związkiem zawodowym bądź przedstawicielem pracowników, które miałyby negocjować zgodę bądź sprzeciw wobec wydłużenia czasu pracy. Zdajemy sobie jednak sprawę, że przedstawiciel pracowników w dużym stopniu jest podporządkowany pracodawcy i w rękach tego ostatniego będzie leżeć ostateczna decyzja. Należy się spodziewać więc, że te przepisy – absolutnie dla nas niezrozumiale, nieakceptowalne i obniżające jakość warunków pracy – dotkną wiele miejsc, gdzie związków zawodowych po prostu nie ma – twierdzi Piotr Ostrowski i wskazuje na jeszcze jeden skandaliczny jego zdaniem zapis wprowadzany w ramach tarczy antykryzysowej.

Mowa o zmianach w ustawie dotyczącej funkcjonowania Rady Dialogu Społecznego. Senat chciał wykreślenia z ustawy zapisów dotyczących ograniczeń w Radzie, ale Sejm ostatecznie poprawki te odrzucił. Krytycznie do tych rozwiązań odniósł się także sympatyzujący z obecną władzą przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” i wiceprzewodniczący RDS, Piotr Duda, który stwierdził, że przyznanie premierowi na mocy poprawki prawa do zmian w składzie RDS stanowi „rażące naruszenie autonomii parterów społecznych” i „nieuprawnioną ingerencję w uprawnienia zarezerwowane wyłącznie dla prezydenta RP”.

– Nie ma tu żadnego wytłumaczenia. Nie rozumiem, jak to ma pomóc w sytuacji kryzysowej, związanej ze stanem epidemii. To jest prawny i koszmarny potworek, który chyba urodził się w umyśle jakiegoś autokraty. Może autor tej propozycji wrzucił ją do ustawy, myśląc, że nikt tego nie zauważy? Trudno mi ocenić jednoznacznie tę sytuację. Ale jedno jest pewne – takie działania pokazują, że my – jako związkowcy – musimy bardzo skrupulatnie czytać wszystko, co parlamentarzyści próbują przemycić w tarczy – mówi Piotr Ostrowski.

Jarosław Urbański twierdzi z kolei, że sprawa RDS nie jest szczególnie zaskakująca, a jedynie uwydatnia problem, z jakim polscy związkowcy mierzą się od lat.

– Dla nas – Inicjatywy Pracowniczej – kwestia dotycząca dialogu społecznego i wszystkich jego instytucjonalnych form nie jest aż tak istotna. Szczerze mówiąc, uważam dyskusję wokół niej za burzę w szklance wody. Ani Komisja Trójstronna, utworzona w latach 90., ani późniejsza RDS, która miała być odnową tamtego pomysłu, nie były traktowane przez rząd poważnie. Z naszej perspektywy znacznie większym problemem jest sama przynależność i działalność związkowa na prymarnym – zakładowym czy międzyzakładowym poziomie. Przez trzy ostatnie dekady w Polsce non stop przecież prowadzono antyzwiązkowe kampanie – twierdzi Jarosław Urbański.

Koronawirus: epidemia paniki vs. epidemia ignorancji

– Teraz się okazuje, że gdy trzeba coś uzgodnić z pracodawcą, to rząd w tarczy antykryzysowej zaleca konsultować się ze związkami zawodowymi. Pytam: z jakimi związkami zawodowymi? W wielu zakładach ich nie ma. Postsolidarnościowy układ polityczny od lat próbował spychać związkowców do swego rodzaju podziemia albo przypisywać im rolę uciążliwych utyskiwaczy. Sprawa pokazuje jednak coś innego – stosunek rządu do związków zawodowych i społeczeństwa w sensie ideologicznym. To także dowód na to, jak władza próbuje naruszać ustawę zasadniczą, zmieniać ustrój polityczny i prawny, wykorzystując do tego kryzys. Nie ma tu miejsca na współpracę i zrozumienie dla dramatycznego położenia różnych grup społecznych. Próbuje się na siłę ratować tylko to, co dla elit rządzących jest najważniejsze, czyli biznes, biznes i jeszcze raz biznes. Sytuacja zwykłych ludzi i pracowników jest nieistotna, a tarcza antykryzysowa jedynie ową cyniczną ignorancję uwydatnia. Pod tym względem, w momencie kryzysu elity PiS-owskie okazują się do cna neoliberalne i antyspołeczne, zupełnie, jak krytykowane przez nie latami elity PO – podsumowuje Urbański.

Senat łata tarczę

Tarcza antykryzysowa, którą w weekend przyjął Sejm, trafiła w poniedziałek na biurka senatorów. Izba wyższa następnego dnia zgłosiła w sumie 100 poprawek do specustawy. Nowe propozycje zakładały m.in. zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia. Politycy chcieli na ten cel przeznaczyć 20 mld zł z funduszy unijnych. Senat postanowił też ustawowo zagwarantować dostęp do testów na koronawirusa dla służb medycznych, jak również zwiększyć ich liczbę dla wszystkich obywateli. Senatorowie podnieśli ręce również za tym, by przepisy dotyczące dopłat państwa do wynagrodzeń w przedsiębiorstwach wzrosły do z 75-proc. Ma to uchronić pracowników przed utratą dochodów i ryzykiem zwolnienia. Prócz tego z tarczy antykryzysowej mają zniknąć poprawki do ustaw o kodeksie wyborczym i RDS. „Apelujemy, by Sejm jak najszybciej przyjął przegłosowane przez nas projekty ustaw, by mogły być podpisane przez prezydenta jeszcze w marcu. Potem będziemy rozważać kolejne konieczne rozwiązania” – oznajmił Marszałek Senatu, Tomasz Grodzki po posiedzeniu.

We wtorek Sejm większość senackich poprawek odrzucił. Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij