Kraj

Czym się różni lewica

Niedzielny kongres pokazał, że lewica wybiera ucieczkę do przodu i nie obawia się zarzutów o radykalizm. Zatem nie „Kościół”, ale „kler”, nie związki partnerskie, ale równość małżeńska, nie tylko wolność gospodarcza, ale silne prawa pracownicze i silna Państwowa Inspekcja Pracy, która będzie w stanie wyrugować śmieciówki.

W niedzielę 11 grudnia lewica parlamentarna, czyli Nowa Lewica i Razem, pokazały swój program na wybory w 2023 roku. Jego osią są hasła solidarności, współpracy, stabilności, demokracji i przyszłości. Pod nimi kryje się wizja demokratycznego, opiekuńczego państwa dobrobytu opartego na spójnym społeczeństwie i sprawnych instytucjach.

Spójne społeczeństwo wynikać ma z ograniczenia nierówności, gwarancji praw pracowniczych, dobrej jakości i powszechnie dostępnych usług publicznych. Państwo z kolei ma być aktywne, w przeciwieństwie do modelu proponowanego przez liberałów, kiedy miało nie przeszkadzać „niewidzialnej ręce wolnego rynku” w rozwiązaniu wszystkich problemów.

Kluczowe dla tego projektu jest Ministerstwo Pracy, o którym Adrian Zandberg mówił wprost: „Kiedy wejdziemy do Ministerstwa Pracy, damy inspektorom prawo − kiedy zobaczą bezprawną umowę śmieciową − do zmieniania jej od ręki w umowę o pracę”. Prawa pracownicze to też prawa kobiet, likwidacja luki płacowej oraz dostępne w całym kraju żłobki, by − jak mówiła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk − „nikt, kto pracuje, nie musiał martwić się, czy mu wystarczy do pierwszego”.

Inne flagowe postulaty, o których usłyszeliśmy w niedzielę, to m.in. odbudowanie silnej pozycji Polski w Europie, bezpieczeństwo energetyczne, inwestycje w OZE, sieci przesyłowe i elektrownię atomową należącą do państwa, nie do podmiotu prywatnego. Nie ma w przedstawionych planach niczego, o czym lewica nie mówiłaby od dawna. Co więcej, wiele z tych planów już przybrało postać projektów ustaw i czeka w Sejmie na wolę polityczną.

Czy ponowne przedstawienie lewicowego, progresywnego pakietu przyniesie lewicy nowych wyborców? Kto wie? Pakiet jest znany, ale tym razem podlany został znacznie ostrzejszym sosem.

Lewica przez ostatnie lata starała się przedstawić jako formacja po prostu rozsądna, w której centrum zainteresowania stoją nie tylko barwne mniejszości czy postępowa warstwa mieszczuchów, ale zwykli ludzie. Udowadniała, że potrafi mówić o rodzinie, obronności czy energetyce, a nie tylko o „kwestiach światopoglądowych” − jak o prawach człowieka mawiają liberałowie. Teraz zdaje się nie obawiać zarzutów o „genderyzm” czy „lewactwo” i podkręca retorykę.

Koniec „trzech tenorów”

„Lewicowe abc” przedstawiły pary: Nową Lewicę reprezentowali Robert Biedroń i Joanna Scheuring-Wielgus z Wiosny oraz Włodzimierz Czarzasty i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z SLD, a Razem – Magdalena Biejat i Adrian Zandberg, wybrani pod koniec października współprzewodniczącymi partii, do tej pory kierowanej przez enigmatyczny Zarząd Krajowy.

Lewica może być przystanią dla wyborców odchodzących od PiS

Zaproszenie do współfirmowania „lewicowego abc” Scheuring-Wielgus i Dziemianowicz-Bąk jest wyjściem naprzeciw powszechnym oczekiwaniom, że trzej tenorzy lewicy posuną się wreszcie i zrobią miejsce koleżankom. Nie jest to jeszcze krok formalny, bo przewodniczący Nowej Lewicy to wciąż tylko Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń, ale znak, że dotarły do nich głosy, iż brak kobiet w pierwszym szeregu jest nieco dla lewicy kompromitujący.

Promocja wyrazistych i pracowitych polityczek lewicy cieszy. Mam nadzieję, że nie będzie zaledwie ukłonem w stronę „poprawności politycznej”, ale trwałą zmianą. Może być też atutem w czasie wyborów, bo elektorat lewicowy jest głównie kobiecy, a część pozostałych wyborców i wyborczyń może chcieć po prostu zagłosować na kobietę, mając dość oglądania wciąż tych samych, męskich twarzy. Tym bardziej że na silnych pozycjach innych w partiach opozycyjnych kobiet jest niewiele – raczej otaczają wianuszkiem męskiego lidera, niż działają z nim w partnerstwie.

 „Nie wierzcie podróbkom”

Krzysztof Gawkowski, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Lewicy, deklarował: „jesteśmy przyjaciółmi z tymi, którzy są w Platformie Obywatelskiej, Polskim Stronnictwie Ludowym i każdej innej demokratycznej strukturze”. Jednak kiedy o zielonej energii i konieczności rozdziału Kościoła od państwa mówi Szymon Hołownia, a Donald Tusk ćwiczy feminatywy i deklaruje, że nie wpuści na listy przeciwników aborcji, lewica musi działać, by nie dać sobie odebrać postępowych głosów.

Tusku, możesz potrzebować Lewicy w przyszłym Sejmie. Lewico, to nie Tusk jest twoim problemem

Niedzielny kongres pokazał, że lewica wybiera ucieczkę do przodu i nie obawia się zarzutów o radykalizm. Zatem nie „Kościół”, ale „kler”, nie związki partnerskie, ale równość małżeńska, nie tylko wolność gospodarcza, ale silne prawa pracownicze i silna Państwowa Inspekcja Pracy, która będzie w stanie wyrugować śmieciówki.

Włodzimierz Czarzasty mówił o „uprzywilejowanym i pazernym klerze”. Nie pochylał się z troską nad upadkiem moralnym polskiego duchowieństwa jak Tusk, ale − zastrzegając, że nie chodzi o dyskryminację osób wierzących − twardo mówił o wyprowadzeniu religii ze szkół do salek katechetycznych, wstrzymaniu 2 mld zł rocznie na finansowanie 22 tysięcy katechetów i konieczności opodatkowania kleru oraz odebrania mu przywilejów w rodzaju upustów na stacjach Orlenu.

„Dlaczego kler płaci inne podatki, dlaczego wikariusz płaci 131 zł kwartalnie ryczałtem, dlaczego podatki nie są płacone od działalności gospodarczej: chrztów, ślubów, pogrzebów, dlaczego na cmentarzu nie ma jasnych stawek, tylko «co łaska», dlaczego nie płaci ZUS, który płacony jest z Funduszu Kościelnego, dlaczego nie płaci cła? Kiedy państwo polskie przestanie sprzedawać nieruchomości klerowi z 99 proc. upustem, kiedy za darmo przestaniemy oddawać ziemię, która jest potem sprzedawana między innymi Morawieckiemu? Dlaczego co roku idzie 8 mld zł na kler przez spółki skarbu państwa – i idzie w sposób niejawny?” − pytał Czarzasty.

Konwencja PO pokazała, że Tusk zostawia Lewicy dużo miejsca

Joanna Scheuring-Wielgus wprost mówiła: „Są takie ugrupowania, które mówią o naszych wartościach. Że będą się zajmować prawami kobiet lub świeckim państwem. Są rzeczy i wartości, które załatwi tylko lewica, a nie Szymon, Donald czy Władek. Nie wierzcie podróbkom, wierzcie tym, którzy są wiarygodni”. Mówiła też: „my to wiemy: miłość to miłość, niech każdy kocha, kogo chce, w 2022 roku mówienie o związkach partnerskich jest już passé, my mówimy o równości małżeńskiej”.

Przytaczała przykłady kobiet wiarygodnych, aktywnych i odważnych: Anity Kucharskiej-Dziedzic, która od 20 lat prowadzi stowarzyszenie „Baba”, i Katarzyny Kotuli, która odważyła się publicznie powiedzieć o molestowaniu w Polskim Związku Tenisowym. Przedstawicielki lewicy od dawna mówią o prawach kobiet, o których „niektórzy liderzy przypomnieli sobie niedawno”. „To lewica jest gwarantem, że kobiety nie będą bały się rodzić w Polsce dzieci” – puentowała Scheuring-Wielgus, a towarzyszący jej Robert Biedroń przypomniał, że dziś Polki mają mniej praw niż w 2004 roku, kiedy Polska wstępowała do UE.

Podobnie jak część przemawiających Biedroń mocno zaznaczał różnice między „oryginalną” lewicą a resztą opozycji, zmieniającej narrację pod wpływem skręcających w lewo oczekiwań społeczeństwa.

Wspólna lista opozycji czy kilka bloków? Policzyliśmy i znamy odpowiedź

„Kto przez lata mówił Polkom o kompromisie aborcyjnym, którego nikt nie może dotykać? Dzisiaj oni widzą, że zmieniają się postawy społeczne, że zmieniają się sondaże, ale my, lewica, jesteśmy gwarantem tego, że ich zmiana zdania będzie naprawdę, a nie deklaratywna, że Polki będą miały te same standardy co Francuzki, Belgijki czy Hiszpanki. To z inicjatywy polskiej lewicy rozpoczęliśmy w Parlamencie Europejskim prace nad Europejską kartą praw kobiet, kartą, która będzie gwarancją, że już żaden Kaczyński, żaden ksiądz, żaden liberał, żaden pleban i żaden wójt, żaden katecheta nie podniesie ręki na prawa kobiet” − ogłosił.

Nacisk położony na prawo pracy – o którego poprawie mówiła też Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, postulująca krótszy tydzień pracy, prawo do bycia po godzinach offline i zapewnienie takich standardów warunków pracy, by młodzi nie chcieli wyjeżdżać do pracy za granicę – świadczy o tym, że wizja przejęcia Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej traktowana jest poważnie. „Wiemy, czego potrzebujecie, żeby tutaj zostać: stabilnej, bezpiecznej i dobrze opłacanej pracy zamiast śmieciowego stażu i opowieści bogatych panów, zachwycających się pomysłem pracy po szesnaście godzin” – mówiła Dziemianowicz-Bąk. Z kolei sam Zandberg zapowiedział m.in. ułatwienie procedur wchodzenia w spory zbiorowe.

Magdalena Biejat podkreślała, że do pracy trzeba też po prostu móc dojechać, więc istotny jest transport publiczny, i przypomniała konkretne lewicowe rozwiązania: pociąg w każdym powiecie, sieć autobusowa, rządowa tarcza, która może natychmiast zatrzymać likwidację połączeń kolejowych i autobusowych. To trochę bliżej zwykłych obywateli i bliżej celów klimatycznych niż pomysł Donalda Tuska, który zamiast Centralnego Portu Lotniczego zapowiedział sieć lokalnych lotnisk.

Cywilizacyjny regres po polsku. Cofamy się w rozwoju na własne życzenie

Jeżeli będziemy współrządzili

W interesie Lewicy jest przekonać wyborców, że już niemal wygrała z PiS, a teraz gra o jeszcze lepsze: bezpieczne, demokratyczne, mocno osadzone w Unii Europejskiej państwo, wolne od uprzedzeń i patrzące w przyszłość nie ze strachem, ale z nadzieją.

PiS jednak jeszcze nie przegrał. Partia cieszy się około trzydziestoprocentowym poparciem, forsuje kolejne ustawy ograniczające prawa i wolności obywatelskie: lex Ziobro, lex Czarnek, 2,7 mld na propagandę w telewizji czy zmianę terminów wyborów samorządowych. I choć Mateusz Morawiecki naparza się ze Zbigniewem Ziobrą, nie ma wcale pewności, że PiS-owi nie uda się odblokować środków z KPO i na tej fali wygrać wyborów.

Na tym strachu gra PO. Dlatego lewica musi umiejętnie balansować między lękami a nadziejami wyborców i niedzielny kongres pokazał, że o tym wie. Wyzwanie jest poważne, bo lewicowy elektorat jest zarazem elektoratem najbardziej antypisowskim, który gotów jest na wiele, byle nie dopuścić Zjednoczonej Prawicy do kolejnej kadencji. Część wyborców pamięta również, że przez wewnętrzne podziały lewicy przez cztery lata w ogóle nie było w Sejmie.

Dlatego teraz liderki i liderzy pokazują, że wyciągnęli wnioski, zasypane zostały wewnętrzne podziały, że są profesjonalni i w tej czy innej konfiguracji, na jednej, dwóch czy trzech listach idą po władzę, a raczej − jak trzeźwo przyznają − po współwładzę i jeszcze krok dalej, bo po wpływy w kluczowych dla lewicowej agendy obszarach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij