Kraj

Tusku, możesz potrzebować Lewicy w przyszłym Sejmie. Lewico, to nie Tusk jest twoim problemem

Lewica nie dlatego jest słaba, że atakuje ją Tusk, jest atakowana przez Tuska, bo jest słaba. Gdyby była dość silna, by nie dało się bez niej stworzyć żadnego układu zdolnego blokować PiS w następnym rozdaniu, przywódcy liberalnej części opozycji mówiliby o lewicy zupełnie inaczej.

W czasach swojej politycznej hegemonii Donald Tusk był mistrzem polityki „przeciągania prętem po klatce”. Zawsze potrafił powiedzieć jedno, dwa, trzy pozornie uprzejme i poprawne zdania, zdolne jednak sprowokować PiS, a często samego Jarosława Kaczyńskiego, do słów i zachowań, pokazujących, że partia z Nowogrodzkiej nie jest poważną alternatywą dla koalicji PO-PSL i najlepiej dla wszystkich jest trzymać ją daleko od jakiejkolwiek realnej władzy. PiS w końcu nauczył się nie tylko nie ulegać podobnym wrzutkom, ale także samemu przejeżdżać równie skutecznie prętem po klatce liberalnej i lewicowej.

Teraz Tusk znów przeciąga prętem po klatce. Tym razem lewicowej. I Lewica, tak jak PiS przez większość rządów Tuska, daje się na to nabrać.

Kolejny przykład widzieliśmy w niedzielę. Tusk znów wyraził publicznie wątpliwość, czy „partia pana Czarzastego […] chce współpracować z PiS-em, a na ile chce zmienić tę władzę i tej jasności nikt z nas nie ma dzisiaj”. Lewicowy twitterariat zareagował przewidywalnie: z jednej strony skarżył się na ataki Tuska jak ktoś, kto właśnie odkrył, że polityka to sport kontaktowy; z drugiej bojowo przypominał, że PO i jej lider są dla Lewicy wrogiem, co najmniej równie poważnym jak PiS.

Tusk: Nie zgadzam się na samounicestwienie [Sierakowski rozmawia z Tuskiem i Applebaum]

Obie strony zachowują się w tej sprawie nieracjonalnie. Choć zachowanie Tuska w krótkoterminowej perspektywie wydaje się sensowne z punktu widzenia sondażowych zysków jego partii, to ostatecznie konflikt lewicowej i liberalnej nogi opozycji może stworzyć warunki do tego, by PiS rządził trzecią kadencję.

Zniszczenie Lewicy wcale nie jest w interesie PO

Ustalmy na początku jedną rzecz: wbrew temu, co wypisują przebywające gdzieś na mentalnym odpowiedniku jednego z księżyców Saturna media polskiej prawicy, Donald Tusk jest politykiem centroprawicowym, na prawo od europejskiego centrum – reprezentowanego przez takie osoby jak Macron czy Verhofstadt. Pod względem temperamentu politycznego lider PO jest też przywódcą głęboko zachowawczym, konserwatywnym w sensie spontanicznie odczuwanej rezerwy do ambitnych projektów zmian.

Można więc zrozumieć, czemu Tuskowi nie uśmiecha się perspektywa wspólnych rządów z Lewicą, w dodatku znacznie wyrazistszą ideowo niż ta z okresu, gdy był premierem. W Sejmie VI kadencji (2007–2011) Tusk wolał zbudować węższą, chadecką koalicję z ludowcami, niż dokooptować do niej SLD, co dawałoby nowemu układowi rządowemu większość pozwalającą przełamać weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

W okresie 2007–2014 Tuskowi udawało się przejmować w orbitę PO pojedynczych lewicowych bądź wcześniej związanych z lewicą polityków, a wraz z nimi centrolewicowy elektorat. Ten w sytuacji przesunięcia polskiej sceny politycznej na prawo i zagrożenia populistyczno-autorytarnym PiS był w stanie zaakceptować rządy Platformy jako znośny dla siebie politycznie wybór.

Donald Tusk zachowuje się, jakby chciał powtórzyć ten manewr w nowych warunkach. W klubie KO już ma polityków atrakcyjnych dla części centrolewicowego elektoratu – Barbarę Nowacką, przedstawicieli Zielonych, Franka Sterczewskiego – gdyby udało się jeszcze przyciągnąć kilku polityków i osłabić sondażowo parlamentarną Lewicę, przekonując jej wyborców, że jest to siła, która może wejść do rządu PiS, oznaczałoby to sondażową premię dla PO. Tusk w niedzielę we wspominanym już wywiadzie dla TVN24 powiedział zresztą wprost: „Będę tak czy inaczej coraz intensywniej apelował do wszystkich wyborców, także do wyborców Lewicy, aby to kryterium wzięli pod uwagę, to znaczy, żeby nie głosować na żadną z partii, które przedłużają, zwiększają ryzyko kontynuacji rządów Kaczyńskiego i PiS-u”.

Kardynalny błąd opozycji? Sterczewski: To brak odwagi

Wiadomo, że każdy partyjny lider dąży do maksymalizacji poparcia swojej formacji. Przejęcie części głosów parlamentarnej Lewicy wzmocniłoby na jakiś czas Platformę w opozycyjnym bloku, dałoby jej silniejszą pozycję do rozmów z Polską 2050 i ludowcami. Pytanie jednak, co jest na końcu tej gry. Ja, szczerze mówiąc, nie widzę dobrego scenariusza dla całości demokratycznej opozycji. W tym dla Platformy Obywatelskiej.

Tusk i KO nie są dziś na tyle silni, by całkowicie zmarginalizować Lewicę. Co, jeśli sejmowa Lewica, choć osłabiona atakami z różnych stron, wystartuje samodzielnie i nie przekroczy progu? Zdobywając, powiedzmy, 4,22 proc. głosów? Jak wiemy, polski system wyborczy skonstruowany jest tak, że premię za zmarnowane głosy w postaci większej liczby mandatów dostaje partia, która była pierwsza w wyborach parlamentarnych. To tylko dzięki rozbiciu się dwóch lewicowych list o próg wyborczy PiS mógł wziąć samodzielną większość w 2015 roku.

Podobny scenariusz łatwo może się powtórzyć w następnych wyborach. PO, nawet wzmocniona częścią głosów Lewicy, może nie przeskoczyć PiS na podium. PiS pewnie wtedy nie weźmie samodzielnej większości, ale może zdobyć akurat tyle głosów, by utworzyć rząd wspólnie z Konfederacją. To byłby najgorszy scenariusz dla Polski – nawet jeśli z racji specyfiki Konfederacji krótkotrwały.

Gdyby nawet Tusk nie zepchnął Lewicy poniżej progu wyborczego, to konflikt KO z Lewicą może po prostu zniechęcić wyborców, przekonując ich, że opozycja nie jest w stanie się porozumieć i utworzyć sprawnie działającego rządu. Nie ma więc sensu na nią głosować, bo i tak się pokłóci i nie odsunie PiS od władzy. I faktycznie, walcząca ze sobą opozycja może skłócić się tak, że nie zdoła wspólnie rządzić.

Przestać zajmować się sobą i liberałami

Gra Tuska jest więc bardzo ryzykowna, krótkoterminowe korzyści sondażowe wydają się w niej przesłaniać szerszy plan. Równie nierozsądnie zachowuje się Lewica, dając aż tak łatwo się sprowokować i rozgrywać.

Problemem Lewicy nie jest bowiem to, co mówi o niej Tusk. Jest nim jej kontakt z realnym i potencjalnym elektoratem, a ściślej mówiąc, brak tego kontaktu. Według Poll of Polls portalu Politico sondażowa średnia sejmowej Lewicy na koniec roku 2021 wynosiła 8 proc. Co oznaczałoby, że od czasu wyborów parlamentarnych sprzed dwóch lat, gdzie koalicyjna lista Lewicy zdobyła 12,56 proc. głosów, parlamentarna Lewica straciła ponad jedną trzecią poparcia. A coraz częściej pojawiają się sondaże z poparciem na poziomie 6 proc., czyli połowę mniejszym niż dwa lata temu.

Lewica nigdy nie pójdzie pod rękę z PiS-em

Lewica nie dlatego jest słaba, że atakuje ją Tusk, jest atakowana przez Tuska, bo jest słaba. Gdyby była dość silna, by nie dało się bez niej stworzyć żadnego układu zdolnego blokować PiS w następnym rozdaniu, przywódcy liberalnej części opozycji mówiliby o lewicy zupełnie inaczej.

Dlaczego Lewica jest słaba? Bo nie przekonała wystarczającej liczby wyborców, że ma najlepsze pomysły dla Polski, że jest w stanie je wcielić w życie, że najlepiej i najbardziej skutecznie będzie reprezentować interesy szerokich grup wyborców. Sejmowa trybuna i dostęp do mediów, zamiast pomóc wzmocnić komunikat Lewicy, zniechęciły część wyborców, a przynajmniej nie były w stanie zahamować ich odpływu, choćby do Hołowni.

W dodatku w zeszłym roku sejmowa Lewica zajmowała się, jak mógł to postrzegać przeciętny wyborca, głównie dwiema sprawami. Po pierwsze, sporami wewnętrznymi. Po drugie, polemiką z liberałami. Konflikt lewicy z „libkami” zaczął się bowiem jeszcze przed powrotem Tuska do polskiej polityki, przy okazji głosowania nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy w maju.

Rozłam na Lewicy. Początek końca czy szczęśliwe rozwiązanie wewnętrznych sporów?

Lewica wobec polskiego liberalizmu – który często słusznie krytykuje za konserwatyzm, zachowawczość, brak wrażliwości społecznej – znajduje się często w relacji dość niezdrowej współzależności. Zwłaszcza jej sympatycy w mediach społecznościowych zachowują się, jakby jednocześnie mieli pretensje do liberałów, że nie są socjalistami; i jakby polski konserwatywny liberalizm traktowali jako opcję równie szkodliwą dla Polski jak PiS. Co po sześciu latach skrajnie niekompetentnych i zwyczajnie niebezpiecznych dla fundamentów porządku konstytucyjnego i długoterminowej racji stanu rządów formacji Kaczyńskiego jest poglądem trudnym do obrony.

Nie znaczy to oczywiście, że Lewica ma się swojej tożsamości wyzbyć i zacząć mówić Tuskiem. Może warto się jednak zastanowić, czy zamiast poświęcać energię na jałowe polemiki, przepychanki i zapasy w twitterowym błocie z „libkami”, nie warto skupić się na sformułowaniu, promocji i budowie realnego społecznego poparcia dla własnego programu i własnych propozycji. Takich propozycji, które będą zdolne coś zmienić na lepsze dla istotnych statystycznie grup wyborców, w które ci wyborcy będą w stanie uwierzyć, obudowanych odpowiednią, lewicową opowieścią o Polsce.

Zamiast przepychać się z Tuskiem, trzeba wyjść z własną narracją do elektoratu. Jeśli w 2022 Lewica tego skutecznie nie zrobi, to w 2023 roku czeka ją bardzo trudna przeprawa – niezależnie od tego, co jeszcze powie Tusk.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij