Kraj

Po Kongresie Kobiet. „Nie chodzi o brak radykalizmu, tylko demokracji”

Wkurzył nas fakt, że Donald Tusk dostał nagrodę Kongresu Kobiet także w naszym imieniu. A jeszcze bardziej wkurzyło to, że ktoś podjął tę decyzję w sposób kompletnie niedemokratyczny. Elżbieta Korolczuk odpowiada Magdalenie Środzie.

Droga Magdo,

bardzo się cieszę, że odpowiedziałaś publicznie na krytykę, którą wywołało przyznanie nagrody Kongresu Kobiet Donaldowi Tuskowi. Nie ma demokracji bez dyskusji, publicznych sporów i ustalania protokołów niezgodności, a niezgoda nie tyle rujnuje, ile pozwala ucierać różnice w opiniach, interesach i doświadczeniach.

Dziękuję też, że szczegółowo wyjaśniłaś, dlaczego Twoim zdaniem Tusk na tę nagrodę zasługuje. Można się z tym uzasadnieniem nie zgadzać, ale ważne jest, by dyskutować o konkretach.

Dlaczego Kongres Kobiet nie jest tak radykalny, jak bym chciała

Pozwolę sobie dołożyć swoje trzy grosze, bo mam wrażenie, że zaszło jednak pewne nieporozumienie.

O nas bez nas

W swoim tekście wyjaśniasz, że Kongres zapewne nigdy nie będzie tak radykalny jak byś chciała, opisując przy okazji starania, by był jak najbardziej różnorodny. Problem w tym, że tu nie chodzi o brak radykalizmu, tylko o brak demokracji.

Zdecydowana większość głosów krytycznych, w tym i mój, dotyczyła tego, że nikt nie zapytał uczestniczek Kongresu o to, kogo i dlaczego chcą nagrodzić. Mówiąc krótko: wkurzył nas fakt, że Tusk dostał nagrodę także w naszym imieniu. A jeszcze bardziej wkurzyło to, że po dwóch dniach świetnych dyskusji o tym, jakiej chcemy demokracji, i o tym, że ma być ona inkluzywna, intersekcjonalna i uczestnicząca, ktoś podjął tę decyzję w sposób kompletnie niedemokratyczny.

Piszesz, że nagroda dla równościowego mężczyzny „to był pomysł mój i Niki Bochniarz (nie mamy żadnej kapituły, choć decyzje są uzgadniane dość szeroko)”. Brzmi to nader enigmatycznie i jako żywo nie pasuje do opisu żadnej znanej mi demokratycznej procedury.

Gdyby odbyło się głosowanie wśród uczestniczek Kongresu i wygrałby je Tusk, też pewnie pojawiłyby się głosy sprzeciwu, ale byłyby one częścią szerszej dyskusji o naszych strategiach politycznych, a nie wyrazem bezradnego gniewu, że znów ktoś mówi za nas i w naszym imieniu.

Podzielmy się władzą i odpowiedzialnością

Piszesz: „każdy Kongres przynosi falę entuzjazmu i falę krytyki, to ostatnie biorę na siebie, bo to w końcu ja jestem odpowiedzialna za merytoryczny i osobowy kształt. Ale, kurde, zaproponujcie coś lepszego. Chętnie posłucham”.

Przyjęcie odpowiedzialności za swoje decyzje to pożądana cecha liderki. Ale nie ma potrzeby, byś krytykę zawsze brała tylko na siebie. To, co się niewątpliwie udało – i za co chwała Tobie oraz innym inicjatorkom tego przedsięwzięcia – to zbudowanie poczucia, że Kongres jest wspólnym wysiłkiem i wspólną odpowiedzialnością wszystkich osób, które go współtworzą.

Jak zmienić poczucie w rzeczywistość? Wystarczy otworzyć strukturę tak, by osoby, które się z Kongresem utożsamiają i chcą go współtworzyć, mogły podejmować decyzje i brać na siebie odpowiedzialność oraz potencjalną krytykę.

Mam w związku z tym kilka konkretnych propozycji.

Po pierwsze, proponuję, by nagroda Kongresu Kobiet była wręczana albo przez kapitułę wyłonioną z Rady Kongresu w sposób transparentny i demokratyczny, albo przez ogół członkiń Stowarzyszenia w drodze głosowania.

Po drugie, warto rozważyć powstanie Komitetu Organizacji Kongresu – chodzi o ciało, które będzie odpowiedzialne za wybranie hasła przewodniego kongresu w danym roku, wybranie propozycji paneli i spotkań oraz ułożenie z nich programu. Udział w Komitecie powinien trwać rok i być rotacyjny, a decyzje powinny być podejmowane wspólnie: albo w drodze głosowania, albo konsensusu.

W ten sposób co roku byłaby konkretna grupa trzymająca władzę – 10 czy 15 osób, które zostałyby kuratorkami konkretnego kongresu i brały na siebie odpowiedzialność za jego kształt. W ten sposób można podzielić się i władzą, i pracą, i odpowiedzialnością.

Lis, Tusk, Kongres: gdzie baby się biją, tam chłop korzysta, a i księdzu skapnie

Demokracja to starsza siostra feminizmu

Dyskusja o nagrodzie dla Donalda Tuska pokazała potrzebę większej jawności w podejmowaniu kluczowych decyzji dotyczących Kongresu, a tej potrzeby nie da się zaspokoić za pomocą deklaracji.

Potrzeba konkretnych procedur i procesów decyzyjnych, bo – jak Ty świetnie wiesz, a wiele osób uświadomiło sobie, dopiero żyjąc w państwie PiS – demokracja to nie tylko wartości, ale też procedury.

Ważne są nie tylko hasła, ale i konkretne sposoby podejmowania decyzji i jawne procesy wyboru ludzi, którym powierzamy określone funkcje. Chodzi o robienie demokracji, a nie tylko mówienie o niej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Elżbieta Korolczuk
Elżbieta Korolczuk
Socjolożka
dr hab. Elżbieta Korolczuk – socjolożka, komentatorka i aktywistka. Pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokholmie i w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. W swoich badaniach zajmuje się tematyką płci kulturowej (gender), ruchami społecznymi i społeczeństwem obywatelskim. Jest autorką licznych artykułów naukowych oraz książek, m.in. „Rebellious Parents. Parental Movements in Central-Eastern Europe and Russia” przygotowanej we współpracy z Katalin Fábián (Indiana University Press, 2017) i „Civil Society revisited: Lesssons from Poland wydanej z Kerstin Jacobsson” (Berghahn Books, 2017). W 2019 ukazał się tom „Bunt Kobiet. Czarne Protesty i Strajki Kobiet” przygotowany we współpracy z Beatą Kowalską, Claudią Snochowską-Gonzalez i Jennifer Ramme (Europejskie Centrum Solidarności) oraz książka „Matki i córki we współczesnej Polsce” (Universitas). Przez ponad dekadę działała w warszawskiej Manifie. Jest też honorową członkinią Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci” i działa w radzie Fundacji „Akcja Demokracja” oraz Radzie Kobiet przy Prezydencie Warszawy.
Zamknij