Kraj

Koleje czy geje, czyli wieczny dylemat lewicy

Karol Trammer. Fot. Jakub Szafrański

Aborcja, antykoncepcja czy równość seksualna są ważne dla dużej części społeczeństwa. Problem w tym, że kwestie te nie wpisują się w kompetencje samorządu terytorialnego, który odpowiada za takie sprawy jak lokalna infrastruktura, ład przestrzenny, ośrodki kultury, targowiska czy transport publiczny.

– Najwyższy czas, żeby SLD sobie odpowiedział na pytanie, co dla niego jest ważniejsze w tej kampanii – koleje czy geje, poważne problemy społeczno-gospodarcze czy eksperymenty kulturowe. Te drugie jak dotąd nie przysporzyły mu wyborców – powiedział dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego dziennikowi „Rzeczpospolita”. Słowa te padły podczas kampanii parlamentarnej przed wyborami w 2011 roku, w których Sojusz Lewicy Demokratycznej uzyskał 8 proc. głosów. Choć od wypowiedzi Chwedoruka minęło już prawie 15 lat, to dylemat nadal jest aktualny, a poparcie dla Lewicy wciąż balansuje na poziomie kilku procent. W ostatnich wyborach – biorąc pod uwagę głosowanie do sejmików wojewódzkich – Lewica uzyskała 6 proc. głosów.

W kampanii przed wyborami samorządowymi Lewica postawiła na sprawy światopoglądowe, które już dziś w mniejszym stopniu niż kilkanaście lat temu uznawane są za – jak to określił Chwedoruk – eksperymenty kulturowe. Czarne marsze czy odbywające się w coraz większej liczbie miejscowości parady równości pokazują, że aborcja, antykoncepcja czy równość seksualna są ważne dla dużej części społeczeństwa. Problem w tym, że kwestie te nie wpisują się w kompetencje samorządu terytorialnego, który odpowiada za takie sprawy jak lokalna infrastruktura, ład przestrzenny, ośrodki kultury, targowiska czy też – i to na wszystkich szczeblach, od gminy po województwo – za transport publiczny. Wydawało się, że chociażby w kwestii transportu Lewica ma sporo do powiedzenia.

Piłowanie kolei

Już przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku Lewica w swoim programie postawiła na odbudowę transportu publicznego: „W ramach walki z wykluczeniem transportowym będziemy odtwarzać lokalne połączenia kolejowe i autobusowe, by pociąg dojeżdżał do każdego powiatu, a autobus do każdej gminy. Wprowadzimy dotację transportową dla samorządów, którą będzie można przeznaczyć wyłącznie na organizację transportu publicznego na terenie jednostek samorządu terytorialnego. Sfinansujemy z budżetu państwa lokalne linie autobusowe, koordynowane przez państwo we współpracy z samorządami. Zadbamy o dostateczną liczbę połączeń w ciągu dnia, by zaspokoić potrzeby transportowe mieszkańców”.

Nadchodzi czas partyjnych prezydentów?

Ze wszystkich ugrupowań to Lewica najwięcej miejsca w swoim programie poświęciła transportowi. Zawarła też najbardziej konkretne zapisy na ten temat. Ostatecznie na etapie uzgodnień koalicyjnych wnoszone przez Lewicę zapowiedzi dotyczące przywracania kolei stopniały do ogólnikowego zapisu: „Koalicja aktywnie wesprze proces przywracania połączeń autobusowych i rozwijania sieci kolejowej, aby zatrzymać i odwrócić negatywne trendy w tym zakresie” – postanowiły w umowie koalicyjnej Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica.

Wygląda na to, że Lewica szybko się pogodziła z tym, że jej konkretny i wymierny postulat zapewnienia połączeń kolejowych we wszystkich powiatach został w ramach rozmów koalicyjnych spiłowany do jedynie ogólnej deklaracji o przywracaniu jakichś tam połączeń. Choć w programie samorządowym Szkoła, Mieszkanie, Szpital – generalnie będącym kopią programu na wybory parlamentarne – obietnica kolei we wszystkich powiatach została słowo w słowo przepisana, nie miało to wielkiego przełożenia na aktywność polityków Lewicy podczas samorządowej kampanii wyborczej. A to przecież przede wszystkim samorządy województw mają wpływ na zasięg sieci połączeń kolejowych – urzędy marszałkowskie pełniące funkcję organizatorów transportu publicznego decydują, gdzie i w jakiej częstotliwości mają kursować pociągi, a przy tym jako instytucje zarządzające na poziomie regionalnym funduszami europejskimi decydują o wsparciu finansowym dla rządowej spółki PKP Polskie Linie Kolejowe na rewitalizacje torów.

Warmińsko-mazurska słabość, opolska skromność

Zapewnienie kolei we wszystkich powiatach to ambitne wyzwanie. Obecnie pozbawionych połączeń kolejowych jest bowiem aż 41 powiatów. Skoro jednak przed wyborami parlamentarnymi Lewica złożyła taką obietnicę, to kampania samorządowa była świetnym czasem, żeby ją terytorialnie doprecyzować. Pokazać mapy z propozycją docelowej sieci połączeń kolejowych w poszczególnych województwach, pojawić się w stolicach powiatów bez kolei, rozliczyć z obietnic zarówno rząd Prawa i Sprawiedliwości, jak i dotychczasowych marszałków województw. Stanąć przy dworcu w Głubczycach, gdzie w 2015 roku Beata Szydło przed zwycięską dla Prawa i Sprawiedliwości kampanią obiecywała powrót kolei, ale osiem lat rządów PiS nie wystarczyło do spełnienia tej obietnicy i pociągów w Głubczycach jak nie było, tak nie ma. Pojawić się w Olecku, dokąd biegnie znajdująca się w dobrym stanie linia kolejowa, którą jednak pociągi pasażerskie nie kursują, bo od lat rządzący Warmią i Mazurami alians Koalicji Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego prowadzi politykę transportową opartą na stagnacji oferty przewozowej.

Lewicy nie udało się zdobyć ani jednego mandatu w 30-miejscowym sejmiku województwa warmińsko-mazurskiego. Choć wieloletni działacz Lewicy Ireneusz Nalazek, obecnie pełniący funkcję wiceministra sportu i turystyki, był przed wyborami pewien sukcesu, sukcesu na miarę możliwości: Sondaże pokazują, że w województwie warmińsko-mazurskim zdobędziemy dwa mandaty. Lewica jest obecnie mocna, nasza lista jest mocna i mam nadzieję, że te sondaże się sprawdzą – mówił w Olsztynie. Nalazek to długodystansowiec: do sejmiku województwa warmińsko-mazurskiego kandydował już w 2006, 2010, 2014, 2018 i 2024 roku, jak dotąd bezskutecznie.

Na Warmii i Mazurach Lewica – nie sprawując władzy w dotychczasowej kadencji we władzach wojewódzkich – mogła przekuć swoją słabość w przewagę i wyróżnić się na tle Trzeciej Drogi. W województwie warmińsko-mazurskim liderzy Trzeciej Drogi – Szymon Hołownia z Polski 2050 i Władysław Kosiniak-Kamysz z Polskiego Stronnictwa Ludowego – już przed wyborami parlamentarnymi dużo mówili o wykluczeniu transportowym i o miastach pozbawionych połączeń kolejowych: Bartoszycach, Lidzbarku Warmińskim, Mrągowie czy Nowym Mieście Lubawskim. Nikt, także Lewica, nie zadał im jednak niewygodnego pytania, dlaczego tak jest, skoro PSL od wielu lat współrządzi tym regionem.

W tych województwach, w których ludowcy od dawna są u władzy – nie tylko na Warmii i Mazurach, ale też na Mazowszu, w Wielkopolsce czy w kujawsko-pomorskim – Polska 2050, idąc w sojuszu z PSL, traci nieco ze swojej świeżości. Lewica nie umiała tego wykorzystać. Zamiast tego dała się złapać w pułapkę zastawioną przez marszałka Sejmu Szymona Hołownię, który – ogłaszając, że prace nad przepisami liberalizującymi aborcję zawiesza do czasu po wyborach samorządowych – przejechał prętem po lewicowej klatce i spowodował, że podczas kampanii wyborczej Lewica głośno mówiła o aborcji i antykoncepcji, a cichutko o kwestiach mieszczących się w ramach kompetencji samorządów.

Wygrani i przegrani wyborów o prezydenturę Wrocławia

27 marca 2024 roku w ramach samorządowej trasy Lewicy do Opola przyjechała krajowa wierchuszka ugrupowania, żeby wspierać kandydatów Lewicy do sejmiku województwa opolskiego. Były flagi, plansze z logo Lewicy i znane twarze. Posłanka partii Razem Marcelina Zawisza mówiła o spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą, na którym przekonywała go do poparcia antykoncepcji awaryjnej bez recepty, wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek opowiadał o przeszukaniu w domu Zbigniewa Ziobry i mających miejsce za rządów PiS nieprawidłowościach w Funduszu Sprawiedliwości, a współprzewodniczący partii Razem Adrian Zandberg zaocznie polemizował z minister zdrowia Izabelą Leszczyną i ministrem finansów Andrzejem Domańskim na temat zapowiedzi obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.

Przez pierwszą połowę półgodzinnego spotkania podejmowane były ważne tematy, na które jednak samorządy nie mają wpływu. Głos trójce kandydatów do sejmiku oddano dopiero po 20 minutach półgodzinnej konferencji.

Jakże skromnie przy tym spotkaniu wyglądała odbywająca się tydzień później konferencja prasowa, zorganizowana już samodzielnie przez lewicowych kandydatów do opolskiego sejmiku. Jerzy Przystajko i Marcin Kruszka na skwerze na placu Daszyńskiego w Opolu pod hasłem „Opolskie na dobrych torach” obiecywali godzinną częstotliwość kursowania pociągów na linii kolejowej Kluczbork–Opole–Nysa czy poprawę połączeń z sąsiednimi regionami.

W sejmiku opolskim Lewica nie będzie miała ani jednego radnego. Nie tylko w Opolu w oczy rzucało się to, jak czołowi politycy Lewicy, zamiast przyciągać media, by dla lokalnych kandydatów i ich pomysłów być po prostu pudłem rezonansowym, dominują kampanię samorządową tematami, które przywieźli z Warszawy. I liczą, że zainteresują dziennikarzy z lokalnych portali aborcją, antykoncepcją czy składką zdrowotną.

Świętokrzyska antykoncepcja

Szefowa klubu parlamentarnego Lewicy Anna Maria Żukowska 22 marca 2022 roku przyjechała do Kielc ze wsparciem dla lewicowych kandydatur do sejmiku województwa świętokrzyskiego. Mogła mówić o tym, jak lewicowa synergia parlamentarno-rządowa-sejmikowa może wpłynąć na drogi wojewódzkie, szpitale albo dostępność komunikacyjną powiatu staszowskiego, który wpisuje się w uwzględniony w programie Lewicy postulat zapewnienia połączeń kolejowych we wszystkich powiatach. Przez Staszów biegnie przejezdna linia kolejowa, wykorzystywana w ruchu towarowym, więc uruchomienie pociągów pasażerskich relacji Kielce–Staszów–Tarnobrzeg–Sandomierz jest możliwe w nieodległej perspektywie.

Dlaczego młodzi nie poszli na wybory? Powody są przyziemne

Żukowska mówiła jednak o antykoncepcji i aborcji: – Udało się już doprowadzić do uchwalenia ustawy w sprawie antykoncepcji awaryjnej, czyli pigułki „dzień po”. Teraz czekamy na podpis prezydenta skrupulatnie relacjonowała wieści z warszawskiego pola walki i opisywała forsowane w niełatwych warunkach polityczne ustawy: – Jedna dekryminalizuje pomoc w aborcji, tak żeby siostra, partner, mąż czy mama nie musieli się obwiać trzech lat więzienia za to, że powiedzą najbliższej osobie o tym, że może usunąć ciążę. Druga ustawa zmienia tę o planowaniu rodziny. Legalizuje prawo do usuwania ciąży do 12. tygodnia jej trwania bez dodatkowych warunków.

Województwo świętokrzyskie kiedyś było lewicowym bastionem, a teraz to Prawo i Sprawiedliwość dzierży większość w tutejszym sejmiku. W 2024 roku. PiS zdobył w nim 16 na 30 miejsc, przedłużając swoje samodzielne rządy na kolejną kadencję. Symbolicznym momentem, od którego województwo świętokrzyskie zaczęło być politycznie przejmowane przez PiS, było wybudowanie w 2006 roku na Centralnej Magistrali Kolejowej stacji pasażerskiej Włoszczowa Północ, dzięki czemu mieszkańcy wcześniej wykluczonej zachodniej części regionu otrzymali dostęp do pociągów kursujących z Warszawy do Krakowa i Katowic, uzyskując możliwość szybkiego jak nigdy wcześniej dojazdu do tych metropolii. W 2021 roku marszałek województwa świętokrzyskiego Andrzej Bętkowski z PiS podjął decyzję o reaktywacji pociągów na linii Skarżysko-Kamienna – Stąporków – Końskie – Opoczno, dzięki czemu region odzyskał połączenia z sąsiednim województwem łódzkim, a na mapę kolejową po kilkunastu latach wróciły Końskie. Wreszcie to już w 2020 roku na peronie w Końskich prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wprowadzającą program Kolej Plus.

Kto wie, może polityk Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna miał rację, mówiąc w 2015 roku, że „wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie”. W połowie 2023 roku – dzięki samorządowo-rządowej synergii Prawa i Sprawiedliwości – otwarto nową łącznicę kolejową, która zapewniła wygodny dojazd pociągami regionalnymi do stacji Włoszczowa Północ z kolejnych centralnej części województwa świętokrzyskiego.

Lewica mogła jednak punktować PiS za to, że wciąż cały południowo-wschodni pas województwa świętokrzyskiego – a więc właśnie okolice Staszowa i Połańca – pozbawiony jest połączeń kolejowych. Może trzeba było zaprosić media na uśpioną staszowską stację. Lewica mogła też punktować PiS za to, że choć posiada władzę zarówno w województwie świętokrzyskim, jak i sąsiadującym z nim województwie podkarpackim, to nie zapewnia łączących je pociągów regionalnych. Zamiast tego wsparcie z Warszawy w postaci Anny Marii Żukowskiej przyjechało z niedźwiedzią przysługą, której efektem było pokazanie, że Lewica może angażuje się w kwestie aborcji i antykoncepcji, ale nie czuje tematów regionalnych. Skutek jest taki, że w swoim dawnym bastionie Lewica nie zdobyła ani jednego mandatu w sejmiku.

Toruński taniec

Słabo było też z rozpoznaniem tematów miejskich. Najbardziej zgrzytało w Toruniu, gdzie kandydatem Lewicy na prezydenta był Piotr Wielgus. Nie pomogły mu kampanijne odwiedziny Roberta Biedronia, Katarzyny Kotuli, Włodzimierza Czarzastego i Adriana Zandberga. Choć w kampanię Piotra Wielgusa mocno zaangażowała się też jego żona, Joanna Scheuring-Wielgus, to zdobył on tylko 3960 głosów (pół roku temu małżonka Wielgusa w wyborach parlamentarnych w samym Toruniu zdobyła 11877 głosów, a lista Lewicy 15723 głosów).

Piotr Wielgus w kampanii, którą zakończył uzyskaniem poparcia na poziomie 5,71 proc., zapowiadał wprowadzenie zasady neutralności religijnej samorządu i powołanie pełnomocniczki ds. równego traktowania. Zapewniał też, że nigdy nie zatańczy na urodzinach Tadeusza Rydzyka, z jednej strony wbijając szpileczkę w „ekumenicznego” prezydenta miasta Michała Zaleskiego, ale z drugiej strony podtrzymując irytujący wielu torunian mit, jakoby w ich mieście nie było nic innego niż instytucje stworzone przez ojca Rydzyka. W czasie kampanii Wielgus przypominał swoją manifestację sprzed ponad trzech lat, gdy w czasie czarnych protestów wraz z żoną zakłócił nabożeństwo w toruńskim kościele św. Jakuba Apostoła, wchodząc do niego z tablicą „Kobiety powinny mieć prawo do decydowania czy urodzić, czy nie. A nie państwo w oparciu o ideologię katolicką”.

Andrysiak: Samorząd nam się udał – w latach 90. Dziś wymaga poważnej reformy [rozmowa]

Nieskrywana niechęć Piotra Wielgusa wobec Kościoła – która na poziomie samorządów ma niewielkie przełożenie na sposób sprawowania władzy – przesłoniła składane przez Wielgusa obietnice nowego podejścia do zarządzania Toruniem, polegające na znaczącym udziale mieszkańców w tworzeniu miejskich strategii, wzroście roli organizacji pozarządowych czy na partycypacji społecznej w procesie zarządzania miastem. Mówił też o zieleni, o uspokajaniu ruchu na osiedlach czy o doinwestowaniu szkół, ale poruszając te tematy, raczej nie wychodził poza ogólniki. Wielgus nie dotarł do konkretnych bolączek trapiących mieszkańców Torunia – w tym tych związanych z transportem publicznym.

Problemem komunikacji miejskiej w Toruniu jest to, że po znaczących inwestycjach w rozbudowę sieci tramwajowej działa ona słabo. We wrześniu 2023 roku tramwaje ruszyły nowo wybudowaną linią, która połączyła centrum z północnymi dzielnicami miasta: Chełmińskim Przedmieściem, Koniuchami i rozbudowującym się nowym osiedlem Jar. Nowy ciąg o długości 5,5 km znacząco rozszerzył sieć szynową w mieście, bo wcześniej funkcjonowała ona wyłącznie na osi wschód–zachód.

Tyle że na nowym ciągu tramwaje kursują bardzo rzadko. Na nową trasę skierowano dwie linie, kursujące w marnej częstotliwości co 20 minut w szczycie i co 30–45 minut poza szczytem. Ujawnia się tu zresztą problem, że samorządowcy często skupiają się na budowie, a nie na funkcjonowaniu nowej infrastruktury miejskiej.

Dużo uwagi transportowi poświęcił za to kandydat Koalicji Obywatelskiej Paweł Gulewski. Pod koniec lutego 2024 roku zwołał media na konferencję „Dynamiczne miasto przyjaznych połączeń”. – Dostępność oznacza szybkie odjazdy z danego węzła. Mamy z tym gigantyczny problem. Mieszkańcy narzekają bezpośrednio na interwały odjazdów, zarówno tramwajów, szczególnie na nowej linii tramwajowej na północ, jak też autobusów – mówił Gulewski, zapowiadając zwiększenie finansowania Miejskiego Zakładu Komunikacji w Toruniu. – Nie możemy mówić o zwiększeniu interwału, częstotliwości odjazdów zarówno autobusów, jak i tramwajów z poszczególnych przystanków, jeśli będziemy się poruszać w tych samych realiach finansowych. Optimum, do którego musimy dążyć, to siedem minut.

Gulewski przedstawił też koncepcję podzielenia wydziału gospodarki komunalnej, który obecnie zajmuje się zarówno sprawami transportu miejskiego, jak i wywozu śmieci. Kandydat KO zapowiedział, że stworzy nowy wydział, który skupi się na zarządzaniu transportem publicznym.

Z jednej strony deklaracje Gulewskiego brzmiały nieco dziwnie, gdy wzięło się pod uwagę to, że jeszcze do stycznia 2024 roku był zastępcą prezydenta Michała Zaleskiego. Ze stanowiska wiceprezydenta mógł więc wpływać na poprawę funkcjonowania transportu publicznego. Z drugiej strony, Gulewski nie tylko brzmiał jak człowiek, który ma dobrze rozpoznane problemy doskwierające torunianom, ale także pokazywał, że z ratusza wyniósł przemyślenia, co trzeba lepiej zorganizować. Oczywiście pozostaje pytanie, czy swoje refleksje przełoży na konkretne działania. Mieszkańcy chyba uwierzyli, że jest w stanie to zrobić, bo w drugiej turze Gulewski zdobył 65 proc. głosów, wyraźnie pokonując swojego niedawnego szefa, Michała Zaleskiego, który rządził Toruniem od pierwszych bezpośrednich wyborów w 2002 roku.

Na tle wypowiedzi Pawła Gulewskiego lewicowy kandydat Piotr Wielgus – wyróżniający się krytyką Kościoła – brzmiał tak, jakby nie miał pojęcia, jakie są kompetencje prezydenta miasta, więc postanowił się skupić po prostu na tym, co spędza mu sen z powiek jako antyklerykałowi.

To co zawsze

Zasadniczo w Polsce wybory samorządowe – zwłaszcza na poziomie sejmików – przekształcają się w ogólnokrajowy plebiscyt partyjny. Wpływ na to ma wiele czynników. Na przykład to, że wybory do wszystkich szczebli samorządu oraz we wszystkich miastach, gminach, powiatach i województwach odbywają się jednocześnie, przez co media skupiają się na pojedynkach prezydenckich w Warszawie i kilku pozostałych największych miastach, a także sumują wyniki sejmikowe, by pokazać, ile procent zdobyły największe partie.

Dla porównania w Niemczech odbywające się w różnych terminach wybory władz poszczególnych landów stają się okazją dla ogólnokrajowych mediów do przyjrzenia się sytuacji politycznej, gospodarczej czy społecznej w różnych częściach kraju. W Polsce efekt ten zaistniał, gdy w 2021 roku odbywały się przedterminowe wybory prezydenta Rzeszowa – wtedy w nadawanych z Warszawy mediach zainteresowanie sytuacją społeczno-polityczną w stolicy Podkarpacia mocno wzrosło. Niektórzy dopiero wtedy, dzięki rozszyciu wyborów, odkryli, że Rzeszów politycznie różni się od reszty Podkarpacia.

Tylko że wybory jako ogólnokrajowy plebiscyt partyjny odbierane są głównie z punktu widzenia mediów i polityków w Warszawie. A mieszkańcy reszty Polski – zwłaszcza tacy, którzy chcą ulokować swoje poparcie poza sporem Tusk kontra Kaczyński – oczekują lokalności. Dobrze więc, aby polityk jadący w teren z odsieczą do swoich partyjnych kolegów wcześniej dowiedział się, jakie są ważne tematy w regionie, a w rozmowie z lokalnymi mediami i wyborcami przynajmniej użył nazw kilku miejscowości. A nie mówił to, co zawsze z mównicy sejmowej czy w studiu telewizyjnym.

Uczymy apatii, oczekujemy działania. Co zrobić, by młodzi zaczęli głosować?

Podczas kwietniowych wyborów samorządowych Lewica zachowywała się tak, jakby pomyliła szczebel władzy, do którego odbywa się głosowanie. Liderzy, zamiast przyjeżdżać po tematy, przywozili swoje tematy z Warszawy. Między innymi dlatego Lewicy w sejmikach województw udało się zdobyć zaledwie osiem mandatów: jeden na Dolnym Śląsku, jeden w mazowieckim, dwa na Śląsku, dwa w Wielkopolsce, jeden na Pomorzu Zachodnim i jeden w łódzkim. Dla porównania coraz bardziej dla Lewicy krnąbrna siostra z koalicji rządowej, czyli Trzecia Droga, zdobyła 80 mandatów.

Na Lewicy refleksja przyszła szybko, ale jednak troszkę za późno. Już 8 kwietnia, a więc nazajutrz po pierwszej turze wyborczej, reprezentujący Lewicę w rządzie wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski stwierdził: – Powinniśmy więcej mówić o lokalnych sprawach. Wynik wyborów pokazuje, że sprawy dotyczące aborcji czy praw kobiet nie mobilizują elektoratu. Trzeba do spraw praw człowieczych, praw kobiet dołożyć kilka innych cegiełek.

Na wymyślenie kilku innych cegiełek jest trochę czasu. Następne wybory samorządowe w 2029 roku.

**

Karol Trammer jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Z Biegiem Szyn” i autorem książki Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij