Kraj

Galopujący Major: Marsz nadziei, ale czy czegoś więcej?

To może być sygnał, że to władza jedzie na oparach, a rezerwy poparcia tkwią nie w głośnych i dużych metropoliach, ale cichej prowincji, która w końcu ma już dość złodziejskich ekscesów.

A jednak okazuje się, że dziesiątki tysięcy Polaków mogą maszerować i nic nie zostanie spalone, żadne drzewko wyrwane, nikt nie zostanie obrzucony kostką brukową, transparenty lepsze lub gorsze nie będą nawoływać do mordowania sierpem ani młotem, zaś uczestnicy nie będą w kominiarkach ganiać się z policją. I nawet jeśli frazes o „uśmiechniętej Polsce” wciąż śmieszy, to jednak dostaliśmy wczoraj kolejny dowód na różnice między Polską 4 czerwca i Polską 11 listopada i odpowiedź na pytanie, w której z nich nasze dzieci mogą się czuć bezpiecznie. Mam nadzieję, że sędzia Szymon Marciniak też to oglądał.

Coście, Marciniaki, uczynili z tą krainą?

Brak ekscesów czy nawet radykalnych transparentów jest tym bardziej istotny, że największym niebezpieczeństwem marszu nie były braki frekwencyjne, tylko ryzyko, że wściekłość wyborców znajdzie kumulację w takich formach protestu, że szczujnia w TVP dostanie paliwo na całą kampanię. Zdawało się nawet, że całe wydarzenie może pójść w tę stronę, po tym jak wypłynął prywatny filmik Andrzeja Seweryna, który tłumaczył wnuczkowi (?), jak należy tym wszystkim Kaczyńskim i Orbánom „przypierdolić”.

Trudno się nie zgodzić z Andrzejem Sewerynem

Propaganda PiS od razu to podchwyciła, a opozycyjni wyborcy tradycyjnie rzucili się usprawiedliwiać celebrytę, jakby nie można było, nawet taktycznie, odciąć się od jego słów. Szczęśliwie dla opozycji protest przebiegł w bardzo pokojowej atmosferze, więc szczujnia z hasztagiem #MarszNienawiści została niczym Himilsbach z angielskim.

Sam marsz, mimo wielu zachwytów, zorganizowany był co najwyżej średnio. Przemówienia początkowe, zwłaszcza Lecha Wałęsy, wyglądały na próbę sabotażu, a nagłośnienie czy też realizacja transmisji telewizyjnej pozostawiały wiele do życzenia. Dodatkowo trasa marszu okazała się zbyt wąska, niedoszacowano liczbę uczestników. Dla takiej masy ludzi zamyka się Aleje Jerozolimskie lub Trasę Łazienkowską i kieruje wszystkich na Stadion Narodowy.

Marsz opozycji, 4 czerwca 2023. Fot. Przemysław Stefaniak

Tyle że na stadionie trzeba zapewnić uczestnikom jakieś atrakcje, a tutaj atrakcja miała być tylko jedna: przemówienie Donalda Tuska. I w istocie to się udało. Poza być może jedną z najwyższych w ostatnich latach frekwencji to właśnie ta mowa zostanie zapamiętana na dłużej.

Szef Platformy mówił językiem centroprawicowym, językiem patriotyzmu, Polski w sercu, dumy z bycia Polakiem. W oczywisty sposób trafić chciał do umiarkowanego centrum. Ale powiedział też coś bardzo ważnego, co – jeśli tylko zostanie potraktowane serio – mogłoby rzeczywiście nadać nową dynamikę kampanii. A mianowicie mówił o pojednaniu i przebaczeniu.

Inteligencko-komunistyczny spisek czy robotniczy strajk? Sukces czy klęska? [o musicalu „1989”]

Owszem, wspomniał na moment o rozliczeniu, ale to motyw wybaczenia był gwoździem programu. Wybaczenia wyborcom PiS, którzy zbłądzili. Nie wiem, czy to skutek sondaży, czy intuicja, ale zdaje się, że Tusk zrozumiał, że istnieje cała grupa letnich wyborców PiS czy szeroko rozumianej prawicy, która aż tak bardzo na PiS głosować nie chce. Takich, którzy są przerażeni atmosferą zapowiadanej wendety, którzy kiedyś w PiS uwierzyli, a dzięki przystąpieniu do tego ruchu porobili swoje mikrokariery w urzędach, szkolnictwie czy ochronie zdrowia. Teraz bojówki Silnych Razem straszą ich w internecie rewolucją, wyrzucaniem z pracy, a może nawet prokuraturą. Ba, są wyborcy, którzy nawet w swoim mniemaniu nie popełnili niedopuszczalnego „grzechu pisowania”, ale czują strach na myśl o jednym wielkim pochodzie libków z pochodniami.

Marsz opozycji, 4 czerwca 2023. Fot. Przemysław Stefaniak

To do nich mówił Tusk. To im dodaje otuchy. Kto wie, może ta wyciągnięta dłoń do przebaczenia, swoista gruba kreska Tuska, okaże się przełomem?

Póki co przełomu jednak nie ma. Owszem, opozycja dostała wiatru w żagle, a zastrzyk motywacyjny wszedł gładko. Ale to za mało, za wcześnie, za optymistycznie. Kluczowy problem sojuszu PiS-u z Mentzenem wciąż nie został rozwiązany, a marsz paradoksalnie może nawet temu sojuszowi pomóc.

Maja Heban: Jestem wkurwiona i nie zamierzam przepraszać

Spodziewany wzrost notowań KO kosztem Lewicy i Trzeciej Drogi może znowu przywołać upiory wspólnej listy, czyli de facto dyktatu Tuska. A to oznaczałoby, że PiS walczy z PO, i osamotnioną trzecią drogą zostaje Konfederacja, co jest niekoniecznie najlepszym scenariuszem na pozbawienie PiS-u władzy. Być może suflowany przez Czarzastego pomysł paktu sejmowego, czyli zobowiązania do współpracy po wyborach, byłby wyjściem z tego uścisku skorpiona. Kto wie, może nawet po ośmiu latach zaczęto by rozmawiać o pozytywnym programie.

W samym PiS-ie z powodu marszu widać wyraźną zawiść – dziś Kaczyński tylu ludzi na ulicę nie wyprowadzi, a jego ugrupowanie znalazło się w stanie wiecznej defensywy. Dawna partia antysystemowej III RP sama stała się partią kleptokratycznego systemu. TVP, która swego czasu szeroko komentowała marsze opozycji, wczoraj nałożyła całkowite embargo na jakąkolwiek informację. Ale też trudno uwierzyć w kompletną panikę w Prawie i Sprawiedliwości. Oni doskonale pamiętają marsze KOD-u i wiedzą, że nic one nie zmieniły. Pamiętają znakomity wynik wyborczy Trzaskowskiego w letnich wyborach prezydenckich i jego kompletne zmarnowanie jesienią. Pamiętają, że KO wciąż nie ma jednoznacznego programu, a lada moment w całej Polsce stawiane będą banery z 800+.

Marsz opozycji, 4 czerwca 2023. Fot. Przemysław Stefaniak

Ale jeśli jest coś, czego w PiS-ie powinni się obawiać, to tego, że od pewnego momentu przegrywają wybory uzupełniające jak leci, a w marszu 4 czerwca miało uczestniczyć poniżej 100 tysięcy ludzi. Tymczasem frekwencja okazała się rekordowa, a Warszawę zalały tłumy z małych miast i miasteczek. To może być sygnał, że to władza jedzie na oparach, a rezerwy poparcia tkwią nie w głośnych i dużych metropoliach, ale cichej prowincji, która w końcu ma już dość złodziejskich ekscesów. I pogoni za IV RP, tak jak przez ostatnie lata co wybory w zaufaniu dawała jej władzę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij