Kraj, Weekend

Dom jako futerał i meblowy głód w PRL-u

17 grudnia 1981 roku w Gdańsku na ulice wyszli przeciwnicy stanu wojennego. W walkach brało udział prawie trzydzieści tysięcy osób, użyto broni palnej, cztery osoby zostały ranne, jedna zmarła. Tymczasem nieopodal, przed sklepem meblowym przy dworcu PKP Gdańsk Główny, stała cały czas długa kolejka klientów i nie reagowała na wystrzały.

W 1980 roku Kazimierz Brandys zanotował w dzienniku: „W Polsce zadośćuczynieniem najczęściej bywa żart. Rozwiązując strajk w Gdańsku, Wałęsa powiedział do stoczniowców: »A teraz każdy wraca do domu zobaczyć, czy coś nie ubyło albo nie przybyło, i do łóżeczka«. Te słowa pewnie nie przejdą do historii. A powinny. Jest w nich ładna, domowa polskość ze wzruszeniem schowanym w dowcipie. Nie znam drugiego kraju, gdzie przywódca klasy robotniczej po wielkim zwycięskim strajku rzuca tysiącom swych współbojowników słowa: »do łóżeczka«”[1].

Stan wojenny pozamykał obywateli w domach, jeszcze bardziej odseparował od świata w bezpiecznej, domowej przytulności. Tego, co na zewnątrz, po prostu się bano, dom na powrót stał się futerałem chroniącym przed niepewnością i kryzysem. Jednocześnie to z domu walczono z komunistyczną władzą. Chris Niedenthal sfotografował Wałęsę w mieszkaniu na tle wzorzystych zasłon, całującego się z żoną Danutą. Członkowie i współpracownicy KOR-u zbierali się u Jacka Kuronia na Żoliborzu. Po latach, kiedy Danuta Winiarska-Kuroń przekazywała jego biurko do kolekcji Europejskiego Centrum Solidarności, podkreślała: „To jest biurko żoliborskiego inteligenta, niewątpliwie”[2]. Obrazy stłoczonych na podłogach i tapczanach ludzi, rozrzuconych rzeczy, książek, telefonów, zabytkowych mebli współtworzyły mit karnawału Solidarności.

Mieszkaniowa podróż w czasie

czytaj także

Również przed wyborami 4 czerwca 1989 roku kandydaci bloku demokratycznego razem z rodzinami pozowali w swoich mieszkaniach. Chcieli pokazać się społeczeństwu od prywatnej strony, jako „zwykli ludzie”, czego przedstawiciele komunistycznej władzy niemal nigdy nie robili. Wyborcy mogli więc podejrzeć Lecha Kaczyńskiego z żoną Marią i córką Martą w skromnym inteligenckim mieszkaniu przy ulicy Mierosławskiego w Sopocie. W tle prosty regał z książkami i telewizorem, na nim zabytkowa lampa i menora. Na pierwszym planie okrągły stół. Dużo staroci, wazonów z kwiatami, kot i pies. Jan Krzysztof Bielecki swobodnie pozujący z żoną i dziećmi pokazywał ładne mieszkanie w bloku z wielkiej płyty z modnym, rustykalnym wykończeniem, ludowymi ozdobami, wzorzystym dywanem, nowoczesnym barkiem na kółkach, imponującą monsterą i pięknym fikusem. Kilku kandydatów ustawiło się wraz z rodzinami w sztywnych pozach na tle pokrytych tapetą ścian ze starannymi kompozycjami złożonymi z różańców, krzyży i portretów Jana Pawła II.

Ale nim przyszła nadzieja pierwszych wolnych wyborów, nastał kryzys. Załamanie gospodarki spowodowało, że zdobycie czegokolwiek do domu graniczyło z cudem. Nie było na przykład garnków. Popyt okazał się tak duży, że ludzie byliby skłonni płacić wyższą cenę. Cokolwiek pojawiało się w handlu, znikało w kilka godzin albo szybciej. Brak garnków tłumaczono między innymi brakiem dewiz na import składników do produkcji szkliwa, trudnościami w zdobyciu blachy głęboko toczonej, wysokimi cenami zagranicznych surowców czy niedoborami kadrowymi. Relacja sprzedawczyni w dziale AGD jednego z domów handlowych przypomina opisy „bitew o garnki” z początku lat pięćdziesiątych: „Garnki się skończyły, jak wszystko się skończyło. Mniej więcej półtora roku temu. Teraz rondel to już biały kruk. A wiadro, lepiej nie mówić. Jak się wiadra pokażą, to cuda się dzieją. Aż dziw, że naraz wszyscy w Warszawie potrzebują wiadra. Nawet cynkowane sobie ludzie wydzierają z rąk. Jedna klientka mówiła, że podobno na wsi można je wymienić na jajka albo na mięso. Bierze się wiadro, pakuje się do niego jeszcze stare ubrania, no i się jedzie. Tylko teraz, jak te bilety takie drogie, to ja nie wiem, kto będzie mógł sobie na taki wyjazd pozwolić”[3].

Pierwszeństwo w zakupie wyposażenia mieszkania miały młode małżeństwa. Na początku marca 1982 roku wprowadzono system książeczek kredytowych „MM” będących podstawą zakupu mebli i sprzętów[4]. Wytypowano sklepy, które realizowały dostawy. Szczęśliwi posiadacze takiego dokumentu musieli zarejestrować się w kolejce do zakupu produktu, a następnie trzymać kciuki, bo każdego miesiąca losowano osoby, które będą mogły nabyć deficytowe dobra. Przy okazji w województwie gdańskim przeprowadzono ankietę dotyczącą zapotrzebowania, z której wynikło, że sześćdziesiąt osiem małżeństw nie miało poduszek, półtora tysiąca – kołder, a cztery tysiące oczekiwało na sprzęt mechaniczny. Kiedy towary trafiały do sklepów, na łamach prasy publikowano ogłoszenia, takie jak to: „Młodzi, którzy zarejestrowali się na odbiorniki radiowe, mono, stereo oraz pralki wirnikowe i roboty kuchenne, mogą zgłaszać się do właściwych placówek”[5].

Wasilewska spadła Stalinowi z lewicowego nieba

czytaj także

Taki system uprzywilejowujący jedną grupę często odbierano jako niesprawiedliwy. Zauważano, że wśród młodych małżeństw, oprócz par startujących od zera, były też osoby w średnim wieku, które coś już posiadały, a także ludzie zamożni z domu[6]. „Kobieta i Życie” z niesmakiem wypowiadała się również o tych, którzy korzystając z reglamentowanej pomocy państwa, kupowali rzeczy uznane za zbytkowne, takie jak komplety drogich mebli, pralki automatyczne, maszyny do szycia czy sprzęt RTV wysokiej klasy. Potem często odsprzedawano łupy po „paskarskich cenach”. Tygodnik zauważał, że nieźle można już zarobić na spekulacji odkurzaczem, a nawet pralką Frania. Irytowali się też sami kredytobiorcy, dostający czeki bez pokrycia. Półki były puste, nie dało się niczego kupić, a od pożyczki narastały odsetki. Szacowano, że przy ówczesnej podaży na znaczną część towarów trzeba będzie czekać od dwóch do dziesięciu lat. Przy galopującej inflacji wiele młodych małżeństw wychodziło na kredytach jak Zabłocki na mydle. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że za państwowe pożyczki można było kupować tylko określone towary w wyznaczonych miejscach.

Jak absurdalne miało to skutki, opowiadał tygodnikowi pan Józef, pracownik Zakładów Przemysłu Cukierniczego imienia 22 Lipca, czyli dawnego Wedla: „Wziąłem 150 tysięcy kredytu 30 kwietnia ub. roku jako jeden z pierwszych. Kupiłem radio Amator i 6 metrów żółtych firanek, choć potrzebowałem białe. Na pralkę automatyczną będę czekać trzy lata. Nie wiadomo tylko, czy nadal będę mógł ją kupić, jak skończy się ważność kredytu? Nie widać kołder, pościeli, dywanów. Nie mam czasu, żeby o 3 rano iść w kolejkę i czekać na meble. Regał, pralka i firanki to w tej chwili dla mnie najważniejsze. Chciałem kupić zegar wiszący, ale na liście nie figuruje. W sumie – słabe są szanse realizacji kredytu. Nie stać mnie, żeby wziąć urlop i przejechać całą Polskę w poszukiwaniach”[7].

Komunizm, który rozbił się o atom duszy

czytaj także

Komunizm, który rozbił się o atom duszy

Czesław Miłosz, Aleksander Wat

Towarów nie było, popyt rósł, podobnie ceny – i kolejki. Bohaterka reportażu Natalii Iwaszkiewicz, mieszkanka małego miasta, uciekła z dziećmi od pijącego męża[8]. Dostała pożyczkę z zakładu pracy i kredyt. Dzięki uporowi i łapówkom kupiła, co trzeba. Którejś nocy zamarzyła jej się meblościanka. Cena: siedemnaście tysięcy. Kobieta wzięła dodatkowe prace, odkładała grosz do grosza, prawie się udało, ale przyszły podwyżki. Nowa cena: trzydzieści dwa tysiące. Dzieci w płacz, decyzja: zbieramy dalej. Zaczęła wyprzedawać wcześniej kupione meble, uzbierała. Pojechała do większego miasta, przed sklepem ogonek, ale na szczęście na model Bieszczady nie było aż tylu chętnych. Dostała numer osiemdziesiąt dziewięć. Dwa razy dziennie musiała się odhaczać w kolejce. Wstawała o czwartej rano, jechała pociągiem do miasta, stała do dwunastej, wracała do pracy. Wieczorem tę samą trasę pokonywały dorosłe już córki. Trwało to ponad miesiąc, majątek poszedł na bilety kolejowe, drugie tyle na transport. Ale się udało. Dzieci przez całą noc składały mebel, a bohaterka stwierdziła, że pora zadbać o siebie, żeby zdążyć się jeszcze tym mieszkaniem z meblościanką nacieszyć.

Instytucję kolejki i rządzące nią prawa trudno pojąć. Bohater reportażu Kanapa story „polował” na kopernika, „nadzwyczaj funkcjonalny i estetyczny regał”[9]. Zapisał się na listę jako numer tysiąc siedemset czterdziesty trzeci. W kolejce na zmianę dyżurowali członkowie bliższej i dalszej rodziny. Jeśli ktoś jechał na urlop, musiał „oddyżurować z listą, a następny dyżurny odfajkowuje mu potem obecność”. Niekiedy wynajmowano stacza, ale bohaterowi szkoda było na to pieniędzy. Kiedy okazało się, że sklep ma przyjmować przedpłaty na koperniki, kolejkowicz był akurat na wakacjach. Musiał stawić się osobiście, dyżurujący szwagier nie mógł pomóc. Mężczyzna poleciał więc samolotem do Warszawy, skombinował pieniądze od znajomych, wpłacił, wrócił na urlop. Kopernika odebrał wiele miesięcy później, i to uszkodzonego. Z kolei podczas polowania na meblościanki Gdańsk bohaterowi wypadł wyjazd służbowy za granicę. Nastąpiły pertraktacje z komitetem kolejkowym, czy szwagier może kupić za niego. Nie może. Honorowano tylko zwolnienia lekarskie i urlop z rodziną, a delegacji już nie. Gdańsk przeszedł mu więc bokiem, a na kolejną dostawę były marne szanse. Kiedy dotarła, okazało się, że meble znów zostały uszkodzone w transporcie. Trudno. Gdańsk wjechał do domu. Pod pełnym zwrotów akcji i zawiłości reportażem widnieje dopisek: „Informacje z ostatniej chwili: pod sklepem meblowym na Waryńskiego stoją aktualnie dwie kolejki. Ludzie wpisują się na to, co będzie, nie wiedząc, co będzie. Dyżur trwa na okrągło, ludzie z kolejki społecznej zmieniają się co trzy godziny. Jest też druga kolejka, w której stać trzeba 24 godziny na dobę, to znaczy członkowie rodziny zmieniają się co sześć, siedem godzin. Jest to lepsza kolejka. Meble są ponoć zagraniczne. I jeszcze jedno: podobno po »Emilce« chodzi jeden facet i pyta: – Co pan (pani) uważa? Trzeba więc powiedzieć, co się uważa, i facet prowadzi do magazynu, gdzie stoi pełno mebli. Podobno kupuje się, co trzeba, dopłacając do ceny handlowej 60 procent”.

Kilka kresek na krzyż: polski komiks na sezon festiwalowy

Inny reportaż o kolejkowych perypetiach, tym razem bez posmaku przygody, lecz przesycony kafkowskim tragizmem, został w 1983 roku zatrzymany przez cenzurę. Chodzi o tekst Barbary Pietkiewicz Kolejka po dywany[10]. Zaczyna się tak: „Numer dywanowy 3271 dostała mieszkanie zastępcze. Nie ma w nim łazienki, rezerwuarku do ubikacji i klamek, okno wychodzi na czarny mur sąsiedniego domu, a na ścianach leży tłusty, przedwojenny brud, ale to nic. 3271 płakała ze szczęścia na ulicy, ściskając w ręku amulet, co robi od pewnego czasu (ona, ekonomistka z Ministerstwa Finansów)”. Bohaterka, zwana tutaj numerem 3271, miała więc mieszkanie „prawie własne” i firanki. Zapragnęła dywanu. Trzeba było czekać półtora roku, może nawet dwa lata. Przez ten czas w każdą środę musiała się odhaczać pod sklepem. 3271 zapragnęła też wanny, co było być może luksusem w sytuacji nieposiadania łazienki, ale planowała postawić ją w kuchni. „Ostatecznie żona numeru dywanowego 1415 postawiła piecyk w łazience (bo oni, odwrotnie, łazienkę mają, a kuchni – nie), smaży naleśniki przy sraczyku i jakoś się przyzwyczaili”. Na szczęście 538 do rezerwuarów i wanien nie trzeba było się odhaczać, wystarczyło wystać i wychodzić. Odhaczać się za to trzeba było przy pralkach, odkurzaczach i lodówkach. Numer 3271 musiała prowadzić dokładny kalendarz odhaczeń, żeby niczego nie przegapić i nie wypaść z kolejki.

Oprócz przegapienia lub niedoczekania plany mieszkaniowe mogła storpedować wspomniana inflacja: „Numer wzięła kredyt dla młodych małżeństw, 70 tys., po który stoi się dwie doby w kolejce, a z pracy – 15 tys. Na remont mieszkania. Trzeba się spieszyć. Za dwa lata może się okazać, że dywan będzie tak niedostępny finansowo jak teraz mercedes. Bez dywanu żyć można, ale bez szafy, stołu, krzesła – nie, a przecież może się okazać, że one także będą finansowo niedostępne jak dywan, po który 3271 się odhacza”. Czasami można było liczyć na cud. Zdarzył się on „numerostwu dywanowemu 1415”, którzy dzięki sezonowi wakacyjnemu przeskoczyli na początek listy regałowej. Zadłużyli się, kupili regał Ada, który postawili w tym mieszkaniu bez kuchni. Szacowali, że pewnie będzie tak stał przez najbliższe dwadzieścia lat, bo spółdzielnia mieszkaniowa powiedziała numerostwu, żeby przez najbliższe pięć lat w ogóle się nie pokazywali. Mieszkali więc oddzielnie, każde ze swoimi rodzicami. Kwaterunek przydzielił im mieszkanie zastępcze, ale z zerwanym stropem. Tam, gdzie mieszkała żona, stało puste mieszkanie komunalne, ale za duże, więc im nie przysługiwało.

Wajda, kręcąc „Ziemię obiecaną”, nie musiał robić w Łodzi rekonstrukcji historycznej

Zdarzały się też drobne zamieszki powodowane żądzą towarów i „dzikimi” kolejkami. „Przywódcy z listy do sklepu Bagdad przychodzą pilnować odhaczania codziennie, a numery – codziennie się odhaczać. Kolejka i oni zwłaszcza znają ruchy dostawcze we wszystkich sklepach i nie uszło ich uwagi, że w innych dostawy bywają częściej. Wezwali wojsko. Wykryło ono, że kierownictwo sklepu wzbrania się przed dostawami, ponieważ w czasie sprzedawania zagrożone jest bezpieczeństwo personelu. Jest to przesada. Zdarzało się wprawdzie, że kolejki – dzika i legalna – trochę się potłuką, ale odkąd przed sklepem stoi legalna non stop, nie rozwiązując się nigdy (prócz wolnych sobót), dzikie nie mają szans”. Komuś poszczęściło się z komódką: „192 spostrzegł w Cepelii, że tłum, który wiecznie siedzi na murku, stoi podniecony. Co przywieźli? Nie wiemy. 192 staje. Wpuszczony do sklepu nie rzuca się oglądać, ale od razu biegnie do kasy i płaci. Jest jeszcze pięć komódek (to komódki, okazuje się), ludzie biorą po dwie. 192 zyskuje cenne sekundy wydarte oglądaniu. Ma komódkę, już zapłacił, nasz klient, nasz pan”.

Czy Żarnowiec mógłby powtórzyć scenariusz Czarnobyla?

Nawet zamieszki z milicją nie były w stanie odwieść mieszkańców od ubiegania się o wyczekiwane produkty. 17 grudnia 1981 roku w Gdańsku na ulice wyszli przeciwnicy stanu wojennego. W walkach brało udział prawie trzydzieści tysięcy osób, użyto broni palnej, cztery osoby zostały ranne, jedna zmarła. Tymczasem nieopodal, przed sklepem meblowym przy dworcu PKP Gdańsk Główny, stała cały czas długa kolejka klientów i nie reagowała na wystrzały[11]. Podobnie było podczas kolejnych zamieszek, 30 stycznia 1982 roku, kiedy demonstranci starli się z ZOMO. Po siedemnastej trzydzieści kilkadziesiąt osób trafiło przed gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, w którego stronę poleciały kamienie i koktajle Mołotowa. Kilka pomieszczeń na parterze, w tym biblioteka, zaczęło płonąć. Tuż obok, przed sklepem tekstylnym, kilkadziesiąt osób stało w kolejce po szczególnie atrakcyjne dywany z Kowar, oznakę statusu, a także ekskluzywny towar eksportowy do Związku Radzieckiego[12]. Trudno uwierzyć, że kolejkowicze reagowali obojętnie na trwające obok zamieszki, musiały one budzić strach. Niezłomna postawa w ogonku przed sklepem świadczyła o determinacji, z jaką próbowano zaspokoić potrzeby mieszkaniowe: te bardziej podstawowe i te trochę bardziej zbytkowne.

*

Fragment książki Futerał. O urządzaniu mieszkań w PRL-u, która ukazała się w wydawnictwie Czarne. Dziękujemy za zgodę na przedruk. 

***

Agata Szydłowska – badaczka, autorka książek, kuratorka. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, Szkoły Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, ma doktorat z etnologii. Pracuje w Katedrze Teorii Designu na Wydziale Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie prowadzi zajęcia między innymi z historii wzornictwa. Interesuje się interdyscyplinarnymi badaniami nad dizajnem, w szczególności splotami projektowania z polityką i życiem społecznym. Autorka i współautorka książek o typografii, polskim projektowaniu graficznym i czasopismach z PRL-u, m.in. Paryż domowym sposobem i Od solidarycy do TypoPolo, a także artykułów naukowych i popularnonaukowych. Jest również współtwórczynią wieloletniego projektu Zoepolis poświęconego wspólnotom międzygatunkowym, obejmującego wystawy, badania artystyczne i książkę.

***

[1] K. Brandys, Miesiące 1978–1981, Warszawa 1997, s. 337, 338.

[2] Biurko Jacka Kuronia przekazane ECS, youtube.com, bit.ly/3Ot3zLW, dostęp: 3.12.2021.

[3] N. Iwaszkiewicz, Gdzie jest garnek?, „Kobieta i Życie” 1983, nr 7.

[4] A.Osiak, J. Muszyńska, D. Wojtera, Obraz codzienności w prasie stanu wojennego. Gdańsk, Kraków, Warszawa, Warszawa 2006, s. 229.

[5] Tamże, s. 230.

[6] B. Brach, Kredyt i co dalej?, „Kobieta i Życie” 1983, nr 4.

[7] A. Wolańska, Sen Tantala, „Kobieta i Życie” 1983, nr 4.

[8] N. Iwaszkiewicz, Meblościanka, „Kobieta i Życie” 1983, nr 15.

[9] E. Świderska, Kanapa story, „Kobieta i Życie” 1983, nr 45. Dalsze cytaty – tamże.

[10] B. Pietkiewicz, Kolejka po dywany, „Polityka” 2006, nr 29. Dalsze cytaty – tamże

[11] J. Grey, „Zima wasza” – życie codzienne w pierwszych miesiącach stanu wojennego na przykładzie Trójmiasta, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 2016, nr 14.

[12] Tamże.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij