Stosunkowo niskie poparcie oraz ordynacja w wyborach do sejmików nie sprzyjają mniejszym partiom. Pomysłu na rozwiązanie tego problemu w tym roku szczególnie potrzebują Lewica i Konfederacja. Co w tym kontekście zrobi partia Razem?
Wybory samorządowe coraz bliżej. Wkrótce dowiemy się, jak będą wyglądały listy partii tworzących Koalicję 15 października. Wiele wskazuje na to, że przynajmniej w wyborach do sejmików wojewódzkich pójdą one w dwóch blokach: z jednej strony Trzecia Droga, z drugiej Lewica i KO.
Ze wszystkich sił rządzącego obozu to Lewica wydaje się najbardziej zapalona do tego, by do wyborów lokalnych iść możliwie najszerszą koalicją. „Jesteśmy koalicją rządzącą dzisiaj i w takiej formule powinniśmy startować w wyborach samorządowych oraz w europejskich. Wyborcy dali nam mandat do współpracy, oczekując jej. Dlatego Lewica podjęła rozmowy ze wszystkimi partnerami, ale tylko Koalicja Obywatelska wyraziła jej chęć. Nie jest jeszcze za późno, by panowie Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia zmienili zdanie i poszli wspólnie, jako wielka koalicja. Namawiam do tego, bo tego chcą wyborcy” – mówił w wywiadzie dla PAP Robert Biedroń.
czytaj także
Ta postawa Nowej Lewicy wywołuje mieszane uczucia lewicowego komentariatu. Pojawiają się głosy, że NL rezygnując z samodzielnego startu w wyborach lokalnych ryzykuje całkowite zlanie się z liberałami. Konieczność odróżnienia się od silniejszego, liberalnego partnera faktycznie jest i będzie dla Lewicy problemem w tej kadencji – ale akurat tegoroczne wybory lokalne, zwłaszcza do sejmików wojewódzkich, niekoniecznie są polem, na którym mogłaby skutecznie zaakcentować swoją niezależność i dystans do KO.
Zabójcza ordynacja
To efekt dwóch czynników: ciągle stosunkowo niskiego poparcia dla Lewicy, oscylującego wokół 10 proc., oraz ordynacji w wyborach do sejmików wojewódzkich, wybitnie niesprzyjającej listom z mniejszym poparciem.
Radnych wojewódzkich wybieramy w o wiele mniejszych okręgach wyborczych niż posłów. A im mniej posłów wybieranych jest w okręgu z ordynacją proporcjonalną – w dodatku z przeliczaniem mandatów metodą d’Hondta – tym większy naturalny próg wyborczy. Naturalny, czyli taki, który realnie przekłada się na mandaty.
Wybory w okręgach z niewielką liczbą mandatów premiują listy z największym poparciem. Im słabsze dana lista ma poparcie, tym większe prawdopodobieństwo, że mimo przekroczenia progu wyborczego umożliwiającego udział w podziale mandatów, nie zdobędzie żadnego.
To ryzyko w tegorocznych wyborach do sejmików wojewódzkich szczególnie obciąża Konfederację i Lewicę, jako dwie parlamentarne siły z najniższym sondażowym poparciem. Konfederacja nie bardzo ma możliwości, by to ryzyko ograniczyć, Lewica może próbować wspólnego startu z koalicyjnymi partnerami.
Wspólny start z KO chroniłby ją przed scenariuszem rozbicia się w sejmikach o próg naturalny, a cały blok rządowy przed „zmarnowaniem” głosu lewicowych wyborców. Co w kilku sejmikach, gdzie o tym, czy PiS utrzyma władzę, będą decydować bardzo niewielkie różnice w poparciu i liczbie mandatów, może okazać się szczególnie istotne.
Jak w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” mówił politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, Maciej Onasz, koalicja z silniejszym partnerem zmniejsza prawdopodobieństwo jeszcze jednego niekorzystnego dla Lewicy możliwego rozwoju wypadków: sytuacji, w której wprowadza ona do sejmików po jednym czy dwóch radnych wojewódzkich, ale okazuje się niepotrzebna KO i Trzeciej Drodze do zbudowania większości. Gdyby ci sami dwaj radni weszli ze wspólnej listy KO i Lewicy, można by przynajmniej argumentować, że głosy padły na całą koalicję i wspólnie, zgodnie ze zobowiązaniem danym wyborcom, powinna ona teraz utworzyć zarząd województwa.
czytaj także
Koalicja z większym partnerem – albo obejmująca całość sił tworzących większość rządową czy przynajmniej KO – mogłaby więc być dla Lewicy optymalnym rozwiązaniem, pod warunkiem, że nie wyglądałaby jak jej zupełna kapitulacja. Na poziomie symbolicznym Lewica powinna więc walczyć o to, by nie był to wyłącznie start z list PO, np. poprzez nazwę komitetu. Na poziomie konkretów – o sensowną liczbę biorących miejsc na listach oraz gwarancje lewicowych polityk lokalnych w ramach przyszłego zarządu województwa.
Gdyby udało się to ugrać w negocjacjach, warto byłoby poświęcić wizerunkowe zyski, jakie dawałaby samodzielna lewicowa lista. Tym bardziej, że Lewica nie ma dziś – przynajmniej jeśli chodzi o poziom województwa – wyraziście odróżniającej ją od Koalicji Obywatelskiej koncepcji polityki lokalnej.
Co z partią Razem?
Nie wydaje się też, by w aktywie czy wśród wyborców Lewicy istniał jakiś szczególny opór przed podobnym porozumieniem. Największe problemy mogłaby mieć z nim partia Razem, najbardziej wyrazista ideowo część sejmowego, koalicyjnego klubu Lewicy. Razem poparło rząd Tuska, ale odmówiło wejścia do niego, argumentując to brakiem porozumienia co do zapewnienia środków na realizację kluczowych dla tej formacji polityk. Najwierniejszy elektorat, a zwłaszcza aktyw partii, definiuje się w mocnej kontrze do liberałów z PO.
Razem nie zamierza jednak w tym roku samodzielnie wystawiać list do sejmików. Ostatnio, w 2018 roku, osiągnęło w wyborach ogólnopolski wynik na poziomie 1,57 proc., tylko w dwóch województwach – warmińsko-mazurskim i pomorskim – zdobywając ponad 2 proc. głosów, również w dwóch – świętokrzyskim i lubelskim – mniej niż 1 proc. W tym roku wyniki byłyby podobne.
czytaj także
Partia uczestniczy w rozmowach Nowej Lewicy z Platformą, dotyczących wspólnych list w wyborach do sejmików. Nie wyklucza, że przynajmniej w niektórych województwach jej kandydaci się na nich pojawią.
Pytanie, czy Koalicja Obywatelska będzie chciała mieć na listach kandydatów Razem. Partia Biejat i Zandberga może być postrzegana w lokalnych strukturach PO – należącej w końcu do międzynarodówki chadeckiej – jako zbyt daleko wychylona na lewo. W przeciwieństwie do Nowej Lewicy Razem nie tworzy z Platformą rządu, znajduje się w niezrozumiałym dla wielu wyborców rozkroku między rządem a opozycją.
Dylemat Platformy
Otwartą kwestią pozostaje więc to, jak na propozycję Lewicy zareaguje ostatecznie Platforma. Propozycja i decyzja będą zależeć od tego, jak partia Tuska wewnętrznie rozstrzygnie dylemat: czy w wyborach do sejmików bardziej zależy jej na podkreśleniu dominacji wobec partnerów z Koalicji 15 października, czy na jak największym osłabieniu PiS.
Z punktu widzenia PO optymalnym rozwiązaniem byłaby jedna lista Koalicji 15 października w wyborach sejmikowych. Taka lista, skupiona w naturalny sposób wokół najsilniejszej partii, podkreślałaby dominację Platformy w obozie rządowym oraz zwiększała istotnie – w stosunku do scenariusza startu z trzech lub czterech list – prawdopodobieństwo odbicia jak największej liczby sejmików PiS.
Polska 2050 i PSL podjęły jednak decyzję, że do wyborów sejmikowych pójdą wspólnie, jako Trzecia Droga. W tej sytuacji Platforma ma dylemat: czy podzielić się miejscami na swoich listach z Lewicą, czy spróbować powalczyć o wynik, który pozwoli jej przejąć władzę w wielu województwach bez Lewicy – co wzmocniłoby dominację partii Tuska nad pozostałymi członami Koalicji 15 października, ale mogłoby ją kosztować władzę w jednym, dwóch sejmikach, gdzie lewicowe głosy zmarnują się przez wysoki naturalny próg.
Polityczny interes całej koalicji rządowej nakazywałby, by Platforma i Lewica się dogadały. Start rządzących partii na dwóch listach mógłby być optymalnym scenariuszem w sejmikach dla całego obozu władzy. Pozwalałby powalczyć Trzeciej Drodze o rozczarowanych radykalizmem PiS bardziej prawicowych wyborców, którzy nigdy nie zagłosowaliby na listę z ludźmi Tuska albo Biedronia. Z drugiej strony, dwie listy chroniłyby koalicję przed pułapką wysokich progów naturalnych w małych okręgach.
Jeśli się gdzieś odróżniać, to w miastach
Porozumienie na poziomie sejmików nie musi oznaczać, że Lewica i KO powinny iść razem na każdym szczeblu wyborów samorządowych: w każdym mieście, gminie, powiecie.
Wręcz przeciwnie. Wybory władz miast – zarówno na poziomie prezydentów, jak i rad miejskich – mogłyby być dla Lewicy dobrą okazją do zaznaczenia swojej odmienności od Platformy. Na poziomie miasta o wiele łatwiej jest przedstawić wyborcom propozycję lewicowej polityki lokalnej, wyraźnie różnej od tej prowadzonej przez bliskie Platformie samorządy.
czytaj także
O ile Lewica raczej nie ma dziś szans, by powalczyć o prezydenturę w dużych ośrodkach, to dobra kampania wspieranych przez nią kandydatów może politycznie procentować w przyszłości, a także przynieść konkretne zyski w postaci mandatów w radzie miasta już teraz.
Tu jest pole dla Lewicy, by budować swoją podmiotowość w ramach demokratycznego obozu. W sejmikach trzeba się będzie najpewniej dogadać. Pytanie, czy Lewica będzie chciała budować swoją samodzielność na poziomie miast czy powiatów – w tej kwestii może dojść do podziałów w lewicowej koalicji i bardzo ciekawych konfiguracji w różnych ośrodkach.