Kraj

Cicha rocznica

Mieszkanka schroniska dla kobiet w Lublinie Fot. Jakub Szafrański

Mija 30 lat od przyjęcia ustawy o pomocy społecznej. Stworzyła ona system wspierania osób potrzebujących pomocy. W dniu tej rocznicy powinniśmy świętować czy narzekać?

Historia to nieco zapomniana, bo kto dziś pamięta, że 29 listopada 1990 roku uchwalono jeden z dokumentów, który być może uratował reformy Balcerowicza przed buntem społecznym osób pokrzywdzonych podczas zmian ustrojowych? Przyjęta wtedy ustawa o pomocy społecznej umożliwiła wypłacanie świadczeń pieniężnych osobom tracącym pracę w wyniku likwidacji socjalistycznej gospodarki i co tu dużo mówić, zrobiła to skutecznie.

Idea systemowego wsparcia społecznego organizowanego przez państwo polskie zaczyna się jednak na długo przed transformacją gospodarczo-polityczną i Jackiem Kuroniem.

Państwowa pomoc „najtaniej społeczeństwo kosztuje”

27 czerwca 1923 roku na mównicę sejmową wchodzi Zofia Praussowa z Polskiej Partii Socjalistycznej i przedstawia projekt pierwszej w Polsce ustawy o opiece społecznej. Twierdzi, że państwowa pomoc „najtaniej społeczeństwo kosztuje” i że koniecznością dziejów jest publiczna ochrona osób najsłabszych społecznie, bo konsekwencje zaniechania tych działań mogą być zatrważające dla nowego państwa. Ma rację. Mimo że poza Wielkopolską, Pomorzem i Śląskiem, gdzie pozostawiono struktury opiekuńcze państw zaborczych, budowa pierwszego w Polsce systemu opieki społecznej idzie opornie, to i tak tysiące międzywojennych sierot trafia do placówek opiekuńczych, które ratują im życie.

Żywiołowa, kapitalistyczna rzeczywistość II Rzeczpospolitej nie daje jednak szans na okrzepnięcie systemu – brakuje pieniędzy na wszystko, więc niektóre samorządy przeznaczają na opiekę społeczną po kilka złotych rocznie, przytułki pękają w szwach, a opiekunowie społeczni – jeśli w ogóle podejmują swoje stanowiska – pracują honorowo. To wtedy rodzi się mit zderzenia obywatela z państwem: jeśli potrzebujesz wsparcia, państwo i tak znajdzie sposób, by cię zniechęcić do ubiegania się o publiczną pomoc.

W przedwojennych Pamiętnikach bezrobotnych czytamy relację jednego z petentów (pisownia oryginalna):

Zgłosiłem się do opieki to mi powiedziano, żebym się dowiedział za 2 tygodnie, a tu ja już głodny i dzieci, przeczekałem w męczarniach głodu, mrozu z dziećmi te dwa tygodnie. Przychodzi do mnie niewiasta jako wywiad z opieki i powiada mi, że mnie zawiadomiom. Zdenerwowany myślę: przecież ja człowiek kaleka na zdrowiu i na nogę, mam przestrzeloną 6-ma kulami na polsko-bolszewickiej wojnie. Broniłem Niepodległości naszej Polski, a dziś mam takie poparcie i mam taką biedę i nędzę cierpieć i gdzie zapukam to mi każą czekać, ale dokąd to sam nie wiem.

Niewykluczone, że źródło braku zaufania do administracji państwowej, które dziś jest duże, tkwi właśnie w tamtym czasie, wyróżniającym się rozdźwiękiem pomiędzy założeniami systemu opieki społecznej a jego praktyką, czyli procesem charakterystycznym dla państw rozwijających się, które wprowadzają koncepcje zaczerpnięte z państw rozwiniętych. W tym – jak i w wielu innych przypadkach – z Niemiec.

Nie ma bezrobocia, nie ma biedy

Po wojnie, w okresie stalinizmu, system opieki społecznej potraktowano z kolei jako zbędny relikt kapitalizmu II Rzeczpospolitej. Skoro doktryna socjalizmu zakładała brak bezrobocia, to o biedzie mowy być nie mogło. Wniosek był prosty: w PRL-u opieka społeczna jest niepotrzebna.

Co prawda po 1956 roku zweryfikowano podejście o zbędności opieki społecznej, ale odtworzone struktury opiekuńcze przybrały postać szczątkową, dołączoną do Ministerstwa Zdrowia i skierowaną do trzech grup społecznych: chorych, niepełnosprawnych i starych, czyli tych, którzy znaleźli się w trudnym położeniu społecznym niezależnie od funkcjonowania obowiązującego ustroju.

Głos pracownic pomocy społecznej pod pałacem prezydenckim

Pracujących honorowo opiekunów społecznych osadzono przy przychodniach zdrowotnych i wraz z pielęgniarkami skierowano w betonowe osiedla niczym na misję społeczną. Na świadczenia pieniężne i w naturze, które można było uzyskać z systemu opieki społecznej, rzecz jasna nie miały szans osoby uchylające się od podjęcia pracy zaproponowanej przez odpowiednią instytucję publiczną. Krótko mówiąc, na kilka dekad opieka społeczna ugrzęzła na marginesie socjalnej działalności państwa.

Transformacja

Upadek systemu realnego socjalizmu stanowił szansę, ale przede wszystkim ogromne wyzwanie dla opieki społecznej. Z jednej strony oznaczał głęboką przebudowę struktur opiekuńczych i okazję do ich przeniesienia z przedpokoju resortu zdrowia na salony Ministerstwa Pracy. Z drugiej – dekady podglądania przez szpary w płocie zachodnich państw opiekuńczych na niewiele się zdały.

Takiego przejścia z gospodarki centralnie planowanej do ultraliberalnej, jakie obserwowaliśmy nad Wisłą, świat kapitalistyczny raczej nie znał, zatem siłą rzeczy mechanizm niwelacji społecznych kosztów transformacji projektowano w dużej mierze po omacku. Kluczem były obrady okrągłego stołu i intuicja Joanny Staręgi-Piasek, uczestniczki tych negocjacji i późniejszej wieloletniej wiceminister w resorcie pracy. To Staręga-Piasek zaproponowała przy okrągłym stole (w podzespole ds. zdrowia) reformę pomocy społecznej opartą na sieci ośrodków pomocy społecznej – do dziś głównej instytucji wspierającej osoby w najtrudniejszej sytuacji. To ona naciskała na premiera Tadeusza Mazowieckiego, by powoływać w gminach te ośrodki jeszcze przed majowymi wyborami samorządowymi, tak by nowe władze lokalne zastały gotową instytucję pomocy społecznej na swoim terenie. To ona wraz z Kuroniem wyszarpała opiekę społeczną z Ministerstwa Zdrowia od – kto dziś pamięta? – Andrzeja Kosiniaka-Kamysza. W końcu to ona walczyła o urzędniczy status pracowników socjalnych i odpowiednie przywileje zawodowe. I dopięła swego.

Niemal równo rok po obradach okrągłego stołu pojawił się wyczekiwany projekt ustawy o pomocy społecznej. Ostatecznie 29 listopada 1990 roku uchwalono ustawę zmieniającą – nie tylko symbolicznie – nazwę instytucji z „opieki społecznej” na „pomoc społeczną”. Ten fundamentalny w rozwoju polskiego państwa opiekuńczego dokument określał uprawnienia do uzyskania świadczeń z systemu w dwóch przypadkach: braku lub niewystarczającego dochodu (tzw. kryterium dochodowe) i wystąpienia określonej trudności życiowej (np. bezrobocia, ubóstwa, bezdomności czy długotrwałej choroby). Jednoczesne wystąpienie tych dwóch przesłanek uprawniało osobę do otrzymania wsparcia społecznego. Pojawił się wachlarz świadczeń na wypadek wystąpienia wspomnianych sytuacji życiowych: celowe, okresowe i stałe zasiłki pieniężne, usługi opiekuńcze, pobyt w domu pomocy społecznej, udzielanie schronienia i posiłku czy pomoc na ekonomiczne usamodzielnienie.

Szacuje się, że w szczycie kryzysu społecznego okresu transformacji, tj. w 1993 roku, system pomocy społecznej udzielił świadczeń 3 milionom osób – kilkukrotnie więcej niż przed rozpoczęciem przemian. I kilkukrotnie więcej niż obecnie. Podstawową funkcją pomocy społecznej były zatem działania ratownicze względem tych, którzy nie byli w stanie poradzić sobie w nowych gospodarczych okolicznościach. To specyficzne ratownictwo oddalało ryzyko wybuchu konfliktu społecznego, który mógł realnie zagrozić przemianie ekonomicznej i społecznej. I to się niewątpliwie udało.

30 lat później

Dziś na tamten czas, czas przemian społeczno-politycznych stanowiących fundament III Rzeczpospolitej, spogląda się jak na czas odległy, niemal mityczny. W końcu wyrosło już całe pokolenie, które nie pamięta PRL-u. Pomoc społeczną traktuje się często jak instytucję archaiczną, a co za tym idzie, niepasującą do dzisiejszych realiów. W przestrzeni medialnej – ale i akademickiej – pojawiają się opinie, że współcześnie świadczenia pieniężne z pomocy społecznej utrwalają postawy niepożądane, jak choćby obniżają zaradność. Konstruuje się pojęcie „niewolników pomocy” – osób, które samodzielnie zniewalają się i przenoszą swoje koszty życia na całe społeczeństwo. (Tak jakby „oni” nie byli częścią tego społeczeństwa). Któż z nas nie słyszał opinii, że korzystającym z pomocy społecznej to wsparcie się po prostu nie należy? A na pewno nie w formie świadczeń pieniężnych.

Gdzie państwo nie może, tam posyła pracowniczkę socjalną

Opinie takie wyrastają z braku zaufania nie tylko do państwa, ale szczególnie do osób ubogich (stąd te wszystkie opowieści o pieniądzach wydawanych na używki typu alkohol, tytoń, hazard). Z drugiej strony mamy tu do czynienia ze stereotypami o wysokich zasiłkach pieniężnych, które wypłaca pomoc społeczna (w rzeczywistości średnie świadczenie pieniężne sytuuje się na poziomie około 300 zł miesięcznie), masach korzystających ze świadczeń (w rzeczywistości zaledwie 6–8 proc. społeczeństwa korzysta regularnie z pomocy społecznej, w tym ze świadczeń niematerialnych, jak pobyt w domach pomocy społecznej) czy klientach pomocy społecznej, którzy są jednocześnie zuchwali, leniwi i roszczeniowi (w rzeczywistości korzystaniu z tej instytucji towarzyszy negatywne uczucie związane ze wstydem i silną stygmatyzacją społeczną).

Czy da się znieść ubóstwo ustawą? (Spojler: tak, to proste)

Już na początku transformacji systemowej prawnik Herbert Szurgacz – który pracował nad jedną z wersji ustawy o pomocy społecznej – ostrzegał, że na tej instytucji ciąży piętno gorszego systemu świadczeniowego, przeznaczonego jakoby dla ludzi innego, również gorszego rodzaju. Dziś, po trzech dekadach wiemy, że głęboko tkwimy w tym przekleństwie stygmatu oznaczającym, że osoby, które z różnych przyczyn korzystają z pomocy społecznej, utożsamia się z innym gatunkiem ludzi, ulepionym jakby z innej, skażonej gliny. Dlatego też nie ma co wyczekiwać uroczystości z okazji 30-lecia pomocy społecznej w Polsce. Nie będzie biało-czerwonych róż i oklasków. Będzie cisza… Może to i lepiej? Może w przypadku pomocy społecznej cisza to właściwa odpowiedź.

**

Krzysztof Chaczko – adiunkt na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Wiceprezes Krakowskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej. Współautor książek Organizacja pomocy społecznej w Polsce w latach 1918–2018 oraz Demokracja izraelska. Publikował m.in. w „Nowym Obywatelu”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij