Krajowa konserwatorka zabytków wytyka samorządom betonowanie rynków i wydaje jasne zalecenia: można jednocześnie chronić dziedzictwo i pielęgnować drzewa. I jeszcze sadzić nowe. Rewitalizacje mają odpowiadać na współczesne i przyszłe wyzwania, a wśród tych najoczywistsze są zmiany klimatu. Rządowa urzędniczka daje tym samym jasny sygnał dla całego kraju: beton to nieporozumienie.
Lanie betonu to wciąż jedna z popularniejszych metod rewitalizacji polskich rynków. Włodarzom wielu miast i miasteczek wydaje się on bardziej atrakcyjny niż trawnik. No i rynek źle się prezentuje w cieniu – dlatego również drzewa na placach i wokół nich trzeba ciąć. Zieleń w duchu betonowej nowoczesności ma tylko marginalne miejsce, więc przestrzeń między pierzejami rynku staje się w efekcie takiej rewitalizacji pustynią, która w promieniach letniego słońca działa jak wielki piekarnik. „Beton” to oczywiście hasłowe uproszczenie, bo nasze place pokrywają też kostki brukowe czy granitowe płyty. Ale porównanie do kuchennego sprzętu jest już jak najbardziej na miejscu: w czerwcu mieszkaniec małopolskich Krzeszowic na ustawionej na płycie rynku patelni bez trudu usmażył jajecznicę. Właśnie dlatego, że po kosztownej rewitalizacji sprzed dziewięciu lat krzeszowickiego rynku nie chłodzą już wycięte wtedy drzewa.
czytaj także
Średniowiecze już się skończyło
Krzeszowice to tylko jeden z wielu przykładów odnowy przeprowadzonej w duchu betonozy. Rewitalizacje zakładające rugowanie zieleni z miejskich placów to problem zarówno małych miasteczek, jak i miast wojewódzkich, zresztą także w stolicy betonem i asfaltem zioną najważniejsze place. Do walki z takim podejściem zachęca generalna konserwatorka zabytków Magdalena Gawin. W lipcu zwróciła się ona do swoich wojewódzkich odpowiedników z wytycznymi dotyczącymi rewitalizacji zabytkowych rynków, placów i dzielnic.
Już we wstępie pisma zaznacza ona, że eliminacja zieleni i zastępowanie historycznych nawierzchni betonem i asfaltem to zagrożenie dla dziedzictwa kulturowego. Ale w działaniach konserwatorskich nie chodzi przecież tylko o dziedzictwo. Gawin pisze, że place odgrywają ważną rolę w życiu społeczności, a ich charakter zmieniał się na przestrzeni wieków. Zmianą taką była m.in. poprawa jakości życia mieszkańców poprzez zazielenianie pustych wcześniej placów, bulwarów i ulic. Dlatego niedopuszczalne jest niszczenie zielonej infrastruktury w imię przywracania rynkom ich pierwotnego, wykreowanego np. w średniowieczu charakteru.
Sposoby na upał w miastach i dowody na to, że betonoza zabija
czytaj także
W swoim piśmie Gawin wyjaśnia, że „usuwanie zdrowych drzew, które kilkadziesiąt lat temu nasi poprzednicy nasadzali z nadzieją poprawy życia w mieście, […] jest działaniem fałszywym, jeżeli efektem końcowym pozostaje betonowa płaszczyzna placu z parkingiem podziemnym i donicami zamiast starodrzewia”. I prosi wojewódzkich konserwatorów, by odrzucali projekty, które przewidują usuwanie zieleni z rynków miejskich. Tak samo powinni robić z planami zamiany historycznych bruków na beton lub asfalt.
Plac przeciwdziała katastrofie
– Dotychczas wiele placów padło ofiarą myślenia parakonserwatorskiego, czyli przywracania przestrzeni do stanu, który jest przeszłością wyobrażoną, w której nie było miejsca na zieleń – tłumaczy Bogna Świątkowska z fundacji Bęc Zmiana, badaczka stołecznych placów. Wyjaśnia, że rewitalizacyjne projekty zakładały powrót do pewnych założeń z przeszłości. – A tu zawsze pojawia się pytanie: do którego momentu z przeszłości wracamy? – pyta Świątkowska.
Betonowe rewitalizacje ostro krytykują aktywiści oraz część mieszkańców, którym doskwierają zmiany pogarszające jakość najbliższej im przestrzeni. Wśród tych pierwszych zalecenie Magdaleny Gawin odbiło się szerokim echem, bo wieloletnie zjawisko niszczenia przestrzeni publicznej pod szyldem modernizacji spotkało się wreszcie z reakcją administracji rządowej. W polskich warunkach pismo konserwatorki to krok doniosły, ale entuzjazmowi towarzyszy niedosyt. Jak podkreśla Świątkowska: – Pamiętajmy, że to wytyczne, a nie nakaz. W idealnych warunkach minister kultury napisałby tak: proszę państwa, mamy katastrofę klimatyczną i dlatego we wszystkich rewitalizacjach i renowacjach należy współpracować z architektami krajobrazu, którzy tak zinterpretują przestrzeń, by było w niej chronione życie i zdrowie ludzkie.
Niezależnie od charakteru zaleceń główna konserwatorka w swoim apelu kilkukrotnie odwołuje się do kwestii klimatu. Zaznacza, że dbanie o zabytki musi współcześnie uwzględniać przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. – Cała bitwa toczy się nie tylko o to, w jakim stopniu betonować miasta, ale o to, kto będzie liczył straty. Dotykamy nie tylko kwestii estetyki przestrzeni publicznej i tego, jaka na nich panuje temperatura. To przede wszystkim przeciwdziałanie przyszłym mikropowodziom – tłumaczy Bogna Świątkowska.
czytaj także
Tak się bowiem składa, że szczelnie pokryta betonem czy kostką nawierzchnia to perspektywa odprowadzania ogromnych ilości wody podczas gwałtownych opadów, które przekraczają pojemność infrastruktury kanalizacyjnej i powodują nagłe lokalne powodzie. – A te będą przybierać na sile. Jeśli tak się ustawi rozmowę i doda kontekst troski o przyszłe pokolenia, to priorytetem staje się wręcz zdejmowanie kostek bauma i płyt chodnikowych i rozwijanie systemów retencyjnych.
Zachęta to za mało
Z kolei Jan Mencwel, warszawski aktywista, współzałożyciel i lider stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, uważa, że opublikowanie stanowiska generalnej konserwatorki zabytków pokazuje, że oddolna presja mieszkańców i działaczy ma sens. – Często zaczyna się od małej grupki, do której później dołączają kolejni niezadowoleni projektami zniszczenia zieleni – mówi. Przykłady lokalnych protestów Mencwel opisał w swej głośnej Betonozie. Jak się niszczy polskie miasta. Ta książka to w głównej mierze analiza przeprowadzonych w duchu betonowej nowoczesności przemian rynków polskich miasteczek, którym często towarzyszy wycinanie drzew zapewniających mieszkańcom cień, chłód, czyste powietrze i naturalną retencję.
W reakcji na pismo głównej konserwatorki zabytków sam autor pracy, która wprowadziła pojęcie „betonozy” do sfery publicznej, zachowuje jednak powściągliwość. – To na pewno ruch ku lepszemu, ale nie oznacza on, że nagle zniknie problem wycinania drzew w historycznych przestrzeniach. Takie decyzje zapadają po stronie samorządów, a konserwatorzy mogą je tylko poprzeć bądź zatrzymać. I dotąd wspierali.
A jak zachęcić samorządowców do czerpania z najlepszych praktyk, o których pisze główna konserwatorka? Mencwel mówi wprost o wiążących regulacjach, a nie tylko ogólnych wytycznych: – Potrzebne są przepisy, które będą jasno mówiły, jak postępować z zielenią w przypadku odnawiania placów. Budowie drogi towarzyszy szereg obwarowań, podczas gdy zieleń można traktować bardzo swobodnie. I to należy zmienić. Tym bardziej że wszystkie rewitalizacje to ogromne kwoty z publicznych pieniędzy.
Potrzeby obecnych pokoleń
Na potrzebę wprowadzenia stosownych przepisów wskazuje również fakt, że to nie pierwszy raz, kiedy główna konserwatorka zabytków upomina wojewódzkich kolegów o nieoddawanie pola zwolennikom wycinek. Magdalena Gawin pierwsze wytyczne w tej sprawie opracowała w 2019 roku. „Niestety w ostatnich latach na skutek błędnej interpretacji funkcji współczesnego rynku służby konserwatorskie wydawały zgody na usuwanie drzew i komponowanej zieleni z ich obszarów. Doprowadziło to do nieodwracalnych zmian w ich wyglądzie i licznych skarg mieszkańców” – czytamy w piśmie sprzed dwóch lat.
W tym samym dokumencie Gawin zawarła kwintesencję tego, jak powinna wyglądać rewitalizacja historycznej przestrzeni: „Podstawą tego rodzaju działań powinna być harmonijna i zrównoważona relacja między środowiskiem miejskim i przyrodniczym oraz między potrzebami obecnych i przyszłych pokoleń a spuścizną przeszłości”. Potrzeby obecnych i przyszłych pokoleń w dobie zmiany klimatu są jasne: jak najwięcej zieleni, jak najmniej betonu.