Kraj

Nie straszcie koszulką Zandberga

Słowo marksizm przestaje znaczyć cokolwiek, jeśli stosuje się je, mniej więcej losowo, wobec wszystkich wrogów.

Podczas wiecu wyborczego, mniej więcej w połowie lat 60., Gore Vidal został zapytany przez kobietę w średnim wieku, co ona, jako gospodyni domowa, może zrobić, aby wspomóc walkę z międzynarodowym komunizmem. Powstrzymując się od śmiechu pisarz i polityk, odpowiedział najlepiej jak umiał. Wtedy jednak kobieta zadała uzupełniające pytanie: “dobrze… a czym jest ten międzynarodowy komunizm?” Wydaje mi się, że ta anegdota idealnie oddaje stan wiedzy i stan ducha polskiej opinii publicznej wobec marksizmu.

Pozwolę sobie na szczere wyznanie już na wstępie: nie jestem marksistą. Wydaje mi się, że mam na to solidne papiery. Napisałem książkę ze słowem „antykomunizm” w tytule, zawarłem też w niej dość obszerny rozdział poświęcony niemieckiemu filozofowi, który w gorszych czasach pewnie zwróciłby uwagę cenzury. To nie była niechęć od pierwszego wejrzenia. Znałem i ceniłem więcej niż życzliwe wobec Polaków pisma Marksa. FragmentyKrytyki heglowskiej filozofii prawa uderzają pięknem języka, celnością argumentów, jasnością wywodu. 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte uważam za wzór eseju polityczno-historycznego. Umówmy się też, że trzeba mieć poczucie humoru, aby dzieło skierowany przeciw popularnym młodoheglistom, braciom Bauerom, nazwać Święta Rodzina. Krytyka krytycznej krytyki. Gorsze wrażenie zrobił na mnie Kapitał, który najkrócej podsumowałbym w stylu Marka Twaina: „chloroform w druku”. Podobnie nudne i nieinspirujące wydały mi się Ideologia niemiecka i Wprowadzenie do krytyki ekonomii politycznej.

Mam też bardziej zasadnicze powody, by nie przepadać za Marksem. Odkąd – mówiąc jak młody Piłsudski – „nazwałem się socjaldemokratą” nie jest mi obojętne, co ludzie o tej opcji ideowej mówią.

Karol Marks zdecydowanie szukał zaczepki, publikując swój Manifest Komunistyczny, broszurę jednoznacznie wymierzoną w demokratyczną, wolnościową lewicę.

Trafnie antysocjalistyczny i antysocjaldemokratyczny charakter dzieł Marksa rozczytał Andrzej Walicki w swojej pracy Marksizm i skok do królestwa wolności. Myśliciel z Trewiru był równie odległy od demokratycznego socjalizmu, jak i wszelkich odmian totalizmu. Marks, w gruncie rzeczy, był anarchokomunistą.

Wśród zachodnich myślicieli niemało było jednak tych, którzy umieli czytać Marksa wbrew niemu samemu, dowartościowując to, co w jego pismach humanistyczne i praktyczne, raczej niż to, co dogmatyczne i utopijne. To z tego ducha narodziła się m.in. Szkoła Frankfurcka. Podczas gdy Sowieci, zwolennicy tatarsko-bizantyjskiej szkoły marksizmu snuli plany Nowego Człowieka i Nowego Świata, rozsądniejsi marksiści na Zachodzie myśleli raczej o tym, jak wydłużyć linie tramwajowe tak, by sięgały dzielnic robotniczych.

Nietzsche chciał filozofować młotem, bo jako wolny duch chciał kruszyć przesądy, stereotypy, wszelkie umysłowe skamieliny. Komunistyczne filozofowanie sierpem i młotem, jeśli zgoła nie cepem, poszło w przeciwnym kierunku: stworzyło ustrój, w ramach którego wszystko, co nie było dozwolone, było absolutnie zakazane. Faszyzm przynajmniej poszedł za własną radą i umarł młodo. Komunizm przeradzał się stopniowo z „dyktatury ciemniaków” w dyktaturę stetryczałych ciemniaków. Co jednak może mieć wspólnego z tym wszystkim Marks, którego motto brzmiało: „de omnibus dubitare – we wszystko wątpić?”.

Ten człowiek był wielkim sceptykiem, jednym z twórców szkoły krytycznej, do której zaliczają się umysłowości tak wybitne, jak Freud czy Einstein.

Skoro przy tym jesteśmy…

Przypomina mi się opowieść o Jacobo Timermanie, argentyńskim dysydencie żydowskiego pochodzenia, więzionym i torturowanym przez juntę Jorge Videli. Jeden z oprawców Timermana, między razami ościenia do poganiania bydła, wyjaśnił więźniowi, że on – jako Żyd – jest współwinny wielkiego przewrotu, który jego współbratymcy zgotowali tradycyjnej, zachodniej cywilizacji. „Wasz Freud zniszczył chrześcijańską koncepcję rodziny; wasz Einstein zniszczył chrześcijańską koncepcję czasu; a wasz Marks zniszczył chrześcijańską koncepcję społeczeństwa”.

Podobny poziom zaczadzenia frazeologią obserwujemy dzisiaj w Polsce. Najpierw mieliśmy „aferę koszulkową” wokół Adriana Zandberga, później wykłady z zakresu historii idei Pawła Kukiza, i wreszcie: wywiad ministra Waszczykowskiego udzielony niemieckiej prasie.

Wsłuchując się w te głosy trudno nie uznać, że słowo marksizm przestało znaczyć cokolwiek, jeśli stosuje się je, mniej więcej losowo, wobec liberałów, libertarian, socjalistów, komunistów, homoseksualistów, poliamorystów, rowerzystów, wegetarian, niemieckich chadeków, eurofederalistów, Kościoła otwartego, nieprawomyślnych blogerów, ludzi o ukraińsko brzmiących nazwisko, zwolenników legalizacji aborcji, przeciwników legalizacji marihuany, ludzi o żydowsko brzmiących nazwiskach, Platformy Obywatelskiej, Zielonych i .Nowoczesnej.

Marks stał się fetyszem, którym straszy się niegrzeczne dzieci. Marksizm przeinaczył się w zaklęcie i zły urok. W tym zgiełku niknie właściwy wymiar pracy Marksa jako ekonomisty i filozofia. Nawet nieprzychylny mu Isaiah Berlin nazwał go przecież „ojcem socjologii”. John Micklethwait i Adrian Wooldridge, czempioni wolnego rynku z „The Economist”, pisali, że Marks przewidział procesy globalizacyjne z taką precyzją, że czyta się je dzisiaj, jak gdyby dotyczyły dnia dzisiejszego. Problem z komentarzami Pawła Kukiza czy Witold Waszczykowskiego nie bierze się wyłącznie stąd, że mówią o Marksie, nic na jego temat nie wiedząc. Założę się, że cytaty z dzieł wszystkich przytoczonych powyżej osób brzmiałby w ich uszach równie głucho. Na marksizm należy patrzeć nie jako na zbiór gotowych poglądów, ale jako sposób ich wypracowywania. Prawdziwego marksistę poznać można nie po tym, co myśli, ale jak myśli.

Bezrefleksyjne powtarzanie, że Marks ponosi winę za stalinizm, maoizm i Czerwonych Khmerów sprawia, że zupełnie ginie świadomość, że niemiecki uczony stanął po właściwej stronie każdej z wielkich debat jego czasów.

W toku amerykańskiej wojny domowej wspierał Unię przeciw niewolniczej Konfederacji. Był orędownikiem praw kobiet. Popierał polskie zmagania o odbudowę niepodległego Państwa. Przy odrobienie dobrej woli trudno nie zauważyć, że hipotekę Marksa obciążają właściwie wyłącznie cudze długi. Obarcza się go zbrodniami bolszewizmu, które nastąpiły całe dekady po jego śmierci i których związek z jego filozofią, jest – w najlepszym razie – niewywiedziony. Równie wątpliwe jest powiązanie jego osoby i dzieła z cyklistami, weganami czy Unią Europejską. Marks zawsze powtarzał, że nauka powinna zajmować się „rzeczywistym” człowiekiem, nie skonstruowanym, wyobrażonym, czy postulowanym. Byłoby dobrze, aby jego krytycy, choć ten aspekt jego myśli wzięli sobie do serca.

***

Marcin Giełzak absolwent historii i zarządzania, okazjonalny wykładowca na Wydziale Zarządzania UŁ. Autor książek Antykomuniści lewicy (2014) i Crowdfunding. Zrealizuj swój pomysł z pomocą cyfrowego tłumu (2015). Współpracował m.in. z „Nowym Obywatelem”, „Midraszem”, „Liberté”. Na co dzień współredaguje bloga wethecrowd.pl.

**Dziennik Opinii nr 18/2016 (1168)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij