PiS miał szansę wreszcie zrobić coś pożytecznego dla Polski – podnieść podatki najbogatszym i uprogresywnić system podatkowy. I spieprzył to dokumentnie.
O niesprawiedliwości polskiego systemu podatkowego, w którym świetnie zarabiający płacą proporcjonalnie niższe daniny od niespecjalnie zamożnych etatowców, mówi się w Polsce głośno i często od jakiejś dekady. Mimo to nic się nie zmienia.
Medialne i nieformalne wpływy wyższej klasy średniej, której zależy na utrzymaniu status quo, są zbyt silne, żeby naruszyć fundamenty tego kuriozalnego systemu. Jakiś czas temu udało się co prawda wprowadzić kosmetyczną zmianę na lepsze w postaci daniny solidarnościowej (4 proc. podatku od dochodów powyżej miliona złotych rocznie), jednak głębsze zmiany wciąż odkładano.
czytaj także
Pandemia mogła być okazją do solidarnej i prospołecznej reformy podatków i składek, wszak wszyscy mogli się naocznie przekonać, jak ważne są sprawne usługi publiczne, z ochroną zdrowia na czele. Tej okazji Polska również nie wykorzystała. Nawet niezbyt ambitny projekt reformy podatkowej zawarty w Polskim Ładzie otrzymał w końcu solidny polityczny cios, wybijający mu zęby. Może nie jedynki, ale trójki już na pewno.
Zwykle pewna siebie i zgrywająca twardzieli ekipa rządowa Zjednoczonej Prawicy w starciu z medialnym i wewnętrznym sprzeciwem wobec podniesienia podatków najlepiej zarabiającym podkuliła ogon i rozbroiła swoją własną ustawę.
Zmiękczanie miękkiej reformy
Ostateczny projekt reformy podatkowej Polskiego Ładu nie różni się drastycznie od tego, co opisywaliśmy w maju. Poprawki wprowadzono jednak w absolutnie kluczowej kwestii, jaką jest podniesienie składki zdrowotnej dla samozatrudnionych. Obecnie jest ona kwotowa, a więc każde zwiększenie zarobków automatycznie obniża procentowy wymiar składki. To jeden z elementów regresywności polskiego systemu podatkowego.
czytaj także
Rządzący planowali wprowadzenie 9-procentowej składki zdrowotnej dla samozatrudnionych (liczonej od dochodu), co w połączeniu z likwidacją odliczania składki od podatku miało bardzo wyraźnie zwiększyć wymiar danin płaconych przez najlepiej zarabiających – w skrajnych przypadkach nawet o kilka tysięcy miesięcznie.
Tu trzeba wyraźnie jednak zaznaczyć – to rozwiązanie miało być jedynie likwidacją przywileju, a nie zamachem na portfele najzamożniejszych. Wszyscy etatowcy płacą przecież składkę zdrowotną na poziomie 9 proc., więc nie ma powodu, żeby samozatrudnieni płacili inną.
Opór medialny i polityczny był jednak tak duży, że rząd postanowił rozwodnić te i tak niezbyt ambitne plany. Co gorsza, okazał się łaskawy jedynie dla najbogatszych, co jest zupełnym kuriozum. W finalnej wersji projektu składka zdrowotna samozatrudnionych będzie wynosić 3 proc. w przyszłym roku i 4,9 proc. w kolejnych latach. Będzie to dotyczyć jednak wyłącznie liniowców – czyli osób zarabiających znacznie powyżej 10 tys. zł, bo dopiero od tej kwoty podatek liniowy zaczyna być opłacalny.
Tak zwani ryczałtowcy będą w jeszcze lepszej sytuacji, gdyż dla nich składka pozostanie kwotowa. W stosunku do mniej zarabiających samozatrudnionych, rozliczających się według skali podatkowej, rząd nie był łaskawy i utrzymał zapowiadane 9 proc.
Tak, dobrze słyszycie – najlepiej zarabiający będą płacić proporcjonalnie niemal dwukrotnie niższą składkę zdrowotną niż pozostali. To i tak krok w przód. Dziś płacą przecież stawkę ryczałtową, zupełnie oderwaną od ich realnych zarobków. Ale to wciąż bardzo niesprawiedliwe.
Jak to będzie wyglądać w praktyce?
Bardzo użyteczne i obrazowe narzędzie opublikował portal 300gospodarka. Na podstawie ich symulacji łatwo się przekonać, jak preferencyjnie traktowani są najzamożniejsi. Reforma utrzyma regresję systemu podatkowego – przykładowo samozatrudniony z dochodem 13,5 tys. zł miesięcznie zapłaci 30 proc. podatków i składek, natomiast zarabiający dwa razy więcej – już tylko 27 proc.
czytaj także
Dla porównania, etatowiec zarabiający 30 tys. zł zapłaci prawie 45 proc. „Różnica w obciążeniach wysokich dochodów między umową o pracę a jednoosobową działalnością gospodarczą zmniejszy się z 19 do 17 punktów procentowych na korzyść JDG” – powiedział Jakub Sawulski, podsumowując zmiany na portalu 300gospodarka. Mówimy więc o kosmetycznej zmianie. Według symulacji Grant Thornton próg opłacalności przejścia na podatek liniowy podwyższy się z 10 tys. do 13 tys. zł miesięcznego dochodu.
Holecka nie dała rady
To oczywiście będzie miało wpływ na finanse sektora publicznego. W pierwotnej wersji Polskiego Ładu największym beneficjentem zmian miał być nasz system ochrony zdrowia. Wpływy do NFZ miały wzrosnąć niemal o 12,5 mld zł.
Po zmianach ochrona zdrowia nadal ma być największym beneficjentem, jednak finalnie dodatkowe wpływy do NFZ wyniosą tylko 7 mld zł w przyszłym roku i nieco więcej w kolejnych latach, gdy składka liniowców wzrośnie z 3 do 4,9 proc.
4,5 mld zł mniej – tyle właśnie wyszarpały sobie wyższa klasa średnia i klasa wyższa. Warto to powtarzać. Tyle kosztowało utrzymanie przywilejów wyższej klasy średniej i klasy wyższej.
Według wiceministra finansów te pieniądze i tak wpłyną do systemu ochrony zdrowia, jednak zostaną pokryte z budżetu państwa. A więc za przywileje najzamożniejszych zapłacimy wszyscy.
Cóż więc się stało, że rząd musiał się wycofać z części swoich i tak niezbyt ambitnych planów?
Po prostu rządzący przegrali narracyjnie – nie udało im się odpowiednio sprzedać proponowanych zmian. Dowodzą tego nie tylko histeryczne reakcje użytkowników internetu, ale też badania opinii publicznej. W jednym z nich aż 53 proc. respondentów stwierdziło, że na reformie straci, a zaledwie 18,5 proc. odpowiedziało, że zyska. Problem w tym, że według ośrodka CenEA na pierwotnej wersji Polskiego Ładu zyskać miało 80 proc. gospodarstw domowych, a stracić jedynie 10 proc. najbogatszych. Przy czym dla większości tych 10 proc. najbogatszych miały to być straty niewielkie – niższe niż 250 zł miesięcznie.
Te liczby się ewidentnie nie spinają. Rząd nie był w stanie skutecznie poinformować większości społeczeństwa o faktycznym wpływie Polskiego Ładu na zarobki.
Niskie bezrobocie, rosnące płace, boom nad Wisłą. Czy na pewno?
czytaj także
Dlaczego tak się stało? Z różnych względów. Po pierwsze przytłaczająca większość Polaków zalicza samych siebie do klasy średniej – według badania CBOS z maja 2020 r. aż 77 proc. z nas uważa się za „średniaków”. Tymczasem liberalne media, czyli zdecydowana większość mediów głównego nurtu, od początku przekonywała, że zmiany te uderzą w klasę średnią.
Choć były to zwyczajne kłamstwa, to właśnie one przebiły się do opinii publicznej i przestraszyły większość deklaratywnej klasy średniej. Tu można zauważyć, że rząd przecież dysponuje potężną tubą propagandową w postaci mediów publicznych, z TVP Info na czele. Najwyraźniej jednak większość Polek i Polaków nie bierze ich na poważnie, co w sumie nie jest niczym dziwnym.
Gdy więc rozpoczęła się prawdziwa debata o rzeczy dla Polaka najważniejszej, czyli osobistym portfelu, społeczeństwo gremialnie uwierzyło mediom liberalnym, a nie Danucie Holeckiej.
Wyobrażenia o przyszłym bogactwie
Rządzący nie przekonali też społeczeństwa, że te dodatkowe wpływy zostaną wydane z korzyścią dla poszczególnych obywateli. A to nie jest takie proste. Jak zauważyli Syon Bhanot i Reed Orchinik w niezwykle interesującym tekście na łamach „Behavioral Scientist”, pozytywne efekty działań państwa są bardzo często niezauważane.
Przykładowo w jednym z badań 57 proc. respondentów stwierdziło, że nigdy nie korzystało z rządowych programów społecznych – podczas gdy w rzeczywistości okazywało się, że korzystało z nich aż 94 proc. pytanych, tylko że nie zdawało sobie z tego sprawy.
Dodatkowe 12,5 mld zł, planowane w pierwszej wersji Polskiego Ładu, to była potężna kwota, która mogła uzdrowić kilka ważnych obszarów opieki medycznej w Polsce. Można to było ubrać w obrazki i do znudzenia przypominać, przy każdej okazji, że chodzi o dostępność karetek, krótsze kolejki do lekarzy specjalistów i lepszą opiekę na onkologii.
Pytanie tylko, czy rząd mógłby znaleźć sojuszników do takiej akcji, skoro przeciwko Polskiemu Ładowi występowało środowisko lekarskie – np. związek zawodowy anestezjologów i Naczelna Rada Lekarska – co jest kuriozum samym w sobie. Zjednoczona Prawica miała sześć lat na przekonanie do siebie pracowników ochrony zdrowia – i budżetówki w ogóle – tymczasem ich do siebie regularnie zrażała.
Trzeci powód jest już trochę poza zasięgiem rządzących. Polskie społeczeństwo w ostatnich latach wyraźnie się wzbogaciło, więc wzrosły też aspiracje. Wraz z nimi rozpowszechniło się przekonanie, że na każdego czeka przyszłość bogacza, trzeba tylko chwilkę poczekać i uzbroić się w cierpliwość.
Wiele Polek i Polaków mogło więc dojść do wniosku, że podwyższenie podatków i składek najlepiej zarabiającym to uderzenie w ich przyszłe interesy. Dowodzą tego badania CBOS – w pierwszej dekadzie XXI wieku poparcie dla progresywnych podatków było bardzo wysokie i sięgało trzech czwartych społeczeństwa. Już pięć lat później nieco spadło, ale nadal było wyższe od dwóch trzecich. Po 2015 r. poparcie dla progresywnych podatków zaczęło wyraźnie spadać. Obecnie popiera je już tylko około połowy społeczeństwa.
Prawica i liberałowie umieją w walkę klas. Dlaczego lewica nie umie?
czytaj także
Być może zwyczajnie przespaliśmy najlepszy moment do wprowadzenia progresji podatkowej nad Wisłą. Gdy było ku temu największe poparcie społeczne, ten temat niemal w ogóle się nie pojawiał w debacie publicznej.
Wschodni system trzyma się mocno
No i jest jeszcze jeden powód, dlaczego przepadła szansa na progresywne podatki w Polsce. Reforma PiS została zwyczajnie źle skonstruowana.
Felix Bierbrauer, Pierre Boyer i Andreas Peichl zbadali, jak wygląda polityczna wykonalność progresywnych zmian podatkowych. Według nich najbardziej wykonalna politycznie reforma podatkowa powinna zakładać bardzo wyraźne obniżenie obciążeń zarabiających poniżej mediany, nawet do zera wśród najmniej zarabiających. Oprócz tego w okolicach mediany powinna się rozpocząć mocna progresja stawek, a krańcowe stawki powinny dotyczyć zdecydowanie najlepiej zarabiających.
Tymczasem w Polskim Ładzie nic takiego nie miało miejsca. Najmniej zarabiający mieli zyskać jedynie ok. 150 zł, a medianowi pracownicy kilkadziesiąt złotych. Tak więc dla większości pracowników etatowych pozytywne zmiany byłyby właściwie niezauważalne, za to niespecjalnie bogaci samozatrudnieni (tj. 6–7 tys. zł dochodu) już mieli zacząć tracić – niewiele, ale jednak. W takiej sytuacji liberalnym mediom łatwo było przekonywać, że to cios w klasę średnią. Niejasność tych zmian i nieprzekonujące zyski dla większości zostały szybko wykorzystane przez zwolenników status quo, którzy przeprowadzili zwycięską kampanię medialną.
czytaj także
Polski Ład będzie miał więc wybite zęby na własne życzenie rządu. Zamiast kombinować, jak tu kuchennymi drzwiami podwyższyć nieco daniny lepiej zarabiającym, trzeba było zaproponować powszechną i bardzo wyraźną progresję podatkową, która drastycznie obniżyłaby podatki i składki zarabiającym poniżej mediany i równie zdecydowanie podniosła je tym faktycznie najlepiej zarabiającym.
Poza tym należało wcześniej zbudować Ładowi poparcie w budżetówce, a nie zrażać ją hejterskimi akcjami medialnymi wymierzonymi w lekarzy stażystów czy nauczycielki. Być może teraz łatwiej byłoby sprzedać reformę podatkową jako znaczne dofinansowanie sfery publicznej. Wreszcie, gdyby rządzący nie zamienili mediów publicznych w groteskowe media partyjne, ludzie chętniej wierzyliby w rządowy przekaz o Polskim Ładzie.
czytaj także
„Żadna bardziej gruntowna reforma klina nie przejdzie przy tak silnym lobby przedsiębiorców i obecnych politycznych uwarunkowaniach. Ten polityczny kontekst jest tu bardzo ważny. Możemy sobie teoretyzować, jak mogłaby wyglądać idealna reforma, ale bez politycznego poparcia na akademickiej dyskusji się kończy” – powiedział portalowi 300gospodarka pracujący w rządowym think tanku PIE Jakub Sawulski.
I to jest oczywiście prawda. Tylko że rząd miał 6 lat, żeby zbudować sobie społeczny background pod sprawiedliwą społecznie reformę podatkową. Zamiast tego przez 6 lat szczuł na kolejne grupy społeczne, prowadził w różnych sprawach kłamliwą propagandę w mediach publicznych i tworzył ogólną atmosferę nieufności. Nic więc dziwnego, że w kluczowym momencie jego narracja została uznana za mniej wiarygodną niż ta liberalna. W efekcie kolejna, być może ostatnia taka okazja do wprowadzenia progresji podatkowej w Polsce, została zmarnowana. W najbliższych latach nadal będzie więc w Polsce obowiązywać prawdziwie wschodni system podatkowy, w którym najbogatsi płacą niższe podatki niż reszta.