Kraj

Baba na sołtysa? Po moim trupie! [reportaż]

W okresie wyborów parlamentarnych czy samorządowych w zasadzie wszędzie wzrasta zjawisko dezinformacji ze względu na płeć. Kobietom najczęściej zarzuca się brak kompetencji i zbytnią emocjonalność. Tak było też w walce o władzę w niewielkim Piotrowie na Kaszubach.

„Plotek szukasz? Ja sobie na to nie pozwolę. Do mnie powinieneś przyjechać, a nie jakiejś kobiety słuchasz, co bzdury opowiada!” – usłyszał Patryk Ciszek, radny kaszubskiej gminy Somonino. Na jednej z sesji zgłosił prośbę mieszkańców Piotrowa o zamontowanie furtki między placem zabaw a boiskiem. I podpadł sołtysowi.

Kazimierz Gleinert z mównicy wykrzyczał, że radny nie ma pojęcia „co się w Piotrowie robi”. I że Koło Gospodyń Wiejskich „psy na nim wiesza”, kampanię wyborczą zrobiło, „swoją” sołtyskę chciało. A on już ponad trzydzieści lat tę funkcję pełni i „zawsze dobrze było”.

Czy koła gospodyń wiejskich poprą w wyborach Prawo i Sprawiedliwość?

Nieważne, że Ciszek słowem o kole nie wspomniał ani nie podał żadnego nazwiska. Ważne, że pomysł nie był sołtysa, a „głupiej baby”, co mu władzę chciała zabrać. Tak opowiadał we wiosce.

Ale Marta Gleinert nigdy wcześniej nie myślała, żeby zostać sołtyską. Do głowy by jej to nawet nie przyszło, kiedy szesnaście lat wcześniej trafiła do Piotrowa. Wprowadziła się tu do męża, który jako najmłodszy z rodzeństwa przejął gospodarstwo po rodzicach. Okolica piękna, że można się zakochać: lasy, pola, świeże powietrze i spokój, bo do wioski z rzadka ktoś zajeżdżał. Wygodniej ją było objechać. Na wąskich ulicach jeszcze dwa lata temu nie było asfaltu.

Żyła więc jak każdy w Piotrowie: praca na gospodarstwie, opieka nad dziećmi, zakupy, rodzinne spotkania. Nauczyła się też mechanizmów, które działają we wsi. Wiedziała, do kogo można iść na kawę, a kogo lepiej omijać szerokim łukiem, kto pomoże, a na kogo uważać. Zgodnie z zasadą, którą na Kaszubach wtłacza się do głów od małego: „weszłaś między wrony, kracz jak i one”.

Kołem w marazm

Trzy lata temu z domu wyciągnęła ją Agnieszka Gleinert-Pobłocka. Zorganizowała we wsi Jarmark Tradycji, imprezę, która miała zintegrować mieszkańców i dać znać „światu”, że istnieje Piotrowo. To po niej Marta rzuciła pomysł, żeby otworzyć Koło Gospodyń Wiejskich.

Agnieszkę w Piotrowie znali wszyscy. Zamieszkała w nim kilka lat wcześniej niż Marta. Miała wtedy dwadzieścia lat, maturę w kieszeni i właśnie zaczynała dorosłe życie. Podobało jej się we wsi, ale nie mogła znieść marazmu i bierności mieszkańców.

Warmia zanika

– Jedyną rozrywką był sklep, jeśli oczywiście akurat działał, bo w stuosobowej miejscowości ciężko się utrzymać. To było centrum plotek i załatwiania interesów, ale spotykali się pod nim tylko mężczyźni. Kobietom nie wypadało. Przychodziły tam tylko wtedy, kiedy chciały mężów zaciągnąć do domu. Same nie miały gdzie się spotykać – mówi Agnieszka.

Nie podobało jej się też, że ludzie są skłóceni. W Piotrowie mieszka jakieś sześć klanów, które tak bardzo się kochają, jak bardzo potrafią się nienawidzić. Długo nie mogła zrozumieć, jak zaszłości, których początków w zasadzie nikt już dziś nie pamięta, potrafią się odrodzić w najmniej oczekiwanych momentach. Dziwiły ją cisza, milczenie i tabu wśród ludzi, którzy niemal wszyscy są ze sobą jakoś spokrewnieni. Grzebała w historii Piotrowa. Odkryła, że nikt z dzisiejszych mieszkańców nie mieszka tam z dziada pradziada. Nikt, prócz pani Lizki, autochtonki, która zmarła dekadę temu i nie cieszyła się we wsi wielkim poważaniem. Reszta pojawiła się po 1945 roku, kiedy Kaszubi z sąsiednich wiosek pozajmowali poniemieckie mienie.

Ale się dostosowała. „Jest jak jest”, myślała i starała się to akceptować. Urodziła pierwsze dziecko, potem drugie, ale coraz mocniej ją to uwierało.

– Miałam 26 lat i zaczęło do mnie docierać, że jeśli teraz nic nie zrobię ze swoim życiem, to powtórzę schemat mojej babci i matki. Że spędzę całe swoje życie jak kura domowa. Przeraziło mnie to – wspomina Agnieszka.

Jako bezrobotna co miesiąc jeździła do urzędu pracy podpisać listę, która gwarantowała zasiłek. Któregoś razu zaproponowano jej kurs dekoracji wnętrz. Napaliła się. Pomyślała, że to szansa na wyrwanie się z domu. Nie wszystko było jednak takie proste.

– Po pierwsze kurs odbywał się 70 km od Piotrowa, w Lęborku, a po drugie musiałam mieć zgodę męża. Dla niego to była jakaś abstrakcja i niepotrzebne głupoty. Ale udało mi się go namówić. To było dla mnie jak otwarcie nowego rozdziału – mówi.

Poznała inne dziewczyny, otworzyła się. Jedna z koleżanek opowiadała, że po kursie wybiera się na studia. Zaimponowała jej. Nawet trochę jej zazdrościła. Też zaczęła marzyć o studiach, choć wiedziała, że zgoda męża będzie graniczyła z cudem. Mimo to postanowiła spróbować.

Rozwód, emigracja, egzorcyzmy: strategie polskiej wsi w walce z patriarchatem

– Zaczęłam o tym głośno mówić i jemu, i ludziom we wiosce. Kompletnie tego nie rozumiał. Jak dziś na to patrzę, to widzę, że skutecznie pokazywał mi, gdzie jest moje miejsce w szeregu, i umniejszał moje potrzeby. Pamiętam, że zadawał mi pytania: po co ci to? Albo: czy czegoś ci brakuje? Wtedy jednak to była dla mnie norma. Tak po prostu było w domach, które znałam.

Z jednej strony słuchała męża, ale z drugiej sama siebie pytała, czy tylko jako matka i żona naprawdę jest szczęśliwa? Czy chce przeżyć życie z teściami? Wszystko w niej krzyczało, że nie, ale mąż nie rozumiał. Mówił, że ma coś z głową i że wymyśla. Teściowa też tak myślała. Kiedyś Agnieszka podsłuchała, jak żaliła się sąsiadce, że „ona” chce iść na studia.

„Ona”, bo nigdy nie używała jej imienia. Ale Agnieszka się nie poddawała. Usłyszała, że w oddalonych o 27 km od Piotrowa Kartuzach można studiować w zamiejscowej filii łódzkiej Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej. Blisko, choć nie za darmo. Zgodził się, ale zaznaczył, że nie będzie jej ani zawoził, ani za to płacił.

– To nie miało znaczenia. Wiedziałam, że sobie poradzę. I tak trafiłam na pedagogikę.

Na początek pieniądze dała jej mama. Zajęła się też dziećmi. Już po pierwszym semestrze Agnieszka dostała stypendium naukowe i socjalne. Mogła za to opłacić czesne i dojazdy. Z czasem odłożyła też na komputer i drukarkę. I zaczęła wierzyć w siebie.

– Wspaniałych ludzi spotkałam po drodze. Pchali mnie do przodu. Mój promotor namawiał mnie, żebym poszła na magisterkę na Uniwersytet Gdański. Posłuchałam go.

Trup w oborniku i wieś, która odchodzi [Majmurek o „Tyle co nic”]

Dziś przyznaje, że dopiero kiedy wyjechała z Piotrowa, była w stanie spojrzeć na nie z perspektywy. Widziała miejsca do poprawy i wiedziała, jak ma się do tego zabrać. Nie chciała stamtąd uciekać, ale działać, unowocześniać.

– Czułam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Byłam jak czołg. Parłam do przodu.

I pomagała ludziom ze wsi. Jak ktoś potrzebował napisać pismo do urzędu, szedł do Agnieszki. Jak trzeba było załatwić coś na gminie, do Agnieszki. Jak trzeba było zorganizować karnawałową potańcówkę, do Agnieszki.

– W końcu poprzedni sołtys namówił mnie, żebym założyła stowarzyszenie i zrobiła coś dla Piotrowa. Wiadomo, że jak się ma organizację pozarządową, to łatwiej pozyskać fundusze. Tak zrobiliśmy.

Parytety się zgadzają

Została sekretarzynią w zarządzie i ostro wzięła się do roboty. Zaczęła od aktywizacji dzieci. Organizowała dla nich warsztaty, zawody, zajęcia. Z czasem z mężem wynieśli się od teściów. Kupili dom 10 km od Piotrowa, ale nadal wieś była jej oczkiem w głowie. Wtedy sołtysem po raz kolejny został jej teść, Kazimierz Gleinert.

– A ja bardzo szybko zostałam wdową z trójką dzieci na wychowaniu. No i rodzina męża się ode mnie odcięła. Nie prosiłam ich ani o uwagę, ani o pomoc. Trudno.

Ale z teściem nadal musiała współpracować. Był sołtysem, więc kiedy chciała coś zorganizować, zawsze pytała go o zdanie.

– Nie miał nic przeciwko, zawsze się zgadzał, ale mało go interesowały aktywności, którymi się zajmowałam. Nie angażował się, ale też nie przeszkadzał. Chyba że zapomniał. Co też się zdarzało. Wtedy trzeba było się dopraszać.

W 2022 roku, po dziesięciu latach Agnieszka chciała oddać stery stowarzyszenia w ręce innej liderki, ale na odchodne wymyśliła, że zrobi imprezę, o której od dawna marzyła: Jarmark Tradycji.

Załatwiła pieniądze, pozwolenia, zaprosiła kaszubskich artystów, rzemieślników i muzyków. Wyszło doskonale.

– Nawet mój teść był wniebowzięty, bo o Piotrowie pisali w gazetach i przyjechały lokalne władze.

Wydarzyło się coś jeszcze: Jarmark okazał się iskrą, która pokazała mieszkańcom i mieszkankom Piotrowa, że u nich też może się coś dziać.

Pijaństwo, lenistwo i degeneracja: skąd wziął się negatywny stereotyp PGR-ów (i dlaczego wciąż żyje)

– Bo do tego czasu prócz dożynek nie działo się tu absolutnie nic. Agnieszka tą imprezą mi osobiście dała wiatru w żagle – mówi Marta Gleinert.

W trzydzieści osób założyli Koło Gospodyń Wiejskich „Piotrowianie”. Prezeską została Agnieszka, jej zastępczynią Marta, a w skład wszedł też sołtys. Działali prężnie: wieczorki, spotkania, warsztaty, sesje z psychologiem. Drugi Jarmark Tradycji organizowali już razem.

– Ale najważniejsze, że udało nam się wyciągnąć z domów część kobiet – mówi Marta. – Tu naprawdę nie ma dokąd pójść. A do świetlicy mogły przyjść z dziećmi, spotkać się, pogadać.

Wszystko szło dobrze, ale zbliżał się czerwiec 2024 roku i wybory na sołtysa.

– Ludzie zaczęli mówić, że może czas na zmiany, zwłaszcza że sołtys mówi, że już nie chce kandydować. No i trochę mieliśmy już dość, że ciągle o coś trzeba się dopraszać – mówi Agnieszka.

Jak na przykład wtedy, kiedy gremialnie poszli uporządkować ewangelicki cmentarz. Sołtys miał podstawić traktor, którym można by było wywieźć śmieci czy wycięte konary drzew. Ale tego nie zrobił.

– Ogarnęliśmy się na własną rękę – mówi Marta. – Wtedy się obraził. Mówił, że już dawno chciał się tym zająć, ale nie zdążył, bo go ubiegliśmy. Jeszcze kilka było podobnych sytuacji.

Wtedy ktoś zaproponował kandydaturę Marty. Miała już doświadczenie. W kwietniu startowała w wyborach samorządowych na radną. Jak sama mówi, zaproponowano jej dlatego, „żeby parytety się zgadzały”, ale nie wygrała. Na sołtyskę namawiał ją mąż i koleżanki z koła. Ale wcale nie była taka pewna.

To nic dziwnego. Jak pokazują badania socjologiczne, kobiety często zostają sołtyskami tylko dlatego, że nie ma innego chętnego. Często są zaskoczone propozycją i zaczynają karierę „mimo woli”. Badacze zgodnie twierdzą, że to efekt wychowania. Ciągłego powtarzania, że kariera to zbieg okoliczności albo łut szczęścia. Zresztą, kiedy obejmują tę funkcję, jej prestiż automatycznie się obniża. Według Głównego Urzędu Statystycznego na koniec 2023 roku w całej Polsce było 726 sołtysek i 916 sołtysów, stanowiły więc 45 proc. Województwo pomorskie nie odbiegało w tym od reszty kraju.

Mężowi nogi umyć i brud wypić. Jak żyły chłopki? [rozmowa]

Marta pomyślała, że w zasadzie może spróbować, choć nie czuła się z tym do końca dobrze.

– Nie chciałam wchodzić w drogę Kazikowi. To bliska rodzina mojego męża. Sołtys jest bratem mojego teścia – mówi. – Dlatego chciałam z nim wcześniej pogadać.

Dwa dni przed wyborami, kiedy KGW organizowało Dzień Dziecka, podeszła do niego i zapytała, czy nie będzie zły, jak też wystartuje. Nie chciała, żeby miał żal, i nie chciała kłótni, bo przecież niezależnie od wyniku dalej trzeba będzie razem żyć i razem działać.

– Zrobił wielkie oczy i powiedział „to ludzie wybiorą”. Potem zniknął – wspomina.

Wybory okazały się ewenementem na cały powiat. Na 60 osób uprawnionych do głosowania przyszło 38.

– Nawet tacy, co nigdy się tym nie interesowali. Sołtys zadał sobie trud i dowiózł niemobilnych, żeby oddali głos. Przegrałam, ale nie mam do nikogo pretensji. Mamy w końcu demokrację. Nie zapomnę jednak pogardy w oczach niektórych ludzi, którzy przyszli na wybory. Wyszłam stamtąd z płaczem – mówi Marta.

Okazało, że Kazimierz Gleinert, kiedy tylko usłyszał od Marty, że ta chce startować w wyborach, ruszył agitować. Chodził od domu do domu i zapewniał sobie głosy. Komuś obiecał drewno na opał, komuś dzierżawę ziemi, komuś drogę. A po wyborach ogłosił triumf i z Martą niby rozmawiał normalnie, ale coraz częściej dochodziły do niej dobijające plotki.

„Baba na sołtysa? Po moim trupie!”

„Głupie baby kampanię zrobiły”

„Co ona się tam zna? Pojęcia o rządzeniu nie ma”

„Po mnie na pewno żadna baba rządzić nie będzie”

„Ja tu jestem pierwszą władzą i nic się tu bez mojej wiedzy nie wydarzy”

„Klub wariatów się otworzył” (to o KGW)

Dostało się też jej mężowi, który usłyszał, że ma ją w domu usadzić i porządek zrobić.

Marta uważa, że pewnie gdyby była mężczyzną, poszłoby prościej: poszliby na kielicha, pogadali i po sprawie.

Wojewoda z PiS ją zignorował. Niesłusznie. Bo to ona została senatorką

– Ale z babą przecież nie będzie gadał – mówi. – Wydaje mi się, że to był dla niego największy strzał i największa obraza majestatu, że musiał konkurować z kobietą. Zresztą, powiedział mi o tym prosto w oczy – na Jarmarku Tradycji, które jako KGW zorganizowali w sierpniu 2024 roku po raz trzeci. Impreza miała już renomę. Do Piotrowa przyjechało ponad 500 osób, odwiedzili też sponsorzy i lokalne władze.

– Przed imprezą wylali nawet asfalt i Piotrowo ma w końcu połączenie z krajową dwudziestką – zaznacza Agnieszka.

Sołtys też pomagał przy organizacji: zadbał o miejsca parkingowe i polanę, na której wszystko miało się odbywać. Agnieszka zaprosiła go na scenę, żeby wręczył podziękowania sponsorom.

– Byliśmy we trójkę, ja, Marta i sołtys. Chciałam, żeby poczuł się ważny. Miałam nadzieję, że jakoś się to poukłada i teściowi w końcu przejdzie złość za te wybory.

Po wszystkim Marta podjęła próbę kolejnej rozmowy.

– Powiedziałam: „wujek, ja przecież nic złego nie zrobiłam. Poszłam tylko startować”. Nakrzyczał na mnie przy ludziach. Walił pięścią w stół i mówił, że mam sobie nie myśleć, że kiedykolwiek zostanę sołtysem, bo następca już rośnie. Potem nazwał mnie szmatą i zerem.

Było jej przykro, ale pomyślała, że może po prostu za dużo wypił i język mu się rozplątał. Rano, kiedy spotkali się na sprzątaniu po jarmarku, też do niego podeszła. Powiedziała, że mu nie popuści za to, że ją wyzwał. „Jesteś dla mnie zerem”, usłyszała.

Mizoginia jako strategia na wybory

W okresie wyborów parlamentarnych czy samorządowych w zasadzie wszędzie wzrasta zjawisko dezinformacji ze względu na płeć (GID – Gender Identity Disinformation). Mówią o tym badania i raporty sporządzane przez naukowców na całym świecie. Wykorzystuje się w niej stereotypy, uprzedzenia i wewnętrzne podziały społeczne. Kobietom najczęściej zarzuca się brak kompetencji i zbytnią emocjonalność.

W raporcie Instytutu Zamenhoffa dotyczącym GID czytamy: „Dezinformacja ze względu na płeć jest szczególnym rodzajem krzywdy, celowo wykorzystującym mizoginię jako broń, aby osłabić przywódczynie polityczne, które stoją na czele ważnych walk o demokrację i prawa człowieka”.

Cel jest prosty: ograniczenie sprawczości kobiet, uciszenie ich, dyskredytację, umniejszanie ich osiągnięciom, by usunąć je ze sfery publicznej. W efekcie często nawet nieświadomie zaczynają się wycofywać z działania i rezygnują z kariery. Tracą poczucie bezpieczeństwa.

Kaszuby nie są od tego wolne. Zachowanie konserwatywnego status quo widać w wynikach lokalnych wyborów. Nie jest po równo. W 2023 roku na stanowiskach burmistrza, wójta i prezydenta w województwie pomorskim kobiety stanowiły 14 proc. Zajmowały 17 stanowisk na 123. Po wyborach samorządowych w 2024 roku ta liczba wzrosła do 24 kobiet, to 19,5 proc. W gminach kaszubskich jest ich jeszcze mniej. W 2023 roku na 77 dostępnych stanowisk 10 przypadało kobietom, po wyborach w 2024 roku ta liczba wzrosła do 14.

Gruzinki opowiadały o seksie, o przemocy. Faceci się obrazili [rozmowa]

Dyskusja o prawach kobiet na Kaszubach dopiero zaczyna się przebijać do publicznego dyskursu. W 2020 roku, podczas ogólnopolskiego Strajku Kobiet, ulice kaszubskich miast też się zapełniły. To był nieoczekiwany ewenement, który wymagał od kobiet wielkiej odwagi, by na konserwatywnych, prokościelnych i proklerykalnych Kaszubach nieanonimowo wyjść i demonstrować swoje feministyczne poglądy. Znam takie dziewczyny, które po manifestacji udały się do konfesjonału, by uzyskać rozgrzeszenie.

W 2021 roku w trójmiejskim Klubie „Tygodnika Powszechnego” odbyła się debata „Kaszuby w XXI wieku”. Panelistka, Ewelina Stefańska, zaczęła mówić o konieczności zmian w postrzeganiu kobiet w środowisku kaszubskim: dopuszczać je do głosu, ważniejszych stanowisk, wyrugować powszechny seksizm. Towarzyszyły jej uśmieszki działaczy kaszubskich, którzy brali z nią udział w dyskusji, a kiedy skończyła, prowadzący nawet nie skomentował jej wypowiedzi i automatycznie przeszedł do innego tematu.

W 2022 roku rozmawiałam z Eweliną Stefańską o feminizmie na Kaszubach. Powiedziała mi wtedy, że feminizm nie jest brany na poważnie i traktowany jako coś strasznego. A samo nazwanie kogoś feministką może być odebrane jako oblega.

Podobnie jak przemocowo-seksistowskie odzywki, które moje rozmówczynie usłyszały od działaczy kaszubskich czy przedstawicieli władz samorządowych:

„Już nie wiem, na co patrzeć: na cycki czy na tatuaże?”

„Możesz sobie być tą feministką, bylebyś tylko płci nie zmieniała”

„Baba powinna znać swoje miejsce”

„Całuję rączki pięknej pani”

„Nie dość, że głupia, to jeszcze brzydka”

„Zanieś wójtowi zupę!”

„Kawkę z mleczkiem mi pani przyniesie”

„Nie rób z igły widły”

„Pani jest kobietą, to pani pewnie wie, gdzie tu jest kuchnia”

„Kobiety są stworzone do odczuwania bólu”

„Przyglądałem się, co wkładasz do tej spódnicy. Zastanawiałem się, czy mógłbym tam zajrzeć”

Kiedy komuś o tym mówią, słyszą, w tym też od innych kobiet: „no ale on tak już ma” albo „tak to było od zawsze”, albo „to się trzeba przyzwyczaić”, albo „no i co takiego się stało, przecież nic ci nie zrobił”.

W 2023 roku Etnotank przygotował raport o aktywności kobiet na Kaszubach, Białczi na placu. Czytamy w nim, że następuje powolna zmiana. Kobiety są coraz częściej obecne w sferze publicznej, mają też lepsze wykształcenie i potrzebę samorealizacji. Niemniej, nadal silnie widoczna jest kontynuacja patriarchalnego wzorca.

– Widać jaskółkę zmian, ale wciąż mamy wiele do zrobienia – mówi Ewelina Stefańska, współautorka raportu Białczi na placu. – Nadal statystycznie jesteśmy gorzej opłacane i nadal nierzadko traktuje się nas protekcjonalnie. Gdy spojrzymy na statystyki, w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim, największej i najstarszej organizacji pozarządowej w Polsce, tylko raz prezeską była kobieta. A od 1956 roku było ich już trzynastu. Widzę, że przez te kilka ostatnich lat wzrosła solidarność między kobietami. Wcześniej rzadko się to zdarzało. Strażniczki patriarchatu mocno dbały o status quo. Zaczęliśmy głośno dyskutować o problemach i potrzebnych zmianach. Po publikacji naszego raportu ruszyła dyskusja, ale mamy świadomość, że wciąż przed nami długa droga. Nie możemy jednak siedzieć cicho.

Kobiety mimo wszystko często nie są świadome mechanizmów, które zmuszają je do milczenia. Mężczyźni, którzy tego dokonują, także.

Twardym trzeba być

Jadę do Kazimierza Gleinerta, sołtysa Piotrowa. Miło mnie wita, zaprasza do domu. Rozmawiamy o tym, że wieś pod koniec 2024 roku wygrała konkurs na najpiękniejszą wieś Pomorza. Wniosek o udział w konkursie napisały Marta i Agnieszka, ale to sołtys musiał go podpisać. A potem osobiście odebrał nagrodę. Tysiąc złotych, ale nikt nie wie, na co je wydał.

Pytam go o to.

– To kupon był, nie gotówka. Przybory do wsi kupiłem różne – tłumaczy, ale nie chce kontynuować rozmowy.

Pytam więc o samo bycie sołtysem. Mówi, że „cierpliwości trzeba do tego mieć” i że z ludźmi się „użerać”.

– Twardym trzeba być. To w dwie strony działa. Jak z ludźmi źle, to do urzędu trzeba. Ale wsi czasu poświęcać trzeba dużo. Kupę lat mnie kosztowało załatwienie asfaltu na przykład. Ale się dało nareszcie. Kupa jeżdżenia była, od jednego do drugiego. To nie jest takie proste. To jest ciężki los.

Sopot: kurort, uzdrowisko i miasto występku [rozmowa]

Pytam o konkurencję.

– Żadnej nie mam. Ludzie mnie wybrali. No ale była jedna kobieta, ale to do skutku nie doszło. To trzeba umieć działać, coś robić, a nie tylko gadać. Oni tam działali, ale nic z tego. Mnie wybrali.

„Oni”, czyli KGW.

– Zmiana będzie, jak czas przyjdzie, ale na razie ja tu jestem. Demokracja. Jak w Stanach, tam też ludzie decydują. Jak dla mnie może być i kobieta, ważne, żeby się jej robić chciało, a nie tylko narzekać.

Zahaczam jeszcze o Jarmark Tradycji.

– Za tym kobiety z koła stoją, ale ja też pomagam. Sołtysem jestem w końcu.

Tyle że ani Agnieszka, ani Marta nie chcą już organizować w Piotrowie Jarmarku. Cała ta sytuacja odbiła się na kole i na nich samych. Niedługo po wyborach Marta czuła się tak źle, że złożyła rezygnację z członkostwa. Nie chciała swoją obecnością szkodzić organizacji. Nie zgodzili się na to, ale podjęli jednogłośną decyzję, że usuwają z szeregów Gleinerta, bo działa na szkodę koła.

– Więc teraz sołtys chce się nas pozbyć. Wcześniej się na nas pucował: witał gości, wręczał dyplomy, rozdawał uściski dłoni, ustawiał się do zdjęć, pokazywał, jaki jest obrotny, a teraz nas dyskredytuje.

Trochę straciły siłę, przygasły. Szkoda im tej pracy, którą już włożyły i tego, że za chwilę kobiety w Piotrowe znów zamkną się w domach. Tylko że nie wiedzą, jak mają działać, by nie zaszkodzić kołu.

– Jak się odezwiemy, będzie, że atakujemy sołtysa. Jak zadamy pytanie, będzie, że się mścimy. Ale z drugiej strony, przecież nie możemy sobie pozwolić, żeby on nas publicznie obrażał i wyzywał od „głupich bab”. Nie jesteśmy głupie!

Nie są. Ale boją się, że swoimi głosami zaszkodzą sprawie. Nie wiedzą przecież, jak daleko sięgają sołtysie macki, skoro nie miał skrupułów, żeby wplątać je w awanturę o furtkę między placem zabaw a boiskiem.

**

Stasia Budzisz – reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. Autorka książek Pokazucha. Na gruzińskich zasadach i Welwetka. Jak znikają Kaszuby.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij