Wojewoda z PiS ją zignorował. Niesłusznie. Bo to ona została senatorką

Anna Górska wygrała z wojewodą na konserwatywnych Kaszubach. „Prowadziłam kampanię z konsekwentnie lewicowym programem” – mówi nowo wybrana senatorka.
Anna Górska. Fot. archiwum prywatne

Zasadnicza różnica pomiędzy mną a wojewodą Drelichem była taka, że ja mojego przeciwnika nie zignorowałam, a on mnie tak. Wiedziałam, że staję naprzeciwko bardzo poważnej siły – nie tylko wojewody, ale całej państwowej machiny.

W kaszubskim okręgu senatorskim nr 63 (powiaty: bytowski, chojnicki, człuchowski, kartuski, kościerski) wygrała kandydatka opozycji i członkini partii Razem, Anna Górska, z wynikiem ponad 89 tys. głosów. Pokonała kandydata PiS-u, wojewodę Dariusza Drelicha, na którego zagłosowało prawie 10 tys. osób mniej.

Joanna Wiśniowska: Mam wrażenie, że tylko pani i najbliżsi wierzyli, że się uda. Przesadzam?

Anna Górska: Wierzyło trochę więcej osób, choćby moja partia czy szerzej Lewica. Ale niektórzy mówili wprost, zwłaszcza po stronie moich konkurentów, że sprawiłam im prezent tą kandydaturą, bo mają wygraną w kieszeni. Powtarzał to sam wojewoda Dariusz Drelich i jego ludzie, poseł Horała nawet zatweetował na ten temat.

Co może Lewica? Może przełamać paradoks III RP

Co napisał?

Że wystawienie lewicowej feministki z partii Razem w konserwatywnym okręgu kaszubskim to stuprocentowe zwycięstwo PiS-u. Katarzyna Lubnauer przypomniała ten wpis i napisała, że to post, który źle się zestarzał. I on chyba sam przyznał, że to duże zaskoczenie.

Teraz możemy się pośmiać, ale prawdopodobnie kierownictwo PO uznało, że okręg kaszubski i tak jest dla opozycji trudny i można go oddać w ramach paktu senackiego Lewicy. Trochę jakby na pożarcie.

Nie znam intencji osób, które siedziały przy stole negocjacyjnym, ale skoro to ten okręg nam przypadł, postanowiłam wygrać te wybory. Ani przez moment nie miałam myśli, że robię to po nic, to nie mój styl pracy. Znam siebie, wiem, że gdybym pozwoliła sobie na wątpliwości, to byłoby mi znacznie trudniej się zmobilizować do tej codziennej, ciężkiej pracy od rana do późnego wieczora, a często do nocy. Ale oczywiście były trudne momenty w tej kampanii, gdy zdarzało mi się ze zmęczenia i z wysiłku popłakać. Co, jeśli się nie uda? Jednak po chwili wracała myśl, że musi się udać. Kampania była bardzo wyczerpująca, zrobiłam 200 proc. normy.

Dużo było tych momentów płaczu?

Bardzo trudny moment miałam, gdy byliśmy mniej więcej w połowie zbiórki podpisów. Następnego dnia po ogłoszeniu kandydatury zaczęłam je zbierać, było chaotycznie, w pierwszych dniach nie przebiegało to jakoś rewelacyjnie. Razem zawsze prowadzi zbiórki na ulicy, mieliśmy doświadczenie, ale Kaszuby to okręg, który ma swoją specyfikę. Gdy wyjdziesz we wtorek o godz. 13 na ulicę Gdańska czy Gdyni, jest tam tłum ludzi, można zaczepić, zdobyć podpis.

Jak jest w Człuchowie na przykład?

Tam czy w Kościerzynie tłumu nie ma, więc jest trudniej. Dlatego zmieniliśmy metodę zbiórki. Skoncentrowaliśmy się na osobach, które zgłaszały się do mnie z chęcią pomocy. To one prowadziły zbiórkę podpisów w swoich środowiskach, które znają, mają tam rodziny i znajomych. To przyniosło efekty, pomogły też m.in. struktury naszych koalicjantów z Nowej Lewicy. Ostatecznie zebrałam 3,6 tys., co było bardzo dobrym wynikiem, wymagano 2 tys. Gdy widziałam, że sieć ludzi zaangażowanych z dnia na dzień rośnie, wiedziałam, że ta kampania się uda. Te osoby docierały do kolejnych, poszerzając krąg. Potem podczas kampanii doszły reklamy w mediach, portalach internetowych, billboardy, ale i codzienna obecność w okręgu. Razem z osobami, które mi pomagały, rozdawałam materiały, spotykałam się, rozmawiałam. Wiedzieliśmy, w jakich warunkach startujemy, choć nie mogliśmy wiedzieć, że będzie tak potężna mobilizacja po stronie demokratycznego elektoratu. Ale mieliśmy wcześniej przeczucie, że wynik może się rozstrzygnąć o 1–2 tys. głosów w jedną lub drugą stronę.

A było 10 tys. więcej głosów niż na wojewodę Drelicha.

Jestem przekonana, że te 10 tys. osób spotkałam osobiście.

Bo pani ma swoją metodę obliczeń, że ileś uściśniętych dłoni przekłada się na konkretną liczbę głosów.

Zakładałam, że każda spotkana i przekonana osoba to przynajmniej dziesięciu kolejnych wyborców. A te osoby przynajmniej poinformują następne o tym, na kogo warto zwrócić uwagę. Wyniki wyborów pokazują, że pomyliłam się o jedną osobę, dostałam blisko 90 tys. głosów. Oczywiście ten wynik nie byłby możliwy, gdyby nie setki osób, które mi pomagały, z Razem i Lewicy, z KO, ale też po prostu osób z czasami odległych stron okręgu, które się do nas zgłosiły.

Ciągle mówimy o bardzo konserwatywnym okręgu, w którym pani poglądy traktowane są przez wielu jako radykalne.

Ale nawet w tych najbardziej konserwatywnych miejscach, w których przegrałam, było sporo osób, które na mnie zagłosowały. A przecież nie ukrywałam moich poglądów, prowadziłam kampanię z konsekwentnie lewicowym programem. Występowałam z różnymi środowiskami, bo i z kandydatkami Koalicji Obywatelskiej, i z moimi koleżankami z Lewicy. Głównie z Agnieszką Dziemianowicz-Bąk, bo to był też jej okręg wyborczy. Mówiłam do ludzi o naszym lewicowym programie. Opowiadałam o transporcie publicznym, o kwestii pracy, mieszkalnictwa, szkół, ochrony środowiska, energii, równości, praw kobiet. Każdy, kto oddawał na mnie głos, widział przy moim nazwisku na karcie do głosowania – komitet wyborczy Lewicy. I oczywiście, że mobilizacja wokół kandydatów opozycji zadziałała na moją korzyść, ale jestem przekonana, że duża część głosów była po prostu oddana na mnie. Mnóstwo osób mówiło mi na ulicach, że będą głosowali na kobiety, bo chcą, żeby w końcu było ich więcej w parlamencie, żeby rządziły. Czy, jak się marzyło prawicy, lewicowa polityczka z Razem przestraszyła mieszkańców Kaszub? Myślę, że raczej przekonałam, że jestem normalna, otwarta, potrafię słuchać i pochylić się nad sprawami, które ich dotykają. Już w kampanii wzięłam je na tapet i nagłośniłam.

Na przykład?

Między innymi kwestię Jeziora Głębokiego w Borkowie. Pierwszego dnia zbiórki spotkałam mieszkańca tej miejscowości, który opowiedział mi o problemie. Zorganizowaliśmy konferencję, poszliśmy do samorządu województwa, a mieszkańcy złożyli interpelację w Urzędzie Gminy Żukowo, chcąc uchronić jezioro przed wielką zabudową deweloperską czy też turystyczną. Będę ten temat kontynuować. W kampanii pokazałam, że jeżeli podejmuję się spraw, to robię to na poważnie, próbuję nadać im bieg i staram się doprowadzić do rozwiązania.

Pokazała pani chęci i charakter, ale stanęła pani naprzeciwko wojewody, który rozdawał czeki, odwiedzał miasteczka, wykorzystywał media społecznościowe urzędu. To nie był łatwy przeciwnik.

No nie był. Zasadnicza różnica pomiędzy nami była taka, że ja mojego przeciwnika nie zignorowałam, a on mnie tak. Wiedziałam, że staję naprzeciwko bardzo poważnej siły. I to nie tylko naprzeciwko wojewody, ale całej państwowej machiny. Gdy wojewoda Drelich w końcu stwierdził, a może jednak trzeba coś zrobić, bo ta Górska jest wszędzie, uruchomił całą machinę. Rzecznik rządu i prezes spółki CPK jeździli z nim po samorządach, żeby wręczać czeki. Non stop mówiły o nim publiczne media.

Wieczorkiewicz: Porażka Mentzena nie oznacza wyrwania chłopaków ze szponów skrajnej prawicy

Przypomnijmy: Radio Gdańsk, orlenowski „Dziennik Bałtycki”, telewizja lokalna…

W Radiu Gdańsk w czasie całej kampanii wyborczej byłam dwa razy.

A od wygranych wyborów już raz.

Tak, i w poniedziałek pójdę znowu. W telewizji w czasie całej kampanii wyborczej byłam raz. W „Dzienniku Bałtyckim” chyba o mnie nie pisano, nie śledziłam. Nie starałam się o ich uwagę, robiłam swoją kampanię, docierałam do mieszkańców poprzez media prywatne.

O czym mówi pani zwycięstwo na konserwatywnych Kaszubach?

O tym, że idzie zmiana, również przez Kaszuby. Dobra, progresywna, kobieca zmiana. Mam głębokie poczucie, że nie tylko liberalny i lewicowy elektorat na mnie głosował. Myślę, że dostałam też jakąś część głosów od umiarkowanych konserwatystów, do których udało mi się dotrzeć. Wydaje mi się, że to sygnał, że warto – jeśli jest się politykiem czy polityczką – dotykać ziemi. Warto być blisko ludzi, pamiętać o tym, jakie mają problemy i że mieszkają bardzo często w wioskach, do których nie da się dojechać inaczej niż samochodem. W trakcie kampanii przejechałam samochodem prawie 20 tys. kilometrów.

Zakładam, że to dopiero początek, bo zapowiada pani częstsze podróże do okręgu.

Obiecałam to moim wyborcom. Warto ten mandat wypełniać w kontakcie z ludźmi, którzy mi go powierzyli. Na spotkaniach wprost mówiono, że dziś odwiedzam ich w Człuchowie, bo chcę, żeby na mnie zagłosowali, ale że do nich już nie przyjadę.

Przyjedzie pani?

Oczywiście. Będę pamiętała o Człuchowie, Chojnicach, Kartuzach, Kościerzynie, Bytowie, Miastku. Po wyborach byłam już w Chojnicach, w piątek wybieram się do Kartuz, po weekendzie do Bytowa, pewnie też i do Człuchowa. Teraz muszę się też zorganizować, otwierać biura, będą w nich dyżury, żeby można było zgłaszać sprawy. Już wiele problemów mi zgłoszono, miałam wrażenie, że pojawiła się nadzieja, że ktoś je w końcu dostrzeże.

Jakie na przykład?

Wykluczenie komunikacyjne.

O tym już się mówi.

Ale trzeba zacząć sprawy rozwiązywać, a nie tylko o nich mówić. Również te dotyczące wycinek. Musimy sobie uświadomić i w końcu zacząć przeciwdziałać temu, że Kaszuby wysychają i to w tempie dramatycznym. Mamy do czynienia z suszą glebową, która wysysa wody. Na terenie powiatów kartuskiego czy bytowskiego są jeziora zagrożone zniknięciem. Musimy zacząć temu przeciwdziałać, ale w sposób systemowy.

W wywiadach mówi pani, że „wniesie Kaszuby do Senatu”. Co ma pani na myśli?

Chciałabym, żeby Warszawa w końcu dostrzegła, że Kaszuby to jest piękny, nowoczesny, rozwijający się region, który jednocześnie bardzo dba o swoją kulturę i tradycję, oraz że należy to docenić. Warszawa nie zna naszego regionu, myśli, że jest zacofany i zapyziały. Uświadomiono mi, że w zeszłym roku był jakiś serial w telewizji…

Kozak: Lewica powinna reżyserować spektakl rozliczeń z PiS

W Na dobre i na złe grany przez Michała Żebrowskiego aktor przyjechał na Kaszuby i wylądował w skansenie.

No właśnie, w domach nie było toalet, Kaszubi tylko pili i wciągali tabakę. Przecież mówimy o regionie, który najchętniej w Polsce korzysta z funduszy unijnych. Regionie, w którym bardzo dużo miejsc pracy to prężnie rozwijające się rodzinne firmy. Jak się ma obrazek z serialu do rzeczywistości? To chciałabym pokazać w Senacie, ale i chciałabym, żebyśmy zaistnieli, żeby nasza kultura stała się bardziej rozpoznawalna. Polski folklor kojarzy się z góralami lub Łowiczem, a przecież mamy piękną kaszubską kulturę, dzieci uczą się kaszubskiego w szkole, na Uniwersytecie Gdańskim jest Etnofilologia Kaszubska.

Mówi pani „jesteśmy”, „my”, „naszą”, a pani nie jest Kaszubką, prawda?

Tak, urodziłam się w Elblągu, całe moje życie jest jednak związane z Pomorzem, to mój region. Chcę się w końcu nauczyć języka, obiecałam, że zrobię to przez cztery kolejne lata. Gdy w kampanii jechałam od miejscowości do miejscowości, ocienioną drogą przez las, odpoczywałam. To przez magię, którą roztaczają kaszubskie drzewa. Czegoś takiego nie widziałam w Polsce, a zjeździłam ją całą. Jestem absolutnie zakochana w tym klimacie.

**

Anna Górska – członkini partii Razem, dziennikarka, specjalistka w zakresie stosunków międzynarodowych. W ostatnich wyborach zdobyła 89 216 głosów i uzyskała mandat senatorki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Wiśniowska
Joanna Wiśniowska
Dziennikarka
Dziennikarka związana z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i „Wysokimi Obcasami”, publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, newonce.sport i magazynie „Kopalnia. Sztuka Futbolu”.
Zamknij