Język angielski to w Polsce symbol obycia i światowości, które wciąż bywają dla nas przedmiotem kompleksów. Osoby, które nie mówią dobrze po angielsku, bywają przez innych Polaków oceniane jako niekompetentne, a nawet ograniczone – mówi Jagoda Ratajczak, autorka książki „Luka. Jak wstyd i lęk dziurawią nam język”.
Dawid Krawczyk: Napisałaś książkę o wstydzie i lęku związanym z posługiwaniem się językiem obcym. Co tobie pomogło się przełamać?
Jagoda Ratajczak: Ciągle mam skłonność do oceniania samej siebie. To konsekwencja perfekcjonizmu, który towarzyszy mi przez całe życie. W równym stopniu mnie zbudował, co zniszczył. Ale myślę, że genezę naszego wstydu opisuje słowo będące tytułem mojej książki. Luka to przepaść między tym, jak jesteśmy postrzegani, mówiąc w obcym języku, a jak chcielibyśmy być postrzegani. Między tym, jak mówimy, a tym, jak chcielibyśmy mówić. Tę przepaść współtworzą także wstyd i lęk. Te właśnie uczucia towarzyszące posługiwaniu się językiem obcym fascynowały mnie na długo przed tym, jak zaczęłam pracę nad książką.
Byung-Chul Han: W świecie storytellingu wszystko zostaje zredukowane do konsumpcji
czytaj także
Pamiętasz, skąd wzięła się ta fascynacja?
Z obserwacji potwornego krytykanctwa, w którym jesteśmy zatopieni, kiedy uczymy się języka. Przyjęłam strategię, że będę pracować tak ciężko i wytrwale, żeby nie dać się złapać nawet na najmniejszym błędzie. Z jednej strony okazało się to skuteczne, z drugiej wprowadziło mnie w stan ciągłej gotowości na odparcie ataku.
A takich ataków nie brakuje. Wystarczy przeczytać komentarze pod artykułami o tym, jak jakiś znany Polak lub Polka wypowiadają się po angielsku. Czy mówienia po angielsku wstydzimy się bardziej niż w innych językach obcych?
Myślę, że bardziej. Zaliczyłam kiedyś poważną wpadkę w trakcie tłumaczenia – było to jedno z moich pierwszych doświadczeń w pracy tłumaczki konferencyjnej, opisuję to zresztą w książce. Myliłam słowo ostrich (ang. struś) z orchard (ang. sad) – raz za razem, kiedy miałem mówić o sadach, opowiadałam ze sceny o strusiach. Połapałam się, dopiero wracając z tego wydarzenia. Teraz wyobraź sobie, że zdarza ci się to w języku dużo mniej popularnym w naszej części świata, np. chińskim. Popełniony błąd zauważyliby pewnie obecni na sali native speakerzy i tyle. Z angielskim jest inaczej. Większość ludzi w jakimś stopniu go zna i nie odmówi sobie prawa do oceny. Wiele osób rości sobie też prawo do tego, by mając w gruncie rzeczy powierzchowną wiedzą na temat języka, oceniać jego jakość. Świadomość tego potrafi być paraliżująca.
Nie żyje Arno Mayer – historyk nowoczesności, marksista z Princeton
czytaj także
Jest jeszcze inny powód, dla którego dokładamy sobie poczucia wstydu. Język angielski to w Polsce symbol obycia i światowości, które wciąż bywają dla nas przedmiotem kompleksów. Osoby, które nie mówią dobrze po angielsku, bywają przez innych Polaków oceniane jako niekompetentne, a nawet ograniczone. Nie będzie chyba zaskoczeniem to, że najbardziej surowo oceniają cudze kompetencje językowe osoby, których angielszczyzna – gdyby ją obiektywnie ocenić – także pozostawia wiele do życzenia.
Co może być dla Polaka przyjemniejsze od złapania innego Polaka na błędzie? A jak jeszcze może to zrobić wśród Brytyjczyków albo Amerykanów, to jakby uśmiechnął się do niego los.
Opisuję w książce taką sytuację. O ironio, jej bohaterką jest Lucy Tomaka, dzisiaj jedna z czołowych specjalistek w zakresie nauczania brytyjskiej wymowy. W pubie rozmawiała ze swoimi znajomymi po angielsku. Przysłuchiwał się temu obcy mężczyzna, który podszedł do niej i powiedział po polsku: „okropnie mówisz po angielsku”. Takie zajścia rodzą pytanie o kulturę osobistą. Nie wyobrażam sobie podejść do kogoś i przedstawić swoją nieproszoną opinię na temat jego zdolności językowych.
Kultura łemkowska, pomimo prób jej wymazania, nigdy się nie skończyła [rozmowa]
czytaj także
Czasem nie trzeba nic mówić. Przyznajesz się do tego, że przyjaciółka wstydzi się przy tobie złożyć po angielsku zamówienie w knajpie.
Strasznie mi głupio, kiedy o tym myślę. Bo od razu zaczynam analizować, czy jest we mnie coś takiego, co wzbudza obawę i sprawia, że inni się wstydzą. Szukam winy w sobie, zastanawiam się, czy może nie komunikuję czegoś nieświadomie. Smuci mnie to, zwłaszcza kiedy widzę taką blokadę u osoby bliskiej. Mam ochotę powiedzieć: „Stara, znamy się tyle lat, przecież wiesz, że cię nie oceniam”. A później przypominam sobie, że to samo uczucie towarzyszy mi przy osobach lepiej ode mnie mówiących po niemiecku.
Czy wstyd związany z językami obcymi to typowo polska przypadłość?
Bardzo chciałabym móc odwołać się do szeroko zakrojonych badań na ten temat, ale ciągle ich brakuje. Pewien wgląd daje nieduże badanie przeprowadzone przez British Council. Wynika z niego, że Brytyjczycy wstydzą się swojej nieznajomości języków obcych. Na co dzień władają językiem, którym mówi cały świat, więc ich to rozleniwia – są świadomi swojej nie najlepszej reputacji jako użytkowników języków obcych, stąd wstyd. Ale to inny wstyd niż ten, który znamy z Polski i innych krajów dawnego bloku wschodniego. Nieszczęsne opóźnienie cywilizacyjne, które zafundowało nam utknięcie za żelazną kurtyną, skutkuje teraz poczuciem, że musimy coś światu udowodnić.
Angielska nazwa firmy wydrukowana na szyldzie przed kwiaciarnią, restauracją czy lumpeksem to miał być wyraźny komunikat, że tu jest jakby luksusowo.
Dzisiaj to już jest leciutko obciachowe. Chyba nie musimy sobie tego tak silnie udowadniać jak w latach 90.
Brytyjczycy byli po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Ale oni to dopiero udowadniają sobie, kto jest lepszy, a kto gorszy, bezlitośnie recenzując akcent rozmówcy.
To bardzo skuteczny sposób na strzeżenie miejsca w hierarchii społecznej. Według badań przeprowadzonych przez Queen University w Londynie, opublikowanych w 2020 roku, najbardziej pożądany angielski akcent to nadal RP (Received Pronunciation), który kojarzony jest z wykształceniem, osobami wywodzącymi się z wyższych sfer. Widać i słychać wyraźnie, że akcenty z południowo-wschodniej części Anglii oceniane są lepiej. Skojarzenie z wysokim urodzeniem czy dobrym wykształceniem nie jest przypadkowe, bo to właśnie okołolondyńskie uniwersytety były i są nadal krzewicielami angielszczyzny rodem z BBC. Ktoś, kto przyjeżdża studiować z północy kraju, wciąż może spotkać się z okrutnym traktowaniem i usłyszeć, że jeśli chce być godzien miana osoby wykształconej, powinien nauczyć się mówić w określony sposób.
„Wiesław, zobacz, czy tu nie ma jakichś dziewczyn”. Manifest dziaderstwa Lisa i Millera
czytaj także
Francuzi zdecydowali się wpisać do prawa kary za dyskryminację ze względu na akcent. To dobre rozwiązanie?
Francuzi mają bardzo bogatą historię dyskryminacji językowej. Przez lata Akademia Francuska aktywnie zwalczała regionalizmy i dbała o to, aby status języka elit i ludzi wykształconych miał język francuski w aprobowanej przez Akademię wersji. Wyszydzanie cudzego akcentu to dobitny przykład braku kultury osobistej, z kolei stawianie barier na drodze rozwoju naukowego, np. osobom używającym regionalizmów, jest dość niepokojącym wyrazem dążenia do homogenizacji języka i kultury, często na przekór kierunkowi, w którym same bezwiednie zmierzają. Jeśli do zmiany tego stanu rzeczy konieczny jest przymus prawny, to mam wrażenie, że wprowadzenie kar to niezbędny ruch. Nie wiem, czy mamy czas czekać, aż wszyscy po prostu się uwrażliwią.
Tobie wrażliwości nie brakuje. Starcza ci jej nawet dla prezydenta Andrzeja Dudy, który upiera się, żeby mówić publicznie po angielsku, choć wychodzi mu to co najmniej słabo. Nie irytuje cię, że prezydent nie zadzwoni do ciebie czy kogoś innego, kto spędził całe zawodowe życie na tym, żeby opanować sztukę mówienia w tym języku?
Chyba nie mam takiego mniemania o sobie, by oczekiwać, że prezydent zadzwoni akurat do mnie, ale dziwi mnie, że mając takie możliwości i warunki do nauki, jakie ma, najwyraźniej z nich nie korzysta lub robi to w sposób zaskakująco mało skuteczny. Poza tym jako głowa państwa może korzystać z pomocy tłumaczy, więc jeśli nie czuje się pewien swojej angielszczyzny, powinien to robić.
Doradcy prezydenta przekonują w książce Kulisy PiS Kamila Dziubki, że jego angielski wcale nie jest taki zły, tylko sztywnieje, kiedy ma wypowiadać się przed publicznością. Nie dalej jak kilka dni temu widzieliśmy, jak nie radził sobie na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos.
Nie byłby pierwszą ani ostatnią osobą, która cierpi na taką przypadłość. Biorę go trochę w obronę, bo dziwi mnie to, z jakim zaangażowaniem zajmujemy się akurat jego angielszczyzną. Dużo większym problemem jest, jak sądzę, nie to, jak mówi, tylko to, co mówi. W obliczu podejmowanych przez prezydenta skandalicznych, haniebnych i bezprawnych działań, których byliśmy świadkami w minionych latach, jego słaba jak na głowę państwa angielszczyzna nie jest szczególnie istotna.
**
Jagoda Ratajczak – filolożka, tłumaczka przysięgła i konferencyjna, członkini Polskiego Towarzystwa Tłumaczy Przysięgłych i Specjalistycznych TEPIS oraz Związku Zawodowego Tłumaczy Przysięgłych. Absolwentka Wydziału Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Jest autorką książek Języczni. Co język robi naszej głowie (2020) oraz Luka. Jak wstyd i lęk dziurawią nam język (2023) wydanych przez Wydawnictwo Karakter.