Po prawie 35 latach, w czasie których ministerialny tron należał niemal wyłącznie do katolików i katoliczek, moim marzeniem byłoby, żeby zasiadł na nim ktoś, kto ma pomysł na odcięcie go od ołtarza, a nie betonowanie katolicyzmem oświeconym i ekumenicznym „dialogiem”.
Pierwszy zeszyt „Dialogu Puzyny” to fascynujący przewodnik po zwrocie konserwatywnym, jaki wraz z „dobrą zmianą” zaszedł w polskich instytucjach kultury. Sfrustrowani galernicy, drugorzędni redaktorzy, dyrektorki budujące kariery na przemocy i wyzysku dzięki władzy PiS otrzymali instytucjonalną szansę na wyartykułowanie swojego gniewu na spisek „mafii bardzo kulturalnej”, czyli dotychczasowe elity świata sztuki. I choć ściągnięci z wyjątkowo krótkiej ławki rezerwowych dobrozmianowi szefowie Zachęty czy CSW, udowodnili, że czysty resentyment to kiepskie paliwo do budowy instytucji, które nie chcą stać się pośmiewiskiem, to odgruzowanie polskiej kultury z bredni o żołnierzach wyklętych nie będzie łatwym zadaniem.
Jak fatalny powinien być wyborczy wynik Lewicy, by trzej tenorzy zapłacili głowami?
czytaj także
„Kolejnej kadencji PiS polska kultura mogłaby nie wytrzymać” – mówiła Jakubowi Majmurkowi Joanna Krakowska, redaktorka niezależnego od władzy „Dialogu”. Ale wolnorynkowego dogmatyzmu, wstrzymywania „rozdawnictwa” i dalszej pauperyzacji artystów i artystek też raczej nie wytrzyma, co pokazują same relacje z przejmowania instytucji. Przy czym jakkolwiek brutalnie, instrumentalnie i faszyzująco PiS nie obchodziłby się z kulturą, to jej rola w budowaniu całościowej prawicowej narracji została doceniona, również finansowo.
Dlatego można ostrożnie pocieszyć się, że według plotek na giełdzie nazwisk do objęcia Ministerstwa Kultury pojawiają się polityczki Lewicy – Joanna Scheuring-Wielgus i Daria Gosek-Popiołek. Niewiele co prawda wskazuje, by Tusk był zainteresowany oddawaniem konsekwentnie bagatelizowanego, ale dość strategicznego resortu, który czeka wielkie sprzątanie. Wcześniej szef PO dwukrotnie wykorzystał go do trzymania na smyczy mającego chrapkę na stanowisko w MON Bohdana Zdrojewskiego, a prawdopodobnie jeszcze w czasie wieczoru wyborczego w kolejce po ministerską tekę ustawiła się kolejka kandydatów i kandydatek. Weźmy jednak na chwilę plotki za dobrą monetę i zastanówmy się nad dwiema kandydaturami dyskutowanymi po lewej stronie.
W których rajach podatkowych Kwiat Jabłoni ukrywa swój kapitał kulturowy?
czytaj także
Czerwony październik w kulturze?
„Chciałabym przyjaznego ułożenia relacji z różnymi kościołami, w tym katolickim” – mówiła kilka lat temu w wywiadzie udzielonym „Kontaktowi” Gosek-Popiołek. Może więc lepszym miejscem dla polityczki byłoby wskrzeszone, przedwojenne Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego? Po prawie 35 latach, w czasie których ministerialny tron należał niemal wyłącznie do katolików i katoliczek, moim marzeniem byłoby, żeby zasiadł na nim ktoś, kto ma pomysł na odcięcie go od ołtarza, a nie betonowanie katolicyzmem oświeconym i, nomen omen, ekumenicznym „dialogiem”. Ktoś, czyj pomysł na kulturę nie okaże się zmianą kanału z Radia Maryja na Radio Józef i wykupieniem prenumeraty „Tygodnika Powszechnego”.
Jak mówiła Agata Diduszko-Zyglewska, współautorka lewicowego programu dotyczącego kultury w rozmowie z Katarzyną Przyborską: „Na pytanie w spisie powszechnym większość ludzi odpowiada, że są katolikami, ale robią to głównie dlatego, że zostali ochrzczeni. A ochrzczeni zostali jako niemowlęta, nie był to akt ich woli. Inaczej jest, gdy spojrzymy na inne liczby, jak liczba chodzących do kościoła – tylko nieco ponad 20 proc., czy na gigantyczne spadki liczby dzieci uczestniczących w zajęciach z katechezy w ostatnich latach”.
czytaj także
Nowa ministerka kultury powinna zatem szybko wymyślić sposób, by katolicka mniejszość, która rozsiadła się w instytucjach, nie zakrzyczała większości domagającej się progresywnych zmian. Bagaż własnej przynależności do Kościoła katolickiego z pewnością tego nie ułatwia. Warto odnotować, że sama Diduszko, spośród liderek Lewicy prawdopodobnie najbardziej zainteresowana przewrotem kopernikańskim w kulturze, do Sejmu się nie dostała.
Punkowa kontestacja z Nowoczesnej
Z kolei Scheuring-Wielgus, mimo że do nowego Sejmu wejdzie z tych samych list co Gosek-Popiołek, ma duże zasługi w walce z katolickim zabobonem, za co zapłaciła nawet utratą immunitetu. Po kryzysie ekonomicznym w 2008 roku zostawiła pracę w korporacji, by zająć się działalnością społeczno-kulturalną. Wywodzi się z „toruńskiej, punkowej kontestacji”. Jednocześnie wracają obawy, które wielkomiejski lewicowy elektorat na Twitterze podnosił przed debatą przedwyborczą w TVP – czyli liberalny background dawnej koleżanki Ryszarda Petru.
Gdy Cezary Michalski, dziś czołowy pogromca razemiaków, pytał kilka lat temu o przygotowany przez Nowoczesną projekt uderzający w związki zawodowe, Scheuring-Wielgus odpowiadała, że „Nowoczesna mówi o rzeczach, które są bardzo niepopularne, czyli także o tym, że dziś w Polsce związki nie walczą o pracowników, ale o własne przywileje”. Pamiętacie czasy, w których mówienie o chciwości związków zawodowych w neoliberalnej Polsce było „bardzo niepopularne”? Ja też nie. Nawet Hołownia gadający dzień po wyborach o „końcu rozdawnictwa” nie odświeża mi pamięci.
Masłowska: Duży talent u kobiety ściąga na nią rytualną przemoc
czytaj także
Ale problemem przy stawianiu na nogi zawłaszczonego przez prawicę ministerstwa byłoby też to oblicze Scheuring-Wielgus, które zaprezentowała w debacie TVP – koncyliacyjne, ciepłe, sympatyczne, jakby uśmiechające się na samą myśl o powrocie mieszczucha i fajnopolackich piknikach o letniej temperaturze. „Po 2015 roku, a w szczególności po 2019 roku – w okresie, w którym zwyciężyła Zjednoczona Prawica – sztuki wizualne stały się terenem specyficznego zamachu stanu” – pisze Aleksy Wójtowicz. A odpowiedzią na zamach stanu nie może być orzeł z czekolady.
Solidarność elit
Wydaje się, że opozycja, na którą w niedzielę zagłosowała większość uprawnionych, nie docenia gniewu elektoratu na PiS i żądzy zemsty. A także przekonania, że gdyby podczas głosowania nad Trybunałem Stanu dla Ziobry w 2015 roku koła ratunkowego nie rzucili mu Radek Sikorski czy Ewa Kopacz, to nie musielibyśmy się użerać z fenomenalnymi reformami, jakie szef Suwerennej Polski miał nam zgotować w przyszłości. Dla takich osób przekazanie pałeczki przez Glińskiego, związanego przecież w latach 90. z wciąż wpływowym w kulturze środowiskiem Unii Wolności, w ręce osób, które nie mają wyraźnego pomysłu na nowe otwarcie, mogłoby pachnieć recydywą i wizją rychłego powrotu niestroniących od faszyzowania „konserwatystów” do muzeów i teatrów.
Dziennikarskie i środowiskowe dociekania, co mają do zaoferowania kandydaci i kandydatki na stanowisko, od którego zależy znacznie więcej niż tylko parę milionów na narodowo-patriotyczne gnioty, mogłyby zacząć się od pokazania egzemplarza dialogowych „Przejętych” i zastanowienia się, jaką mamy na to odpowiedź. W kampanii wyborczej kultura została zmarginalizowana, ale przez kolejne cztery lata nie będzie jedynie hobby dla NGO-sów i początkujących pisarzy czy niedocenionych malarek. Choćby dlatego, że obszar działań ministry kultury dotyczy też dużej części elektoratu, który dziś „robi w kulturze” nie tylko z dyplomem ASP albo stanowiskiem w organizacji pozarządowej, ale też np. przygotowując filmy na YouTubie czy podcasty.
Na koniec osobista anegdota: gdy na finiszu kampanii prawica przypuściła atak na Agnieszkę Holland za plucie na polski mundur, reżyserka dała lajka komentarzowi, którego autor twierdził, jakoby moje teksty o bananowych dzieciach były „marcowym gadaniem”. Gdy uderzysz w stół systemowych nierówności, natychmiast odzywają się elitarne nożyce. Głowy artystycznych rodów są gotowe bronić do ostatniej krwi swoich pociech i przywilejów, jakby chodziło wyłącznie o nich i ich prawo do nauczania. W końcu „jedyna solidarność, jaką możemy mieć, to solidarność elit” – jak mówiła w jednym z wywiadów profesorka Małgorzata Jacyno. Szkoda by było zmarnować szansę na refleksję nad polską kulturą i prawdziwą zmianę przez powrót do status quo i umacnianie starych hierarchii.