Po 18 latach lewica prawdopodobnie wróci do władzy i zasiądzie w paru resortach. Jeśli tak się stanie, będzie w tym rządzie najsłabszym koalicjantem – dwukrotnie słabszym niż Trzecia Droga, która obiecała swoim wyborcom wolnorynkowe wolty.
8,61 proc. to fatalny wynik. Lewica znalazła się w tych wyborach poza podium i straciła w Sejmie szesnaście mandatów, czyli ok. jednej trzeciej posłów i posłanek. Paradoksalnie zaszkodziła jej wysoka frekwencja – niezdecydowani wybrali Koalicję Obywatelską lub Trzecią Drogę, czyli postawili na opcje centrowe. Na TD zdecydowali się również zwolennicy wolnego rynku, którzy wcześniej – jak się okazuje, bez większego przekonania – wskazywali na Konfederację. Jakąś rolę odegrał pewnie również świetny występ Szymona Hołowni w debacie TVP oraz lęk anty-PiS-u przed nieprzekroczeniem przez TD ośmioprocentowego progu.
Z kolei Lewicy nie udało się przyciągnąć nowych wyborców, a straciła ich ok. pół miliona. Przy tak wysokiej frekwencji (i faworyzującym duże partie systemie d’Hondta) da jej to zaledwie 26 mandatów. Propozycja nowej osi polaryzacji rozciągnięta między Lewicą a Konfederacją nie oczarowała wyborców (poza młodymi, którzy nie liczą się ze względów demograficznych). Ponadto kampania nie była szczególnie widoczna w mediach, może z wyjątkiem udanej konferencji na temat mieszkalnictwa w Wiedniu. Być może jakąś rolę odgrywa również wymieranie postkomunistycznego elektoratu.
czytaj także
Na Lewicy jest jednak beneficjentka tych wyborów – i jest nią Lewica Razem. Ta mniejsza część lewicowej koalicji nie tylko zachowała wszystkich swoich posłów, ale i zwiększyła stan posiadania z sześciorga posłów na siedmioro plus dwie senatorki. Daria Gosek-Popiołek – krakowska dwójka – znokautowała jedynkę, czyli Macieja Gdulę (Nowa Lewica, dawniej Wiosna) wynikiem 39054 do 16308 głosów. Warszawska czwórka, Dorota Olko, skończyła na drugim miejscu po Adrianie Zandbergu, a w warszawskim obwarzanku Joanna Wicha prześcignęła Arkadiusza Iwaniuka (NL, niegdyś szefa mazowieckiego SLD). Niezły, lecz niewystarczający wynik uzyskały Kaja Filaczyńska (okręg legnicki) oraz Marta Stożek (Wrocław).
O ile wyniki wyborów do Senatu to przede wszystkim efekt paktu senackiego, o tyle sukces posłanek z Razem jest w większym stopniu ich zasługą. Intensywnie działały w swoich okręgach, również przed rozpoczęciem kampanii, czego nie można powiedzieć np. o Gduli, który choć był aktywnym posłem, rzadko działał w Krakowie. Podobnie imponujący przeskok nad spadochroniarzem zaliczył Łukasz Litewka (rozpoznawalny działacz lokalny z NL, dawniej SLD) nad Włodzimierzem Czarzastym w okręgu zagłębiowskim. W tym ostatnim okręgu Lewica może liczyć na „aż” dwa mandaty, więc ostatecznie obaj wejdą do Sejmu.
Nie można wykluczyć, że jakieś znaczenie w tym względnym sukcesie wyborczym miał również sam profil Lewicy Razem. Spora część wyborców, którzy w spolaryzowanych warunkach zdecydowali się oddać głos na Lewicę, reprezentuje zapewne wyraziście lewicowe poglądy – tym liberalno-lewicowym łatwiej bowiem było przerzucić się na KO lub zagrożoną porażką Trzecią Drogę. W dodatku Razem swoją propaństwowością przyciąga ludzi o eklektycznych czy też niestandardowych poglądach politycznych, którzy są w stanie zakreślić na liście wyborczej razemitę, ale nigdy nie oddaliby głosu na członka Nowej Lewicy.
czytaj także
To jednak dotyczy raczej młodego i wielkomiejskiego wyborcy (wyjątkiem jest tu Paulina Matysiak, która wygrała w cuglach w okręgu sieradzkim). Dużo gorzej Razem poradziło sobie w tradycyjnych mekkach lewicowości, czyli w Świnoujściu czy w Zagłębiu Dąbrowskim, które było sercem kampanii Lewicy. W Dąbrowie Górniczej, moim rodzinnym Sosnowcu oraz Będzinie formacja ta zdobyła rekordowe 26,58 proc., 26,37 proc. i 25,37 proc. (pomijając kwiatki w stylu Instytutu Polskiego w Berlinie, w którym oddano na nią 35,52 proc. głosów), ale kandydaci z Razem uzyskali bardzo słabe wyniki. Tam króluje oczywiście dawne SLD.
Czy ów – powtórzmy, względny – sukces wyborczy przełoży się na większą sprawczość Razem w obrębie samej Lewicy? To pewnie w dużej mierze zależy od Włodzimierza Czarzastego, a raczej tego, jak długo będzie sprawował w tej formacji władzę i kto go na stanowisku współprzewodniczącego w przyszłości zastąpi. Nie jest bowiem tajemnicą, że spora część aktywu Nowej Lewicy podchodzi do ideowych razemitów sceptycznie. Nie zmienia to faktu, że udział mandatów Razem w lewicowej koalicji wzrósł z jednej ósmej do jednej trzeciej.
Jak fatalny powinien być wyborczy wynik Lewicy, by trzej tenorzy zapłacili głowami?
czytaj także
Czy oznacza to, że Razem z partii, która do wyborów długo chciała chodzić osobno i która wyrosła z rozczarowania rządami Platformy Obywatelskiej, stanie się partią władzy u boku Donalda Tuska? To jeszcze większa niewiadoma. Znany z bezwzględności Tusk nie potrzebuje siedmiorga krnąbrnych razemitów do stworzenia rządu – poradzi sobie bez nich, choć nic nie wskazuje na razie na to, że do tego dąży. Samo Razem jest otwarte na przystąpienie do koalicji.
Fajne wyniki Razem to nie jedyne, czym może pocieszać się rozczarowany wyborca Lewicy. W porównaniu z 2015 rokiem liberalna opozycja przesunęła swój dyskurs na lewo – przede wszystkim w kwestiach obyczajowych, w mniejszym stopniu – ekonomicznych. Jednak trudno stwierdzić, na ile jest to zasługa Lewicy. W znacznie większym stopniu przyczynił się do tego sam PiS, atakując kobiety, LGBT+ czy migrantów, tym samym zachęcając swoich przeciwników do wejścia w rolę sojuszników tych grup. Dotyczy to również kwestii ekonomicznych – bo to PiS odrzucił neoliberalne dogmaty, które dominowały przed 2015 w III RP, a strach przed PiS-em kazał to zrobić (przynajmniej na poziomie deklaracji) Koalicji Obywatelskiej.
Nowacka: Polskie społeczeństwo szuka wyjścia z klinczu polaryzacji
czytaj także
Jeszcze jeden powód do radości – po osiemnastu latach Lewica prawdopodobnie wróci władzy i zasiądzie w paru resortach. Jeśli tak się stanie, będzie w tym rządzie najsłabszym koalicjantem – dwukrotnie słabszym niż Trzecia Droga, która obiecała swoim wyborcom wolnorynkowe wolty. A zatem możemy spodziewać się klinczów podobnych do tych, które występują w Niemczech między wchodzącymi w skład koalicji rządzącej Zielonymi i FDP. Różnica jednak polega na tym, że w Niemczech to liberałowie są najsłabszym ogniwem, a prawicowo-populistyczna AfD na tych kłótniach co prawda zyskuje, ale nie cieszy się w społeczeństwie 35-procentowym poparciem.
Spór między potencjalnymi koalicjantami rozpoczął się już we wtorek rano. Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział w Radiu Zet, że legalizacja aborcji do 12. tygodnia nie może być przedmiotem umowy koalicyjnej. „[Tak samo jak] sprawy rolników, czy co tam chcesz do umowy zgłosić” – odpyskowała mu na X Anna Maria Żukowska. „Nie zdziwiłbym się” – napisał w poniedziałek wyborca Lewicy na jednej z socsieciowych grupek – „gdyby Tusk stworzył jakiś nowy resort typu »macie ministerstwo praw kobiet i się odpierdolcie«”. Możemy się zacząć obawiać, że nawet to się nie uda.