Idzie nowe, także nowe pokolenie, egoistyczne i nastawione na sukces osobisty. Ale czy gorsze od starszych? Kinga Dunin czyta „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę” Wiktorii Bieżuńskiej i „Witamy w Unterleuten” Juli Zeh.
Wiktoria Bieżuńska, Przechodząc przez próg, zagwiżdżę, Wydawnictwo Cyranka 2022
Babcia Natalia napoczyna chleb. Wkłada sobie bochenek pod pachę, drugą ręką chwyta nóż. Wznosi oczy ku Matce Boskiej, która stoi na lodówce, plecami oparta o paterę na klucze i gumki recepturki. Mamrocząc zaklęcie, przesuwa ostrzem po chlebowym podbrzuszu. Robi znak krzyża.
Powiedzcie mi szczerze, widzieliście kiedyś na własne oczy kogoś, kto robi znak krzyża na chlebie? Oczywiście poza Donaldem Tuskiem.
Czy naprawdę nie można wyjść z tego skansenu oklepanych dekoracji, które umiejscawiają akcję w polskiej rodzinie z klasy ludowej na początku lat 90.? Te babcie, co to głód na wsi przeżyły i wojnę, nieśmiertelny schabowy z buraczkami i taplające się w tłuszczu ziemniaki, klatki schodowe, gdzie czuć zaduch i gotowaną kapustę, liszaje na ścianach, trzepak, dzieci zwisające głowami w dół, oranżada w plastikowej torebce, mały fiat, kryształy w kredensie, sześciany bloków…. I ten okropny polski katolicyzm, i święte figurki i obrazki. Ojciec alkoholik, pas, przemoc w domu, zimna matka, która ma wszystkiego dosyć… Trudne dzieciństwo. Świat, w którym dzieje się ta historia, jest zbudowany głównie ze zgranych kart, które niby mają dać nam wrażenie realizmu, ale wygląda to sztucznie. I ostatecznie niewiarygodnie.
Markiewka: Na wsi kobiety budowały Polskę od podstaw [rozmowa]
czytaj także
Na przykład chciałbym się dowiedzieć, jak to się stało, że rodzina, którą poznajemy w powieści, dostępuje tak szybkiego awansu. Kobieta mieszka z dzieckiem kątem u matki, pracuje w sklepie, a jej mąż alkoholik, którego wyrzuciła z domu, sprzedaje arbuzy na rynku, najpewniej co najwyżej pracuje dorywczo, dziecko mieszka w jakiejś okropnej spiżarni-graciarni i wyraźnie w tym domu się nie przelewa. A po najwyżej dwóch–trzech latach już mieszkają w bloku, dziewczynka chodzi do szkoły muzycznej, ma swój pokój, a mama ma małego fiata, w domu jest telewizor z wieloma kanałami. Wtedy chyba jeszcze ich tak wiele nie było, nawet jeśli mieli telewizję satelitarną? Błogosławione działanie kapitalizmu?
Chociaż może rzeczywiście jest to zupełnie nieważne, bo świat widzimy oczami dziecka i jednak wybiórczo. I ta konwencja nie wymaga tłumaczenia, skąd nagle pojawiają się mieszkanie i samochód.
Sporo rzeczy mnie w tej książce irytowało, tak że mogłam przez to nie zauważyć, że to dobra książka. Ale jednak zauważyłam, wystarczy ją otrzepać z tego, co uwiera. Naprawdę jest dobrze napisana, więcej niż sprawnie, czasem pięknie. Jest w niej mimo wszystko kilka zapadających w pamięć, doskonale zbudowanych scenek rodzinnych.
Bezimienna bohaterka, która najpierw chyba jest młodsza, a potem już jest w szkole i przystępuje do pierwszej komunii, to dziecko w nieustannej opresji. Rodzice, którzy nawet czasem starają się być dobrzy, zupełnie nie widzą jej potrzeb. Bicie wynikające z bezradności i nagromadzonej frustracji. Dające trochę więcej uczucia i ciepła babcie, które też jej nie rozumieją i raczej odprawiają rytuały troski, niż naprawdę potrafią się zatroszczyć. Nieprzyjemna szkoła, głupia katechetka, okrutne dzieci na podwórku – to może zbyt oczywiste.
Jednak widziany oczami dziewczynki mikrokosmos rodzinnych relacji jest bardziej złożony. Utrzymywane na siłę, dla konwenansu, ale może też z innych powodów, mimo pijaństwa mężczyzny, małżeństwo, mechanizmy powstawania przemocy, udział w tym wszystkim babć-teściowych, wewnątrzrodzinne siły o różnych wektorach. I to, jak autorka potrafiła przedstawić całą gamę emocjonalnych reakcji dziewczynki, która na pozór wydaje się zupełnie obojętna wobec tego, co robi z nią świat dorosłych, a my, obserwując go z jej perspektywy, musimy ze skrawków złożyć sobie go sami w całość.
Często jest tak, że po zachwytach nad debiutem – a to jest debiut – druga książka rozczarowuje, spotyka się z bardziej krytycznym przyjęciem. Tym razem może być inaczej i to następną książką autorka zabłyśnie. Myślę, że warto poczekać.
czytaj także
*
Juli Zeh, Witamy w Unterleuten!, przeł. Katarzyna Sosnowska, Wydawnictwo Sonia Draga 2022
– Zwierzę ma nas w garści. To gorsze niż upał i smród. – Julia podniosła wzrok. – Nie wytrzymam tego dłużej.
Może nie brzmi to zbyt zgrabnie – Zwierzę – nawet jeśli jest to precyzyjne tłumaczenie. Pewno lepszy byłby Bydlak/Bydlę. (To też takie zwierzę, a w tym wypadku chodzi o złego, zatruwającego życie sąsiada). Nie należy się jednak zniechęcać po pierwszym zdaniu, bo ta książka to właściwie thriller, thriller wiejski, który bardzo szybko wciąga czytelnika w wir zdarzeń.
Wieś Unterleuten leży niezbyt daleko od Berlina, jest w niej sto domów, prawie wszystkie z czerwoną dachówką i tylko jeden ze wściekle niebieską. Piękna okolica, w pobliżu wielki rezerwat przyrody, gdzie chronione są rozmaite ptaki i przyjeżdżają ornitolodzy nie tylko z Niemiec, ale z całej Europy, a kiedy przylatują żurawie – całe wycieczki obserwujących.
Nic dziwnego, że pojawili się też nowi mieszkańcy z miasta. Jedni szukają spokoju, ktoś inny ma pomysł na założenie hodowli koni. Kiedyś tereny te należały do NRD, był też PGR, dziś to wieś, w której nie ma lekarza, przystanku autobusowego, sklepu, kanalizacji, gmina jest biedna, przydałyby się jej nowe podatki. (Nie ma też w niej kościoła czy zboru, ale tego nie zauważa ani autorka, ani mieszkańcy – jak miło).
czytaj także
Tutejsi ludzie nie są zbyt zainteresowani zmianami, nawet na lepsze, nie interesuje ich polityka, starają się żyć obok władzy, a konflikty rozwiązują sami, nie angażując policji. Swoje brudy piorą w domu. Ale taka niezależność to oczywiście złudzenie, wszystkie zewnętrzne procesy gospodarcze i cywilizacyjne odbijają się na tej małej społeczności, także decyzje polityczne podejmowane w centrum.
Kiedyś PGR powstał dzięki wywłaszczeniom, głównie właściciela dużego majątku ziemskiego, jednak zarządzał nim, najlepiej, jak było można, jego syn. Kiedy doszło do zjednoczenia Niemiec, natychmiast założył spółkę i przejął dawne PGR-owskie grunty. Nie obyło się przy tym bez konfliktów. Ci, którzy kiedyś byli pracownikami rolnymi, nadal nimi są. Kto zarządzał, ten zarządza i bogaci się, jest największym pracodawcą w okolicy. Co jest dobre dla niego, jest też dobre dla całej wsi, więc idą ręka w rękę z wójtem.
Jego główny przeciwnik, za komuny pracownik doceniający ten ustrój, wciąż prowadzi z nim dawną wojnę. To wiecznie wściekły staruch, ale może mieć też swoje racje. Obaj jednak są stąd, są częścią wspólnoty, mają obozy popleczników. Natomiast kilkaset hektarów okolicznych gruntów wykupił w celach spekulacyjnych biznesmen, który nigdy się z tym miejscem nie zwiąże.
Gorące lato 2010 roku. Pewnego dnia w Unterleuten pojawia się przedstawiciel współpracującej z rządem firmy budującej wiatraki – rząd stawia na energię odnawialną, więc będzie to priorytetowa inwestycja. Potrzebny jest jednak grunt pod budowę, a odpowiednie tereny należą do prywatnych właścicieli. Ten, na czyich gruntach powstanie farma wiatrowa, nieźle zarobi. Gminie zaś przydadzą się podatki. Potrzebne są też opinie związane z ochroną przyrody. Dobrze byłoby też przekonać mieszkańców. Nie będzie to merytoryczny spór. Wiadomo, że wiatraki muszą gdzieś stanąć, ale dlaczego akurat u nas? Nie lubimy zmian i tych, którzy mają na nich skorzystać. Mieszkając w Berlinie, można było głosować na Zielonych, ale chyba po to ucieka się na wieś, żeby mieć piękny widok? I co mi dasz za to, że cię poprę?
Rozpoczyna się wojna, w której ścierać się będą różne interesy, a wiatraki tak naprawdę nie będą miały większego znaczenia. Odżyją dawne konflikty, pracownicy rolni zastrajkują, a przy okazji będą załatwiane inne sprawy. Przypomniana zostanie dawna zbrodnia, a może wypadek, kiedy ktoś zginął, a ktoś inny został okaleczony. Ktoś porwie dziecko, a może wcale nie porwie. Ktoś naśle obrońców zwierząt na kobietę zajmującą się bezdomnymi kotami. Ktoś kogoś wykiwa i ktoś kogoś pobije. Plotki będą się mieszać z prawdziwymi informacjami. Mówiłam – thriller.
Może nie wybitna literatura, ale fajna literatura popularna, czytało mi się to lepiej niż poprzednie książki tej znanej już w Polsce autorki. Historię poznajemy oczami różnych bohaterów, tych najbardziej zaangażowanych w konflikt, zajmujących na wsi różne pozycje. Postacie są rozbudowane, mają swoje, często złożone historie, różne charaktery. Każdy ma swoją rację i swój świat.
czytaj także
Czytając, myślałam o tym, jak wygląda wieś w polskiej literaturze – zwykle są to jakieś kontemplacyjne smuty. Ludzka egzystencja spleciona z przyrodą, kapliczka, wiejscy odmieńcy, chłopi smętnie siedzący przy dawnym przystanku PKS popijają tanie piwo… A tu przynajmniej cały czas coś się dzieje.
Morał zaś z tej powieści płynie taki, że modernizacja i kapitalizm zabiją wspólnoty takie jak Unterleuten – i dobrze! Albo tak musi być i nie ma co płakać. Idzie nowe, także nowe pokolenie, egoistyczne i nastawione na sukces osobisty. Ale czy gorsze od starszych?