Kraj

Aktywista w Polsce: przestępca i przyszły emigrant

Fot. Monika Bryk

„Co ja mam niby robić w Polsce, jak tu nawet za głupią naklejkę masz sprawę karną w sądzie, jeśli tylko ta naklejka jest w kolorach tęczy?” – pyta znana jako Babcia Kasia aktywistka i jedna z bohaterek najnowszego raportu Amnesty International Polska. Z dyrektorką tej organizacji, Anną Błaszczak-Banasiak, rozmawiamy o tym, dlaczego homo-, bi- i transfobia mają się w naszym kraju tak dobrze.

Za tęczę się bije, wsadza do aresztu, nęka i ciąga po sądach. Niby przywykliśmy do tego, że w Polsce, która od lat szoruje po dnie w oceniającym sytuację społeczności LGBT+ w krajach członkowskich Unii Europejskiej rankingu ILGA-Europe, politycy publicznie dehumanizują gejów, lesbijki i osoby transpłciowe, a ulicami jeżdżą chronione przez służby porządkowe homofobusy, każdy, kto domaga się równości, szybko staje się celem ataku jej przeciwników.

Jednak liczba nadużyć i jawnej dyskryminacji ze strony organów państwowych wciąż szokuje, a wypowiadanie wojen osobom, które nie wpisują się w konserwatywną heteronormę, nie schodzi z pierwszych stron rządowej agendy i podległych decydentom ze Zjednoczonej Prawicy podmiotom.

Polska tkwi w równościowym matriksie. Prawa LGBT+ nam się po prostu opłacają

Nam strzelać kazano

Przykładowo policjant, który „ochraniał” (a właściwie brutalnie tłumił) w sierpniu 2020 roku w Warszawie tzw. Tęczową noc, czyli manifestację przeciwko aresztowaniu Margot, aktywistki kolektywu Stop Bzdurom, sam przyznał, że działał według odgórnych instrukcji.

„Otrzymaliśmy polecenie zatrzymania wszystkich osób oznakowanych barwami LGBT, niezależnie od tego, w jaki sposób się zachowywali. Polecenie to traktowaliśmy jako rozkaz, który należy wykonać” – zeznał funkcjonariusz podczas rozprawy dotyczącej 21-letniego Aleksa, zatrzymanego przez służby uczestnika pokojowej demonstracji i oskarżonego potem o „udział w zbiegowisku, którego celem był gwałtowny zamach na osobę lub mienie”.

Sąd nie podtrzymał tych zarzutów, lecz uznał, że policjanci pozbawili go wolności w sposób nielegalny, niezasadny i nieprawidłowy. Aleks jednak nie był jedyną ofiarą nadużyć funkcjonariuszy, którzy nie dość, że urządzili na warszawskim Krakowskim Przedmieściu bezsensowną łapankę, to nie szczędzili zatrzymanym osobom obraźliwych komentarzy i fizycznej agresji.

„Rzucili mnie jak muchę, jakiś policjant złapał mnie za plecak i pchnął na chodnik… Dopiero co miałam zwichnięty bark, oni zwichnęli go znowu i kazali iść od Wilczej do Kruczej… Przynajmniej na komisariacie pozwolili mi wziąć środki przeciwbólowe” – wspomina 31-letnia „Ada”, która obok Aleksa jest jedną z bohaterek wstrząsającego raportu Amnesty International Polska.

Margot: Powiedzieć, że pierdolę Polskę, to nic nie powiedzieć

Codzienność, nie incydent

Publikacja o wiele mówiącym tytule Byliśmy traktowani jak przestępcy. Od atmosfery wrogości po nękanie osób broniących praw LGBTI jest zbiorem rozmów z aktywist(k)ami, ich przedstawiciel(k)ami prawnymi, organizacjami pozarządowymi oraz oddolnymi ruchami społecznymi.

Amnesty International „udokumentowała i przeanalizowała naruszenia ze strony władz i organów ścigania w latach 2017–2021 w kontekście wolności zgromadzeń oraz wolności słowa, a także indywidualne przypadki celowego nękania sądowego i zastraszania osób aktywistycznych prowadzących pokojowe działania na rzecz praw LGBTI”.

Znajdziemy tu wyznania uczestników i uczestniczek wielu wydarzeń, które są ciemnymi plamami w polskiej historii walk o równość. Mowa nie tylko o demonstracji w obronie członkini kolektywu Stop Bzdurom (przeciwko któremu kilka dni temu ruszył pierwszy z wielu procesów dotyczących zniszczenia propagującej antyaborcyjne hasła i zdjęcia zakrwawionych płodów furgonetki Fundacji Pro – Prawo do życia), ale także obfitujących w brutalne akty agresji słownej i fizycznej marszach równości w Lublinie i Białymstoku oraz Gnieźnie i Częstochowie, gdzie samorządy postawiły urzędniczą tamę manifestacjom.

Rusza proces za zniszczenie homofobusa. Stop Bzdurom zaprasza na solidarnościową demonstrację

„Z przeprowadzonych badań wyłania się obraz systemowej przemocy skierowanej przeciwko osobom działającym na rzecz społeczności LGBTI i jej praw. Zjawisko to przybiera niepokojącą skalę i negatywnie wpływa na funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Nierzadko paraliżuje działania obywatelskie i wymusza na aktywist(k)ach wycofanie się z aktywizmu lub wyjazd z kraju po latach dochodzenia swoich praw w sądach i wycelowanych w nich kampaniach oszczerstw” – informuje Amnesty International.

Organizacja podkreśla, że nie ma tu mowy o wypadkach przy pracy, czy incydentalnych nadużyciach, a przygotowany przez nią raport wyraźnie wskazuje na rozmiar problemu, którego zatrważająca wielkość wyłania się z pieczołowitego zebrania w całość zdarzeń o charakterze homofobicznym oraz zweryfikowanych wyznań aktywistów i osób sojuszniczych.

– Przyjrzeliśmy się wszystkim – wydawać by się mogło – tylko jednostkowym wydarzeniom, do których na terenie w zasadzie całej Polski i w ostatnich pięciu latach doszło z powodu homofobicznych przesłanek. Ich zestawienie pozwala wnioskować, że tym, co wyróżnia przemoc i dyskryminację społeczności LGBT+ w Polsce na tle innych państw, jest ich charakter systemowy i instytucjonalny – mówi dyrektorka Amnesty International Anna Błaszczak-Banasiak.

Błaszczak-Banasiak podkreśla, że sytuacje wymierzone przeciwko prawom czy bezpieczeństwu gejów, lesbijek czy osób transpłciowych niestety zdarzają się wszędzie na świecie i mogą być efektem np. nadużycia ze strony pojedynczego urzędnika, funkcjonariusza, który kierował się własnymi uprzedzeniami, czy zaniechań państwa w zakresie ochrony osób LGBT+ przed przemocą innych osób.

Jednak w Polsce mamy do czynienia z powtarzalnym, odgórnie zarządzanym i celowo zaplanowanym procederem.

– Stoją za nim instytucje państwowe, które inicjują, wspierają, a nawet nagradzają przemoc i dyskryminację wobec społeczności LGBT+. Najbardziej spektakularnym przykładem takich działań jest sądowe nękanie aktywistów i aktywistek. To znaczy: wszczynanie przeciwko nim postępowań karnych lub inicjowanie postępowań cywilnych przez organy publiczne, w tym przede wszystkim policję, prokuraturę oraz niektóre jednostki samorządu terytorialnego – mówi Błaszczak-Banasiak.

– Sam ten fakt może nie wzbudzałby aż tylu naszych wątpliwości, gdyby nie to, że w przypadku postępowań karnych olbrzymia większość, a na pewno wszystkie zarzuty przeciwko bohaterkom i bohaterom naszego raportu, nie zdołały się utrzymać w sądzie – dodaje nasza rozmówczyni.

Szanujcie nasze uczucia, bracia i siostry. Wasze intymne chwile z Bogiem dużo nas kosztują

Paragraf się znajdzie

Z publikacji AI wynika, że sprawy, w których stawiano oskarżenia, m.in. takie, jak wspomnianemu na początku tego tekstu Aleksowi, umarzano, a oskarżane w nich osoby – uniewinniano. Anna Błaszczak-Banasiak wyjaśnia, że wszystkie wspominane w raporcie postępowania, które doczekały się finału, zakończyły się zasądzeniem na rzecz niesłusznie i nielegalnie zatrzymanych aktywistów i aktywistek wypłaty zadośćuczynienia. Część tych ostatnich trafiła już w ręce oczyszczonych z zarzutów wrogów homofobicznej Polski.

Do jakich wniosków nas to prowadzi? Że organy ścigania nie są zainteresowane – jak sugerowałaby to ich nazwa – ściganiem przestępstw i wykroczeń, lecz zajmują się utrudnianiem życia i prowadzenia pokojowej pracy aktywistycznej osobom LGBT+ i ich sojuszni(cz)kom.

Autorzy raportu mają też wszelkie podstawy sądzić, że w trakcie takich wydarzeń jak Tęczowa Noc doszło do poważnych nadużyć policji, w tym do profilowania, czyli wybierania spośród tłumu tych osób, które posługiwały się emblematami w kolorach tęczy. Bez względu na to, jak się zachowywały.

Anna Błaszczak-Banasiak, dyrektorka Amnesty International Polska. Fot. Filip Springer

Mówi Anna Błaszczak-Banasiak: – To przypomina działanie w myśl niechlubnej zasady „dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie”. Nasz raport dowodzi, że postępowania przeciwko aktywist(k)om były wszczynane na wyrost, pomimo dużego prawdopodobieństwa, że zarzuty nie znajdą potwierdzenia w sądzie. Policjanci i prokuratorzy musieli być tego świadomi, a i tak działali bez względu na generowane wokół tych spraw koszty – ponoszone zarówno przez państwo, jak i pozywane osoby. Motywacją do podejmowania kroków prawnych nie jest więc czyn, tylko człowiek.

Słowem chodzi o wywołanie efektu mrożącego – również za pomocą ścieżki cywilnej. Temu służy taktyka, która ma nawet swoją nazwę: SLAPP, czyli Strategiczny Pozew Przeciwko Zaangażowaniu w Sprawy Publiczne.

Jak tłumaczy nasza rozmówczyni, różnica pomiędzy standardowym postępowaniem a tym z kategorii SLAPP, polega na wyborze celu, którym – znów – staje się osoba, a nie jej zachowanie rzekomo przekraczające prawo i naruszające czyjeś dobra. Tak samo jak w sprawach karnych, cywilne też kończą się w olbrzymiej większości wygraną osób pozwanych, które jednak płacą za to wysoką cenę, przede wszystkim w obszarze nadwerężenia zdrowia psychicznego.

W 2015 uchodźcy, w 2019 geje, dziś – osoby trans

Chronić marsze, ale te faszystowskie

Nie trzeba zaglądać do statystyk policyjnych, by wiedzieć, że wszelkie wydarzenia odbywające się z inicjatywy lub na rzecz społeczności LGBT­+ mogą zapomnieć o jakimkolwiek wsparciu ze strony państwa, a często także samorządów. Wystarczy spojrzeć na skuteczność funkcjonariuszy w odpieraniu ataków kontrmanifestantów na uczestników marszów równości.

Cytowany przez Amnesty International Bazyli z tęczowej demonstracji w Białymstoku w 2019 roku pamięta m.in. to, że manifestantów „obrzucano moczem, wyzwiskami, a pod wózek osoby z niepełnosprawnością rzucono petardę”.

„Przede mną płonęła tęczowa flaga, którą ktoś podpalił. Osoba obok rzuciła się do ucieczki, a jakiś facet krzyknął za nią: Tak, uciekaj, inaczej cię zabiję!”, czytamy w raporcie. Policja – jak zaznaczył rozmówca organizacji – nie reagowała.

Na naszych łamach opublikowaliśmy relację m.in. Małgorzaty Kowalskiej z Uniwersytetu w Białymstoku z tego wydarzenia. Informowaliśmy wówczas, że „zachęcani przez lokalnych biskupów i prawicowych polityków nacjonaliści zaatakowali manifestujących, bijąc ich, opluwając, obrzucając kamieniami i petardami”. Niewiele łagodniej wyglądała sytuacja w Lublinie, gdzie pierwszy w historii tego miasta marsz równości o mały włos nie zakończył się wybuchem bomby.

Ciekawe jest również to, że dla służb tęczowa flaga w czyimś ręku to powód do zatrzymania, ale ta, którą ktoś podpala podczas wykrzykiwania faszystowskich haseł na pochodach niepodległościowych – już nie. Amnesty International wskazuje, że państwowa ochrona prawa do wolności zgromadzeń to w przypadku osób queerowych wielopoziomowa fikcja. Ba, instytucje publiczne od chronienia obywateli wolą mnożyć przeszkody w zorganizowaniu jakiejkolwiek tęczowej manifestacji, a ta, jeśli dojdzie do skutku, zwykle jest traktowana po macoszemu – nie pojawia się w Biuletynie Informacji Publicznej ani na liście wydarzeń zabezpieczanych przez policję.

Tu w uchybieniach i dyskryminacji przodują także nieprzychylne osobom LGBT samorządy, które prewencyjnie zakazują zgromadzeń albo stawiają przed ich organizatorami nadzwyczajne wymagania formalne.

– Takie, których nie stawia się innym i których nie wymaga ustawa o zgromadzeniach. To mogą być sprawy dotyczące organizacji ruchu czy przeciwpożarowe, nad którymi powinny czuwać odpowiednie publiczne organy, a nie „zwykli” obywatele. Zadaniem urzędników jednostek terytorialnych nie jest wyrażanie zgody lub jej braku na to, by obywatele mogli protestować czy manifestować. Samorząd powinien jedynie odnosić się do kwestii organizacyjnych i administracyjnych. Obowiązkiem policji jest natomiast zapewnienie uczestnikom takich wydarzeń bezpieczeństwa. Z naszego raportu wynika jednak, że funkcjonariusze w niewystarczający sposób chronili marsze równości, czego najbardziej dramatycznym przykładem jest rzeczywiście manifestacja w Białymstoku – mówi Anna Błaszczak-Banasiak.

W rozmowach opublikowanych przez AI słychać rozczarowanie, smutek i lęk. Bohaterowie i bohaterki raportu wskazują bowiem, że styczność z instytucjami publicznymi to dla nich prawie zawsze trauma, która uniemożliwia dalszą działalność aktywistyczną, a zwykle zmusza do wyjazdu z Polski. Są wprawdzie osoby, jak ciągany po sądach za walkę z samorządowymi „strefami wolnymi od LGBT” Bart Staszewski, które wciąż znajdują w sobie siłę do stawiania się systemowi. Nie brakuje jednak osób, które czują wypalenie i po prostu boją się o życie, bo nie mają żadnego zaufania do państwa.

Staszewski: Za chwilę PiS może uderzyć jeszcze mocniej

Komisariaty omijać szerokim łukiem

O ile dochodzenie sprawiedliwości w przypadku spraw, w których aktywiści LGBT+ są traktowani jak przestępcy, kończy się dla nich zwycięsko, o tyle zgłaszanie spraw, w których to oni są ofiarami, stanowi rzadkość wyraźnie odzwierciedloną w liczbach. Prawniczka Karolina Gierdal szacuje w rozmowie AI, że w tej chwili odsetek takich zawiadomień nie przekracza trzech procent, a kilka lat temu plasował się w okolicach dziesięciu.

– W dyskusji, która na temat wzmocnienia bezpieczeństwa osób LGBT+ i ścigania przestępstw z nienawiści na tle homo-, trans- i bifobicznym toczy się w Polsce od wielu lat, zawsze pojawia się pytanie, ile osób naprawdę pada ofiarami takich ataków. Ministerstwo Sprawiedliwości zawsze wtedy odpowiada, że są to pojedyncze przypadki, że Polsce homofobicznej przemocy praktycznie nie ma. I oczywiście powołuje się na statystyki. Te jednak są zdecydowanie zaniżone z co najmniej kilku powodów – zaznacza Anna Błaszczak-Banasiak.

Dyrektorka AI wyjaśnia, że problemem jest postawa organów ścigania, strach ofiar i prawo, które w Kodeksie karnym nie uwzględnia przestępstw motywowanych nienawiścią z przesłanek dotyczących takich cech ludzkich, jak orientacja seksualna czy tożsamość płciowa. Omawiany przez nas raport wskazuje wprawdzie na przykłady zgłoszeń kradzieży tęczowych emblematów lub zawierających je przedmiotów oraz pobić osób, wobec których wyraźnie padały groźby i hasła homofobiczne. Jednak ten aspekt – przemocy wynikającej z uprzedzeń wobec osób LGBT – nie został odnotowany przez funkcjonariuszy.

– To częsta praktyka policji. Kontekst queerfobiczny jest oczywisty, ale – pomijany, dlatego ściga się kradzieże czy pobicia po prostu, a nie z uwagi na uprzedzenia. Liczby nie oddają więc realiów. Te z kolei pokazują, że osoby aktywistyczne mają ogromne trudności w kontaktach z policją, co jest najsmutniejszym wnioskiem naszego raportu. Okazuje się bowiem, że państwo robi wszystko, by obywatele, zwłaszcza młodzi, nie ufali instytucjom publicznym i omijali je szerokim łukiem nawet wtedy, gdy doświadczają krzywdy od prywatnych osób – wskazuje nasza rozmówczyni i przywołuje historię nastolatka z Jordanowa, który za pokolorowanie na tęczowo herbu swojego miasta trafił do sądu dla nieletnich.

Prokuratura uznała, że szesnastolatek popełnił przestępstwo z art. 137 Kodeksu karnego („znieważenie znaków i symboli państwowych”). Ostatecznie sprawę umorzono.

– Jeśli osoba wchodząca dopiero w dorosłość słyszy bardzo poważne zarzuty z tak błahego powodu, a przykre doświadczenia z policją i sądem to dla niej pierwsza poza szkołą styczność z organem państwowym, to musi mieć ona fatalne i trudne do zmiany wyobrażenie o funkcjonowaniu państwa. Zresztą zapewnienie o tym, że nie chce się mieć żadnego kontaktu z policją i innymi instytucjami, to motyw, który powtarza się w zeznaniach wszystkich naszych rozmówczyń i rozmówców – słyszymy od dyrektorki AI.

Gevisser: Represje wobec osób queer to represje wobec wszystkich ludzi

Wołanie na puszczy

Raport Amnesty International nie poprzestaje jednak na punktowaniu wad homofobicznego systemu. Wzywa też do działania, rekomendując władzom liczne rozwiązania, jak choćby doprecyzowanie art. 257 kk i uwzględnienie w nim przestępstw popełnianych w wyniku dyskryminacji osób LGBT+. Biorąc pod uwagę fakt, że Zjednoczona Prawica wzięła sobie na celownik osoby LGBT+ i – jak sugerują wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego obrażającego osoby transpłciowe na objeździe po Polsce – nie zamierza przestać, trudno oczekiwać zmian na poziomie instytucjonalnym.

Z tego zdają sobie sprawę również autorzy raportu, którzy swoje działania porównują niekiedy do wołania na puszczy. Jednocześnie dyrektorka organizacji mówi, że za każdym razem, gdy jakaś część społeczeństwa pochyla się nad tym problemem, dochodzi do wniosku, że warto wywierać presję.

– To najbardziej skuteczne narzędzie, z którego powinniśmy wszyscy korzystać. Gdyby nie nacisk społeczny czy medialny, władze państwowe w swoich homofobicznych działaniach poszłyby dużo dalej. Wierzę, że raporty takie jak nasz są hamulcem, który z pewnością nie zawróci (a na pewno nie zrobi tego szybko) rządzących z dyskryminacyjnej ścieżki, ale nieco pomiesza im szlaki i zatrzyma prędkość – podsumowuje nasza rozmówczyni.

My natomiast dodamy, że równocześnie z publikacją raportu ruszyła kampania społeczna Historie Tęczowej Odwagi, w której udział wzięły znane osoby ze świata popkultury, czytające historie szykanowanych przez Polskę osób LGBT pod hasłem „To nie moja historia, ale moja sprawa”.

– Nawet jeżeli te doświadczenia nie są czyimś bezpośrednim udziałem, to potrzebna jest reakcja otoczenia, czyli nas wszystkich. Nie możemy bowiem czekać i sprawdzać, jak daleko posuną się władze – słyszymy od Anny Błaszczak-Banasiak.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij