Mobbing, tak jak autorytaryzm, ma swoje źródło w kulcie jednostki i w jej przekonaniu o własnej wyjątkowości. Dlatego tym bardziej nie należy powoływać się na tę „wyjątkowość” w obronie kogoś, kto stosował mobbing. Bo to od niej wszystko się zaczyna.
Zacznę od zastrzeżenia: mobbing jest przestępstwem, dlatego najważniejsze są te teksty, które demaskują sprawców i oddają głos ofiarom. W zestawieniu z nimi rozważanie przyczyn czy społecznego tła mobbingu może wydawać się zajęciem błahym, oderwanym od cierpienia tych, którzy doświadczają przemocy.
Aktualną dyskusję o mobbingu zawdzięczamy przede wszystkim pracy Szymona Jadczaka, który w artykule opublikowanym w Wirtualnej Polsce opisał wieloletnie doświadczenia pracowników i pracownic „Newsweeka”. Dlatego jeżeli jeszcze nie przeczytałeś czy przeczytałaś tekstu Jadczaka, zrób to jak najszybciej. A ten może poczekać.
Jednak nawet w przypadku najbardziej paskudnych zjawisk trzeba zrobić krok do tyłu i zastanowić się nad ich przyczynami. Po zwolnieniu Tomasza Lisa z „Newsweeka” Monika Olejnik napisała na Facebooku: „Ludzie utalentowani bywają trudni, ambitni, wymagający. Są perfekcyjni i oczekują tego od innych”. W komplementach prześcignął ją zresztą Jacek Żakowski, gdy pisał (już po opublikowaniu artykułu Jadczaka): „jaki Lis jest, taki jest, ale nie da się zaprzeczyć, że to jeden z najwybitniejszych twórców polskich mediów. Nie piszę tego, by słodzić, ale dlatego, że jak człowiek ma czegoś dużo (np. talentu), to często ma czegoś mało (np. empatii i delikatności)”.
Nawet Tomasz Sekielski – nowy redaktor naczelny „Newsweeka” – w powszechnie chwalonym pierwszym wstępniaku pisze o Lisie: „Był genialnym dziennikarzem, perfekcjonistą, któremu wiele się wybacza”.
Tomasz Lis pojechał na wakacje, ale piekło płonie coraz raźniej
czytaj także
Warto zwrócić uwagę na używane słowa: utalentowany, wybitny, genialny. W kontekście tego, co działo się w redakcji, której szefem był Tomasz Lis, pisanie takich rzeczy jest szczególnie haniebne. Żadna z tych cech nie może przecież usprawiedliwiać przemocowych zachowań, wręcz przeciwnie – to właśnie te cechy (lub przekonanie, że się je ma) są ich przyczyną. Mobbing zaczyna się od poczucia, że jest się lepszym od innych: bardziej utalentowanym, wybitniejszym, genialniejszym. Ale także – sprytniejszym, czyli mogącym sobie pozwolić na więcej. To daje sprawcom przemocy poczucie słuszności i bezkarności zarazem.
W latach 60. amerykańska edukatorka Jane Elliott przeprowadziła swój słynny eksperyment, który pokazać miał źródła przemocy. Podzieliła uczniów i uczennice na brązowo- i niebieskookich, przekonując pierwszą z tych grup, że jest lepsza, ponieważ brązowy kolor oczu jest jakoby powiązany z wysokim ilorazem inteligencji. Szybko się okazało, że grupa dzieci z brązowymi oczami jest arogancka i nieuprzejma wobec swoich koleżanek i kolegów. Niemal natychmiast zaczęło dochodzić do przejawów agresji, za którymi stało poczucie bycia lepszym od innych.
Ten eksperyment nawiązywał oczywiście do rasizmu w amerykańskim społeczeństwie, ale pójściem na łatwiznę byłoby powiedzenie, że to opowieść wyłącznie o takiej przemocy, która ma miejsce w dużych strukturach społecznych, więc nie może dotyczyć codziennego życia każdego i każdej z nas. Wszyscy przecież należymy do jakichś grup i możemy korzystać z przewag, które nam to daje.
„Podziw i uznanie nam się po prostu należą!” Dlaczego narcyzm uwodzi nas bardziej niż nacjonalizm
czytaj także
Sławny dziennikarz (niezależnie od tego, jak się nazywa), gdy przekracza próg redakcji, wchodzi w relacje z innymi jako mężczyzna, jako osoba w dobrej sytuacji ekonomicznej, jako ktoś bardziej doświadczony i powszechnie poważany. Tylko od niego zależy, na ile będzie miał tego świadomość, a także – w jaki sposób świadomość swojej pozycji wykorzysta. Mobbing nie jest czymś, co daje się dokładnie zmierzyć, ale nie przez przypadek większość badań pokazuje, że jego ofiarami najczęściej bywają kobiety ze słabszym wykształceniem. Według raportu Uce Resarch i Syno Poland 23 proc. kobiet doświadczyło w Polsce mobbingu podczas pandemii, a aż 40 proc. z nich ma wykształcenie podstawowe lub gimnazjalne.
Mężczyznom jest łatwiej mobbingować kobiety, ponieważ jako grupa posiadają szereg narzędzi, które pozwalają im wykorzystywać własne przywileje. Doskonale widać to w tych fragmentach tekstu Szymona Jadczaka, gdzie są opisane relacje redaktora naczelnego z pracownicami. To samo dotyczy sytuacji, w której osoba mobbingowana znajduje się w gorszej pozycji ekonomicznej lub ma słabsze kompetencje zawodowe. Mobbing w znacznej mierze jest efektem transferu wcześniej posiadanych kapitałów. To właśnie te kapitały dają sprawcom po pierwsze – przekonanie, że będą skuteczni w zastraszaniu innych, a po drugie – poczucie bezkarności. Przemoc ściśle powiązana jest z hierarchicznością, sprawcami zazwyczaj są osoby znajdujące się na wyższych stanowiskach.
czytaj także
Heinz Leymann – jeden z najwybitniejszych badaczy mobbingu – opisywał go jako proces, który zaczyna się od generalizacji określonej grupy. W kolejnych etapach sprawca staje się zachłanniejszy, a przemoc wobec ofiary coraz bardziej jawna. Z perspektywy społecznej najbardziej interesujący jest jednak etap pierwszy, którego podstawą jest istnienie stereotypów. Stereotyp na co dzień wydaje się przebrzmiałym słowem kojarzonym z prostymi dowcipami. W rzeczywistości jest jednak potężną bronią będącą źródłem przemocy – stereotypy sprawiają, że mężczyźni tłumaczą kobietom świat, biedni są uważani za nieuczciwych, a słabiej wykształceni za gorszych pracowników i pracownice.
Jednostka, która wchodzi w jakąkolwiek relację, zawodową czy prywatną, w bardzo łatwy sposób może wykorzystać swoją dotychczasową pozycję. To znany, uniwersalny mechanizm, a przypadek byłego redaktora naczelnego „Newsweeka” jest świetnym przykładem tego, jak szkodliwe może być wykorzystywanie własnych przywilejów i tworzenie kultu jednostki, który jest tego naturalnym następstwem. Prawdziwą receptą na mobbing powinna więc być świadomość własnego miejsca w hierarchii i niwelowanie – a nie wzmacnianie – wynikających z tego przywilejów.
czytaj także
W tym kontekście znamienne jest nawet nie to, co Tomasz Lis robił, ale przytoczone wyżej wypowiedzi osób „ze środowiska”. Bycie osobą utalentowaną czy wybitną nie jest niczym więcej jak konstruktem społecznym, który tworzymy w naszych relacjach. Żadna dziennikarka, reżyser, architektka czy menadżer nie są po prostu utalentowani – są tacy, ponieważ doprowadziły do tego tysiące społecznych procesów, częściowo od nich zależnych, ale czasami całkowicie oderwanych. Robert Lewandowski mógłby kopać piłkę najlepiej na świecie, ale gdyby nie społeczeństwo, wciąż robiłby to we własnym ogródku.
Czy to oznacza, że wszyscy ludzie są tacy sami? Oczywiście, że nie, to byłby absurd. Ale warto mieć świadomość, skąd bierze się to, kim jesteśmy i jak widzą nas inni. Warto do znudzenia powtarzać, że w ubiegłym stuleciu niemal niezauważona dokonała się jedna z największych rewolucji w historii nauki. Nauki społeczne udowodniły, że ludzie nie mają przypisanych na stałe cech, a to, jak się zachowujemy, nie zależy głównie od nas, ale od czynników zewnętrznych. Ta sama zasada dotyczy tego, jak jesteśmy postrzegani przez innych.
Wszyscy jesteśmy jednocześnie dobrzy i źli, uprzywilejowani i wykluczeni, wybitni i nieutalentowani. Ktoś będzie uznawany za genialnego, ponieważ w pewnym momencie życia znalazł się w sprzyjających okolicznościach, które udało mu się wykorzystać. Ale warto przy tym zachować daleko idącą pokorę. Nie powinniśmy takiej sytuacji wykorzystywać i napawać się nią, wręcz przeciwnie, w naszej głowie powinny zapalić się setki lampek ostrzegających nas przed tym, żebyśmy zbyt tego nie wykorzystywali. Niewiele brakowało, żeby znaleźć się po drugiej stronie i być uznawanym za nieudacznika.
I właśnie to w sytuacji Tomasza Lisa boli mnie najbardziej. Od osób, które chcą być – brzydkie słowo – liderami opinii publicznej, wymagam krytycznego myślenia, przede wszystkim w stosunku do samych siebie. Były naczelny „Newsweeka” na pierwszoplanowego dziennikarza wyrósł w latach 90. I na początku wieku, kiedy polskie media (ale także biznes, polityka, nawet kultura) opierały się na twardym, samczym zarządzaniu, które pozwalało się przebić w dzikich czasach wczesnego kapitalizmu. Do tej epoki charakter Tomasza Lisa pasował doskonale, przez co współtworzył najważniejsze redakcje, a jako dziennikarz docierał do rozmówców i rozmówczyń, o których inni mogli tylko pomarzyć.
Najprawdopodobniej wiele zachowań z tamtego okresu zostało zapomnianych, tak zresztą stało się we wszystkich dziedzinach naszego życia. Jednak nie skłoniło to Tomasza Lisa do refleksji nad tym, dlaczego akurat jemu udało się osiągnąć sukces, ale do wykorzystywania zdobytego wcześniej kapitału. Podstawą tego było właśnie przekonanie o własnej wyjątkowości – i właśnie dlatego tak okropne jest to, że tę wyjątkowość podkreślają teraz inni.
czytaj także
Jednak najbardziej zadziwia mnie to, że Tomasz Lis świetnie widzi te mechanizmy gdzie indziej. W Jarosławie Kaczyńskim przeszkadza mu przecież dokładnie to, co sam robił jako szef „Newsweeka”. Gdy mowa o państwie i społeczeństwie, to nagle potrafi (ok, nie zawsze, ale jednak) dostrzec, jak ważna jest demokratyczność rozumiana jako wielopodmiotowość czy dialog, a nie władcze narzucanie własnej perspektywy. A to przecież dokładnie to samo – redaktor naczelny terroryzujący pracę redakcji tylko skalą różni się od przewodniczącego prawicowej partii, który terroryzuje społeczeństwa. Obaj są tak samo niedemokratyczni.
Świetnie pokazuje to mechanizm, o którym pisał Heinz Leymann. Stereotyp – będący zalążkiem mobbingu – jest przecież równocześnie podstawą do wykluczenia i szykanowania poszczególnych grup. Takie same są również motywacje: mobbing – tak jak autorytaryzm – wynika z poczucia bycia zagrożonym i chęci podtrzymania własnej pozycji. Strach mężczyzn przed tym, że kobiety odbiorą ich pozycję zawodową, do złudzenia przypomina strach prawicy przed tymi, którzy dokonać mogą rewolucji.
Przykład Tomasza Lisa i reakcji, które pojawiły się wokół tego, pokazują, jak wąsko rozumiemy to, czym jest demokratyczność. To nie tylko model państwa, ale przede wszystkim codzienne relacje międzyludzkie. Kiedyś uważano – ponieważ tak o świecie mówiły religie – że ludzie mają przypisane cechy: ktoś był dobrym człowiekiem, a ktoś złym, ktoś popełniał grzechy, a ktoś robił dobre uczynki, ktoś miał rządzić, a ktoś miał służyć. Właśnie na takim założeniu opierały się wcześniejsze systemy społeczne czy polityczne, jak monarchia czy feudalizm. I właśnie na przełamaniu tego założenia polega moc demokracji. Nikt nie jest geniuszem, nikt nie jest nieudacznikiem. Ale ważne jest, żeby mieć tego świadomość, a nie podtrzymywać swojej pozycji poprzez przemoc. Szczególnie w warunkach kapitalistycznej pracy, które same w sobie są wystarczająco brutalne.
czytaj także
Jeżeli sprowadzimy ją wyłącznie do tego, żeby raz na kilka lat pójść na wybory i oddać głos na jedną z kilku partii, to będziemy żyć w naprawdę smutnym ustroju. O demokrację powinniśmy dbać na każdym poziomie – począwszy od tego, jak postrzegamy siebie, bliskich czy współpracowników i współpracowniczki. Zanim zaczniemy martwić się Jarosławem Kaczyńskim, zajmijmy się sobą. Szkoda, że Tomaszowi Lisowi takiej refleksji zabrakło.
**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.