Ciało dziennikarki znaleziono na podłodze w łazience. Zaduszono ją paskiem materiału. Miała złamaną szczękę od ciosów kastetem. Prokuratura generalna meksykańskiego stanu Veracruz uznała sprawę za zbrodnię z namiętności.
W mijającym roku Pokojową Nagrodę Nobla otrzymało dwoje dziennikarzy: Maria Ressa z Filipin i Dmitrij Muratow z Rosji, za „wysiłki na rzecz ochrony wolności słowa, która jest warunkiem wstępnym demokracji i trwałego pokoju”. Ale dla dziennikarzy na świecie ten rok był też jednym z najbardziej ponurych. Co najmniej 24 dziennikarzy zostało zamordowanych, a kary więzienia odbywało 293 – pod tym względem był to rok rekordowy. Przypominamy jedną z takich historii, bo morderców dziennikarki Reginy Martínez nie ukarano do dziś, choć od zbrodni minęło już niemal 10 lat.
„Wiem, że mnie zabiją” – wyznała Regina Martínez krewnej swojej przyjaciółki w 2012 roku. Tamtego roku w jej rodzinnym meksykańskim stanie Veracruz zamordowano już ośmioro dziennikarzy. Martínez dostała od współpracowników propozycję przeprowadzki do innego domu, ale odmówiła, nie chciała żyć w ukryciu. „Nie boję się” – stwierdziła, wplatając przekleństwa między słowa.
Pomimo ciągłych gróźb nie przestała pisać. Wiedziała, że ryzykuje: od lat nie wychodziła nocą z domu, a w tygodniu przed morderstwem dręczyły ją bóle głowy ze stresu. Nie mogła spać.
Jej dziennikarskie śledztwa ujawniały niekończącą się korupcję, przestępczość zorganizowaną i łamanie praw człowieka pod władzą pięciu kolejnych rządów stanowych w Veracruz, położonym nad Zatoką Meksykańską. Przez dziesięciolecia swojej kariery znosiła pogróżki, tajny nadzór i cenzurę.
Kto zamordował Jána Kuciaka? Ojciec dziennikarza: „Byłem zszokowany wyrokiem sądu”
czytaj także
Tam, gdzie zabija się dziennikarzy
Odwaga Martínez kontrastowała z jej posturą – miała 148 centymetrów wzrostu – i nierzucającym się w oczy stylem: nosiła lenonki, brązową kamizelkę, dżinsy i buty górskie. Rozpoznawano ją po skórzanej torbie przerzuconej przez ramię.
Była pionierką dziennikarstwa śledczego za dyktatury Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, trwającej w latach 1946–2000. W tamtym czasie dysydentów uciszano. Wtedy poznała obecnego prezydenta Meksyku, Andrésa Manuela Lópeza Obradora, który w 1991 roku w Veracruz poprowadził marsz pod hasłem „Exodus dla Demokracji”. Tysiące ludzi protestowało przeciwko oszustwom w wyborach samorządowych, ale większość mediów to ignorowała. Martínez z Alberto Moralesem, kolegą z redakcji gazety „Política”, spędzili z Lópezem Obradorem 15 dni.
Wolność odbierano Martínez krok po kroku, tak jak wszystkim Meksykanom – w niektórych regionach gwałtowniej niż w innych. Atmosfera zrobiła się bardzo ciężka również w wyniku szalejącej przemocy związanej z narkobiznesem za prezydentury Felipe Calderóna (2006–2012), który swoją kadencję rozpoczął od wojny z narkotykami.
W okupowanym budynku: meksykańskie aktywistki przeciwko mordowaniu kobiet
czytaj także
Tymczasem pod władzą gubernatorów stanu Fidela Herrery (2004–2010) i Javiera Duartego (2010–2016) Veracruz stał się najniebezpieczniejszym dla dziennikarzy miejscem na świecie. Od 2000 roku zostało tu zamordowanych bądź zniknęło 26 reporterów i reporterek.
Represje
Wrzesień 2009 roku. Regina Martínez przyszła na wywiad ze mną, by porozmawiać o zwolnieniu jej z „Polítiki”. Jej sprawa stanowiła doskonały przykład represji stosowanych w ciągu sześcioletniej kadencji Herrery. Zajmowałam się nimi w swojej pracy magisterskiej dotyczącej sytuacji mediów w Veracruz.
Na każde pytanie odpowiadała pewnie. Zawahała się tylko przy jednym, chyba najprostszym:
– Jesteś z Veracruz?
– Hmm, tak – odpowiedziała cicho po trzech sekundach.
Ta skrytość wynikała z jej charakteru. Do dziś nie wiadomo, gdzie i kiedy się urodziła. Chodziło jednak też o ochronę przed nieustannie wymierzonymi w nią atakami. Opowiedziała mi o kilku takich incydentach.
– Z 18 lat pracy dziennikarskiej okres „fidelizmu” wspominam jako najrozpaczliwszy – powiedziała. Gdy opowiadała o kadencji Fidela Herrery, zaciskała zęby.
czytaj także
Pomniejsi urzędnicy w zawoalowany sposób grozili jej pozwami, bo denerwowała gubernatora. Niech mnie pozywają, myślała. Spotkamy się w sądzie i zobaczymy, kto ma rację.
Przez prawie 20 lat pracowała w redakcji „Polítiki” jako reporterka. Jednocześnie jako wolny strzelec pisała do dziennika „La Jornada” i tygodnika „Proceso”, najważniejszego niezależnego czasopisma dziennikarzy śledczych w Meksyku. Gdy w 2001 roku zmarł jeden z założycieli „Polítiki”, skończyła się wolność słowa w redakcji. Zaczęto rzucać jej kłody pod nogi, utrudniając prowadzenie dochodzeń i publikowanie wyników jej śledztw.
W Meksyku często się zdarza, że władze próbują zapanować nad mediami za pomocą pieniędzy. Opłaceni dziennikarze albo piszą o politykach dobre rzeczy, albo ukrywają prawdę.
– Przekazano władzom informacje na mój temat – opowiadała.
Praca w kagańcu
Martínez najczęściej donosiła o wydarzeniach w biurze gubernatora. Jednak wraz ze śmiercią współzałożyciela „Polítiki” wycofano ją z terenu i „awansowano” na redaktorkę, by trzymać ją z dala od reportażu. Nie przestała jednak pisać dla „Proceso”.
Jedno z jej śledztw w 2007 roku ujawniło, jak prywatny koncern energetyczny próbował korumpować samorządowców w Veracruz. W wyniku rewelacji Martínez do zawarcia umowy nie doszło. Gubernator był wściekły.
– Ta kropla przelała czarę goryczy. Fidel Herrera zażądał, by zwolniono mnie z „Polítiki”, gdy artykuł ukazał się w „Proceso” – opowiadała mi.
Zastępca naczelnego „Polítiki” wezwał ją na dywanik.
– Twoja praca nie spodobała się Fidelowi Herrerze – oznajmił. – Tracisz stanowisko redaktorki. Nie jesteś tu już potrzebna.
– Wyjaśnij mi, z którym moim tekstem, podpisanym nazwiskiem Regina Martínez i wydrukowanym w dzienniku „Política”, Herrera ma problem? – zapytała.
Pracy wtedy nie straciła, ale od tej chwili zawsze, gdy przychodziła do redakcji, spotykała się z tą samą wrogością co podczas swoich śledztw. Przestano drukować jej teksty, dano najstarszy komputer. Atmosfera stała się nie do zniesienia.
Doskwierały jej stres i bezsenność. Prawnicy radzili, by nie odchodziła z pracy na własne życzenie, bo gdyby ją zwolniono, miałaby prawo do zadośćuczynienia.
– To była walka, walka o godność – powiedziała mi.
czytaj także
Wyrzucono ją w 2008 roku. Złożyła pozew o niesprawiedliwe zwolnienie i wygrała proces. To był jedyny raz, gdy formalnie poskarżyła się władzom.
Właśnie dlatego władze stanu mogły potem twierdzić, że jej śmierć nie miała nic wspólnego z dziennikarstwem – bo nigdy oficjalnie nie zgłosiła, że otrzymuje pogróżki. Nie zaskarżała też gróźb gubernatorów Herrery i Duartego, ponieważ „nie wierzyła, że sprawiedliwości stanie się zadość” – komentowała jej przyjaciółka, również dziennikarka, Norma Trujillo.
Śmiałość Martínez zderzyła się z milczeniem prasy w Veracruz, nieodzywającej się ze strachu, cenzury czy wygody – i za sprawą tysięcy, a nawet milionów peso otrzymywanych od władz stanu.
Lekcja skrytości
Gdy w 1981 roku Martínez ukończyła studia na wydziale komunikacji Uniwersytetu Veracruz, przeprowadziła się do południowego stanu Chiapas z czwórką kolegów i koleżanek, by pracować dla kanału lokalnej telewizji. Jarochas – jak mówi się na ludzi z Veracruz – zjeździli ten stan z północy na południe. Na własne oczy widzieli ból biedy i niesprawiedliwości. Martínez odczuwała go dotkliwie jako najmłodsza z jedenaściorga rodzeństwa; dobrze wiedziała, czym jest ubóstwo.
Pewnego dnia umówili się z dyrektorem na rozmowę o podwyżce. Wyśmiał ich. Niezadowoleni całą piątką zrezygnowali z pracy, czym go rozwścieczyli. Jedna z koleżanek Martínez, Candelaria Rodríguez, wspomina, że gdy wrócili do biura po ostatnią wypłatę, syn dyrektora groził im pistoletem.
Domosławski z Meksyku: Kartele przejęły państwo. A może to państwo rządzi za pomocą karteli?
czytaj także
Gubernator stanu Chiapas Juan Sabines zaprosił obie strony na spotkanie. Do dyrektora powiedział po prostu: „Zostaw ich w spokoju”. Ten nie odpuścił, strasząc nawet rodziców jednej ze zwolnionych osób – opowiada Rodríguez.
Martínez przykazała wtedy bliskim:
– Jeśli coś mi się stanie, nie przyznawajcie się, że mnie znacie.
Wiele lat później, gdy ją zamordowano, nikt z rodziny nie przyszedł na pogrzeb.
Lata paranoi
Przed zamordowaniem Martínez, w latach 2005–2011, zabito w Meksyku ośmioro dziennikarzy: dziurawiono kulami, torturowano, a nawet odcinano głowy. Rząd umniejszał znaczenie zbrodni, łącząc je z przestępczością zorganizowaną. Politycy obwiniali zabitych dziennikarzy o „powiązania z narcos”.
Azylem dla reporterów stało się Mexico City. Spośród 30 próśb o pomoc do Komisji Praw Człowieka meksykańskiego Dystryktu Federalnego 20 pochodziło od osób z Veracruz. Ta liczba rosła z miesiąca na miesiąc.
27 września 2011 roku w anonimowym kwestionariuszu rozprowadzonym przez innego meksykańskiego dziennikarza Martínez opisała szczerze, jak stara się przetrwać ten ponury czas: „Żyję w najgorszej atmosferze terroru. Dom zamykam na cztery spusty, nie śpię, po ulicy chodzę, rozglądając się na boki, czy nie ma żadnego zagrożenia”.
Trzy miesiące później ktoś się włamał do jej domu. Intruzi opuścili go tuż przed powrotem Martínez. W łazience wciąż unosiła się para. Wyobrażam sobie strach, który pełzł jej po plecach i dyszał na karku. Jak można czuć się bezpiecznie, jeśli nawet własny dom nie daje ochrony?
Wtedy drzwi nie wyważono – w przeciwieństwie do tego, co zdarzyło się dwa miesiące później, gdy zamordowano Martínez. Ślusarz zmieniający zamki powiedział jej, że włamywacze byli „zawodowcami” – wspomina Andrés Timoteo, bliski przyjaciel, obecnie na emigracji.
Kilka dni przed śmiercią powiedziała znajomym, że traci sygnał w telefonie, nie ma internetu w domu i wydaje jej się, że sąsiadka ją obserwuje. Jednemu z przyjaciół wyznała, że od czasu do czasu śledzą ją samochody, ale udaje jej się je gubić.
Na wojnach są korespondenci. Czemu na obszarze stanu wyjątkowego ma ich nie być?
czytaj także
28 kwietnia 2012 roku ciało Martínez znaleziono na podłodze w łazience. Zaduszono ją paskiem materiału. Miała też złamaną szczękę od ciosów kastetem. Prokuratura generalna stanu Veracruz uznała sprawę za zbrodnię z namiętności.
Ustawiony proces
Skazany za morderstwo Jorge Hernández był Martínez znany. Jak na ironię, kiedyś walczyła o sprawiedliwość dla niego. W 1994 roku Norma Trujillo odkryła historię Hernándeza, wówczas piętnastolatka żyjącego z wirusem HIV, który jako pacjent został przez system pozostawiony na pastwę losu. Trujillo obawiała się, że młody człowiek – znany pod pseudonimem El Silva – zostanie „zniknięty” za to, że ujawnił, jak stan traktuje zarażone osoby niepełnoletnie. Z pomocą Martínez opublikowała artykuł w „Polítice”. Dziś El Silva odbywa wyrok 38 lat pozbawienia wolności za udział w morderstwie Martínez – choć zaprzecza, jakoby miał z nim cokolwiek wspólnego. Żaden dowód kryminalistyczny nie łączy go z miejscem zbrodni.
W listopadzie 2020 roku prezydent López Obrador obiecał ponownie otworzyć sprawę zamordowania dziennikarki, którą sam nazwał „nieprzekupną”. Jednak Diana Coq, obrończyni El Silvy, rok później twierdzi, że nic takiego nie doszło do skutku.
– Ponowne otwarcie sprawy byłoby najlepszym hołdem dla Reginy. Trzeba też zwolnić z więzienia El Silvę, który do niepopełnionej zbrodni przyznał się na torturach – mówi prawniczka.
czytaj także
Była kierowniczka Specjalnego Biura Prokuratora do spraw Przestępstw przeciwko Wolności Słowa, Laura Borbolla, ocenia, że sprawa jest trudna. Jednak na miejscu przestępstwa znaleziono ślady krwi i odcisków palców, które nie pasują do El Silvy. Dlatego sprawę należy wznowić, na wypadek gdyby w krajowej bazie policyjnej pojawiły się pasujące do nich dane.
– Odciski palców należą do innego mężczyzny, nie do El Silvy. Jeśli chodzi o krew, wtedy porównaliśmy ją z próbką pobraną od człowieka uważanego za syna Joségo Adriána Hernándeza, podejrzanego o to morderstwo, obecnie zaginionego. Również się nie pokrywały, tyle że w tamtym okresie testy DNA były w Meksyku bardziej prymitywne niż dziś – opowiada prawniczka.
Teraz nadeszła kolej prezydenta Lópeza Obradora, by uczynić to, co na jego miejscu zrobiłaby dziennikarka śledcza: nie ustawać w poszukiwaniach, dopóki nie znajdzie osób odpowiedzialnych za zamordowanie Reginy Martínez.
**
Amigzaday López Beltrán jest dziennikarką zajmującą się aktualnościami politycznymi w Meksyku i Ameryce Łacińskiej. Pisze do czasopisma „Proceso”.
Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.