Film, Kultura

Boomerki z „Seksu w wielkim mieście” starają się nadążać

Ile znacie pięćdziesięciolatek, które poszły na występ queer niebinarnej stand-uperki? A bohaterki „I tak po prostu” poszły. Świetnie się bawiły.

Kontynuacja Seksu w wielkim mieście pod tytułem I tak po prostu już po premierze dwóch pierwszych odcinków oberwała od krytyków. Że po co odgrzewać ten kotlet, że bohaterki, dotąd królowe Nowego Jorku, teraz nie nadążają za przemianami społecznymi: jedna czerwieni się, bo ma opowiedzieć o masturbacji w podcaście, a druga zalicza wpadkę za wpadką w relacji z czarną wykładowczynią, paradoksalnie próbując nie wyjść na rasistkę. Moim zdaniem, właśnie dlatego I tak po prostu się broni.

Tak, wiem. Oglądanie Seksu w wielkim mieście to jedna z tych rzeczy, które robią ze mnie złą lewaczkę. Może niekoniecznie złą feministkę, bo serial HBO zawsze promował niezależność kobiet tak pod względem finansowym, jak i w związkach, i podkreślał znaczenie solidarności między kobietami. Jednocześnie pochwalał jednak kompulsywną wręcz konsumpcję, przede wszystkim dóbr luksusowych, z naciskiem na ubrania od projektantów. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, które stawiali sobie zapewne każdy dziennikarz i dziennikarka przed ekranem: jakim cudem Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker), która pisze jeden felieton tygodniowo do umiarkowanie poczytnej gazety, może pozwolić sobie na szpilki za równowartość obecnej polskiej średniej krajowej?

„Przyjaciele”: Ten, w którym po prostu wspominają, jak było fajnie

To tylko jeden z zarzutów, jakie można postawić Seksowi…, mając serce po lewej stronie. Inne odnoszą się do wielu seriali z przełomu stuleci. Za całkowicie białą i heteroseksualną paczkę głównych bohaterów oberwało się choćby kultowym niegdyś Przyjaciołom. W Seksie… również nie było osób niebiałych, pojawiała się natomiast para gejów, a najbardziej otwarta seksualnie Samantha Jones (Kim Cattrall) zaangażowała się w lesbijski związek. To jednak tylko dodatki do głównych wątków, a te są bez wyjątku cis heteryckie.

I tak po prostu może być (na razie dostępne są cztery odcinki) próbą wyjścia poza ten schemat. Fakt, że Kim Cattrall odmówiła grania Samanthy i tej bohaterki w serialu nie ma, stwarza dogodną okazję do znalezienia jej godnej następczyni. Kandydatkami na „tę czwartą”, która uzupełniłaby kwartet nierozłącznych przyjaciółek, są na razie dwie Afroamerykanki, wykładowczyni specjalizująca się w prawach człowieka, doktor Nya Wallace (Karen Pittman) i wyluzowana bogaczka z nowojorskiej socjety Lisa Todd Wexley (Nicole Ari Parker), a także ambitna agentka nieruchomości indyjskiego pochodzenia Seema Patel (Sarita Choudhury) oraz niebinarna biseksualna komiczka Che (Sara Ramírez) – obecna szefowa Carrie i gospodyni podcastu z jej udziałem. I tu część krytyków ma problem, bo nasze bohaterki nie zawsze odnajdują się wśród tych nowych postaci.

Co działo się w czasach bez Seksu…?

Dzieje się tak nie bez powodu. Akcja Seksu w wielkim mieście zaczyna się, gdy główna bohaterka i narratorka Carrie Bradshaw ma 33 lata, a kończy się – dziesięć lat później. W I tak po prostu Carrie ma 55 lat. W ciągu ponad dekady, kiedy nie przyglądaliśmy się losom jej i jej przyjaciółek, na świecie zaszły znaczące zmiany.

Pierwszy sezon Seksu… powstał w 1998 roku, gdy coming outu dokonał George Michael, i choć jego homoseksualność była raczej tajemnicą poliszynela, nadal był to ruch nietypowy i głośno komentowany. Będący u szczytu popularności, ale dużo od Michaela młodszy Ricky Martin, który dokładnie wtedy wykonywał hymn piłkarskiego mundialu La Copa de la vida, wyoutował się jako gej dopiero w 2010 roku.

Dziś obecność osób LGBT+ w głównym nurcie kultury czy rozrywki nikogo nie dziwi, a wiele z nich – jak choćby Olly Alexander, aktor i wokalista zespołu Years & Years, modelka Cara Delevingne czy wokalistka soulowa Arlo Parks – mówiło otwarcie o swojej seksualności i tożsamości płciowej, już stawiając pierwsze kroki w show-biznesie.

W złym tonie jest przynajmniej nie deklarować solidarności ze społecznością LGBT+. Tradycyjnie na więcej mogą sobie pozwolić muzycy; piosenkarz Harry Styles nie wierzy w podział na „męskie” i „kobiece”, dlatego pokazuje się w sukienkach i na wysokich obcasach. Bardziej powściągliwi muszą być piłkarze w swoim stereotypowo cis męskim środowisku, więc Bayern Monachium pod koniec stycznia podświetlił swój stadion na tęczowo, a jego zawodnik Manuel Neuer grał z tęczową opaską kapitana na ramieniu.

UEFA kontra LGBT+. Federacja zakazała tęczowego stadionu

Ostatnie odcinki Seksu w wielkim mieście były kręcone w 2004 roku, na cztery lata przed tym, jak Barack Obama, jako pierwsza w historii osoba niebiała, wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. To spowodowało, że problemy rasowe USA stały się przedmiotem dyskusji w światowych mediach. Częściej zaczęły pojawiać się w nich doniesienia o Afroamerykanach zabitych przez policjantów, jak choćby nieuzbrojony nastolatek Trayvon Martin w 2012 roku czy George Floyd zatrzymany w 2020 roku za odmowę opuszczenia samochodu i dociskany kolanem do ziemi w sposób uniemożliwiający mu oddychanie (dlatego na demonstracjach krzyczano jego ostatnie słowa: „Nie mogę oddychać!”).

Jednocześnie wielu artystów, jak choćby reżyser Spike Lee, mówiło głośno o rasizmie Hollywood. Rzeczywiście, jeszcze na początku pierwszej dekady XXI wieku w filmach i serialach, zwłaszcza tych o amerykańskiej klasie średniej i wyższej, niebiali pojawiali się rzadko lub wcale – zupełnie jakby w tych środowiskach w ogóle ich nie było. Zaznaczano przy tym, że owszem, wpływy i pieniądze na ogół mają w USA biali, ale jak ma się to zmienić, skoro młode pokolenie nie ma skąd czerpać wzorów do naśladowania? Tak więc w kinie i serialach zaczęło przybywać osób o kolorze skóry innym niż biały, co zresztą regularnie powoduje oburzenie konserwatystów (najzabawniej jest, gdy walczą do upadłego o białą karnację postaci fikcyjnych, jak elfy z Wiedźmina czy główna bohaterka baśni Mała syrenka).

Czemu nie przeszkadzają mi czarne elfy

Również Amerykańska Akademia Filmowa przez lata wyróżniała niemal wyłącznie produkcje realizowane przez białych mężczyzn i opowiadające o ich przygodach i problemach. Właściwie dopiero ten rok przyniósł istotne zmiany, łącznie z Oscarami za najlepszą charakteryzację dla pierwszych w historii Afroamerykanek (Mia Neal i Jamika Wilson za pracę przy filmie Ma Rainey. Matka bluesa) i drugą w dziejach statuetką dla kobiety za reżyserię (Chloé Zhao za Nomadland).

Twórcy I tak po prostu odrobili tę lekcję, ale wzięli pod uwagę fakt, że Carrie i jej przyjaciółki już nie nadają rytmu życiu w Nowym Jorku. To nie oznacza, że nie są gotowe na zmiany. Tylko że nie są już trzydziestolatkami. I wydaje się, że o tym nikt nie pisze wprost, być może bojąc się oskarżeń o ejdżyzm. Niesłusznie.

Seks… z zażenowaniem

W I tak po prostu Miranda Hobbes (Cynthia Nixon), wzięta prawniczka, rezygnuje z korporacyjnej kariery i wraca na uczelnię, żeby zająć się prawami człowieka. Na pierwszych zajęciach zwraca uwagę kolorowo ubranej Afroamerykance z mnóstwem warkoczyków i płócienną torbą na ramieniu, żeby nie siadała na miejscu wykładowczyni. Problem w tym, że to właśnie ta kobieta jest wykładowczynią. Miranda przeprasza i zaczyna wikłać się w tłumaczenia, że szanuje osoby czarne i w żadnym wypadku nie uważa, że nie powinny prowadzić zajęć na uczelni.

Kto zna Mirandę z Seksu…, dobrze wie, że trudno ją podejrzewać o jakiekolwiek uprzedzenia. Inaczej niż jej przyjaciółki, które nawet na przygodnych kochanków wybierały zwykle mężczyzn z własnej lub wyższej klasy społecznej, ona stworzyła szczęśliwy związek z ujmującym gościem prowadzącym bar. Spotykała się też z czarnym lekarzem. Miranda nie była zatem i nie jest rasistką. Jednak w sali wykładowej znalazła się w sytuacji, na którą jej dotychczasowe doświadczenie życiowe nijak jej nie przygotowało. Chce stanąć na wysokości zadania i pokazać, że rozumie i docenia większą różnorodność na uczelniach wyższych, w rezultacie „stara się za bardzo”.

Na wpadkę Mirandy patrzy się z tym większym zażenowaniem, że jej świadkami są młodsi studenci. Mają wypisane na twarzach: „OK Boomer”, bo dla nich wykładowca czy wykładowczyni o dowolnym kolorze skóry, ubrany lub ubrana tak, jak jemu czy jej się podoba, to już codzienność.

Z zasadami rasowego savoir-vivre’u zmaga się również Charlotte (Kristin Davis), która pragnie wydać kolację dla nowej znajomej Lisy Todd Wexler i jej męża. Stwierdza jednak, że Wexlerowie będą jedynymi niebiałymi gośćmi. Rozpaczliwie stara się zaprosić kogoś, kto tę lukę zapełni, co wywołuje masę perypetii, których nie chcę tu spoilerować. Zgadnijcie tylko, czy Wexlerowie będą mieli ten sam dylemat w drugą stronę…

Oglądając Seks w wielkim mieście, właściwie nie doznawało się uczucia wstydu zastępczego. Carrie, Miranda, Samantha i Charlotte miewały absurdalne problemy, których sprawcami na ogół byli mężczyźni, jednak w realiach Nowego Jorku przełomu wieków odnajdywały się jak nikt inny. W I tak po prostu widzimy jednak, że to, co w czasach ich młodości było uważane za odważne i nowoczesne, teraz jest co najwyżej nudne i normalne.

Rodzina nie tylko „tradycyjna”

czytaj także

Rodzina nie tylko „tradycyjna”

Peter Singer, Agata Sagan

Artykuły Carrie o życiu singielek, które niekoniecznie szukają męża, ale na pewno chcą się dobrze bawić (również w łóżku), może i były bezpruderyjne na początku tego stulecia. Dziś fakt, że kobieta po trzydziestce nie ma obrączki na palcu, a zarazem nie żyje w celibacie, mało kogo szokuje, a w najmodniejszych lokalach Nowego Jorku pewnie w ogóle się o tak oczywistych rzeczach nie rozmawia.

Carrie idzie więc z duchem czasu: w nowej pracy nagrywa podcast wraz z nieco prostackim cis męskim komikiem i swoją przełożoną o neutralnym płciowo imieniu Che, która nie chce być identyfikowana ani jako facet, ani jako kobieta. I to nasza bohaterka w pełni akceptuje – bez zająknięcia mówi o Che „they” (co w angielskim nie tylko oznacza „oni”, ale również może odnosić się do osób czy w ogóle istot, które są niebinarne płciowo albo których płeć jest nieznana). Kiedy jednak w czasie audycji Carrie ma odpowiedzieć na pytanie, czy masturbuje się w miejscach publicznych, zmieszana zmienia temat.

Może papier dawał jej większe poczucie anonimowości? A może pewnych spraw również i wtedy nie dotykała, bo jednak były dla niej zbyt intymne? Wiele na to wskazuje, skoro po powrocie do domu Carrie pyta swojego męża, czy się masturbuje – a przecież znają się i mieszkają ze sobą od ponad dwóch dekad.

Mów do mnie tak, jak ci niewygodnie. Jakoś to przeżyjesz. Nie-polemika z Kingą Dunin

I tak po prostu drażni, bo pokazuje niepokonane dotąd bohaterki również w chwilach, gdy daleko im do triumfalizmu. To nie one teraz rozdają karty. Ale czy to znaczy, że nie mają w nowych czasach nic ważnego do powiedzenia?

Seks może i boomerski, ale…

Nic podobnego. Bohaterki I tak po prostu uświadamiają nam ważną rzecz: nie możemy oczekiwać od obecnych 50- czy 60-latków, nawet tych progresywnych i tolerancyjnych, że z marszu porzucą dawne przekonania i przyzwyczajenia. Tymczasem grzechem młodej lewicy bywa domaganie się zmian w myśleniu „od zaraz”. I tak po prostu jest w gruncie rzeczy o tym, że starszemu pokoleniu, jeżeli chcemy mieć w nim sojuszników i sojuszniczki, należy się solidna edukacja. Przykład?

Naszym rodzicom może naprawdę leżeć na sercu przyszłość planety, ale jeśli od dzieciństwa słyszeli, że mięso jest zdrowe, a dodatkowo w PRL bywało ono dla nich nieosiągalnym dobrem luksusowym, trudno będzie im z dnia na dzień przyjąć do wiadomości, że dieta mięsna może być niezdrowa i na pewno jest nieekologiczna. Chcecie zmian? Zaserwujcie mamie i tacie gulasz z boczniaka i obejrzyjcie razem z nimi dokument Netflixa The Game Changers, który nieco łopatologicznie wyjaśnia fatalny wpływ produkcji mięsa na środowisko. Inaczej przeczytają wywiad z Sylwią Spurek i powiedzą wam, że „jakaś paniusia z brukselską pensją domaga się wyższego VAT-u na kurczaki, a czy ona w ogóle wie, jak żyją normalni ludzie?” (autentyczny przykład z życia, choć nie mojego).

Wegańska Polska już w 2040 roku?

czytaj także

Carrie Bradshaw i jej przyjaciółki podchodzą do nowości bez uprzedzeń, ale potrzebują czasu, by się z nimi oswoić. Kluczowa dla tego przesłania wydaje się scena, w której z autentyczną przyjemnością oglądają stand-up Che, ale przy co pikantniejszych kawałkach robią wrażenie zmieszanych. Być może to pokazuje, jak wyjątkowo czuły się na tle dawnego Nowego Jorku ze swoim swobodnym podejściem do randkowania i seksu? I jak bardzo brakuje im tego poczucia wyjątkowości w czasach, gdy taki styl życia w wydaniu cis heteryczek nikogo już nie dziwi, więc o swoich doświadczeniach opowiadają te i ci, którzy przez wieki musieli milczeć?

Prawda jest brutalna: jeśli chcemy realnych zmian, potrzebujemy starszego pokolenia, nie tylko z powodu banalnej matematyki wyborczej. Żadne równouprawnienie nie jest dane raz na zawsze. W Polsce w 2020 roku protestowaliśmy przeciwko wyrokowi Trybunału Przyłębskiej w sprawie aborcji, a w 1993 roku demonstracje pod takimi samymi hasłami odbywały się przeciwko pierwszemu zaostrzeniu przepisów o przerywaniu ciąży.

Nowy Jork może być dowolnie progresywny, ale gdzieś w USA nadal są miliony ludzi, którzy głosowali na Donalda Trumpa i są gotowi poprzeć go znowu. Dla nich nawet felietony Carrie sprzed dwóch dekad to szczyt zepsucia. I to właśnie po nie sięgnie kolejne pokolenie kobiet (i nie tylko), gdy ktoś znowu zechce im układać życie bez ich zgody.

Czy to nie jest dopisywanie wielkiej filozofii do komediowego serialu o perypetiach miłosnych i drogich butach? Nie, bo mnie i wielu moim koleżankom Seks w wielkim mieście otworzył oczy. Wychowane w popularnym wówczas duchu: „Siedź w kącie, a znajdą cię”, a zarazem karmione przesłaniem: „Bądź przebojowa, bo bez tego na rynku pracy ani rusz!”, miałyśmy być dla mężczyzn królewnami nie do zdobycia, ale dla całej reszty sympatycznymi laskami, bo tylko takie się lubi (a kobieta przecież MUSI być lubiana). Do tego dochodziły wydumane zasady elegancji typu: „Po czterdziestce nie nosi się długich włosów”, „Do teatru ubiera się tak, a na spotkanie rodzinne siak” albo co gorsza: „Przy twojej figurze nie wkłada się tego i owego”.

Nagle obejrzałyśmy serial, którego bohaterki noszą wieczorowe kiecki w porze lunchu, bywają miłe, ale częściej szczere (Miranda Hobbes o sobie i swoich przyjaciółkach: „Dlaczego cztery inteligentne babki gadają tylko o facetach? To całkiem jak w siódmej klasie, tylko że mamy konta bankowe”), i tylko jednej z nich (Charlotte) spieszy się do zamążpójścia, z kolei nieodżałowana Samantha Jones nie ukrywa, że interesuje ją głównie seks bez zobowiązań, i opowiada o nim bez zahamowań.

Bohaterki Seksu… nie były idealne, czasem zachowywały się – i zakochiwały – najgłupiej w świecie, ale o byciu niezależną kobietą nauczyły mnie więcej niż niejeden ambitny film z feministycznej klasyki. Dlatego jeśli teraz ich rówieśniczki mają ramię w ramię z naszym pokoleniem walczyć o to, co dla nas ważne, I tak po prostu może być dla nas odpowiedzią na pytanie, jak im w tym pomóc. O ile, rzecz jasna, nikt nie spieprzy scenariusza pozostałych odcinków.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij