Kraj

Przyłębska ma tytuł magistry, no i co z tego?

Obecna władza robi z prawami człowieka i sądownictwem rzeczy karygodne. Ale nie dzieje się tak z powodu wykształcenia Julii Przyłębskiej. Opozycja, gdy na każdym kroku podkreśla, że szefowa Trybunału Konstytucyjnego nie jest profesorką, udowadnia, że nie potrafi przestać myśleć o społeczeństwie bez niepotrzebnego kategoryzowania i hierarchizowania.

W ostatnich tygodniach poprzedzenie nazwiska Julii Przyłębskiej tytułem magistry stało się obowiązkowym punktem programu opozycji – robili tak między innymi Marcin Kierwiński czy Wojciech Sadurski, ale także Wanda Nowicka oraz Ogólnopolski Strajk Kobiet. Rozumiem frustrację wynikającą z przemocowego i budzącego poważne zastrzeżenia prawne wyroku, który Trybunał Konstytucyjny wydał w październiku. Jednak w ten sposób opozycja wciela się dokładnie w tę rolę, którą przygotowała dla niej prawica: obrońców i obrończyń elitarnego porządku uważających, że każdego człowieka oceniać należy poprzez jego status, który powinien być zgodny ze społecznymi oczekiwaniami.

Nie zamierzam bronić Julii Przyłębskiej ani jej kompetencji. Nie mam zaufania do partii rządzącej ani do tego, jak dobiera swoje kadry, a z informacji prasowych wiemy, że kariera Przyłębskiej pozostawia wiele do życzenia. Opozycja, zamiast mówić o tym wszystkim, woli dyskusję o prezesce Trybunału Konstytucyjnego sprowadzić wyłącznie do przypięcia jej łatki kogoś, kto nie zasłużył na tę funkcję, ponieważ nie jest wystarczająco wykształcony.

Julia Przyłębska jest ósmym prezesem bądź prezeską Trybunału Konstytucyjnego. Rzeczywiście, wcześniej zazwyczaj funkcję tę sprawowały osoby z tytułem profesora, ale nie było tak zawsze. Jednym z prezesów był Jerzy Stępień, dzisiaj przez znaczną część opozycji uważany za autorytet prawny, który również nigdy nie uzyskał profesury, ani nawet nie obronił doktoratu. Jerzy Stępień nigdy nie pracował na uczelni, wcześniej był asesorem, sędzią i radcą prawnym, więc nic w tym dziwnego. Ani złego – Trybunał Konstytucyjny nie jest przecież placówką naukową. Kariera akademicka może więc być przydatna, ale absolutnie nie jest wymagana czy pożądana, żeby kierować jego pracami, a sam fakt posiadania takiego, a nie innego wykształcenia nie jest wyznacznikiem jakości wykonywanej pracy.

Odwołanie do wykształcenia jest więc dla opozycji wyłącznie pretekstem. Wygodną wymówką charakterystyczną dla tego, że o świecie myśli się poprzez łączenie kategorii, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Biedni wcale nie są mniej uczciwi czy bardziej leniwi niż bogaci, a wykształceni akademicko z zasady nie pracują lepiej od tych, którzy mają inne wykształcenie. Stosunek Julii Przyłębskiej do praworządności byłby prawdopodobnie dokładnie taki sam, gdyby była profesorką. Oczywiście wykształcenie może się w przypadku niektórych zawodów – takich jak lekarz czy inżynierka – wiązać z pewnymi weryfikowalnymi kompetencjami. To jednak nie ten przypadek, nominacja Julii Przyłębskiej nie była przecież nadużyciem formalnym ze względu na jej wykształcenie.

Często o poprawności politycznej rozmawiamy tak, jakby jej reguły były niezwykle trudne do pojęcia, chociaż to naprawdę nic trudnego. Podstawową zasadą jest nieprzywoływanie kategorii, które nie mają związku z tym, do czego się odnosimy. Dlatego nie powinniśmy mówić o kimś, że jest czarny czy biały, jeżeli nie ma to znaczenia (a zazwyczaj nie ma). Dlatego nie powinniśmy zwracać uwagi na to, czy ktoś jest kobietą, czy mężczyzną, kiedy nie ma to nic do rzeczy (a często nie ma).

Fajnie kopiesz, teraz zatańcz

I właśnie dlatego powinniśmy krytykować Julię Przyłębską za to, jak przyczynia się do deptania praw człowieka, poniewierania praworządności i kompromitowania jednej z najważniejszych polskich instytucji, a nie za to, że ma tylko tytuł magistra. Przynajmniej do czasu, aż obecna władza nie uczyni z niej rektorki którejś z uczelni.

Opozycja powinna uważać na język, po który sięga, zwłaszcza gdy wiąże się to z wartościowaniem ludzi. Prawo i Sprawiedliwość ustawiło się w roli obrońców i obrończyń ludu, co – oczywiście – jest wyłącznie pozorem. Gdy przychodziło co do czego, prawica z przyjemnością chełpiła się profesorskim tytułem Lecha Kaczyńskiego czy wytykała Władysławowi Bartoszewskiemu brak wykształcenia. Jednak karty w tej grze zostały rozdane, więc oskarżenia drugiej strony o hipokryzję nic nie dadzą.

Wykształcenie jest jedną z głównych kategorii różnicujących ludzi. Na pierwszy rzut oka decydujemy o nim sami – niby to od nas zależało, jakie dostawaliśmy oceny, niby mieliśmy wpływ na to, na jakim etapie skończyliśmy edukację, ale tak naprawdę w znacznej mierze wykształcenie jest determinowane przez to, jako kto i w jakim miejscu się urodziliśmy. Pierre Bourdieu pokazał tę zależność w swojej książce Les Héritiers (Dziedzice), w której udowodnił, że szkolnictwo odtwarza nierówności, a jeżeli komuś pomaga, to tym, którzy na starcie są uprzywilejowani. Mamy więc do czynienia z kategorią, która jawi się jako pozornie sprawiedliwa i po prostu oddająca nakład pracy i wysiłku włożony w zdobycie wykształcenia, a tak naprawdę odzwierciedla miks kilku czynników, w tym pochodzenia czy zamożności.

W pogoni za normalsami

Współczesne społeczeństwa dążą do rozkładu hierarchiczności. W dzisiejszym świecie łatwiej przekraczać granice klasowe niż setki lat temu. Media raz po raz informują o łamaniu wielowiekowej etykiety. Coraz rzadziej używamy tytułów naukowych czy zawodowych w formie zwrotów grzecznościowych, a do starszych członków i członkiń naszych rodzin nie zwracamy się w trzeciej osobie. Młodsze pokolenie ze zdziwieniem słucha takich zwrotów jak „Jego Magnificencja”. A dla wielu progresywnych wyborców czy wyborczyń niezrozumiałe było podkreślanie pochodzenia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i uporczywe określanie jej mianem „prawnuczki”. I bardzo dobrze, niepokoić powinniśmy się raczej wtedy, gdyby świat dążył do utrzymania hierarchii.

Nie posługuję się przykładem Julii Przyłębskiej dlatego, że jest mi jej żal. Tak jak Prawo i Sprawiedliwość jest wyłącznie pozornym obrońcą ludu, tak prezeska Trybunału Konstytucyjnego nie jest poszkodowana przez swój status – wręcz przeciwnie, posiada imponujący kapitał kulturowy. Uważam jednak, że ten przykład jest bardzo charakterystyczny dla sposobu myślenia i języka, którym posługuje się opozycja.

Nie dziwię się, że w pułapkę mówienia o „mgr Julii Przyłębskiej” z łatwością wpadli liberalni politycy i polityczki. Zadziwiające jednak jest to, że takiej samej retoryki używa lewica, a nawet aktywiści i aktywistki działający w ruchach społecznych, którym powinno w naturalny sposób zależeć na budowaniu społeczeństwa równościowego.

Sięganie po taki język umacnia myślenie hierarchiczne. Od polityków i polityczek oczekiwałbym, żeby myśleli o skutkach każdego wypowiadanego słowa. Tymczasem wykorzystują przebrzmiałą kategorię, która nie dość, że jest politycznie jałowa, to jeszcze społecznie szkodliwa. Prawdziwą szansą opozycji na to, żeby w Polsce władza zmieniła się nie tylko formalnie (do tego może dojść nawet przez przypadek), ale wiązała się z rzeczywistą zmianą postrzegania świata, jest próba współtworzenia społeczeństwa opartego na nowych wartościach. Opozycja będzie w tym wiarygodna, tylko używając języka adekwatnego do tych wartości zawsze i bez wyjątku.

Prawo i Sprawiedliwość nie musi bronić ludu, bo doprowadziło do sytuacji, w której wystarczy, że lud czuje, że inni nie są po jego stronie. Wytykanie Julii Przyłębskiej, że nie jest profesorką, jest dla znacznej części społeczeństwa zarzutem całkowicie abstrakcyjnym: utwierdzającym w przekonaniu, że opozycja staje po stronie elit, i jednocześnie uderzającym w indywidualne aspiracje i kompleksy. Jeżeli ktoś uważa, że osoba z tytułem magistra nie ma prawa kierować pracami Trybunału Konstytucyjnego, to nietrudno przecież wyobrazić sobie, jak postrzega tych, którzy nigdy nie studiowali czy nie mają matury.

**
Jan Radomski – działacz pozarządowy, publicysta, z wykształcenia filolog polski i socjolog. Doktorant na Wydziale Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, zajmuje się analizą dyskursu. Publikował m.in. w „Kulturze i Społeczeństwie” oraz „Gazecie Wyborczej”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij