Książka „Życie jak film” Jarosława Jakimowicza jest esencją polskich fantazji z początku lat 90., mokrych snów o „byciu kimś”, marzeń o sukcesie, prawdziwym szczęściu. Jest to opowieść o człowieku, który od lat śni sen o sobie samym. Pisze Emilia Konwerska.
Jarosław Jakimowicz od dziecka marzył o kolorowym świecie i ta fantazja powraca w książce nieustannie. Nie wystarczała mu szara Polska. Był inny. „Niektórzy marzą o przygodowym życiu albo piszą o tym książki, kręcą filmy… Jarek Jakimowicz tak żyje, jedzie po bandzie, ryzykuje, jest kontrowersyjny” − pisze na okładce książki Katarzyna Bonda. Jakimowicz już od dziecka pragnie skarbów, błyskotek, symboli luksusu. Naklejki Coca-Coli, markowej kurtki jeansowej, drogiego psa, samochodu. Fetyszyzuje przedmioty, ma zachcianki.
Odtwarza wszystkie fantazje o mitycznym Zachodzie. Żeby je spełnić, robi wszystko, ale pomaga mu szczęście. Przede wszystkim zawsze znajduje się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Na dworcu zaczepia go ktoś niezwykły i proponuje biznes, ktoś inny zaprasza go do domu, ktoś zabiera do Peru. Dobrzy ludzie okazują się zazwyczaj mafiosami, którzy naszego bohatera wplątują w przygody, intrygi. Pracuje na budowach i w kuchni, przywozi kożuszki z Turcji, sprząta, jest przedsiębiorcą, producentem, agentem gwiazd, aktorem, konferansjerem, publicystą.
Zaczął zarabiać już jako nastolatek. I we wszystkim, i wszędzie był najlepszy. Od razu. W jednym zdaniu zaczyna pracę, a już w następnym awansuje na kierownika. Książka naszpikowana jest opowieściami o niezwykle szybkich sukcesach w każdej dziedzinie. Jak myślicie, od kogo Magda Gessler uczyła się prowadzić restaurację?
Ale też odmawiał. Chociaż propozycje były liczne. Odmawiał ról w teatrze, odmówił startowania do Europarlamentu, odmówił nagrania płyty. „Nie chciałem być sławny” − pisze. Ten wątek mówi o ciekawym zjawisku – szacunku do pracy. Jakimowicz nieustannie powtarza, że robił wszystko i nie bał się żadnej pracy. Do wszystkiego doszedł sam. Jego opowieści można potraktować jako pochwałę kapitalizmu, w którym jesteśmy kowalami własnego losu, a za ciężką pracą idzie sukces. Nie zapomina oczywiście przypomnieć, że sukces zawdzięcza też swoim niezwykłym umiejętnościom. W każdej dziedzinie. „Mnie zawsze interesowała psychologia, zresztą liznąłem jej trochę w szkole psychotronicznej. Wydawało mi się nawet, że jestem trochę takim psychoanalitykiem”.
Więc może nie każdy jest skazany na sukces. Może tylko Jakimowicz. „Dobry. Byłem dobry w tym, co robiłem. Robię coś po to, by być w tym dobry. Takie zamknięte koło. A tego koła ludzie nie rozumieją. Jego sensu nie rozumieją ani nie kupują”.
Opowieść o polskim show-biznesie
Oni. Wyimaginowani wrogowie, zazdrośni nieudacznicy są milczącym tłem całej książki. To im Jakimowicz rzuca w twarz swoje zwycięstwa. A macie! Odniósł sukces, odniósł miliony sukcesów. O Joli Rutowicz z Big Brothera (z którą romansu się wypiera) pisze: „Bo taka, siaka, owaka, głupia jakaś. Aha. Zobacz, ile osiągnęła jako ta »głupia«. Czyż nie nasuwa się kolejne pytanie: Kto tu jest głupi?”. Dyskutuje tak Jakimowicz ze swoimi kompleksami. A my razem z nim, bo nie da się w tej postaci chociaż raz z bólem nie przejrzeć.
Sprawy, interesy, broń, strzelaniny na imprezach Teleexpressu, gale boksu. Życie jak film to również opowieść o polskim show-biznesie, świecie wyjątkowo obrzydliwym i pełnym tandety. I jeśli jest w tej książce jakaś prawda, to właśnie w tych momentach, w których Jakimowicz jest dumny i nie wie, że raczej powinien się wstydzić. Bez żenady chwali się podróżami, pieniędzmi, kochankami, ubraniami, hojnym gestem.
Młynarska: Nadchodzi koniec epoki lubieżnego dziada [rozmowa]
czytaj także
Co jest jeszcze ważne? Znać ludzi. Autor chwali się − nie da się tego określić inaczej − znajomościami na każdym kroku. Masa odbierał od niego telefon po pierwszym sygnale, a ksiądz Jankowski pomagał mu załatwiać różne sprawy.
Jakimowicz zna też Antoniego Macierewicza. Wylewnie podziękował mu za wszystko, co ten zrobił dla Polski. Macierewicz miał mieć wtedy łzy wzruszenia w oczach. Potem poszło szybko. Liczne wypowiedzi dla prawicowych mediów, udział w polsatowskich Skandalistach, gdzie zasłynął kultowym „Człowieku, ja nie jestem ofiarą” i nazwał Piotra Szumlewicza upośledzonym. Złośliwi mówią, że to właśnie swoim wybuchom miłości do rządu PiS zawdzięcza rolę prowadzącego Pytania na śniadanie extra czy współprowadzenie z Magdaleną Ogórek programu W kontrze. Tak, to ten program, w którym tańczyli do Modern Talking, i ten, w którym płakał, kiedy pojawiły się oskarżenia o gwałt. Jedna z uczestniczek Miss Generation 2020 miała zostać zgwałcona przez osobę związaną z Telewizją Polską na gali w Klimkach pod Łukowem, na tej samej gali przebywał Jakimowicz w roli celebrity guest. Sprawą zajmuje się prokuratura.
Dobry człowiek
„Gdybym miał możliwość zamknąć całe zło świata w jednym pokoju i je zdetonować, tobym to zrobił” − pisze Jakimowicz w swojej autobiografii. Bohaterem tej książki jest dobry człowiek. Pojechałby na misję do owładniętego wojną kraju. Gdyby tylko mógł. No ale nie mógł. Nie pozwolili mu źli ludzie.
Nie ma żadnego dobrego uczynku, którym nie chciałby się Jakimowicz popisać. Nie ma już znaczenia, co jest prawdą, a co fikcją. Wszystko to jest równie żenujące, powierzchowne, niedojrzałe, narcystyczne. Może jest to Jarek ze swoich snów, Jarek, jakim chciałby być. Może to jeszcze gorzej. O fantazjach należy milczeć. Pamiętajcie. Pamiętajmy.
„Moja żona ma ze mną problem, bo ciągle w coś się angażuję charytatywnie. Lubię pomagać innym”. Nie ma chyba takiej sytuacji, w której bohater Życia jak film mógłby zwątpić w siebie. W swoje dobre intencje. Pamiętacie Cichego z Młodych wilków i jego: „Nigdy do niczego się nie przyznawaj. Złapią cię pijanego w samochodzie, to mów, że nie piłeś, znajdą ci dolary w kieszeni – mów, że to pożyczone spodnie, a jak cię złapią na kradzieży za rękę – mów, że to nie twoja ręka”? Nie, to nie ten przypadek. Jarek nie kradł. Jarek to dobry chłopak. „Za każdym razem, gdy widzę, że ktoś z mojego otoczenia potrzebuje spełnić jakąś cząstkę swego marzenia, odruchowo wyciągam dłoń. W końcu mam je dwie”.
Już ani słowa o filantropii. Czas zacząć mówić o podatkach. Reszta to bullshit
czytaj także
O tym też jest wątek handlu ludźmi, który pojawia się w książce i który wywołał burzę w mediach. „Kupiłem dwunastolatkę za 2000 marek”, miał napisać Jakimowicz w swojej książce. Nie do końca tak napisał. Chciał po prostu kupić sobie żonę z Tajlandii, ale doszło do „zabawnej” pomyłki – przywieziono mu dwunastoletnią dziewczynkę. „W mojej głowie pojawiła się myśl, że odtąd będę miał dziewczynę, z którą będę żył, dla której będę pracował, którą będę się opiekował. Będę w związku, ustatkuję się” − pisze narrator powieści przygodowej, bo tak o swojej książce zaczął mówić gwiazdor, kiedy pojawiły się głosy krytyki. „Wszystko zmyśliłem!” − twierdzi dzisiaj, ale nie zmienia to faktu, że kiedy zmyślał, to nie widział nic złego w handlu ludźmi. Uważał to za atrakcyjną anegdotkę z kolorowego świata Jarka. No i chciał dobrze. Chciał pomóc, opiekować się. Takich historii w książce znajdziemy mnóstwo. Kiedy młodemu chłopakowi, pracownikowi jednej z knajp Jakimowicza, skradziono aparat, po prostu dał mu pieniądze. Później chłopak został fotografem w „Gazecie Wyborczej”.
Jakimowicz ma też na koncie historię autentycznego dramatu rodzinnego – kiedy jego synek poważnie zachorował, Jakimowicz ojciec oddał mu kawałek swojej wątroby. A potem chciał jeszcze oddać nerkę obcej dziewczynce. A potem chciał adoptować inną. Rodzinie Romów łaskawie pozwolił zostać szpitalu na jednej sali ze swoim dzieckiem, chociaż w pierwszej chwili chciał ich wyrzucić.
„Gdyby coś zadziało się w naszym kraju, to wziąłbym broń i walczyłbym w okopie. Nie poprzestałbym na wygłoszeniu odezwy do narodu. Taki mam charakter” − pisze.
Jakimowicz gładko łączy opowieści o tym, że ma znajomych w Izraelu, z walką przeciw ustawie 447 i hasłami „Poland, nie Polin”. Opowieści o gościnności Irańczyków nie przeszkadzają mu wygłaszać opinii o strzelaniu do imigrantów. Wszyscy znamy takich ludzi. Jakimowicz nie ma nic do gejów, ale nie popiera tych całych parad i zastanawia się, czy Robert Biedroń obchodzi Dzień Kobiet. Jest kolorowym ptakiem, mieszkając w Barcelonie gościł homoseksualnych przyjaciół, a jednocześnie wyrzuca dziennikarce, że „robili z niego pedała”, i popiera Zofię Klepacką w jej homofobii. Narzeka na „polską mentalność” („Cóż, ciemnogród! Daleko ta nasza Polska nie zajechała”), ale po Marszu Niepodległości czuje się „dumny, spokojny, wdzięczny patriotom”.
czytaj także
Kocha Polskę, ale czuje się w niej zbyt egzotyczny. „Umarł król w Polsce, niech żyje król na świecie”. Nie jest katolikiem, ale pisze, że „uwielbia Kościół”. Opisuje wizyty w burdelach, a za chwilę opowiada o tym, jak pomagał biednej staruszce i ratował pieska. Ma wielu znajomych, którzy siedzieli w więzieniu, ale nie miałby problemu, żeby tam pracować i być katem. I tak dalej, i tak dalej. W swojej własnej opinii pozostaje przy tym po prostu dobrym, uczciwym człowiekiem. Na pewno by ci pomógł, jakbyś potrzebował pomocy. Nie ma tu zgrzytu. Kogoś nazwie cwelem, kogoś obdaruje uśmiechem. Jak wiele osób będących na dość dobrej pozycji, Jakimowicz cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Zawsze czuł się głęboko niezrozumiany. Wcześniej był na Polskę zbyt kolorowy, dziś jest zbyt szczery. Chcą go zniszczyć. Kto? Elity. Byli przyjaciele, bo przecież przyjaźnił się ze wszystkimi. Wymyślają intrygi, bo nie mogą znieść jego sukcesów. No ale nie powinien się przecież martwić. „Wiem, że w moim życiu będzie zawsze dobrze, ponieważ jestem dobrym człowiekiem” − pisze narrator powieści przygodowej Życie jak film.